Autor Wątek: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....  (Przeczytany 325734 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Anjuschka

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 10267
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 15.05.2010
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #510 dnia: 21 Grudnia 2010, 21:23 »
Piękny opis :) A czemu aż tyle czekali z wykonaniem CC? Skurcze na pewno były męczące.

Offline jumi_1979

  • uzależniony
  • *******
  • Wiadomości: 1348
  • Płeć: Kobieta
  • samodzielna mama
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #511 dnia: 21 Grudnia 2010, 21:25 »
Czekali tyle, bo raz, że środek nocy, a dwa, że nie spodziewali się tak szybkiej akcji ;)

Offline dziubasek

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 17066
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: .:25.08.2006:.
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #512 dnia: 21 Grudnia 2010, 21:41 »
no to po jaką ch...oinkę Cię tak męczyli?  ::)
Szkoda, że tatuś nie zdąrzył na czas... faktycznie tak mocno spał?

Offline aneta_81

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 3666
  • Płeć: Kobieta
  • Szczęśliwa, spełniona..
  • data ślubu: 22.07.2006
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #513 dnia: 22 Grudnia 2010, 08:40 »
jeny, wytrzymałaś prawie do konca po to zeby miec cesarke.. no bosko..
nie mogli zrobic cesarki od razu jak przyjechałas do szpitala?

Offline ada1988

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 16277
  • Płeć: Kobieta
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #514 dnia: 3 Stycznia 2011, 15:38 »
To i ja opisze swój poród.
U mnie w zasadzie zaczęło się wszystko od tego że poszłąm do lekarza 02.06 i okazało się że tętno zanika  :'( pilnie miałam się stawic w szpitalu!
Pojechałam do szpitala podłączyli mi KTG zbadał mnie lekarz zrobili mi USG okzało się że mały nie rośnie. Wiek ciązowy wtedy to był 38t6d a z USg wychodziło że 35 tc, dostałam proszek który miałam pic i co dwa dni przychodzic na KTG po tygodniu kontrola USG i decyzja.

09.06.2010

Poszłam z rana do szpitala, KTG mi nie zrobili tylko jakieś papierki musiałam wypisac, i czekałam na lekarza, w szpitalu byłam po 09.00 przyjeli mnie dopiero około 13.00, USG wyszło tak jak tydzień predzej mały nie przybrał nic, kładą mnie na patologię ciązy, czekam do rana.

10.06.2010

Obchód, ordynator się pyta czemu tu leże lekarz mu mówi co i jak ordynator podejmuję decyzję że idę piętro wyżej czyli na porodówkę, ach jaka ja byłam szcześliwa za chwilę mogłam tulic mojego Aniołka.

Jak bardzo się myliłam... Po 09.00 wylądowałam na porodówce, decyzjak oksytocynę mi podłączają i tak sobie leze  i leże brzuch zaczyna bolec skurcze na KTG są, przychodzi lekarz deyzja odlączają mi oksytocynę i czekamy... Boli jak diabli zdarzyło się zwymiotowac, głodna byłam jeszcze bardziej ale co tam czekamy... Około 18.00 przychodzi ordynator wściekły że mi oksytocynę odłączyli, bada mnie... rozwarcie 0... nawet szyjka się nie skróciła czekamy, oksytocyna ma się skończyc i zobaczymy co dalej... Po dwóch godzinach znowu to samo... zła bezsił poszłam na salę przedporodową spac, miałam czekac do jutra.

11.06.2010

Czekałam do 11.00 głodna znowu bo wczorajszą kolację zwymiotowałam, przychodzi lekarka bada mnie, szyjka się zaczęła skracac, decyzja - aplikują mi żel do szyjki który NA BANK wywoła mi poród... nie przyjemne to było ale co zrobic, zaaplikowali i kazali lezec, po jakimś czasie wysłałi mnie na sale przedporodową i miałam czekac dalej, mąz poszedł do domu bo po co miał ze mną siedziec a ja spałam... Wieczorem około 19.00 lekarz mnie bada... "U Pani się nic nie dzieje" "Jak to przecież szyjka zaczeła się skracac" "nic się nie dzieje"... czekamy do jutra...

12.06.2010

Już nie miałam sił leżec tam, ciągle słyszałam jak inne kobiety rodzą... a ja czekam i czekam.
Po 10.00 przyszła lekarka... Bada mnei faktycznie nic się nie dzieję... Myślałam ze się rozpłaczę - decyzja zakładają mi cewnik.
Godzina 11.00 dreptam na porodówkę Pani zakłada mi ten cewnik, Położna mówi "W ciągu 12nastu godzin powinien cewnik wypaśc poczuję dyndanie między nogami, mogę krwawic mam powiedziec wrazie co" ok... oczywiście moje zdanie było takie że jak zwykle się nie uda...
Tak jak zaczęłam chodzic z tym cewnikiem tak się zaczęło... Myślałam że ściany zaczne jesc... TRAGEDIA... Męza akurat nie było bo coś tam załatwiał a ja chodzę  chodzę sobie... Po nie całych 3 godzinach czuję jakieś dyndanie mówię do położnej "Że mi chyba cewnik wypadł bo coś tam czuję" mam się położyc na łózko zbada mnie... Tak wypadł!!!! Przychodzi lekarz bada mnie... "Rozwarcie na 4" myślałam że go wycałuję, "Czekamy 6 godzin zobaczymy co się zacznie dziac" szczena mi opadła 6 godzin... Przecież ja nie dam rady...Mam sobie chodzic, chodze i chodzę w pewnym momencie już nie miałam sił... Badają mnie po jakiś 3 godzinach... Nic się nie ruszyło... Położna proponuję znieczulenie, odmawiam. Po następnych 3 godzinach ja nawet nie miałam sił mówic. Znowu położna mówi o znieczuleniu odmawiam. Godzina 19.00 przychodzi lekarz badają mnie... "Rozwarcie na 5" byłam załamana... Błagam o cesarkę bo mówię że nie wytrzymam brakuję mi sił "Pani sobie może chciec nie ma powodu do cesarki"... "Oksytocynę podłączymy" "Nie zgadzam się za bardzo boli" "Szkodzi sobie Pani i dziecku" milcze, Lekarka mówi "Znieczulenie moge Pani zaproponowac przestanie bolec" "Zaszkodzi to dziecku" "nie dam gwarancji" chwila zastanowienia Mąz mówi że mam wziąc nie mam się zastanawiac... "Dobrze biorę i oksytocynę wtedy też" "Pani poczeka zadzwonimy po anestezjologa" podłaczyli mi oksytocynę i zadzwonili po anestezjologa... "Pani Ada przykro mi musi pani czekac Anestezjolog jest przy operacji brak wolnego" myślałam ze ich tam zabiję... Godzina 19.30 a ja normalnie odlatujęl, chcę spac a nie mogę bo tak boli łzy mi lecą, Męzowi się nie
raz oberwało... Modlę się o tego aneztezjologa... Godzina 22.30 jest telefon! Anestezjolog idzie już do mnie! Tylko badanie jeszcze czy mogę... Rozwarcie dalej na 5! o 23.00 podali mi znieczulenie, zasnęłam nawet nie wiem kiedy... Byłam tak padnięta. usłyszałam tylko jak Maż z kimś rozmawiał płakał... Godzina 02:00 obudziłam się a raczej ból mnie obudził znowu zaczyna kręgoslup bolec. Położna posiew mi do badania jeszcze pobrała... Po tym badaniu do mnie mówi że mnie zbada zobaczymy jak jest.... "Pani Ado, wypoczęła Pani czuje główkę" byłam w szoku w końcu, dzownili po lekarza, przygotowali mnie, Godzina 02.30 zaczęłam przec... Godzina 02:41 urodziłam...
Jak mi Adasia połozyli na pierś w tym momencie zapomniałam o wszelkim bólu, byłam najszczęśliwsza na świecie! Taki cieplutki, takie malutkie ciałko! Szukające mojej piersi. To był najszczesliwszy moment w moim życiu moim i mojego Męża.
Zapomniałam napisac że o godzinie 02.41 13.06.2010 przyszedł na świat nasz syn Adam 49 cm i 2240 gram :)



Offline monijane

  • maniak
  • ********
  • Wiadomości: 2197
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 29.08.2009
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #515 dnia: 4 Stycznia 2011, 10:38 »
Ja po prostu nie wierzę! Dziewczyno, ale miałaś przejścia. Nawet nie mogę sobie wyobrazić jak się czułaś - niepewność, ból, strach i złość. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło, masz przy sobie ukochanego skarbeńka :)
Moje Szczęścia :-)
On 2011
Ona 2015
On 2017

Offline mikoala

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 3534
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #516 dnia: 7 Stycznia 2011, 21:56 »
mój poród to byl pikus przy Twoich ciezkich przezyciach.

