galaretko to zdjęcie z wieczoru zaręczyn, próbowałam dokładnie uchwycić wygląd pierścionka

Opowiadam

Otóż jakiś czas przed urodzinami J. wygadał się, że planuje się oświadczyć i wprawdzie niby to się miało stać właśnie w moje urodziny, ale nic na to nie wskazywało...
J., jak zwykle nie złożył mi życzeń przez tel (dzieli nas 150 km,urodziny miałam w środę, a drugi dzień trzeba było więc iść do pracy), ale zaskoczył mnie, bo przyjechał pod moją pracę i o 15:30, jak wyszłam z pracy wręczył mi osobiście bukiet róż

Koleżanki ogarnęła zazdrość

Myślałam, że to koniec niespodzianek. Pojechaliśmy do domu, zjedliśmy obiad, J. był jakiś nerwowy, ale pomyślałam, że mi się wydaje. Nastał wieczór, zrobiło mi się smutno i byłam zła na siebie, że nastawiłam się na zaręczyny, jak wariatka, a tu nic z tego...

Ale J. stwierdził, że kolację z okazji urodzin zjemy na mieście, wybrałam ulubioną pizzerię (mało romantyczne miejsce

), a po kolacji, pomimo, że było zimno wracaliśmy do domu na piechotę... I tak właśnie podczas powrotu do domu, rozmawialiśmy sobie "o tym i tamtym", aż J. zaczął mówić o przyszłości, o tym, że mnie kocha, zatrzymał się, wyjął z kieszeni otwarte już pudełeczko i z błyszczącymi od łez oczami zadał mi pytanie "Madziu zostaniesz moją żoną?"...Cóż! Zamurowało mnie, rycząc, wydukałam tylko "Yhymmm" i pierścionek wylądował na mym palcu.

J. mnie przytulił, jeszcze z niedowierzaniem, chlipiąc i pociągając nosem zapytałam "Ale Ty naprawdę chcesz się ze mną ożenić?", otrzymałam potwierdzenie, długiego całusa i poszliśmy do sklepu po szampana

Wróciliśmy do domu, otworzyliśmy szampana i poszliśmy do pokoju moich Rodziców oznajmić im radosną wiadomość. Mama się popłakała, tata zesztywniał, a ja się szczerzyłam jak szympans w cyrku

Tak oto na środku osiedlowego chodnika, bez klękania stałam się Narzeczoną
