Najważniejsze, ż Staś jest zdrowy....

To dziewczyny będą miały czytania dzisiaj
Moja relacja 3 dni po porodzie

Na drugi poród nie czekałam z takim utęsknieniem jak na pierwszy. Wizja dwójki małych dzieci w domu jakoś specjalnie mnie nie ekscytowała

Oboje z mężem byliśmy przerażeni nowymi obowiązkami zatem, gdyby nie ogólne samopoczucie na końcówce ciąży, z chęcią pochodziłabym z brzuchem do Nowego Roku

Kilka dni przed samym porodem moje ciało zaczęło niedomagać. Ból pleców stawał się nie do zniesienia tym bardziej, że pod nogami miałam Nikosia, który potrzebował mojej uwagi i aktywności w codziennych zabawach. W sobotę, na 2 dni przed porodem poczułam się psychicznie gotowa do roli podwójnej mamy.
Mój organizm chyba dość mocno jest związany z psyche

bo w niedziele od rana fundował mi pojedyncze skurcze. Niezbyt mocne, ale na pewno przepowiadające zbliżający się poród. Regularności nie było w tym żadnej, więc starałam się normalnie funkcjonować. Jedynie co wyróżniło ten dzień od innych niedziel to fakt, że postanowiliśmy spędzić go leniwie. Jak nigdy

Czyli cały dzień w domowych pieleszach wraz z rodzinną drzemką w południe

Tzn. moi mężczyźni spali, a ja po prostu odpoczywałam zastanawiając się, czy jutro urodzę

Po południu mieliśmy już dawno zapowiedzianą wizytę rodziny, która przyjechała z Wysp na urlop. Nikt specjalnie nie zwrócił uwagi, że co jakiś czas dziwnie się wykręcam na fotelu… choć teraz oczywiście każdy z obecnych wówczas osób mówi, że wiedział, że coś się święci

terefere… Po wyjściu gości posprzątałam i zaczęłam liczyć skurcze. Co 7-12 minut… Postanowiłam się wykąpać, aby sprawdzić, czy to przypadkiem nie fałszywy alarm. Po gorącej kąpieli skurczybyki na ok. pół godziny sobie poszły całkowicie, aby wrócić z większą siłą i częstotliwością. Po położeniu spać starszego synka postanowiliśmy zadzwonić po babcię, a sami zaczęliśmy szykować się do szpitala. Skurcze nie były bardzo często, ale co 10-12 minut i dość bolesne… na tyle, że musiałam wówczas przystanąć oprzeć się rękoma o jakiś mebel i bujać biodrami, aby jakoś to opanować.
Musicie też wiedzieć, że do samego końca nie wiedziałam jak urodzę. Z racji tego, że pierwszy poród miałam przez cięcie cesarskie kwalifikowałam się do kolejnego cięcia. Z tą małą różnicą, ze… bardzo chciałam spróbować urodzić naturalnie. Miałam w tym wsparcie swojego lekarza prowadzącego. W sumie tylko jego… Kilka dni przed porodem byłam na Izbie Przyjęć, aby zorientować się, czy będę miała taką możliwość i tam lekarz sugerował mi zmianę decyzji. Wówczas podjęliśmy z mężem decyzję, że ostatecznie zadecydujemy jak rozkręci się akcja. Warunkiem porodu naturalnego był przychylny ku temu personel, który choć podobnie jak ja uwierzy, że mi się uda… bez tego uznałam, że nie będzie sensu się męczyć.
Godzina 22.20 meldujemy się na Izbie przyjęć. Gadki, szmatki, telefon położnej do lekarza dyżurującego „ pacjentka „stan po cięciu” z akcją porodową”… Przywitała mnie młoda lekarka, która z miejsca założyła, że szykujemy się do cc. Po moim sprostowaniu, że jednak bym chciała spróbować urodzić naturalnie spojrzała na mnie podejrzliwie i spytała „na pewno? Próbować zawsze można…” . Po krótkiej rozmowie zadecydowałyśmy, że jeśli maluch nie będzie zbyt duży, a akcja w przeciągu dwóch kolejnych godzin będzie postępować to próbujemy
Na usg okazało się, że Kajtuś waży ok. 3650g. To nie jest aż tak wiele… więc wagą się nie przejmujemy. Pani doktor proponuje przebicie pęcherza i rozchulanie w ten sposób akcji skurczowej. Umawiamy się, że jeśli w przeciągu 2h poród nie będzie postępował tniemy.
Godz. 23.00 lądujemy w boksie nr.1. Skurcze są „przyzwoite”, do wytrzymania… trochę mniej przyjemne gdy podłączają mnie do ktg i muszę leżeć. Okazuje się, że ze względu na „stan po cięciu” cały poród muszę być podłączona do tych urządzeń, więc wszystkie skurcze muszę przechodzić na łóżku… Wtedy po raz pierwszy zwątpiłam, czy damy radę… ale jeszcze jestem cicho
23 .10- przebicie wód płodowych. Zabieg ku mojemu zdziwieniu nic nie boli i faktycznie skurcze po nim stają się częstsze (co 2-3 minuty) i mocniejsze. Ciągle do wytrzymania… nawet na leżąco.
W między czasie wywiad położnych.” Przebyte operacje?”, ja: „Laparoskopia grudzień 2007, cięcie cesarskie styczeń 2009…”. Konsternacja. „Który rok?” „2009”. Obie panie spojrzały na siebie. „Ale przecież to było rok temu!?”, „rok i 9 miesięcy”- sprecyzowałam

