no to piszemy ale to bedzie jedna z dluzszych wypowiedzi w tym watku

21.10
Z rana wstalam jak codzien zeby zawiezc synka do przedszkola . Wrocilam do domu po 9 i zaczelo mnie cos pobolewac , ale nieregularnie (tak nierowno, ze nie bylam w stanie okreslic jak czesto mialam skurcze. Uznalam , ze to jakies przepowiadajace bo przeciez do terminu jeszcze ponad dwa tygodnie (to byl 37 t 5 d ciazy). Po jakiejs godzinie, moze poltora przeszlo bez niczego wiec wyszlo, ze to jeszcze nie to.
Wieczorkiem znow godzine mialam skurcze, ale znow jakies nieregularne i znow przeszly wiec poszlam normalnie spac (w poprzedniej ciazy 3 dni przed porodem odszedl mi czop i teraz tez go oczekiwalam, ale sie nie pojawial).
22.10
Wstalam znow jak codzien o 6.30 bo syna trzeba do przedszkola zawiezc. Cala noc przespalam normalnie jak zabita. Przed 7 zaczely sie znow skurcze i jakos dziwnie uznalam, ze dzis sie tak szybko nie skonczy. Zadzwonilam do meza, ktory byl juz w pracy od 6 (zastepowal kolege bo normalnie chodzi na 7) i poinformowalam, zeby sie szykowal bo to chyba dzis urodzimy. D. mi nie uwierzyl i uznal, ze zartuje. Skurcze mialam co 7-8 minut ale tak tez mniej wiecej bylo dzien wczesniej wiec uznalam, ze przejdzie. Obudzilam Patryka i juz przed 8 gonilam go zeby szybko zjadl sniadanko i ze sie zbieramy do przedszkola. W drodze do przedszkola (jechalam jako kierowca) skurcze mialam juz co 5 minut. Dojechalismy do przedszkola i wtedy juz bylam pewna, ze sie zaczelo choc myslalam, ze dluzej sie to potoczy. Panie przedszkolanki jeszcze mowily, ze dotrwam chyba do pasowania na przedszkolaka (bylo 28.10) ale ja im juz oznajmilam, ze wlasnie zaraz jedziemy do przedszkola. Maz chcial podjechac pod przedszkole, zeby mnie zawiezc do szpitala, ale uznalam, ze sama do niego do pracy przyjade bo jego praca jest po drodze do szpitala (w Policach) wiec bezsensu zeby sie cofal.
Jak juz przyjechalam do meza do pracy to bylam w stanie jedynie zmienic miejsce na pasazera, D. szybko przybiegl i w ciagu 7 minut (normalnie okolo 15 minut) bylismy w szpitalu . W aucie szalenstwo, ja nie przypieta pasami bo juz nie jestem w stanie, piszczy informacja zeby zapiac pasy, maz jechal 100km/h (on mi to pozniej opowiadal relacje z drugiej strony) przed Siedlice gdzie czesto stoja policjanci, Maz probuje mnie uspokoic, ja sie na niego dre, zeby sie do mnie nie odzywal. W koncu 9.10 podjezdzamy pod same drzwi szpitala, ja mam skurcze co 2-3 minuty. D. wpada na izbe, przyprowadza w ciagu 5 sekund lekarke i polozna z wozkiem, zawoza mnie do pokoju badan (na parterze , te co juz rodza to wiedza ;)wyganiajac inna ciezarna z pokoju

lekarka jeszcze podsumowuje, ze zobaczymy czy to nie falszywy alarm. Zaczynam sie rozbierac i widzac krew na bieliznie juz wiem, ze to nie alarm. Wchodzimy na samolot, szybkie badanie, 5 cm rozwarcia , szybko siadamy na wozek i jedziemy pedem na i pietro. Tam szybko na lozko, oczywiscie cala papierologia znow na porodowce, pytaja sie mnie czy mam skurcze parte, ale jeszcze nie. Jedna polozna denerwuje sie ze nie odpowiadam na pytanie z biegu, ale jak mam odpowiadac gdy mnie ciagle boli. Jeszcze musze jej tlumaczyc co oznacza moje stanowisko, oraz gdzie pracuje moj maz. Cholera jasna co za roznica jest miedzy stanowiskiem a zawodem. Mi jest w tym momencie naprawde wszystko jedno, ja tu ku... rodze

Jeszcze raz badanie - mamy juz 7 cm. Maz w miedzyczasie poszedl przestawic auto i przyniesc moje torby. Przebral sie w niebieskie ubranko niczym rasowy doktor z Lekarzy i za chwile widze go juz na sali. Podejmuja decyzje o przebiciu pecherza plodowego i wtedy czuje jak oprocz wod plodowych moj organizm sie wyproznia. Lzy naplywaja mi do oczu, wstyd mi, przepraszam choc w sumie nie wiem za co, mloda lekarka usmiecha sie do innej ze tak sie wydarzylo, ale z drugiej strony nie zawsze musi byz przyjemnie.
Momentalnie po przebiciu pecherza nadchodza skurcze parte. Polozna zaczyna mi tlumaczyc wszystko powolutku, ja w koncu zaczynam cos jarzyc i sluchac jej. Nawet nie mam przec na maksa bo corcia sama daje rade, mam jej tylko lekko pomoc. Mija kilka skurczy i o godzinie 9.35 corcia pojawia sie na swiecie. Juz widze, ze jest mniejsza niz synek, ale to moja wyczekana, ukochana corcia, cala i zdrowa. Kocham ja nad zycie. Daja mi ja na chwile, a potem zabieraja na wytarcie, wazenie i wszystko co potrzebne na poczatku.
Potem juz tylko jeden szew z powodu peknietego przedsionka pochwy i to bardziej profilaktycznie, maz robi zdjecia Hani, lekarka robi jemu, zartujemy wszyscy (nagle na sali jest 11 osob bo przyszly studentki w miedzyczasie), pediatra mowi mezowi, ze musi jechac do Apartu po prezent dla zony (nomen omen przy narodzinach obu pociech dostalam bizuterie z Apartu

. W koncu zostajemy w trojke, karmie corcie a my z mezem jestesmy mega szczesliwi i zaskoczeni predkoscia calego porodu .
A tak w ogole to jak mnie przeniesli juz na sale to lekarka przy obchodzie podsumowala, ze mam tyle energii, ze ja bym jeszcze prosto z porodu poszla na zakupy, a przy kolejnym porodzie (nie planuje) przyjechac przy pierwszym skurczu.
Takze jak widzicie mozna tez rodzic szybko, bezpiecznie, nie powiem, ze bezbolesnie ale jak widac do 8.50 jeszcze sama jechalam samochodem (choc mezu powiedzial, ze jestem niepowazna bo chcial po mnie przyjechac, i teraz z perspektywy czasu wiem, ze mial racje bo moglo byc niebezpiecznie).