Kochane!!!!
Witam Wszystkie razem i każdą z osobna

Cieszę się, że jest Was tu tak dużo!!!
Czas zacząć:
10 października 2009 roku rozpoczął się dla mnie ok. 2:30 nad ranem - przebudziłam się, świecił mocno księżyc. Wstałam na chwilę, mój kot ze zdziwieniem poszedł za mną do kuchni. Napiłam się wody i usłyszałam głos mojego PM: wracaj tu do mnie moja księżycowa czarownico i tak mi się już nie wywiniesz. Przytuliłam się do niego i od razu zasnęłam. Pobudka nastąpiła parę minut po ósmej, zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy na spowiedź, która poszła szybko i gładko. Kiedy wróciliśmy do domku przyjechali moi Rodzice, była też moja siostra ze swoim narzeczonym i zaczął się: "włoski dom". Wszyscy gadali jeden przez drugiego - moja mama zabrała się za prasowanie mojej sukni (bo suknia leżała w kanapie, żeby kwiaty na sukni nie oklapły - hihihi), zabroniła mi dotykać żelazka (bo jeszcze coś spalisz - usłyszałam). W tym całym ferworze - chciałam mieć chwilkę dla siebie ale było tak głośno i tłoczno, że tylko w... kuchni znalazło się spokojne miejsce i tam ze stoickim spokojem zaczęłam... myć naczynia po śniadaniu!!! Tak od razu wiedziałam, gdzie jest miejsce żony w domu - hihihi. O 12:30 byłam już u fryzjera i tam zaczęłam się denerwować bo dziewczyny miały opóźnienie - fryzura i makijaż skończyły się chwilę przed 15 - tą. Tu byłam już kłębkiem nerwów - że nie zdążę. W domu uspokoiłam się zupełnie - byłam tylko z siostrą, która wcisnęła we mnie talerz ciepłej zupy, po której poczułam się zupełnie dobrze, wzięłam jeszcze garść witamin i poszłyśmy do łazienki robić ostatnie poprawki. Kiedy byłyśmy w łazience otrzymałam kilka smsów od mojego PM, który ubierał się w hotelu. Były to niesamowite smsy. Kiedy czytałam te smsy - usłyszałyśmy z siostrą huk, wpadamy do pokoju a to spadł karnisz, na którym wisiała moja sukienka!!! Na szczęście nic się nie pogniotło. Ubrałyśmy się i o 16:00 siostra zeszła na dół zobaczyć czy przyjechał nasz kierowca. O 16: 10 siedziałyśmy już w samochodzie i jechałyśmy przez miasto. Było super samochodzik to była DKFka z 1937 roku - wszyscy się oglądali, do wszystkich machałyśmy. Pogoda trochę się zepsuła, słoneczko zaszło i zrobiło się pochmurno ale niczym się nie przejmowałam. Z tego mojego pośpiechu i strachu, że nie zdążę do Kościoła - pod Kościołem znaleźliśmy się o 16:30.
cdn