Uf, niby nie było nas dwa tygodnie, a ja do dziś jakoś nie mogę się ogarnąć. Ale po kolei.
Tuż przed wyjazdem, jak wiecie, mieliśmy wesele. Wychodziła za mąż moja kumpela ze studiów. Zanim jednak doszło do ślubu odbyła się szalony wieczór panieński z masą testów na żonę, z wiedzy o przyszłym małżonku. Potem przesiadłyśmy się do KluboBusa wszystkie przystrojone w krwistoczerwone boa, a ponieważ byłyśmy niegrzeczne odwiedził nas również Pan Policjant
Wesele miało miejsce w urokliwym miejscu nad Zalewem Zegrzyńskim, z prześlicznym widokiem na wodę.
Panna młoda ubrana w śliczną koronkową sukienkę WhiteOne wyglądała zjawiskowo. A ja prezentowałam się tak:

A widok z tarasu był taki (widok - nie ja)

O 5 nogi odmówiły posłuszeństwa i dalej tańcowały boso:

Taka refleksja, w kontekście tańca, mi się nasunęła - jesteśmy co raz bardziej zgrani - ja i mój mąż. Ja już nie walczę o prowadzenie, a on daje co raz lepsze sygnały, co robić. Wspólny kurs tańca też się przydał, no nie powiem, ale co raz częściej rozumiemy się bez słów. Odstawiliśmy pokaz rock&rolla oraz zaswingowaliśmy tak, że wszystkim opadły szczeny.
Jedzenie palce lizać - niczego za dużo ani za mało - w sam raz. Była fajna rzecz, bo zamiast tradycyjnych lodów na deser podano racuchy z domową konfiturą wiśniową - PYCHOTKA !

Weselisko trwało do białego rana, zawitaliśmy do domku na 6 rano, po to tylko, że by się trochę ogarnąć, dać Ewie jeść, przekimać się godzinkę, by na 11 zwarci i gotowi zjawić się na chrzciny córeczki mojego brata ciotecznego.
O dziwo byliśmy w zaskakująco dobrej formie i an ani nie było widać żeśmy wczorajsi


Na obiedzie Ewa swoją ruchowością przyćmiła trochę gospodynię wieczoru.

Udało się jej również zaczepić tego oto Pana (i tu zagadka - który to z braci

):

A w poniedziałek wyruszyliśmy na długo wyczekiwany urlop, ale o tym później