Offline martusia83

  • uzależniony
  • *******
  • Wiadomości: 1222
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 30.08.2008
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #517 dnia: 2 Lutego 2011, 20:31 »
A oto moja historia :)

10.01.2011 - trafiłam do szpitala z powodu nadciśnienia 160/100

12.01 - 14.01.2011 - prowokacja zastrzykami

15.01.2011 - kroplówka, połaziłam sobie z nią, jakieś skurcze się pojawiły. Po 4 godzinach chodzenia (masakra krzyże bolały jak nie wiem) odłączyli kroplówkę bo położna stwierdziłą, że przy takich skurczach to nigdy nie urodzę.

16.01. - 17.01.2011 - znowu zastrzyki. W nocy z 16 na 17 zaczeły łapać mnie skurczę, ale były tak co pół godziny i skończyły się po 3 godzinach. Wraz z końcem skurczów moja nadzieje, że cokolwiek się ruszy odeszły :( W poniedziałek w ogóle miałam załamanie i jak dzowniłam do mężą to się poryczałam jak bóbr. Bo dodam tylko, że po kilku dniach pobytu w szpitalu zakazano odwiedzin i porodów rodzinnych z powodu dużej ilości zachorowań na grypę, więc dłużył mi się ten pobyt w szpitalu jak nie wiem. Chciałam już urodzić i wyjśc z małym ze szpitala, żebyśmy mogli wszyscy być razem.

18.01.2011 - noc spędziłam w miarę spokojnie, ale obudziłam się jak zwykle z powodu bólu brzucha, a obiecałam sobie dzień wcześniej, że jak zaczną być skurcze to będę chodzić po korytarzu bo może coś mi to pomoże. Najpierw siadłam sobie na krześle i jak wstawałam to odeszły mi wody godz. 1:30. Poszłam do dyżurki powiedzieć, ze zaczeło się. Akurat była tam położna i kazała mi pójść z nią na porodókę, tam mnie zbadała, tym razem wód odeszło znacznie więcej, a rozwarcie na marny opuszek. Poszłam do pokoju po rzeczy i z powrotem na sale. Podłączono mnie pod KTG i już podczas badania miałam skurcze co 5/6 minut. Położna zapytała się czy chce lewatywę i zgodziłam się. Muszę powiedzieć, że sama lewatywa to nic, to co działo się po niej to tego trzeba się bać :P Położna kazała mi leżeć, bo wody odeszły no i z moją opuchlizną i nadciśnieniem stwierdziła, żebym lepiej nie chodziła, jak coś to tylko do ubikacji. Więc chodziłam do ubikacji dość często bo po pierwsze bardo mnie czyściło a po drugie była to jedyna dopuszczalna forma ruchu. O godz. 3:40 dzwonię do mężą to nic, że śpi ja rodzę to może się obudzić. Nasza rozmowa: ja - śpisz, on -tak, ja - a ja właśnie rodzę, on - to co mam robić, ja - iść dalej spać i tak to mniej więcej wygladało z przerwami na skurcze :)
Mniej więcej ok godz. 4 rozwarcie już było na 4cm. Na to ja co tak słabo a położna do mnie, że super i mam się cieszyć. Skurcze zaczeły być już tak co 2/3 min i bolało jak nie wiem. Znieczulenia nie mogłam dostać bo niezrobiłam badań wcześniej o jak se wtedy plułam w twarz  :glupek: myślałam, że zrobię a nie ponownie wyląduję w szpitalu. Bolało jak nie wiem i nie czułam już żadnych przerw pomiedzy skurczami. Myślałam sobie wtedy, że już więcej dzieci nie będę rodzić  ;) O godz. 6 okazuje się, że rozwarcie jest juz na 8cm i pojawiły się skurcze parte więc idziemy na kozioł rodzić. Najpierw pierwsze skurcze na stojąco, później sama nie wiem jak się znalazłam na tym koźle :) i zaczeło się. Miałam problemy z parciem, jakoś mi to nie wychodziło. Położna mi mówiła, że już widać główkę i czarne włoski, ale jakoś główka nie chciała wyjść. Zadzwoniono po lekarza. I wtedy i położna i lekarz pomagali mi przy skurczach, trzymali nogi, krzyczeli, że mam oddychać jak na KTG nie było słychać tetna małego. Nie miałam już sił, byłam podłączona pod tlen i nie wiedziałam co robię źle, myślałam, że nie dam rady, byłam juz załamana. Tylko myśl, że tyle się namęczyłam a miało by się skończyć cesarką dodał mi otuchy i jakoś się udało. O godz 6:40 urodził się mały. Najpierw z bardzo bliska pokazano mi, że to chłopiec :) później położono mi małego na piersi a on tak śmiesznie kwilił nie płakała tylko tak cichutko postękiwał. Dotknełam go i już gdzieś powoli mijał cały ból i wszystko co się wydarzyło, liczył się już tylko on.
Później szycie, które wydawało mi się, że trwało wiecznie. Nawet zapytałam się lekarza czy tak mocno mnie nacioł, że tak długo zszywa ale powiedział, że jeszcze troche popękałam i musi też to pozszywać.
W piątej dobie puszczono nas w końcu do domu (mały miał żółtaczkę) i wtedy już dopełniło się wszystko byliśmy wszyscy razem w trójkę mogąc się cieszyć sobą  :)



Offline monijane

  • maniak
  • ********
  • Wiadomości: 2197
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 29.08.2009
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #518 dnia: 3 Lutego 2011, 08:42 »
martusia83 ta grypa to nie ma kiedy atakować...

Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, a Ty powinnaś być z siebie dumna, że dałaś radę ;D
Moje Szczęścia :-)
On 2011
Ona 2015
On 2017

Offline izulek
  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 5931
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 30.08.2008
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #519 dnia: 26 Lutego 2011, 16:52 »
to i ja się podzielę :)

10.02.2011 - długo wyczekiwana wizyta w szpitalu na ktg, od kilku dni czuje się troszkę inaczej, brzuch troszkę ciągnie, troszkę pobolewa krzyż ale nic poza tym. Żeby nie urodzić wcześniej niż wizyta, zaczęłam się oszczędzać, ale dzień przed stwierdziłam że koniec laby, ogarnęłam mieszkanie, pozmywałam i takie tam, nic wielkiego. Mąż dwa dni wcześniej walczył z gorączką, na szczęście na wizyte gorączkę udało się zwalczyć, ale przeziębienie zostało...
Wizyta na 11.00 w szpitalu na pomorzanach, o  8 pobudka, śniadanko, co by na głodnego nie jechać.....wszystko byłoby fajnie gdyby nie to że po wstaniu od stołu wszystko mi się cofnęło i śniadanie poszłooooo.......no ale nie było już czasu jeść jeszcze raz....
Mąż kazał mi jechać w maseczce, żebym nie złapała w aucie czegoś od niego. Czułam się jak kretynka Tongue
No i dotarliśmy, podpinamy się pod ktg i sobie leżymy i czekamy Smiley) ja oczywiście nic nie odczuwam, na odczytach się nie znam, ale skurczy raczej nie było. Po ktg konsultacja z lekarzem. Pani doktor mówi że skoro termin mamy na 14.02 to ona mnie tego 14tego przyjmie i 15 będzie cesarka, mówie jej, że my jesteśmy z gorzowa i pytam czy możemy już dziś zostać. Pani doktor stwierdziła że jak najbardziej, nie będziemy tak jeżdzić w kółko, dziś mnie przyjmie a zabieg jutro. No to ulga wielka, kamień z serca Smiley) Ale jeszcze zaprosiła na fotel....
Na fotelu po badaniu lekarka stwierdziła, tniemy dzisiaj,  4 cm rozwarcia ... i zawołała do pielęgniarki, że ma dawać koszule, lewatywe, ma mnie ogolić i zamawiać sale bo ta pani już do porodu.....I nagle po kilku minutach wylądowałam w łazience obok w szpitalnej piżamie z nakazem wypróżnienia się i wzięcia prysznica....Mówie do łukasza idź po moją torbę, tam mam klapki, ręcznik, a ten w ogólnym szoku, przyniósł wszystkie torby (moją, małego, i jeszcze z jedzeniem, bo miałam swoje ze względu na moje diety)
W między czasie dzwonie do mamy, że jeszcze dzisiaj urodze, więc zadzwoniła po tate i ją przywiózł, bo łukasz mój chory nie mógł zostać, za duże ryzyko. A mama przekonana że na pewno mnie odeślą, tym razem z nami nie jechała.
No po wszystkich czynnościach higienicznych, formalnych, pożegnałam się z mężulkiem i podreptałam na salę przedporodową. Podłączyli mnie pod ktg, zadali milion pytań, i kazali leżeć i czekać, bo przy znieczuleniu ogólnym potrzebowali jakiś wynik z krwi dla mojego i synka bezpieczeństwa (pojęcia nie mam co to za wynik) skurczy dalej nie czułam, ale to dobrze, bo mogli spokojnie na ten wynik czekać. Mogłam mieć telefon koło siebie więc relacjonowałam łukaszowi na bieżąco co się dzieje, okazało się że moja gin prowadząca też monitorowała sytuację i mu relacjonowała.
W pewnym momencie przyszedł anestezjolog wypytać o ten mój kręgosłup i przyczynę znieczulenia ogólnego. I znalazł w dolnym odcinku miejsce gdzie mógłby się wbić ze znieczuleniem zewnątrzoponowym, powiedział, że to będzie lepsze dla mnie i dla małego a jakby się nie mógł wbić to oczywiście dadzą narkoze. No i się zgodziłam Smiley
Po jakimś czasie przyszedł lekarz i zbadał mnie ginekologicznie, stwierdził, że mają już sale szykować, że dłużej jak pół godziny nie mogą czekać Smiley)
Dowiedziałam się i na izbie i na tej sali przedporodowej, że miałam dobre warunki do naturalnego porodu i wszyscy żałowali że będzie cesarka Smiley

