to i ja podziele sie swoim porodem.
9 dni po terminie, dzien ten zaczal sie pobodka o 2 46 tylko czemu? hmm chwila zastanowienia i juz wiem, skurcz. nie da sie tego pomylic z niczym innym. wstalam i zaczelam
wedrowac, bo tak najlepiej, ulezec sie nie da, alez ja bylam szczesliwa, ze nareszcie sie zaczelo i to samo, bez wywolywania. dalej juz mniej wiecej wiecie bo na zywo
pisalam na forum az do ok 17, kiedy to juz bol siegal zenitu, a dodam, bo nie zdazylam napisac, ze byly to najgorsze z boli jakie istnieja, bole krzyzowe, brzuszne byly do zniesienia
ale krzyzowe nie do opisania, jak nadchodzil skurcz zaciskalam oczy i myslalam tylko o tym, ze juz przechodzi a przechodzil dopiero po minucie, w trakcie normalnie chcialo mi sie
zygac z tego bolu, wiec o 17 postanowilam zadzwonic do szpitala, uslyszalam, ze moge przyjechac, ale nie gwarantuja, ze mnie zostawia, moga odeslac o domu, wiec my szybko
w auto i jedziemy. niestety godziny szczytu, wiec droga zajela nam z 40 min. na miejscu polozyli mnie na lozku, cisnienie w normie, serce malego tez, badanie wewnetrzne
wykazalo rozwarcie na 3cm, a bolalo mocno, jakas niedelikatna babka sie trafila. no ale niestety 3 cm to za malo, zeby mnie zatrzymali w szpitalu. ze zlosci sie poplakalam
no bo jak jak ja juz nie moge wytrzymac. polozna mowi, zeby przyjechac opiero jak juz bedzie tak mocno bolalo, ze bede walic glowa w sciane, albo wody odejda albo krew sie pojawi. no to wracamy
do domu. w domu gorzej i gorzej, spaceruje po pokoju, wyleguje sie w wannie, ale nic a nic ulgi nie ma. w koncu okolo 22.30 dzwonie znowu do szpitala, juz mi wszystko jedno
co sobie pomysla, ja jade tam i koniec. blagam przez telefon, ze juz wytrzymac nie moge, niech mi pomoga, no i w koncu jakas mila babeczka powiedziala, zeby przyjechac.
no to jedziemy, pozegnanie z mama, z nadzieja, ze juz tym razem opuszczam ten dom jako ciezarna po raz ostatni. pogoda kiepska bardzo, lalo niesamowicie. probowalam sie skupic na czyms innym niz
skurcze ale sie nie udawalo, wpadlismy do szpitala, a w szpitalu pusto, pare poloznych, ale pacjentek zero. sama na sali przedporodowej, podlaczyli ktg, cisnienie, kazali
oddac mocz i przygotowac sie do badania. w moczu slad bialka, ktg ok, cisnienie mierzone z 10 razy, za wysokie, badanie wykazalo rozwarcie na 6cm takze postepuje szybko,
decyzja zostajemy w szpitalu. przenosimy sie na porodowke. jak zobaczylam swoj pokoj, sprzet w nim, to az mi skurcze zelzaly na moment. warunki rewelacja, moja wlasna ubikacja z prysznicem, ogromna wanna
wielkie lozko, z czego ja skorzystalam tylko z lozka przyszla przydzielona mi polozna, ktora zostala ze mna prawie do samego konca do konca zmiany, przemila kobieta, ja na poczatku
bylam sceptycznie nastawiona, bo to kobieta nie najmlodsza juz, ale przemila byla i bardzo pomocna, co chwile przynosila nam lodowata wode, mezowi kawe. zanim wszystko
powypisywala w karte minela chyba kolejna godzina skurczow, przez nasz pokoj przewinelo sie pare lekarek, podlaczenie kroplowki i innych sprzetow, poloznych, wszyscy mili i usmiechnieci, a mnie pomalu skreca.
przyszla pani doktor i poinstruowala polozna, zeby mnie zbadala, po badaniu okazalo sie, ze rozwarcie jednak jest na 4cm tylko i zeby nie siedziec wiecznie, bo nie postepuje
za szybko, podadza mi oxytocyne na przyspieszenie akcji, bo moglabym tam siedziec jeszcze pare dni czekajac az sie zacznie. instalacja wenflonu przebiegla sprawnie.
w koncu polozna sie pyta jaki rodzaj znieczulenia chce, to pytam jakie mozliwosci, no to gaz i powietrze, epidural w kregoslup lub morfina w udo. stwierdzilam, ze nie chce
nic, ewentualnie gaz i powietrze, mowilam to ze lzami w oczach ale twardo, no to dostalam rure i mialam na skurczu oddychac z rura w buzi. pierwszy wdech i wydech
i lekkie zawirowanie w glowie, ale bol jaki byl taki byl, i po paru razach odrzucilam ta forme znieczulenia, bo nawet sie skupic nie moglam tak bolalo. . w miedzyczasie
caly czas bylo monitorowane moje cisnienie, niestety za kazdym razem nie dobre, za wysokie dochodzilo do 150/100, przyszedl anestezjolog (mlody i przystojny, mimo bolu nie dalo
sie nie zauwazyc) i zaczal mi tlumaczyc, ze przy takim cisnieniu najlepszym rozwiazaniem dla mnie i dziecka bedzie epidural, ktory obniza cisnienie, w sumie juz
z ulga sie zgodzilam, bo i bol byl coraz gorszy i przeciez nie chce krzywdy zrobic dziecku. spocona jak mysz usiadlam na lozku, pochylilam sie, maz mnie za rece trzymal
a pan doktor zaczal sie wkluwac, dwa wklucia w kregoslup prawie ze bezbolesne i czekamy az zacznie dzialac. juz po chwili poczulam niesamowita ulge. po pol godziny juz
mialam lekko zdretwiala prawa strone, ale lewa nadal czulam, kolejne "doladowanie" epiduralu kolejna dawka i po kolejnych 30 minutach noge prawa mialam juz kompletnie bezwladna
ale lewa strone nadal czuje, przelozyli mnie na bok, komiczne to bylo, dwie polozne po bokach maz za nogi probuja mnie obrocic, ja kompletnie bezwladna od pasa w dol.
nagle slysze pisk maszyny, alarm, tetno malego spada. reset maszyny i juz znowu wszystko gra, jednak w obawie o malego lekarze postanowili podlaczyc mu do glowki takie druciki
ktore beda non stop monitorowaly jego bicie serca, bardziej wiarygodny odczyt bedzie. przy okazji musza przebic moje wody plodowe, ktore okazaly sie zielone, co rowniez nie jest
dobre dla dziecka. kurcze jak ja sie balam wtedy, moj strach zaczal sie w tym momencie.. wody przebite, lozko juz czyste i swierze, pan anestezjolog po raz kolejny doladowal
epidural i cos tam poprawil, smial sie, ze to najszybszy montaz epiduralu w jego karierze, i juz lewa strona bardziej znieczulona. choc nie do konca, ale juz trudno, tyle
to wytrzymam. takze godzina 3 nad ranem ja znieczulona, pod kroplowkami, cisnienie juz spadlo, mierzone co 5 minut, czasami nawet za male, ale wg lekarzy normalka.
mezowi podali kawe, poduszke i kazali sie przespac. ale jak tu spac, jak po 1. spotkanie z naszym synkiem tak blisko, a po 2. przywiezli na sale obok kobiete, ktora darla
sie w nieboglosy i rzucala czym popadnie. udalo sie urwac 15 minut snu. co chwile podawali mi lodowata wode do picia. tetno malego spadalo co chwile, ale tylko podczas skurczu
i nie za duzo, podlaczyli mi cewnik, maz trzyma za rece ciagle, ekscytacja siega zenitu, kiedy polozna o 6 mnie bada i stwierdza, ze jest rozwarcie na 9cm i za godzine
bedzie 10cm i jeszcze poczekamy godzinke, bo malego glowka nadal jest wysoko. o rany jeszcze tylko 2 godzinki!!! podkrecila oxytocyne z czym skurcze sie nasilily, i znowu lewa
strona bolala, coraz bardziej, anestezjolog przyszedl, dal kolejna dawke znieczulenia, ale powiedzial, ze wiecej nie moze, bo nie bede mogla przec, sama tez nie chcialam wiecej
ta dawka wcale nie zadzialala, no ale coz, dam rade, choc skurcze z jednej strony ciala dawaly sie we znaki rownie jak i bez znieczulenia. o 745 zmiana poloznych,
przyszla inna, rownie mila, razem ze studentka, tez bardzo fajna, szybkie przekazanie pacjentek przygotowanie mnie i sali i o 8 10 zaczynamy 3 faze porodu, parcie.
