Ale zawsze można się nie zgodzić, zapytać... Jak Adrian miał 2,5 roku trafiliśmy do szpitala z wymiotami (jakiś adenowirus). Po całej nocy częstych wymiotów wszyscy byliśmy wykończeni. Po wejściu na salę Adi dosłownie padł. Po kilku minutach byl obchód, pani doktor kazała obudzić dziecko, rozebrać z koszulki. Zaprotestowałam, wytłumaczyłam, pani nalegała, że musi zbadać dziecko, ja nato, że proszę, podciągnę koszulkę, obrócę synka itp itp, ale nie będę go budzić, zresztą bałam się, że po obudzeniu znów zwymiotuje. Pani doktor bardzo się zbulwersowała i coś odezwała się niegrzecznie (ja do tej pory byłam grzeczna), że gardła mu na śpiąco nie obejrzy itp. No to ja też już ostrzej, że 10 minut temu był szczegółowo (i to naprawdę) przebadany przez inną panią doktor po przyjęciu na oddział i gardło też miał oglądane... Zamilkła, osłuchała Adriana tak jak prosiłam (podciągnęłam koszulkę) i poszła. Ja wiem, że ona miała dyżur i musi pacjenta zobaczyć, ale powinna też zrozumieć, że dziecko było kompletnie wyczerpane i nawet nie wiem jak miałabym go obudzić.
A rodzice powinni znać swoje prawa, choćby ten o obecności przy badaniu.