no więc, po chyba 2h oczekiwania pod ktg, przyszli po mnie, przeniosłam się na łóżko i zawieźli mnie na salę...tam przełożyli na "stół" porodowy (wąskie to jak nie wiem, dobrze że ja szczuplutka Cheesy ) położyli jak to określił anestezjolog w pozycji "na jezuska" przypieli co trzeba i przyszło 3 lekarzy z uśmiechem na ustach przywitali mnie takim tekstem: "dzien dobry, to MY ekipa przyjazna matce i dziecku" Smiley) Nie wiedziałam, że to zapowiedz porodu na wesoło Smiley
Najbardziej bałam się tego wkłucia znieczulenia...o ile narkoz miałam w życiu sporo tak wizja wbijania mi czegokolwiek w plecy mnie przerażała....ale na strachu się obyło, jedyne co poczułam to dwa jakby ukłucia szpilką Smiley po krótkim czasie znieczulenie już zaczęło działać, odgrodzili mnie parawanikiem, przy głowie cały czas stał anestezjolog, relacjonował na bieżąco co się dzieje, pytał jak się czuje i ogólnie zagadywał, lekarz co jakiś czas zaglądał do mnie zza parawaniku racząc jakimś tekstem, typu "o jaka pani różowiutka" "jakie ma rumieńce", w pewnym momencie podziwiał mój jajnik, raz stwierdzili, że szkoda że ja taka szczupła bo mogliby odrazu odsysanie zafundować, ale u mnie nie ma co. Przy okazji rozwinął się temat Dukana Smiley A lekarz podczas zabiegu podśpiewywał sobie "los lobos cordylieros" albo prosił o coś mówiąc a'la hiszpański, lub angielski, mówie wam komedia nieziemska Smiley)
W pewnym momencie anestezjolog mówi do mnie: Pani Izo, już wyciągają małego....ooo widze główke..........ooo idzie klata:)
i nagle.....świat się na chwilę zatrzymał, łzy stanęły mi w oczach usłyszałam jak płacze mój synuś, ale jeszcze nie mogłam go zobaczyć....te chwile oczekiwania ..... myślałam, że wieki to trwa, małego wzieli na badanie, ważenie...Po jakimś czasie pielęgniarka go przyniosła, pokazała najpierw jajeczka Tongue potem główkę i sunuś dostał pierwszego buziaka od mamusi.....
mnie musieli pozszywać, a małego zabrali na noworodki...Anestezjolog powiedział że zszycie potrwa trochę dłużej, oczywiście dalej było na wesoło. Najbardziej zapamiętałam jeden tekst lekarza do drugiego: "ma pan prawo pierwszego palca" a najdziwniejsze było jak po zdjeciu parawanika zobaczyłam swoje zgięte w pół nogi i opierających się o nich lekarzy, jakby to czyjeś nogi sobie leżały a nie moje. Po zszyciu okazało się że jest z czymś problem, chyba krez nie chciała spływać, zawołali jakąś lekarkę, żeby się upewnić no i coś tam jeszcze dołem poprawiali, ale koniec końców wszystko było ok.
Po wszystkim zawieziono mnie do sali, a po kilku minutach przywieźli Szymka i przystawili co cycusia. Zassał od razu Smiley)

Ogólnie jeżeli chodzi o Pomorzany, jestem bardzo zadowolona z porodu i opieki poporodowej :)


Offline dziubasek

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 17066
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: .:25.08.2006:.
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #520 dnia: 4 Marca 2011, 20:10 »
No to miałaś wesoło na sali :D
Gratulacje!

Offline dziubasek

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 17066
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: .:25.08.2006:.
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #521 dnia: 11 Marca 2011, 19:00 »
wzięło mnie na wspominki.... wróciłam do opisu mojego pierwszego porodu, opisu elisabeth81, Olii rodzącej Bartusia :Wzruszony: ehh dziewczyny dacie wiarę, że już minęło tyle czasu?? szok....

Offline elisabeth81

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 7820
  • Płeć: Kobieta
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #522 dnia: 11 Marca 2011, 20:36 »
dziubasek.... wiesz  że o tym też ostatnio myślałam.... a zaraz nasze bąki do przedszkola pójdą..
"Wstać rano, zrobić przedziałek i odpieprzyć się od siebie. Czyli nie mówić sobie: muszę to, tamto, owo. Ja zapisuję rano, co mam zrobić. A chwilę potem skreślam połowę"

Offline julenka

  • * * * * *
  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 3592
  • Płeć: Kobieta
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #523 dnia: 11 Marca 2011, 21:23 »
Wrzucałam w swoim wątku.. ale może podzielę się moimi ciągle świeżymi wspomnieniami i tutaj..


20 grudnia 2010

Jest późne popołudnie, zgonie z ustaleniami z lekarzem jedziemy do szpitala na KTG, już nie pamiętam które z kolei.. 7 dni po terminie OM, 14 dni po terminie USG.. Nic sie nie dzieje, skurczy brak, wiem, że mam rozwarcie na 2 cm, stwierdzone 5 dni wcześniej na wizycie u ginekologa - co to jest przy takim opóźnieniu?
Tym razem badanie KTG równiez nie wykazuje żadnych objawów zbliżającego sie porodu. Położna prosi mnie na badanie ginekologiczne, czekam spokojnie - pojawia się.. nie mój lekarz! Okazało się, że niestety w tym dniu dyżur ma inny.. Wyleciało mi to z głowy zupełnie.. Okropny! Niemiły i arogancki!
Zaprosił mnie na fotel.. Zbladłam z przerażenia, już wyobrażałam sobie badanie w jego wykonaniu. O dziwo nawet nic nie poczułam (?).. Teraz wiem, że praktycznie w ogóle mnie nie zbadał! Stwierdził oczywiście brak rozwarcia!
Kilka pytań.. Data ostatniej miesiączki, przebyte choroby, dane moje, dane męża..
- Przyjmuję Panią na oddział patologii ciąży.
- Jakiej patologii?! Ja miałam mieć już wywołanie! Ileż mogę tak czekać? Czy dostanę kroplówkę, jakiś masaż szyjki, cokolwiek.. Już niemal płaczę z bezsilności.
- Nie, po prostu Pania przyjmiemy i poczekamy jeszcze kilka dni. W końcu nic się takiego nie dzieje. Z resztą na moje oko to chyba nie pamięta Pani nawet kiedy tak na prawde miała ostatnia miesiączkę, skoro jeszcze jest Pani w ciąży..
Szok..
Proszę o chwilkę rozmowy z mężem, decydujemy wspólnie, że na własną odpowiedzialność wracam do domu na noc i przyjadę rano prosto na dyżur mojego lekarza.
W domu musiałam chwilkę ochłonąć, zanim zadzwoniłam do mojego lekarza. I to była najlepsza decyzja. Uspokoił mnie i powiedział żebym jutro przyjechała o 8:00 do szpitala,. Na żadną patologię. Prosto na oddział porodowy.

