Dlaltego ja do spowiedzi podchodze bardzo... indywidualnie. Spowiadam się z tego, z czym się czuję źle, czego żałuję, z tego, co uważam komuś (także mi) mogło wyrządzić jakąś krzywdę. Mieszkanie razem nie jest w moim odczuciu niczym, co by należało potępiać, więc nie spowiadam się z tego. Nie ze wstydu, czy coś, ale dlatego, że rachunek sumienia robię zgodnie ze swoim sumieniem, a ono podpowiada, że nie robię nic złego.
Już samo to, że jeden ksiądz "zrozumie" a drugi "opierniczy" świadczy, że coś tu jest nie tak... W końcu spowiadamy się przed Bogiem, a nie przed księdzem, a Bóg raczej zdania nie zmienia w zależności od tego, jaki ksiądz siedzi w konfesjonale. Pójdę jutro do tej spowiedzi, ale tak naprawdę nie czuję żadnego ciężaru, który musiałabym z siebie zrzucić. Ale pójdę... w imię tradycji.
Ninka.. przeżyłas to. Teraz czekają cię same miłe chwile.