My nie staramy się długo o maleństwo i nie mogę powiedzieć(tfu, tfu) żebyśmy mieli problemy. Ale od dawna pragniemy dziecka. I czasem w towarzystwie rodziny czy znajomych którzy dzieci mają, coś tak... uderza mnie w serce. Nie nazwę tego zazdrością, ani bólem. To po prostu pragnienie posiadania własnego szczęścia. Pragnienie, które czasem tak mnie wypełnia, że nie jestem w stanie nawet rozmawiać na temat dzieci. Pragnienie, które jest tak silne że czasem chciałabym krzyczeć, płakać jednocześnie... Z żalu, że jeszcze nie dotknęło mnie to cudowne szczęście.
Jak to jest z relacjami? Myślę że asashia dobrze napisała - raz jest tak, raz inaczej... Raz bezdzietnym jest ciężej, innym razem lżej. Jednakże jeśli o mnie, o nas chodzi, to nigdy nie unikamy tematu. Zawsze jesteśmy otwarci i bez niczego rozmawiamy z innymi, mimo że czasem pewne tematy są trudne. Bo o to chodzi w relacjach między bliskimi - by nie bać się być tak naprawdę naprawdę szczerym.
Denerwują mnie natomiast pseudo znajomi czy po prostu rodzina którzy właśnie unikają tematu dzieci, którzy wydają się wiedzieć wszystko najlepiej. Czasem przez to czujemy się jak z kosmosu... Bo nie można przy nas rozmawiać o dzieciach

Tzn, my nie mamy nic przeciwko ale niektórym ludziom się wydaje, że mamy
Myślę, że powinnaś postarać się zburzyć to wrażenie muru. Temat poruszać, ale delikatnie i z wyczuciem. Być szczerą, pełną wsparcia dla drugiej osoby. Wtedy oni poczują, że nie są sami, że mają w Was, w Tobie wsparcie, ale jednocześnie będą wiedzieli że gdy tylko chcą, mogą się wyłączyć... Absolutnie nie unikaj tematu dzieci... To tylko odtrąci znajomych.
Uff, ale się rozpisałam, pewnie chaotycznie to brzmi... Ale mam nadzieję że zrozumiałaś o co mi chodzi
P.S. Jakoś tak dziwnie boli mnie podbrzusze czasem... Ale pewnie coś sobie wkręcam... Chociaż tak bardzo chciałabym by te pobolewania coś oznaczały...