Położne wywinęły oczami, wyszły za drzwi, o czymś żywo dyskutowały, po czym wróciły dokończyć wywiad. Spytałam się, czy jest jakiś problem, odpowiedziały, ze nie, że po prostu się nie zdarza, aby w tak krótkim czasie pacjentka decydowała się na poród drogami natury, a nawet jak to rezygnują przy pierwszej porządnej akcji skurczowej. Zaliczyłam wówczas zwątpienie numer dwa…
Mija godzina. Robi się naprawdę ciężko. Przypominam sobie, że nikt nie zaproponował mi lewatywy. Wysyłam Tomka, aby zakomunikował położnym, że nie chcę zrobić kupy przy porodzie. Pani doktor zgadza się na odłączenie ktg i pójście do toalety.
Lewatywa- ktoś mocno ją przereklamował. Chwila moment i po sprawie. Cała procedura znowu nadała tempo skurczom, które stawały się bardzo, baaaaardzo bolesne. Wiedziałam, że powrót na łóżko będzie niemożliwy. Nie dam rady przeżyć tego leżąc. Skurcze w tej pozycji wydawały mi się dużo gorsze, miałam mniej możliwości uśmierzenia bólu. Jeszcze z łazienki krzyczałam, żeby szykowali salę, bo ja się położyć już nie dam. CHCĘ CIĘCIE! Pani doktor zaproponowała badanie, aby sprawdzić postęp i po nim mieliśmy zadecydować o ewentualnym cięćiu. Ok….
Badanie, oczy z orbit… aby usłyszeć- mamy 6 cm. Przyjęto mnie z 3 cm rozwarciem, więc wg mnie szału nie było, ale Pani doktor i położna były zachwycone, więc zdopingowały mnie, abym jeszcze wytrzymała, że to już nie potrwa długo… zgodziłam się tylko dlatego, że obiecano mi „lek narkotyczny” po którym miało być mi lepiej

I faktycznie na jednym skurczu odpłynęłam. W głowie totalny korkociąg, ból był, ale gdzieś obok… no ale jeden skurcz to zdecydowanie za mało, skoro następny przychodził zaraz za nim. Nagle krzyczę, że muszę iść znowu do toalety, że pewnie jeszcze po lewatywie mnie goni (miałam ją jakieś 15-20 minut temu). Pani Doktor, która przycupnęła sobie w kącie na krzesełku, powiedziała, że to dzidzia naciska i mam sobie poprzeć. Jezzooo jakie dziwne uczucie… jakbym miała załatwić się na leżąco… tak przy wszystkich. No ale faktycznie to nie była potrzeba toaletowa

