W poniedziałek Ewcia skończyła dwa miesiące i myślę, że nadszedł czas żeby doczekała się własnego wątku.
Trochę mieliśmy z nią przebojów szpitalnych, ale po kolei.
Ewcia urodziła sie 10 września o 1935 w Warszawie w szpitalu na Karowej (by the way - wszystkim Warszawiankom serdecznie polecam).
Miała 57 cm i ważyła 3340 gr. 10 punktów
Zaczęło sie nietypowo. W nocy coś mnie pobolewało, ale uznałam to za skurcze przepowiadające, bo przecież wszędzie pisali ze jak to będzie TO to bede wiedziała ze to TO, a mnie nie bolało bardziej niż przy okresie. Wstałam normalnie, zjadłam śniadanie, wyciągnęłam mięso na obiad z zamrażarki, zdrzemnęłam sie jeszcze trochę.
Wstaliśmy z mężem jak zwykle kolo 9, poszłam do łazienki i zobaczyłam plamienie. Na szkole rodzenia mówili ze w takich sytuacjach od razu do szpitala. Kiedy dojechaliśmy do szpitala lekarka na izbie przyjęć poinformowała mnie ze rodzę, co wprawiło mnie w lekkie osłupienie bo tego się nie spodziewałam, termin był na 21 września.
Jak tylko położyli mnie pod KTG zaczęły sie skurcze co 5 minut. Musze dodać ze odesłałam męża do domu, bo jak mowie nie spodziewałam sie takiego rozwoju wypadków.
O 13 byłam już w sali porodowej. Wtedy zaczęły mnie nachodzić myśli: dlaczego do cholery nikt mi nie powiedział ze TO tak boli, to możne bym się dwa razy zastanowiła

. Położne mówiły: oddychać, ale łatwo im było powiedzieć, jak nie rodziłam ćwiczenia oddechowe wydawały sie banalnie proste.
Poród boli nie ma co się oszukiwać, nie dopatruje sie tez w tym żadnego cudownego czy mistycznego przeżycia, jak to piszą w literaturze, owszem cudem jest pojawienie sie maluszka na świece, ale sam porod no coz - boli jest nieprzyjemnie i co tu ukrywac nie wyglada za pieknie. A mnie bolalo, bolalo tak ze nie byłam w stanie wstać. Niestety nie odeszły mi wody, wiec było konieczne przebijanie pęcherza - to dopiero bolało.
O 16 dostałam znieczulenie i na nim przejechałam do czasu już właściwej akcji.
Mowie Wam dziewczyny jeśli tylko jest możliwość - bierzcie znieczulenie - miałam czas zebu wypocząć i trochę eis zrelaksować.
Tak sie wtedy bawiliśmy:

Fotka z cyklu: tak się rodzi ziom ...

O 1730 przesz63lo znieczulenie w wtedy to dopiero zaczęło bolec. Na szczęście szybko zjawiła się położna i kazała rodzic. Było ciężko bo Ewcia długo nie mogla wyjść, wychodziła i cofała się, zwalniało jej tętno i zaczynało się robić groźnie. Jeśli by nie wyszła to groziłoby cesarką a gdy na to za późno próżnociągiem.
Bardzo pomogło mi rodzenie w kuckach. Musze przyznać ze dobra położna to polowa sukcesu. Moja była świetna, miałam szczęście, że na nią trafiłam, bo nie opłacałam wcześniej. W końcu wspólnymi silami: moimi, mojego Męża, który cały czas był na posterunku i tlen podawał, położnej Ani i lekarki, która zatykała mi usta i nos żebym nie wypuszczała powietrza, o 1935 pojawiła się na świecie Ewunia.
Kiedy dostaje sie do reki takiego maluszka natychmiast zapomina się o bólu, o wszystkich trudnościach, niewygodach i nieprzyjemnościach związanych z porodem, pozostaje szczęście w czystej postaci, ze dzidziuś jest z nami, że jest zdrowy. W takiej chwili wszystko inne przestaje miec znaczenie.
O naszym pobycie w szpitalu, który okazał się dłuższy niż myślałam, będzie później.
A tu Ewa w pierwszej dobie:

