Ja również byłam przygotowana na 'ostrą jazdę' - co miesiąc mam masakryczne bóle miesiączkowe, wiedziałam więc, że może być naprawdę ciężko. I jeśli chodzi o ból, to rzeczywiście było. Wcześniej nie chciałam zzo (naczytałam się o możliwych komplikacjach), a wyszło tak, że wykorzystałam wszystko, co mogłam. Najpierw coś znieczulającego w kroplówce, pomogło na początku. Potem gaz, godzina wdychania i nic, on mi w ogóle nie pomagał. W końcu zażądałam zewnątrzoponowego. Położne próbowały coś tak gadać, że już pewnie nie zdążę - miałam 6cm, ale uparłam się. ZZO jednak bardzo mnie rozczarowało. Owszem, na dobrą godzinę skurcze były o wiele słabsze, byłam tak wykończona, że pozwoliło mi to odpłynąć, zdrzemnąć się. Po godzinie jednak jakby go nie było. Byłam strasznie zdziwiona, przecież miało mniej boleć. Usłyszałam, że muszę czuć skurcze, żeby wiedzieć, kiedy przeć. Już się nie kłóciłam, w końcu chciałam, żeby wszystko udało się naturalnie.
Teraz wydaje mi się, że u nas po prostu oszczędza się na znieczuleniach. Czy w butli naprawdę było gaz, nie mam pojęcia, nie działał nic a nic. A zzo... Na pewno dostałam minimalną dawkę, na uspokojenie. Też oglądam "Porodówkę" na TLC i również jestem zdziwiona, jak kobiety z zzo rodzą tak spokojnie, świadomie. Zgadzam się w pełni z wypowiedzią
Dziubaska. Wiadomo, ból porodowy da się wytrzymać. Pytanie, czy rzeczywiście trzeba. Przecież zębów nikt nie wyrywa bez znieczulenia
