To teraz ja

13 lutego miałam wizytę u gina, który uznał, że moje skurcze to przepowiadacze (fakt nieregularne) i że w zasadzie to lekko mnie zdołował wypisując zwolnienie lekarskie do terminu porodu z OM 19.02.09. Dzięki bardzo za skurcze krzyżowe przez nie wiadomo ile...
Z propozycją spędzenia Walentynek w teatrze, kinie or restauracji lub też wypróbowania prastarego, indiańskiego sposobu na wywołanie porodu pojechaliśmy do domu.
Po 24 zaczęły się skurcze krzyżowe, na początku ich nawet nie liczyłam, bo spoko...zaprawiona w boju w dniu poprzednim..wiedziałam, że jak nieregularne to się nie ma co jarać.
Myślę, pójdę sobie spać...ale nie ma opcji, żebym zasnęła...No dobra, to policzę co ile są...
Na co mój Krzysiek, że w razie - jakbyśmy mieli jechać na porodówkę, to on się musi przespać...
Tak, świetnie, a ja jakbym miała rodzić to co? Nie ma spania, masz przeżywać ze mną

Biedny chłopak zasnął zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Rano, bo cała noc spędziłam na liczeniu regularności skurczy niby były częstsze, ale przecież to przepowiadacze.
Niedobrze mi się zrobiło...hm....skurcze co 7-9 min...dochodzi 13...Krzysiek masuje mi krzyż w przerwach między, pomaga to bardziej głowie niż plecom, ale co tam...
No dobra, co robić? Jechać do Zdroji, truć dupę - jeśli to przepowiadacze? A poczekam, może będą częstsze... Po godzinie były już co 5-6 min. Jedziemy...
Świetnie, tylko, że
1. To sobota
2. Pewnie będą korki
3. Miałam jechać jak będą co 7 min
4. Pewnie i tak wrócimy do domu, więc zbytnio nie zastanawialiśmy się co bierzemy (torby były w aucie)
Jadąc do Zdroji oddychałam tak, jak przykazała pani położna na szkole rodzenia - bo byłam taka genialna, że w razie W sprawdziłam jak to się robi. Po drodze gdzieś minęliśmy Krzyśka koleżankę w aucie...
Wchodzę na Izbę Przyjęć, zaznajomiona z procedurami podaję kartę ciąży, dowód i legitymację.
Siedzę na poczekalni, nie ma nikogo..Pustki...
Idę na badanie, a myślach..Tak, znowu badanie, KTG (chociaż przy tych skurczach to dzięki bardzo za leżenie w jednej pozycji).
Robią ze mną wywiad, dosyć szczegółowy i każą się przebrać...
Lekko zdzwiona - po informacji, że zostaję przyjęta na oddział - siadam na fotel. Panie doktorki mnie badające mówią,
"bardzo ładnie pani Olu, że przeczekała pani pierwszą fazę porodu w domu. Mamy rozwarcie 5 cm."
Jak to pierwszą fazę, jakiego porodu?, jakie 5 cm? przecież to przepowiadacze!
Spytałam jeszcze o nacinanie, na co powiedziano mi, że nie natną, jeżeli się krocze będzie naddawać
Nie mniej jednak niezmiernie szczęśliwa wychodzę poinformować Krzyśka, że zostajemy.
Po formalnościach idziemy na porodówkę, witam się z położnymi i lekarkami i pierwszy zonk...Fotel porodowy mnie lekko zestrachał

Kładę się, podłączają mnie pod KTG..powiedzmy, że jest "wygodnie"... Ok, co z moją lewatywą...? Bardziej niż sam poród przerażała mnie wizja zrobienia kupy, poważnie, wiem, że to głupie, ale Gemini mnie zrozumie (Monia, prawda?). W razie jakby ktoś zapomniał, wolałam spytać...Tylko poprosiłam, żeby zrobiła to delikatnie, bo to moja pierwsza lewatywa w życiu.
Poszłam się wykapać siłą woli wstrzymując jak jak najdłużej...
Znowu się położyłam, przyszła jakaś położna sprawdzić rozwarcie - 6 cm...nie no ekstra, minęła godzina i nic...a co jak mnie odeślą