21 grudnia 2010

Godzina 4:00.. Pobudka jak zwykle, bo o tej godzinie Łukasz staje do pracy. Wstaję razem z nim, robimy  śniadanko, ustalamy plan dnia: ponieważ w tym dniu musiał jechać do pracy na kilka godzin aby pozamykac wszystkie sprawy przed urlopem, przekazać obowiązki itp. umawiamy się, że o 7:30 przyjedzie po mnie i pojedziemy do szpitala..
Godzina 5:00.. Myślałam, że jeszcze uda mi się zasnąć ale nic z tego. W głowie mix emocji - radość, że to najprawdopodobniej już dziś powitamy naszego syneczka, strach, niepewność - czy dam radę? Czy wytrzymam? Czy będzie bardzo bolało?..
Nie daję rady leżeć spokojnie w łóżku, muszę czymś się zająć bo zwariuję. Kąpiel, sprawdzenie torby  - czy na pewno o niczym nie zapomniałam? Nie.. powinno być OK.
Godzina 8:00.. Izba przyjęć. Przyjmująca mnie pielęgniarka ponownie prosi mnie na KTG.. ehhh.. dla nas już standard, słuchamy serduszka naszego malucha, bije pięknie, idealnie.. Skurczów nadal zero..
Dzwoni telefon..
- Panie Łukaszu awaria, proszę szybko przyjechać!
Uspokajam męża, że poradzę sobie sama, z resztą byłam pewna, że formalności przy przyjęciu na oddział jeszcze troszkę potrwają i na pewno zdąży przyjechać. Obiecuje mi, że wróci jak najszybciej się da.. Dam radę, dam radę - powtarzam sobie w kółko ale łzy w oczach wszystko zdradzają..

Kiedy zapis KTG dobiegł końca poproszono mnie do gabinetu na badanie - tam już zupełnie inny lekarz mnie badał, nawet pożartowaliśmy z sytuacji z dnia poprzedniego, razem z nim była młoda lekarka. Oboje stwierdzili, że pomysł położenia mnie na patologie ciąży byłby zupełnie nietrafiony..  A badanie w ich wykonaniu wykazało rozwarcie na 4 cm.. myślę sobie : szybko to idzie, w takim temie może do Sylwestra by doszło do 9 cm. Krótki wywiad i idziemy na pierwsze piętro na USG. Ten sam wesoły duet sprytnie robi mi badanie: synuś w dalszym ciągu wisi sobie główką w dół, przewidywalna waga urodzeniowa: 3600g.. Reszta również w porządku.
- To co? Jest Pani gotowa? Pozostaje tylko przebrać się i zapraszamy na porodówkę.
- Takkk.. chyba tak..
- Szybciutko przebieram się w koszulkę, szfafrok, kapcie.. i maszeruję do windy, która wiezie mnie na drugie piętro. Za drzwiami wita mnie kolorowy oddział poporodowy, nawet tu ładnie - myślę sobie, mijaja mnie inne „zaszlafrokowane”, niektóre uśmiechają się porozumiewawczo.. jest OK..
Widzę drugie drzwi za którymi znajduje się już porodówka i w tym samym momencie dobiega mnie krzyk.. Coraz głośniejszy.. Jakieś podniesione głosy lekarzy.. Obok mnie przebiega pielęgniarka.. I już nie mam wątpliwości - trafiłam na poród..
No to extra.. Choćbym chciała nie mam gdzie iść aby nie słyszeć co się tam dzieje. Powtarzam sobie w myślach, że przecież u mnie nie musi to tak wyglądać, każdy poród jest inny..
Dreptam w tą i z powrotem po oddziale, mam wrażenie, że to nigdy się nie skończy. Nagle wszystko ucicha i słychać tylko głośny płacz dziecka.. nie wiem dlaczego ale czuję, że łzy płyną mi po twarzy. Emocje biora górę nad rozumem, przecież to nie moje dziecko, nie znam jego matki ale uświadamiam sobie, że niedługo poczuję to co Ona.
Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu wychodzi do mnie położna, przeprasza, że musiałam tyle czekać i już wchodzimy na salę.. szybkie rozeznanie.. 3 łóżka, dwa z nich osłonięte parawanami, na pierwszym dochodzi do siebie kobieta, która przed chwilką urodziła, na drugim leży dziewczyna jeszcze w ciąży.. Ja rozlokowuję się na trzecim łóżku.. i nie wiem co robić dalej. W tym momencie czuję się zupełnie bezradna, przestraszona, nie wiem jak się zachować, co teraz nastąpi?
Na szczęście nie muszę się długo zastanawiać bo już wraca do mnie położna i zaczyna badanie, niezbyt to przyjemne.. Potem standardowe zabiegi, wenflon, lewatywka (faktycznie przereklamowany strach Wink), przebicie pęcherza płodowego ( brrr) i wreszcie kroplówka.. patrze na zegarek, jest godzina 10:05.
Pozwalają mi pochodzić po korytarzu, więc dreptam od jednego końca do drugiego, wyglądam przez okno w oczekiwaniu na męża.. Tak mijają kolejne minuty.. Nic się nie dzieje.. Chociaż nie.. zabolało.. hmmm ale to na pewno nie to, przecież bóle porodowe to bóle podbrzusza a nie kręgosłupa.
Kręgosłup dokuczał mi w ostatnim trymestrze więc w jakis sposób już przyzwyczaiłam się do tego uczucia.. Ajjj.. znów zabolało i znów ból skoncentrowany na kręgosłupie.. Patrzę na telefon.. Szybko ustalam, że ból pojawia się co 5 minut i trwa ok. 30 sekund.. Postanawiam wrócić do sali, położna już widzi, że coś się dzieje. Zaprasza mnie na łóżko, podłącza KTG.. wszystko gra, uśmiecha się, uspokaja, tak musi być.. Ból znów się pojawia, pytam czy mogę zejść z łóżka, bo przy pozycji na wznak na łóżku jest bardziej odczuwalny.. i tak opierając się o łóżko staram się skupić na oddychaniu, na delikatnym kołysaniu biodrami.. Cały czas patrzę na zegarek ale czas tak wolno płynie..
Dzwonię do Łukasza..
- Kochanie, gdzie jesteś?
Odbiera już w samochodzie, wiem, że za chwilkę będzie.. i w końcu się pojawia..
Chwilkę rozmawia z moim lekarzem i położną, już wie, że mam bóle krzyżowe.. położna pokazuje mu jak może mi ulżyć w tym bólu..
- Jak dobrze, że jesteś Kochanie, jak dobrze.. To tak boli..
Podaje mi wodę, rozmawiamy, żartujemy.. Ale tylko chwilkę bo ból znów nadchodzi.. Łukasz z całej siły masuje mi kręgosłup, mam wrażenie, że ktoś mi chce złamać krzyż.. nawet nie czuję tak bólu brzucha..
Znów KTG, czyli znów muszę leżeć na łóżku.. Lekko na boku ale to i tak wydaje się nie do zniesienia. Odmierzam 20 minut kiedy odłączą urządzenie i pozwolą mi wstać..
Przychodzi mój lekarz i przynosi mi wielgaśną piłkę.. OK, mogę spróbować. Szybka instrukcja - podczas skurczu poruszam się góra-dół, a w przerwie na boki.. Czuję delikatna ulgę, jednak sprytny ten sprzęt..
Godzina 14:00... Pora na badanie - mamy 8 cm..
- Pani Ulu, w takim tempie to my szybciutko powitamy maluszka..
Łukasz przytula mnie..
- Skarbie, wytrzymaj, już niedługo, oddychaj..
- Wiem, wiem.. ale to tak boli.. Nie wiem ile jeszcze dam radę..
Dostaję kolejny zastrzyk, to już drugi.. ma mi pomóc. Szybciej urodzić? Czy mniej odczuwać ból? Nie wiem co bym wolała w tamtym momencie.. Znów lądujemy na piłce i to daje mi chwilkę wytchnienia.. Skurcze trwają już ponad minutę i pojawiają się co 30-40 sekund. Czuję, że w między czasie najchętniej bym zasnęła, zmęczenie jest tak ogromne.. Nie daję rady już praktycznie rozmawiać z mężem, jedynie mój wzrok pokazuje mu kiedy zbliża się kolejny skurcz a wtedy jego duże i silne ręce lądują na moim kręgosłupie i mocno masują.. mam wrażenie, że pod koniec już praktycznie nie odrywał rąk od moich pleców bo i skurcze następywały jeden po drugim. Były momenty, że nie zdąrzyłam napić się wody..
Dwie godziny później położna stwierdza rozwarcie na.. 8 cm!..
- Jak to? Nic się nie zwiększyło?!
- Musimy Pani zabrać piłkę, niestety. Teraz już nie będzie pomagała a jedynie zatrzyma ten stopień rozwarcia, musi Pani wytrzymać na łóżku, na boku aby szyjka do końca się zgładziła i dała pełne rozwarcie.
- Rozumiem.. Wytrzymam, musze wytrzymać.
Leżąc na łóżku czuję, że niemal tracę przytomność.. Położna mierzy mi ciśnienie.. Niskie ale nie ma zagrożenia, to jedynie z powodu bólu tak się dzieje.
Godzina 17:00.. Niewiele już kojarzę od tej godziny, skurcze następowały jeden za drugim.. Czuję się jak pijana, prawie zasypiam na kilka sekund w przerwach..
Na moment „trzeźwieje” - mąż jest cały czas obok! A przecież miało go nie być! Miał wyjść kiedy zacznie się ostatni etap porodu.. Tak sobie wymyśliłam jeszcze w domu, nie wiedziałam czy chcę aby widział to wszystko..
- Nie zostawię Cię, głuptasie.. nie ma mowy!
Pamiętam te momenty jak pojedyncze kadry z filmu.. Pojawia się lekarz.. Drugi, młodszy.. Żartują między sobą, próbują mnie również zagadać.. Nie wiem czy odpowiadam logicznie, nic nie wiem, co się dzieje dookoła mnie.. Czuję rękę męża, głaszcze mnie po głowie.. Widzę, że poinstruowany przez położną co chwilkę przykłada do mojego podbrzusza aparat do KTG, włącza i wyłącza urządzenie.. Pojawiają się lampy, rażą w oczy.. widzę położną, która zakłada czepek, maskę i fartuch.. Zamieszanie jest coraz większe.. Ktoś unosi mnie na łóżku wyżej.. układa mi stopy na podpórkach i odsuwa dolną część łóżka..
Słyszę, że mogę przeć.. Nie wiem czy robię to dobrze.. Na szczęście położna chwali mnie, że właśnie o takie parcie chodzi.. O rany, czuję, że mam tak mało siły..
Łukasz powtarza:
- Wdech, wydech, Kochanie.. Oddychaj..
Nadchodzi skurcz.. Zbieram powietrze i z całej siły staram się przeć.. Raz mocno, drugi raz lżej.. Trzeci raz choć bardzo chce to jednak się nie udaje..
- To nic - uspokaja mnie lekarz - poczekamy na kolejny skurcz..
Długo nie czekaliśmy.. Może 10 sekund.. Nadchodzi następny.. Znów staram się ile tylko mogę.. Nie krzyczę, wiem, że nic mi to nie pomoże a tylko stracę energię.. Z resztą nawet nie mam siły aby wydać z siebie jakiś krzyk czy płacz..
Kolejny skurcz…
Następny..
I następny..
Ile to może trwać?
Słysze położną:
- Ula, jest już główka! Teraz daj z siebie wszystko!
.. i lekarza:
- Tak, teraz postaraj się najmocniej jak potrafisz..
Jest skurcz.. Mocno, z całych sił prę.. Zatrzymujemy się na barkach maluszka..
- Na tym skurczu się uda, przyj!
Staram się tak bardzo.. ale niż z tego.. zaklinował się..
- Poczuje Pani ukłucie..
Jak przez mgłę uświadamiam sobie, że pewnie będzie to nacięcie.. ale nie, ból jest naprawdę delikatnym ukłuciem.. Bo to nie nacięcie a znieczulenie przed nacięciem.. Nacięcie nastąpiło za moment ale tego już zupełnie nie pamiętam..
Kolejny skurcz.. Teraz już końcówka.. Teraz już się to wszystko skończy.. Ale nie, znów problem, nadal nie chcą przejść barki dziecka.. lekarz decyduje - kolejne nacięcie!
Nabieram powietrza i już niemal nieprzytomna wydaję z siebie ostatnie parcie.. I jest! Pamiętam to uczucie kiedy przeszły ramionka i jakby wyślizgnęła się ze mnie reszta ciałka..
Nie mogę w to uwierzyć.. Położna kładzie mi moje maleństwo na brzuchu..
- Kochanie, moje kochanie, mój syneczku kochany..
Nie przestaję mówić, płaczę.. Przez łzy widzę Łukasza, który nachyla się nade mną, całuje mnie i .. sam ma łzy w oczach..
Ale dlaczego nasz synuś nie płacze?!?! Szybko go zabierają.. Coś z nim robią, podnoszą, oklepują i w końcu słyszymy najpiękniejszy krzyk! Krzyk naszego dziecka!
Jak w amoku - płacze i śmieję się na przemian..
Położna prosi Łukasza aby przeczytał napis na bransoletce którą założą synkowi..
- Nie dam rady - mówi.
- Ale proszę przeczytać czy się wszystko zgadza..
- Nie dam rady, naprawdę - mój mąż z łzami w oczach przeprasza położną..
Za chwilę jednak głośno czyta:
SYN.. MOJE IMIĘ.. NASZE NAZWISKO.. URODZONY 21.12.2010.. GODZINA 18:10.