raz dwa trzy i na nadchodzacym skurczu gleboki wdech broda do klatki i przemy z calych sil, 3 parcia na skurcz. za kazdym razem maz parl ze mna, a polozna chwalila, ze
bardzo dobrze mi idzie. minelo pol godziny a ja nie czuje zmiany, tylko te cholerne skurcze, kiedy to sie skonczy wreszcie??? slysze jak miedzy soba polozne cos szepcza, wiec pytam
co jest grane, czemu nic sie nie dzieje, na co one, ze maly nadal jest wysoko i nic a nic nie schodzi w dol i ze musze sie jeszcze bardziej postarac i jeszcze mocniej
przec, no dobra ale ja juz z sil opadam. kolejne pol godziny parcia, coraz bardziej wykonczona, otumaniona i zdezorientowana, NO CO JEST??? minela godzina fazy trzeciej,
przychodzi pani doktor, bada mnie, kaze przec, i stwierdza, ze maly prawdopodobnie sie odwrocil i utknal, trzeba to sprawdzic, i albo zakonczymy porod kleszczami albo
cieciem, zaczela mi gledzic o konsekwencjach jakie moga byc, krwotoki paraliz itp i kazala podpisac, i jedziemy na sale operacyjna gdzie zrobimy probe kleszczy. nawet nie
jestem w stanie opisac wyrazu twarzy mojego meza, mojego przerazenia, strachu o dziecko. odlaczyli mnie od wszystkiego i jedziemy, czulam sie troche jak na ostrym dyzurze
maz podaza za mna cala blady, ale tuz przed sama sala stop, pan nie moze, "daj zonie buziaka" i w tym momencie oboje w ryk wpadlismy, no jak to w takim momencie nas rozlaczacna sali osob chyba z 20, ale nie studentow samych lekarzy i poloznych, z czego najbardziej zapamietalam 2 anestezjologow, bo caly czas do mnie zartowali, a mi do smiechu nie
bylo. slyszalam, jak polozne co chwile mowily, ze maz moj zmartwiony i informowaly go co chwile. polozyli mnie na takim lozku co przekreca sie i wisialam nad ziemia
na ukos, wkluli kolejna dawke epiduralu, ktora juz nic a nic nie zadzialala, i proba kleszczy polegajaca na badaniu przez lekarke, wsadzila mi reke do srodka az po lokiec
az z bolu i zaskoczenia pierwszy raz krzyknelam, i probowala dziecko przekrecic, pogmerala chwile i pokrecila glowa, niestety trzeba ciac, dziecko jest za wysoko i nie
da sie go obrocic. mi juz bylo w tym momencie wszystko jedno kto na mnie patrzy, gdzie patrza, co sie ze mna dzieje, byleby to sie juz skonczylo. bylam tak otumaniona
ze niewiele rozumialam, co do mnie mowia, musialam sie mocno skupic, do tego jeszcze te skurcze odczuwalne tylko z lewej strony byly juz naprawde nieznosne. tak wiec
przygotowujemy sie do cesarki, przyniesli deske i jak to w filmach przeniesli mnie na tej desce na inne lozko. lekarz wyjasnil, ze teraz podadza znieczulenie w
kregoslup, po ktorym juz napewno nic nie poczuje. kolejny raz pare osob musialo mnie podniesc i kolejne wklucie w kregoslup, pamietam, ze w tym momencie sie balam, ze
nie usiedze bez ruchu, bo skurcz nadchodzi i w najgorszym momencie poczulam wielka ulge, ciepelko jak sie rozchodzi i odretwienie, za chwile test mrozem czy i gdzie czuje
, jeszcze chwile trzeba poczekac az dojdzie do gory brzucha i juz za chwile nie czulam kompletnie nic. narzucili przed oczy wielka plachte, zebym nic nie widziala,
kazali rozlozyc rece, podlaczyli monitoring cisnienia, wsadzili cos na palec, i nagle slysze "kochanie juz jestem wszystko bedzie dobrze" i zobaczylam meza w ubraniu szpitalnym
za moja glowa. nagle dostalam jakichs drgawek, nie moglam opanowac trzesienia, pytam lekarza czy to normalne, twierdzi, ze normalne, moze byc taka reakcja. maz ze lzami