Zerknęła na KTG, na mnie, jeszcze raz na KTG i z powrotem na mnie mówiąc, no... "Pani to jest dzielna"
Krzysiek siedzący po mojej lewicy uznał to za moja reakcję na fakt rysującego się skurczu na poziomie 90%. Sama zerknęłam na zapis, zastanawiając się czy to są te prawdziwe porodowe skurcze?
Koło nie pamiętam której, przy kolejnym badaniu rozwarcia okazało się, że nie postępuje i trza podłączyć oksytocynę...Tak minęło nie pamiętam ile..w międzyczasie Krzysiek dawał mi wody i zwilżał usta gazikiem. W międzyczasie zapytałam o wolną jedynkę, okazało się, że są wolne z kibelkami i bez. "Zaklepałam" sobie tę z kibelkiem i położna zadzwoniła z informacja, żeby nikogo tam nie wpuszczały...A słowa "Tak, ta pani dzisiaj urodzi - do północy na pewno się wyrobi" zadziałaby na mnie bardzo pozytywnie.
Przebito mi pęcherz płodowy, ale kiedy? Nie potrafię tego umieścić w czasie...
Gdzieś w międzyczasie ktoś znowu przyszedł zbadać rozwarcie i słysząc słowa 9cm byłam już niemalże w pełni szczęśliwa

Jakoś nie ogarniałam co się dzieje, podjechały z tym stolikiem...Zachciało mi się przeć, wtedy pojawiło się wkoło mnóstwo lasek w białych kitelkach (same doktórki)... No i problem główka się wstawia i cofa, cośtam mówią, ale nie za bardzo to do mnie dociera, na skurczu chce mi się przeć...
W końcu prę, zamiast tego wychodzi z mojego gardła jęknięcie i oprs, że nie prę...Wsadzają mi w noc rurki podające tlen, Krzysiek trzyma mi głowę... Jakaś tam najważniejsza dr z obecnych mówi :
"No, proszę się postarać to urodzimy w dwóch parciach" zadziałało jak jakiś narkotyk, ktośtam jeszcze "Proszę podciągnąć nogi za kolana, bo tak daje Pani maluszkowi dodatkowe 2 cm"...Tak, przyj, oddychaj, ciągnij za kolana...i co jeszcze? Zatańczyć?
Pierwsze, drugie i czuję, że główka jest na wierzchu, no dobra bardziej niż czuję przekazuje mi to Krzysiek...ALE CZEMU NIE PŁACZE??
Chlustają wody (no pięknie, ochlapałam dwie położne), trzecie parcie i mały jest na moim brzuchu...
To, co się wtedy czuje..jakie to są emocje...no nie do opisania...
Ten mały człowieczek to mój synek, dorastający we mnie 9 miesięcy...Od dzisiaj jako osobne życie, które wprowadza w Nasze mnóstwo cudownych zmian.
Patrząc i głaszcząc po główce powiedziałam : "Cześć synku, witaj na świecie...bardzo Cię kocham"..Oboje z Krzyśkiem się popłakaliśmy...
Zabrali małego - Krzysiek poszedł razem z Nim, dostał 3x10 pkt w skali Apgar, a do mnie...
"Pani synek to szczęściarz"...okazało się, że na pępowinie miał węzeł prawdziwy,który mógłby się w każdej chwili zacisnąć i mogło się skończyć niezbyt fajnie...(Przez to wszystko przez pierwszą noc nie zmrużyłam oka sprawdzając czy oddycha)
Urodziłam łożysko...Pytam, całe? Niestety nie..więc czekało mnie łyżeczkowanie...no tak, nie mogło być zbyt fajowo :/
Wrócił dumny tata z synkiem na rękach i od razu przystawiliśmy Bartusia do piersi...Załapał od razu

Później umyli mnie jakimś denaturatem (no tak to wyglądało) i zszyli. Powiedziałam, że jak coś będzie nie tak, to wyślę męża za parę miesięcy z reklamacją.
W sumie zjechałam z porodówki dosyć późno, bo przed 23...schodząc z fotela, a zrobiłam to za szybko stanowczo..Zawirowało mi wszystko przed oczami, zbladłam i wystraszyłam nieziemsko mojego męża i prawie zemdlałam...Za karę zamiast jechać na salę to musiałam chwilę posiedzieć pod kroplówką

Dzisiaj kiedy znalazłam testy ciążowe i spojrzałam na tego maluszka, który sobie smacznie spał łzy mi same napłynęły do oczu...To niesamowite uczucie jak w jednej chwili zmienia się całe życie, system wartości i podejście do życia...
Wszystko za sprawą łobuziaka mierzącego zaledwie 54 cm i ważącego 3630g

I tak oto mamy synka, urodzonego w Walentynki pod szczęśliwą gwiazdą