Offline dziubasek

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 17066
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: .:25.08.2006:.
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #524 dnia: 12 Marca 2011, 00:02 »
:Wzruszony: pięknie... gratuluję2 €

Offline Madziulka83

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 2881
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 19.09.2009
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #525 dnia: 12 Marca 2011, 10:11 »
PIęknie to opisałaś julenko :) aż się poryczałam ;D

Offline ika3w

  • Ilona
  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 3905
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 23.08.2008r
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #526 dnia: 12 Marca 2011, 12:01 »
julenka łzy ciurkiem płyną mi po policzkach. Gratulacje!


Offline Nika
  • Przyjaciele
  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 5596
  • Pola i Lenka nasze szczęście ...
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #527 dnia: 12 Marca 2011, 21:02 »
Przepiękny opis..mega wzruszający!!


Offline ada1988

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 16277
  • Płeć: Kobieta
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #528 dnia: 13 Marca 2011, 15:32 »
no piękny piękny opis!



Offline aadaa

  • Ada
  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 3770
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 06/09/2008
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #529 dnia: 17 Marca 2011, 09:26 »
Ale sie wzruszyłam! gratulacje
B .: 02/06-2010    K.: 20/06-2012

Offline bigmam

  • użytkownik
  • **
  • Wiadomości: 71
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 3.05.2013
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #530 dnia: 3 Maja 2011, 23:10 »
Pierwszego porodu się bałam - niepotrzebnie
Boli wiadomo, ze boli, ale uczucie CUDOWNE  
JULKA 9. 02. 2001
Pierwszy mój prod nie był bardzo COOL to wszystko działo się ponad 9 lat temu wiec pewnie sporo zapomniałam. . .

moja córka miała cystę na jajniku 6cm na 6 cm,
poród naturalny miał sprawić, ze cysta samoistnie pęknie - lekarze dawali mi średnie szanse, ze się uda Julka była duża tzw Makrosomia - w innym wypadku musiała by by być operowana po narodzinach.

W poniedziałek rano ok 8 czop mi wypadł. . .  pojawiły się i skurcze
Radość ogromna obdzwoniłam wszystkich, ze rodzę skurcze raz słabsze, raz mocniejsze, ale w miarę regularne.
Podjechaliśmy do szpitala (ok 1 km) tam przebadano i stwierdzono, ze dziś urodzę, ale na razie mogę sobie jechać do domku skoro mieszkam pod szpitalem, żeby się nie stresować.
Miałam się stawić jeśli skurcze będą w odstępie ok 5 minut, jeśli tak nie będzie to rano znów mam się pojawić. . .

I tak było aż do czwartku do 20, nie mogli mi nic dać na przyspieszenie ze względu na cystę malej a ja już byłam "z lekka" zmęczona tym. .
Od poniedziałku do czwartku tylko drzemanie miedzy skurczami, ale KTG malutkiej OK wiec postanowiłam się trzymać.
W czwartek po 20 dostałam czapki na wzmocnienie skurczy, no i zaczęło się ok 22 były w odstępach mniejszych niż 5 min. . .  ale rozwarcie 2 cm zresztą już od poniedziałku te 2 cm.

Kapiele, masaże, gaz rozweselający itp a rozwarcie w żółwim tempie, a skurcze coraz mocniejsze, miedzy 2 a 3 w nocy wody odeszły, a rozwarcie minimalnie większe, przed 4 pojawiły się parte a u mnie brak rozwarcia. . .

