Raport poranny.
Wczoraj był jedynie wieczorny marudzacz pospolity…o 22 z minutami poszła lulu.
Być może to jednak nie kolki, a efekt matczynej konsumpcyjnej głupoty. Chociaż w definicji mówi się o minimum trzech napadach płaczu w tygodniu, zatem jakby co mam jeszcze szansę się załapać.
Co by to nie było brzucho miewa wzdęty i okresowo mi się pręży i stęka przy bączkowaniu, ale jakby nie patrzeć prawo ma…w końcu przewód pokarmowy jest jeszcze niedojrzały.
Krzycho stwierdził, że jak to się powtórzy to idziemy do lekarza. No i popatrzyłam na niego wzrokiem ze wszech miar zdziwionym i powiedziałam, że jak już, to ja sama wiem co robi się w sytuacji, kiedy trzeba wykluczyć wszystkie inne przyczyny takiego ryku poza kolką i jak pozwoli to do lekarza możemy już iść pakietem badań. Nie będę sobie robiła pustych przebiegów.
Tym bardziej, że na wiele rzeczy nie mam czasu….
Np włosy podcięłam sobie sama…wczoraj 7 rano we własnej łazience…No dobra tył równał mi mąż. Wyglądam sobie tak sobie, ale nikt nie ucieka na mój widok. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Z innej beczki. Wyprowadziliśmy Ewę na noc do drugiego pokoju - już drugą noc z rzędu przespała w swoim łóżeczku, a nie w kołysce.
Jak tak dalej pójdzie kołysce podziękujemy…choć lubię ja w dzień mieć na oku, a w kołysce mam.
A tak w ogóle mam już elektroniczną wersję fotek z ciążowej sesji plenerowej (ze studyjnej nadal nie) …nareszcie…