ojej

dziękuję za komplement,
margolka. Witam w relacji.
Dziękuję bardzo za miłe słowa i gratulacje
wszystkim czytającym i witam nowo-czytających moja relację

c.d.- po zbieraniu monet przyszedł czas na życzenia. Pierwsze życzenia złożyli oczywiście rodzice. No a później ... reszta gości weselnych. Pamiętam też, że fajnie nam złożyły życzenia dzieci ubrane w alby komunijne. Maj to czas komunii, więc podeszła do nas grupa dzieciaków, powiedziały jakiś fajny wierszyk i świadek posypał im cukierków. Zrobiło się lekkie zamieszanie przy życzeniach i zarazem wesoło.
- kwiatów dostaliśmy dużo i różniastych, kopert też było dużo. Jak dobrze, że nie trafiła się żadna pusta. Za to kilka, ale mało było nie podpisanych, bez żadnej kartki z życzeniami w środku, tylko pieniądze. Dostaliśmy jedną maskotkę (zamiast tradycyjnego bukietu kwiatów). No a prezenty - takie potrzebne do domu, nic się nie zdublowało.
- po życzeniach goście ulotnili się do autokaru, my ostatni ze świadkami odeszlismy z kościoła, po chwili doszliśmy do zaparkowanej nieopodal limuzyny. Rozsiedliśmy sie wygodnie i odetchneliśmy z ulgą po wrażeniach z koscioła. Po drodze, rzucaliśmy cukierki do dzieci; jeden to tak wytrwale biegł za nami jakieś kilkadziesiąt metrów i krzyczał "jeszcze, jeszcze". Normalnie nie dawał za wygraną

. Limuzyna się rozpędziła i wyjezdzajac z osiedla mielismy bramę ... Ogólnie to bram nie mieliśmy dużo po kościele i dobrze, bo by zabierały tylko czas

. W sumie.....i tak nie wychodzilismy, tylko ... przez okno dawalismy flaszki, albo rzucalismy cukierki. No a że ślub był na 17.00, to za nim skończyły się życzenia, wyjechaliśmy z mojego osiedla gdzieś może ok 18.30..? W dalszej trasie wypiliśmy po lampce szampana, który był w limuzynie

.
- przed salę dojechaliśmy przed 19.00. Musieliśmy siedzieć w limuzynie i czekać, aż wszyscy goście się zbiorą przed wejściem i wtedy my ostatni wyjdziemy. Po chwili zaczął grac akordeon, no i wyszlismy z auta, kierownik sali nas powitał, złożył życzenia (nawet nie pamiętam co on mówił...

). No i podeszliśmy do rodziców, którzy stali na przywitanie nas z chlebem, solą i kieliszkami. W kieliszkach chcieliśmy by była woda, a nie wódka. Jeszcze by nas skosiło tak bez popitki

. Pierwszy kieliszek szybko rzucił mój mąż, a ja sie tak zaraz za nim mocno wymachnęłam i daleko kieliszek poleciał, że trafiłabym w stojącą w lini rzutu ciocię męża

. Szybko jednak zdążyła odskoczyć

. Kieliszki pobiły się, ponoć na szczęście. Ja rzuciłam dalej - a to coś znaczy?

c.d.n