Zamieszanie kompletne dostałam PDA (do kręgosłupa) po ok 20 min zaczęło działać niestety czułam ciągle, ze muszę przeć. . .  ale alleluja rozwarcie zaczęło postępować
ok 7 byłam już skrajnie wyczerpana traciłam przytomność miedzy skurczami (te 5 dni dało mi nieźle popalić)

W momentach przytomności widziałam tylko, ze coraz więcej osób na sali 2 położne, ordynator, 2 lekarzy położników, dziecięcy - tłok
Pamiętam dyskusje, żeby zabrać mnie na operacyjna i cesarkę, na co moja położna (zakonnica), ze jak już tyle wytrzymałam to i parę minut nie zbawi i ze jeśli nie urodzę do 8 to dopiero mnie odda.
o 7. 30 mogłam dotknąć główki Julki i dostałam takiego pawera . . .  o 7. 39 Julka była na świecie mogłam przytulic i mi ja zabrali do inkubatora
Po 30 minutach znów ja miałam bidulka miała złamany obojczyk, a poród mogę opisać jako coś najpiękniejszego

Jeśli chodzi o cystę to pękła po 3 miesiącach zupełnie zanikła

OLIVER 11. 11. 2007


Poród Olivera przeciwieństwo kompletne:
Z soboty na niedziele 23. 50 poczułam jakby coś trzy raz w brzuchu mi szarpnęło. . . .  głupie uczucie i nagle czuje, ze LECIIIIIII po nogach
Obudziłam Mariusza, Mariusz mamę (przyjechała na mój poród ) i ogólna panika
ubrałam się a tu Leci i leci. . .
Zadzwoniłam do szpitala i pytam się co dalej robić. . .  a oni, ze mam zadzwonić po karetkę, poniewaz muszą mnie przywieźć w pozycji lezącej.
godzina 0:20 jestem w karetce bez boli małe skurcze sanitariusze kawalarze mówią, ze jak poczuje główkę to mam mówić
godzina 0:40 jestem już w pokoju przed porodowym pod KTG z małym wszytko w porządku skurcze bezbolesne, rozwarcie 2cm. . .  tylko, ze wody zielone były wiec podana miałam penicylinę. . .
spacerowanie, prysznic itp nie przyspieszają skurczy(nadal bezbolesne ok 20 sek) z położną wszystko przedyskutowałyśmy jakie znieczulenie i kiedy w razie czego itp itd,

Godzina 2 : skurcze z bólami, ale nie za długie ok 30 sek; przerwa miedzy ok 2-3 minuty zrobiłam sobie herbatka i zastanawiamy się z Mariuszem o której urodzę. . .  on twierdził, ze do 6
Bóle coraz mocniejsze i częstsze połoza proponuje mi badanie rozwarcia: szalu nie robi
Jest po godzinie 3 rozwarcie 4 cm przechodzimy do sali porodowej.
proponuje mi oxycyne w połączeniu z przeciwbólowym dla mnie OKI. . .
a później to już jazda!!!
Podłączyła mnie do KTG i bada a tam 7cm ona zaskoczona a ja w szoku, bóle nadal nie są strasznie bolesne za chwile mówi, ze 8 cm. .  dzwoni po lekarza za parę minut lekarz stoi w pokoju a ona do mnie, ze 10 cm i mogę przeć
Czuje potrzebę parcia, ale bez przesady (nie było to tak silne uczucie jak z Julka) w tych krótkich bólach próbuję przeć nagle słyszę : czarne włoski widać
no to dawaj ten moment był jedynie ciężki poniewaz bóle parte były krótkie a przerwy miedzy nimi ok 2 minut pod czas których mogłam żartować
Trzech boli partych było potrzeba aby małego wypchnąć z okrzykiem
Olivera nie położyli od razu na brzuchu "sznur" był za krotki, ale później to już jak w bajce mały na brzuszku łożysko (650g) urodzone.
Położna mówi, ze nawet rysniecia nie ma wiec nie ma co szyć
Mariusz mnie dopingował ostro był rewelacyjny
DZIĘKUJĘ CI SKARBIE; ZE JESTEŚ

podsumowując: Byłam zaskoczona tak "lekkim" szybkim porodem, ale odczucia po nim były słabsze niż przy Julce. . . .  euforia wtedy była większa

Laura 14. 05. 2010


Lusia zaczęła sie rodzic 26 marca 2010 w tym dniu zmarła moja mama a ja po tej wiadomości zaczęłam rodzic . . . .   
Lekarza udało się zatrzymać akcje porodowa - dość duza ilością kroplówek

Niestety jak przyszedł termin mimo wyczuwalnych częstych skurczów przepowiadających  od kilku tygodni te właściwe nie chciały przyjść.
 
Przenosiłam
. . . a w domu wirusowka
Umówiłam się w szpitalu na ranne wywołanie porodu po 9 byliśmy w szpitalu,
Goadu, gadu z lekarzami i położną - zaproponowali jeszcze jeden dzień poczekać - wirus jednak mnie osłabił - a ja stwierdziłam, ze bez sensu czekać.
9. 45 został mi podany żel, który miał wzmocnić skurcze.
Od 10 skurcze były regularne co 10 minut do tego doszedł silny ból podbrzusza.
Po 11 skurcze były co 5 minut ból nie ustępował - doszły bóle krzyżowe - i tak do 15. 45

6 godzin po podaniu żelu rozmowa z lekarzem - od paru godzin pęcherz płodowy był wyczuwalny - taka banka się zrobiła, ale nie wiadomo dlaczego nie pękał
Lekarka zaproponowała, ze go przebije, ja zaproponowałam dodatkowo "wlew", żeby ze wszystkich stron wszystko zmobilizować - zgodzili się.

Po 16 pęcherz został przerwany plus wlew :20:
W przeciągu 3-4 minut pojawiły się skurcze co 2 - 1,5 minuty dość gwałtowne - wiecie, ze nie boje się porodów, ale intensywność skurczy mnie zaskoczyła. Nie tylko mnie.  Wyjście do WC ok 4-5m mogę porównać ze wspinaczka na K2 ;) .

Nie będę Wam opisywać szczegółów - w niespełna 45minut miałam pełne rozwarcie (z 2cm na 10cm chyba rekord) i mogłam przeć
Urodziłam małą na czworaka - nie popękałam :hura: :hura:

Lekarka z położną nie spodziewały się takiego obrotu sprawy. . . .  a co ja mam powiedzieć. . .
Wpis w książeczce mam taki:
Gwałtowna akcja porodowa
 po wszystkim nie byłam w stanie nawet zmienić samodzielnie pozycji na łóżku.
Wyjechałam po paru h z sali porodowej na wózku - no i niestety nie mogłam przez jedna dobę sama wstawać i takie tam.
Również nie popękałam

Julia 09.02.2001 Oliver 11.11.2007 Laura 14.05.2010

Offline anetka71

  • maniak
  • ********
  • Wiadomości: 1864
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 11.10.2008
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #531 dnia: 14 Czerwca 2011, 00:57 »
Zabierałam się do spisania relacji tyle razy,że nie da się ich zliczyć…zawsze coś stawało mi na przeszkodzie,ale dziś jest ten dzień,kiedy postanowiłam-albo teraz albo nigdy :)Uprzedzam-będzie długie...

Zabawne,minęło już tyle czasu-byłam pewna,że pozapominam,ale jednak nie…zamykam oczy,odpływam w we wspomnieniach i pamiętam wszystko,znów jest…

9.04.201r.
To była ciężka noc,kręciłam się z boku na bok modląc się pod nosem żebym w końcu usnęła. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, w myślach tysiące niepotrzebnych głupot,liczenie baranów,gadanie do psa,kota i patrzenie z zazdrością na męża,że tak ładnie mu się śpi:P. Uff zasnęłam. Wstałam około 9tej, zaczął boleć mnie brzuch,typowo jak na okres, ale ja głupituka nic nie podejrzewałam. W dodatku byłam taaaka niewyspana. Zeszłam na dół do Mamy i dzień zaczął się słowami, które wypowiadałam do Mamy od kilku dni- „dzisiaj nie urodzę”. Do terminu (27.04) było jeszcze trochę czasu,podświadomie czułam,że urodzę wcześniej (od 34 do 37 byłam na podtrzymaniu),ale stawiałam na następny tydzień… Nie miałam jakoś apetytu, zjadłam kromkę chleba z masłem i wypiłam herbatę. Pogadałam z Mamą i poszłam do rodziców sypialni się położyć,bo ból brzucha dawał popalić…

Okolice 12tej. Nagle poczułam coś dziwnego,miałam wrażenie,że dostałam okres,poszłam do łazienki,ale nic się nie działo. Wróciłam do łóżka i znowu coś mi się tam „wymyka” :P. Wstała z łożka i chlust… Biegiem do kibelka, Mama coś tam przepierała, a ja mówię: „mamo, z drogi-wody mi odeszły”…Mama i babcia od razu w panice- że dzwoń po pogotowie,że to trzeba jak najszybciej do szpitala…a ja że spokojnie,wezmę prysznic,przyszykuję torbę i wtedy pojedziemy. Szybki telefon do męża żeby przyjeżdzał do domu,po tatę żeby zawracał z drogi,bo trzeba córkę do szpitala zawieźć… Nie wiem dlaczego nie zmartwiło mnie,że przed odejściem wód powinnam mieć jakies skurcze, tyle czytałam o przebiegu ciąży,porodzie, a człowiek w stresie zapomina o połowie rzeczy…
Próbuję zejść z kibelka,ale każdy najmniejszy ruch powoduje że wody chlustają na prawo i lewo. Przyjechał Krzysiek,od razu jak na niego przystało-w nerwowych sytuacjach głupieje i zamiast mi pomagać przez pierwsze 5 minut muszę go ustawiać;). Zadzwonił do moje lekarki,że jadę na porodówkę. Spakowaliśmy torby,ucałowałam Mamę,Babcię,psiaki,kota;) i jedziemy. Ciągle odpływają mi wody, jezuuu ile tego jest.