Pani Doktor nawet nie drgnęła z miejsca i oznajmiła, że mamy pełne rozwarcie. Jasnowidz, czy jak? Położna wróciła ubrana w zielony kitelek, powiedziała, że pediatra został zawołany, sprawdziła rozwarcie i z wielkim uśmiechem powiedziała- „no pani Aniu, rodzimy!” Jak to? Już? Przecież to dopiero 6 cm… Położna przysunęła wózeczek, opuściła część fotela i szybko zaznajomiła mnie z zasadami parcia. Ledwo skończyła mówić, a już miałam skurcz… poszło…. Ooo nie jest najgorzej, już tak nie boli… tylko ten ucisk na tyłek…Pytam się ile to potrwa. W odpowiedzi dostaję „maks pół godziny, wszystko zależy od tego jak będziesz parła”. Zerkam na zegarek- dochodzi pierwsza…. Kolejny party, doktorka i położna są ze mnie bardzo zadowolone, co dodaje mi sił i motywację do kolejnego parcia. Między skurczami dopytuje się o nacięcie, p.Kamila (położna) pyta się, czy bardzo chcę to nacięcie, czy może spróbujemy jednak bez

A no pewnie, że próbujemy! Co chwile jest mi aplikowany jakiś żel- myślę, że właśnie w celu profilaktyki chronienia krocza. Nagle położna krzyczy „Anka nie przyj teraz, nie wolno Ci, otwórz oczy i NIE PRZYJ”. Spojrzałam na męża, który powtarzał słowa za położna. Trudny moment, bo parcia nie da się tak po prostu „odłączyć”, a w głosie specjalistów słyszysz, że od tego zależy zdrowie dziecka… no więc staram się, nie prę… jakoś samo idzie…i nagle na moim brzuchu pojawia się fioletowa, pomarszczona kluseczka. Jest!! Jest nasz synek!! Niezapomniana chwila… witamy się z krzyczącym maleństwem, tata dumnie przecina pępowinę. I znowu mamy chwile dla siebie, dla naszej trójki. Nikt nie spieszy się, żeby zabrać małego do badania. Jest zdrowy- jego krzyk ewidentnie o tym świadczy
Po dłuższym momencie położna pyta się, czy może zabrać Kajtusia na badania- tata idzie z synkiem, a mnie czeka jeszcze urodzenie łożyska. Nie było to przyjemne, tymbardziej, że Pani Doktor musiała nacisnąć kilka razy na zbolały brzuch… ale poszło. Łożysko całe- ufff.
Teraz sprawdzanie krocza- mam delikatne pęknięcie 1stopnia- trzy szwy załatwią sprawę. Dostaję znieczulenie i Pani Doktor zabiera się za cerowanie. Nie było to przyjemne, ale w porównaniu do przeżyć z ostatnich dwóch godzin to czułam się jak w SPA
Kolejna godzinka była dla nas na sali porodowej. Kajtulek pięknie przyssał się do piersi, a my z mężem nie mogliśmy uwierzyć, że tak szybko poszło. Od mojej prośby (delikatnie pisząc

) o zrobienie cc do samego finału minęło dosłownie 20-25 minut. Na sale poporodową szłam o własnych siłach. Kajtuś poszedł z położoną chwilę wcześniej. Tomek został w pokoju z małym, a ja poszłam pod gorący prysznic ciągle nie wierząc, że jesteśmy już PO.
Jestem jedną z nielicznych osób, które miały okazję doświadczyć dwóch rodzajów porodów.
Z mojego doświadczenia wynika i chciałabym to podkreślić, że poród przez cc w niczym nie ujmuje magii, jaką jest pojawienie się dziecka na świecie. Człowiek tak samo się wzrusza, tak samo jest przejęty i podekscytowany. Jedyną różnicę stanowi oczywiście nieopisany wysiłek przy porodzie naturalnym (wielki ukłon dla Was wszystkich, które rodziły przez długie godziny) i sposób dochodzenia do siebie po porodzie. Teraz, przy tym niewielkim pęknięciu byłam w stanie robić dosłownie wszystko. Począwszy od swobodnego siedzenia, poprzez kucanie, schylanie się… te wszystkie czynności były absolutnie nie do wykonania, albo do wykonania z ogromnym trudem przez ok. tydzień po cc. A wiadomo, przy dziecku to nieuniknione. U mnie to podwójna korzyść, bo wracając do domu, wracałam do niespełna dwuletniego malucha, który potrzebuje sprawnej, energicznej mamy. Po cc byłoby to niemożliwe.
A tak? fizycznie oprócz ogólnego zmęczenia czuję się znakomicie

Teraz stoi przede mną nowe wyzwanie... rola podwójnej mamy. Coś czuję, że poród to przy tym "pikuś"....