Cz. 2
Przed szpital zajechaliśmy o 2.20 ja już nie byłam w stanie iść o własnych siłach więc R przytargał wózek i na nim mnie wwiózł. Pani w recepcji zaczęła serię pytań ale powiedziałam że ja naprawdę już rodzę i niech sobie daruje i woła kogoś
Podjechaliśmy pod gabinet, tam pani mnie zbadała i wtedy odeszły mi wody….. Pamiętam tylko tekst „Obyśmy zdążyli wyjechać na górę” Pomyślałam że coś jej się pochrzaniło, bo ja przecież mam rodzić 12 godzin
Na porodówce przebrałam się w sexi koszulę szpitalną, pani mnie przygotowała (golonko) i na salę porodów rodzinnych. R za mną z dwiema torbami

Położna zakazała mi siadać, więc stałam przy uchwytach w ścianie. R próbował mi pomóc, zagadywał o imieniu dla synka ale ja błagałam żeby nie mówił mi o tym teraz

Przytulał, masował, dawał pić.
W pewnym momencie patrzę a położna zakłada foliowy fartuch (jak u rzeźnika) przygotowuje koło łóżka wszystkie prepitety, włącza lampę i mówi „no to niech pani kładzie się na fotel i rodzimy”…… Pomyślałam, że na głowę upadła, bo przecież gdzie tam do 13.00 (miałam rodzić 12 godzin przecież nie?

) no ale posłusznie położyłam się na fotelu i dawaj rodzimy. R wyszedł na korytarz. Niestety za dużo filmów się naoglądałam i źle zaczęłam przeć, położna się wkurzyła i kazała mi dalej chodzić

Więc ja już na mdlejących nogach dalej uwiesiłam się na uchwytach i tak postałam jeszcze 5 minut i znów na fotel. Kilka razy usłyszałam „Przyj”, weszło dwóch lekarzy (gin i pediatra) R stanął w drzwiach i na moim brzuchu wylądował nasz mały kochany ROBACZEK…. Tak płakał strasznie, tak szukał swoimi rączkami czegoś czego mógłby się chwycić i poczuć się bezpieczniej… Uczepił się mojego palca i wtedy zaczęłam wyć jak małe dziecko. Nasz kochany mały Robalek był z nami…. Położna zapytała mnie co urodziłam, ja popatrzyłam tam gdzie trzeba i wyszeptałam „Synuś, nasz synuś” a potem…. policzyłam mu palce w obu rączkach…. całe 10 maleńkich paluszków

Zabrali go do mierzenia, ważenia… Słyszałam: „Waga 3090 g, 50 cm długi” Moje maluśkie szczęście
Położna powiedziała że mam pęknięcie I stopnia i założy mi jeden szew…. Jeśli ktoś kiedyś mi powie, że szycie nie boli to go ukatrupię…. Myślałam że umrę… mimo czegoś tam przeciwbólowego, bolało jak cholera i trwało wieczność. Miałam wrażenie że kobieta zakłada nie jeden szew ale robi jakieś richelieu
Po tym szyciu położyłam się na leżance a R wszedł z małym na ręku. Robaczek zassał się i mruczał przy cacusiu.. a my patrzyliśmy raz na siebie raz na niego. R powiedział, że jak tylko go zobaczył to od razu pomyślał: „Nasz Artuś” więc ustalone… będzie Artuś

Potem weszło kilka pielęgniarek i poprosiły żebym zbierała się na salę poporodową bo mają już w kolejce kolejne 3 rodzące. Artunia zabrali do kąpieli, a mi kazali położyć się na łóżku na kólkach i chcieli zawieźć na salę. No ale Andzia dostała takiego Powera że stwierdziłam że idę sama na nogach…..hahhahaha no i poszliśmy, one miały oczy jak 5 zł a ja uśmiechnięta i zadowolona maszerowałam przez długi korytarz aż do Sali nr 13

R posiedział jeszcze przy mnie i o 5.30 pojechał, Artusia przywieźli mi o 6.00…….. i od tej chwili jesteśmy nierozłączni….
KONIEC