Okolice 13tej. Wchodzimy do szpitala,K dzwoni po pielęgniarkę, ja atakuję toaletę. .. Standardowe pytanie-który tydzień,co ile skurcze-jakie skurcze? Żadnego dzisiaj nie miałam kierują mnie na poczekalnię,ale za chwilę jestem już w gabinecie. Rozwarcie takie,jak i 4 tyg temu-1cm,ale wody lecą i lecą-zostaje Pani na oddziale. Kazali mi się przebrać,oddać torbę z ciuszkami dla Oli i pomaszerować na porodówkę. Tyle razy wyobrażałam sobie ten moment-jaka będę odważna,dzielna,opanowana… Nigdy nie byłam operowana,w szpitalu bywałam tylko na odwiedzinach i nigdy nie znosiłam tego dobrze. Strach wziął górę. Nie było dla mnie miejsca w salach porodowych,więc umieścili mnie w zimnej Sali przedporodowej. Łóżka,ściany,sprzęt-wszystko  zaścielone zielonymi  materiałami…Jak tu zimno,nieprzyjemnie i smutno Najgorzej zniosłam fakt,Że nie pozwolili K być ze mną,słyszałam za ścianą jak prosi żeby wpuścili go choć na chwilę,niestety-tutaj przebywać nie może. Zostałam sama,bez jedzenia,picia, podłączona pod ktg. Prosili o wyłączenie komórki i leżenie…W końcu pozwolili K przekazać dla mnie reklamówkę z wodą i gazetami…
Smutno mi. Minuty mijają,ciągna się jak godziny. Przyszedł lekarz-ooo może coś się zacznie. Zbadał mnie,strasznie bolało, mówił że cytuję dosłownie- „ciężko się do Pani dostać” i odtąd każdy kto do mnie przychodził mówił- o to ta Pani, co ciężko się do niej dostać” :P. Okazało się,że nie ma żadnej akcji porodowej,skurczy brak,rozwarcia tym bardziej,a na dodatek cytuję „wszystko jest tak wysoko”,że zbadać mnie to nie lada wysiłek… Podjęli decyzję,że jeśli do 18tej nic nie ruszy,to podadzą mi oxy…

14,15,16,17…skurczy,rozwarcia brak. Pociesza mnie fakt,żemoja lekarka zaczynająca dyżur o 19tej,około godziny 15 jest już na oddziale. Porozmawiała chwilę ze mną,uspokoiła i wyszła. Sama,znowu sama. Było mi naprawdę smutno,że muszę bić się z myślami w pojedynkę. Za ścianą skończył się jeden poród,zaczął kolejny. Słyszę męskie głosy i zazdroszcze kobietomże ich partnerzy w tym momencie trzymają je za rękę,dodają otuchy. Pamiętam to uczucie, czułam się tak smiesznie mała,przestraszona i zagubiona…A przecież na co dzień taka twarda ze mnie sztuka;) Może to zabawne,ale pomyślałam wtedy,że prawdopodobnie dziś przestanę tak na dobre być dzieckiem. Mam cudowną Mamę,moją przyjaciółkę, opiekunkę . Zawsze była przy mnie,pomagała, dogadzała Teraz to mnie przyjdzie pełnić tą rolę dla mojego dziecka… Przez chwilę poczułam się nawet zazdrosna,że oto właśnie uciekła mi cała „beztroskość”…że od dziś już zawsze na zawsze,to Ola będzie numerem jeden w moich myślach i czynach…
Zbliża się 18ta, pozwalają zadzwonic po męża. Przyjeżdża Krzysiu. Uff,teraz będzie mi raźniej. Podłączają mnie pod oxy. Zero skurczy,rozwarcie nadal 1cm… Ale uwaga,nadhodzi jeden skurcz,drugi- oj jak ja się ucieszyłam… nie na długo- raz dwa uśmiech zszedł mi z twarzy- bolało okrutnie;/ coraz cześciej,coraz mocniej… Zawsze chciałam rodzić spokojnie,bez jęków,krzyku- tra ta ta ta- na początku nawet mi się udawało, później stękałam chyba na cały szpital;) Poprosiłam o lewatywę,czułam że naprawdę jej potrzebuję Poszłam później pod prysznic, bolało mnie już tak strasznie, wracając trzymałam się ścian,popłakiwałam. Gdy wróciliśmy do Sali błagałam męża żeby mnie stąd zabrał,że nie dam już rady. Kolejne badanie,było już po 19tej,zmieniła mi się położna,przyszedł lekarz-standardowo- Pani nie można zbadać,tam mnie można się dostać…Rozwarcie-2cm-bosko;/
Godzina 20-płaczę z bólu, położna pokazuje jak oddychać-d.. blada, po swojemu boli mniej. Kolejne badanie-postępu w rozwarciu brak ,po pół godziny-rozwarcie 2,5cm. Przycodzi moja lekarka,kolejny lekarz-niestety max 3cm…Dostaje jakis środek przeciwbólowy- pomaga na 3 minuty i znowu boli,boli coraz bardziej…

Godzina 21- Zaczyna marwtić mnie ktg,tętno dziecka. Co chwilę rośnie i spada,rośnie i spada. K uspakaja,że wszystko jest w porządku…Przychodzi położna-dociska mi te „placki” z ktg do brzucha,patrzy na tętno,prosi abym się za bardzo nie wierciła i wychodzi…Tętno Oli znowu-spada i rośnie,jest już czasami 80,69…Znowu przychodzi położna,dociska ktg,każe mi oddychać spokojniej i wychodzi. Zaczynam się martwić. Przez ból jestem już ledwo przytomna,ale ciągle mówię do męża,że martwi mnie tętno,że co chwilę spada,że musi iść do położnej. Nagle zza drzwi słysze głosy-widzę że w pokoju jest jeden lekarz,zaraz przychodzi drugi i moja lekarka…

21.45- czy możemy Panią zbadać-pytają. Jak można?badajcie,nikt nie musi mnie przecież pytać!najpierw najstarszy lekarz-„nie ma co-max 3,5cm”, mnoja lekarka i kolejny lekarz stwierdzają to samo-max 3,5-4cm.Na chwilę odchodzą od łóżka Jestem półprzytomna i nagle słyszę „tniemy”. Natychmiastowo oprzytomniałam. Przychodzi pielęgniarka  z kartką-„proszę podpisać zgode na operację”, położna jest już przy moich nogach;przeprasza,że będzie bardzo bolało,ale musi założyć mi cewnik. Szczerze?nawet nie poczułam. Skurcze były tak silne,że założenie cewnika nie sprawiło mi żadnego bólu. Mówię,że sama przejdę do Sali operacyjnej,wiedziałam że jest niedaleko i dam radę. Wchodzę do Sali,odwracam się żeby zobaczyć Krzysia-stoi biedny,blady pod ścianą. Uśmiecham się przez ból i wchodzę. Wita mnie cudowna ekipa-ciely,cudowny starszy pan,który okazał się anastazjologiem. Prosi,żeby go słuchała,a wtedy szybko i jak najmniej boleśnie wkłuje mi się w kręgosłup. Kłada mnie na stół-czuję ciepłe,stare ręce na mojej twarzy.Boże,jak mi było wtedy dobrze. Właśnie płaczę na wspomnienie tej chwili…Ciepło bijące tego człowieka dało mi tyle otuchy i spokoju..przestałam się bać. Prosi żebym zrobiła koci grzbiet-cierpliwie czeka aż minie skurcz i wbija się w kręgosłup. Pierwszy,drugi,trzeci raz-za czwartym się udaje.Bałam się tego znieczulenia,Mama i mąż takie mieli i do dziś uważają,że ten ból,kiedy wkłuwają się w kręgosłup jest okropny i przeszywający.Mnie nie bolało-nie było to najmilsze przeżycie,ale byłam już tak wymęczona, że nie czułam tego bólu… „czy czuje Pani nogi?”, „jeszcze tak”. „Proszę dać znać,kiedy zacznie działać znieczulenie”…
Jest już po 22,znieczulenie zadziałało… Starszy Pan jest ciągle przy mnie-jego obecność działa na mnie kojąco…Operuje moja lekarka i drugi lekarz…O czym wtedy myślałam? Chyba o niczym. Wsłuchiwałam się w każde słowo lekarzy,czekałam… Poczułam lekkie pociągnięcie i słyszę- „już jest”. Jeszcze chwila i słyszę-„mamy ją”.Cisza.Strach. Za dużo filmów,kiedy ledwo wyciągają dziecko,a krzyk słychać na cały szpital…