w oczach glaska po glowie, dziela nas tylko minuty od spotkania z synkiem.nie czuje kompletnie nic, domyslam sie, ze nastapilo ciecie, dziwne uczucie grzebania w brzuchu i nagle
najslodszy na swiecie dzwiek, placz mojego dziecka i juz go widze jak go niosa do stacji noworodka, na wazenie i opatulenie. emocje, ktore wtedy przezywalismy sa nie
do opisania, nie bylismy w stanie nic powiedziec, patrzylismy sie to na siebie to na synka i plakalismy, a lekarze nam gratulowali. i tak 28 pazdziernika, o godzinie
9.53 przyszedl na swiat nasz synek, wazyl 3,720kg a mierzyl niewiadomo, ale ok 54cm. dostal 10 punktow Apgar i plakal glosno prawie caly czas. dopoki polozna nie
przyniosla go do nas obwinietego w pieluszke i dala mezowi do potrzymania. maz przerazony ale i zachwycony z gardlem scisnietym z emocji przytulil po raz pierwszy naszego
synka, Boze jak ja chcialam byc na jego miejscu, ale szczesliwa bylam, ze chociaz tata moze go przytulic, polozyl go kolo mojej glowy tak, ze moglam chociaz na niego popatrzyc
zeszyli mnie, lekarka powiedziala, ze byl to rutynowy zabieg i wszystko przebieglo tak jak mialo byc.zabrali synka do lozeczka i pojechalismy na sale przejsciowa poczekac
az zwolni sie lozko na sali poporodowej. tam nagusienkiego tylko w pieluszce polozyli mi go na piersi, alez wspaniale uczucie!!! maly od razu wiedzial co robic i zaczac szukac
cycusia. maz pojechal do domku powiedziec mamie, a mnie przewiezli na sale, gdzie lezalam razem z 5 innymi kobietami po cesarce. maz przyjechal tylko raz popoludniu, bo
musial zajac sie goscmi, brat moj przyjechal, a ja zostalam sama z dzieckiem, chwile te sa niezapomniane, gdybym tylko jeszcze mogla sie ruszac wiecej. ale nie bylo zle
maly byl grzeczny. po 7 godzinach kazali wstac isc pod prysznic, wyciagneli cewnik, od razu ulga, bolalo niesamowicie, a dzieckiem trzeba bylo sie opiekowac, cala noc
nie spalam opiekowalam sie malym, nie wiedzialam co mu jest, ciagle plakal, cyca nie chcial ciagnac, probowalam mleka szpitalnego ale tez nie chcial, tylko plakal i plakal.
ale potem bylo juz coraz lepiej, nauczyl sie ciagnac, ja nauczylam zmieniac pieluchy. i od tej pory jest coraz lepiej. co do opieki szpitalnej to do momentu odwiezienia mnie na sale
poporodowa bylo rewelacja, czulam, ze naprawde sie mna opiekuja, ze przejmuja sie mna, zeby bylo mi jak najlepiej, natomiast na tej sali, gdzie juz bylo nas wiecej mialam
wrazenie, ze zostalam pozostawiona sama sobie, nikt sie nie interesowal, chociaz tez nie mam co wymagac, moze stawiaja na to, zeby matka z dzieckiem radzila sobie sama, a
polozna zawsze mozna bylo wezwac. wyposazenie rowniez super, wszystkie podklady majtki wkladki pieluchy waciki kocyki przescieradelka mleko wszystko bylo do oporu
dostepne, mozna bylo sobie brac kiedy sie chcialo, kontrola lekarska pare razy dziennie, moze moje negatywne wrazenie zostalo spowodowane tym tez, ze od razu zostalam
rzucona na gleboka wode i w pare godzin po operacji musialam sie zajmowac dzieckiem, gdzie bylam nadal jeszcze otumaniona, obolala i nie w pelni sprawna, do tego hormony
i placz gotowy. ale ciesze sie, ze dalam sobie rade, i nauczylam sie karmic sama bez niczyjej pomocy, nikt wiecej nie karmil na sali piersia, nikt mi nie pomogl, i to
mnie cieszy. teraz z dnia na dzien nie pamietam juz a raczej staram sie wyrzucic z pamieci wspomnienia tego porodu i skupic sie na saych szczesliwych chwilach. warto bylo
przejsc to a nawet wiecej, dla tej malej, bezbronnej, kochanej istotki tak bardzo uzaleznionej ode mnie.