Godzina 22.20. Słyszę ją…nie krzyczy-lekko popiskuje. Położna przynosi ją do mnie,pokazuje,że dziewczynka i pozwala ucałować w czółko. Mówię,że jest taka malenka, na co wszyscy jednogłośnie i radośnie mówią- „urośnie”. Pytają o imię- „Ola” odpowiadam.
Jest taka malutka,moja mała istotka. Jestem jak odrętwiała-nie płaczę,nie mówię. Uśmiecham się lekko przez łzy. Od dziś moje życie to Ty. Od dziś wiem jedno: „ dla świata jesteś tylko małą cząstką, dla mnie jesteś całym światem…”

Offline Anjuschka

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 10267
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 15.05.2010
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #532 dnia: 14 Czerwca 2011, 08:15 »
Piękny opis - naprawdę. Wzruszyłam się.

Offline julenka

  • * * * * *
  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 3592
  • Płeć: Kobieta
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #533 dnia: 14 Czerwca 2011, 08:22 »
 :Wzruszony: :Wzruszony: :Wzruszony: :Wzruszony: :Wzruszony:
Cudownie...
A ten lekarz przy CC... to chyba był Twój Anioł Stróż :)

Offline Ana83

  • użytkownik
  • **
  • Wiadomości: 57
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 22.06.2001
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #534 dnia: 25 Czerwca 2011, 14:19 »
Moze sie nie udzielam bardzo duzo madrych i pouczajacych rzeczy tu wyczytalam miedzy innymi  przeczytanie waszych opisow pomoglo mi sie bardzo dobrze psychicznie przygotowac do porodu. Miomo tego ze od czasu wlasnego porodu nie czytam juz tego watku postanowilam skopiowac Wam skrotowy opis wlasnego doswiadczenia:

Dominik urodzil sie 02.02.11 o 21:07 4100g i 54cm silami natury. Musze powiedziec ze porod byl do zniesienia moze dlatego ze sie nastawilam ze bedzie bardzo bolalo i jak juz czulam ze sie zbliza ku koncowi to sie dziwilam ze to juz.....
Wody odeszly mi 01.02 o 9 rano mialam przez caly dzien skurcze bolesne i dosc czesto czasem nawet co 4 min ale ok 20 powiedzieli mi ze nie wystarcajace i dali tabletke na uspokojeni ich zebym sie wyspala na drugi dzien . no i w nocy nic sie nie dzialo naszepnego dnia tez nawet po tabletce na wywolanie mialam z 5 skurczy az do 15:30 zbadali no i juz mialam rozwarcie na 4 cm i powiedzieli ze dzis urodze wiec sie przebralam podali kroplowke na wywolanie skowrczy o 16:30 i od razu zaczela dzialac mialam mocne skorcze no i tak do 21:07 bylo po wszystkim...
Porod i pobyt w szpitalu wspominan bardzo dobrze.
pokoj mialam z kolezanka polka ktora urodzila 2h przede mna (  przez co bylam prawie caly porod sama z Lukaszem) . Zajeli sie mna krotko  przed 20 godzina. Urodzilysmy w srode w pt moglysmy wyjsc do domu nic juz mnie nie bolalo.
Oni sie zajmowali wlasnie 2 innymi co wrzeszczaly w niboglosy a ja biedna w srodkowym pokoju musialam ich wysluchiwac  
no ale co do Dominika to jest przeslodki przkochany napatrzec sie nie mozemy a szczegolnie maz w swoja kopie po mnie nic nie ma... moze sie jeszcze zmieni....

A wiec po czasie stwierdzam ze po mnie ma oczy i uszy ale i tak wszyscy twierdza ze to caly tata....;)
teraz rozumiem dziewczyny ktore tu pisza ze macierzynstwo to najpiekniejsza rzecz na swiecie....
P.s. pyrzeprasza, ze bez polskich znakow ale niestety takich nie posiadam
Po przeczytaniu tej wiadomosci stwierdzilam ze niepotrzebnie tu ja wkleilam poniewaz nie oddaje ona tego magicznego przezycia i wiele nie mowi o samym porodzie.... (jest moze troche sucha ale taka relecje z mojego porodu napisalam mojej cioci wiec rozumiecie dlaczego tak jest)
W jednym zdaniu chcialam podziekowac za wszystkie tu przeczytane opisy ktore BARDZO pomogly mi w miare szybko i latwo urodzic mojego synka.
Ps. Polka ktora urodzila 2h przede mna to kolezanka mojej znajomej ktora poznalam z 6 lat temu.... spotkalysmy sie rano w dniu porodu na stolowce przy sniadaniu ktore zjadlysmy razem i nasze drogi sie rozeszly do momentu kiedy po porodzie zawiezli mnie z synkiem do pokoju w ktorym ona juz z coreczka lezala. Wiec pobyt w szpitalu spedzila0 szybko i przyjemnie. Teraz utrzymujemy kontakty spotykajac sie na spacerkach z naszymi pociechami :)

Offline pamela

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 10971
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 05.09.2009
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #535 dnia: 25 Czerwca 2011, 23:17 »
a gdzie rodzilas?


Offline Ana83

  • użytkownik
  • **
  • Wiadomości: 57
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 22.06.2001
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #536 dnia: 25 Czerwca 2011, 23:32 »
Jezeli to pytanie jest skierowane do mnie, to ja rodzilam w malym miasteczku pod Hamburgiem, z opieki jestem b.zadowolna(wszystkie kolezanki sobie chwala) i juz sie nie mage doczekac kiedy znowu bedzie mi dane z niej skorzystac. Polozna mialam tez z ich polecenia (swietna kobieta) przychodzila do mnie przez pierwsze 8 tyg. oplacana przez kase chorychy teraz bedziemy sie jeszcze spotykac w sprawie doradzania o odzywianiu maluszka.
Zapomnialam dopisac ze tak sie obawialam tego okresu jak dzidzia pojawi sie na swiecie a teraz jestem tak milo wszystkim zaskoczona i szczesliwa. Nawet nocki przesypia od samego poczatku i wstajemy najczesciej ok 10:30 rano.... dobrze ze po rodzicach taki spioszek bo tego sie chyba najbardziej balam.... ;)

Offline pamela

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 10971
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 05.09.2009
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #537 dnia: 26 Czerwca 2011, 00:04 »
ale zazdrosze tych nocek, nam sie jeszcze nigdy nie zdarzyla :-\


Offline eovina

  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 4120
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 26-12-2010
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #538 dnia: 26 Czerwca 2011, 08:45 »
Anetka71 siedzę i ryczę jak bóbr przed monitorem... piękny opis porodu
Ola 01.08.2011
Zofia 10.01.2014

Offline tete

  • "Nikt nie lubi samotności. Ja tylko nie próbuję się z nikim na siłę zaprzyjaźniać. To prowadzi do rozczarowań."
  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 6151
  • Płeć: Kobieta
  • data ślubu: 2.06.2007
Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
« Odpowiedź #539 dnia: 26 Czerwca 2011, 20:42 »
Heheh Ana,jestes kobieto zywym przykladem ze mozna byc zupelnie szczesliwą,spelniona i stale zakochaną we wlasnym dziecku-ale ja nigdy nie wątpilam ze tak wlasnie bedzie...Dominik jest dopelnieniem Was..
pamela-bez stresu,moja ma ponad 3lata i nadal noce w krate :P :P,a jesli idzie oDominisia Ani-to on chodzi dosc pozno spac :P ;) pozatym ma predyspozycje po mamusi i tatusiu ;D ;D ;D ;D ;D
anetka-śliczny opis!
Nikt nie lubi samotności. Ja tylko nie próbuję się z nikim na siłę zaprzyjaźniać. To prowadzi do rozczarowań.