Witajcie

Do tej pory tylko Was podczytywałam, bo nie chciałam rozdrapywać w sobie starych ran. Tak naprawdę w tej wymianie zdań, która z nas bardziej a która mniej cierpi- wszystkie cierpimy podobnie, tylko inaczej przez to staramy się przejść. Stwierdziłam, że opiszę Wam swoją historię, pewnie jedną z wielu, a jednak dla mnie wyjątkową. Nie potrafię już dłużej w sobie trzymać emocji, które kłębią mi się w głowie już prawie rok. Emocji, których nikt z rodziny chyba jednak nie rozumie...
Ja straciłam fasolkę w 6 tygodniu, był 7 grudnia 2007 roku. Wcale nie uważam, żeby ból się po tamtym wydarzeniu zmniejszył- myślę że po prostu nauczyłam się, że jest on teraz częścią mnie, chyba go trochę "oswoiłam", jeśli rozumiecie o czym mówię. Musiałam nauczyć znosić się teksty typu "Jesteś młoda, będziesz mieć jeszcze zdrowe dzieci", że wypełniłam statystyki, więc następna ciąża będzie na 100% szczęśliwa itp itd. i po prostu nauczyć się je olewać, bo mi one nie pomagały- wręcz przeciwnie. Dla mnie była to czcza gadanina, taka mowa- trawa, która nic nie wnosiła do życia. Bo skąd moja mama może mieć tą pewność, ze będzie na 100% szczęśliwa? Nikt takiej gwarancji nie może udzielać...
Ale co z tego wszystkiego, skoro ja pragnęłam i do tej pory pragnę powrotu mojego maleństwa, którego już nie ujrzę? Dodatkowo sprawę pogarsza fakt, że 2 moje bliskie koleżanki zaszły w ciążę w tym samym czasie co ja, z tym że one urodziły zdrowe dziewczynki. Nawet z nimi nie mogłam pogadać o swoich myślach, bo przecież nie będę kłopotać kobiet w ciąży... Teraz jak się z nimi spotykam to zastanawiam się, jak moja dzidzia wyglądałaby, mając 4 miesiące? Czy byłaby śpioszkiem, czy miałaby kolki, czy śmiałaby się na okrągło? Właśnie tego mi najbardziej szkoda- tego, że nie ujrzę już nigdy tego rozbrajającego bezzębnego uśmiechu, pierwszych kroków, laurki narysowanej dla mnie w dniu mamy, pierwszego dnia w szkole, pierwszych miłości dziecka, które zdążyłam pokochać, a które straciłam.
A córeczki koleżanek, takie rozkoszne i śliczne- boję się brać na ręce! I to panicznie. Dopiero w ostatni piątek, na spotkaniu, pierwszy raz wzięłam małą w swe objęcia- boskie uczucie,a jak pomyślę jakie to byłoby uczucie gdyby to było moje dziecko.... I jestem dumna, że pokonałam następną barierę psychiczną

Teraz już bez oporów będę bawić się z tymi bobaskami, później dziewczynkami, bo wiem, że nie sprawia mi to takiego bólu psychicznego jak myślałam, że sprawiać będzie. A one będą miały super- zwariowaną ciotkę

Wierzę głęboko, że będę jeszcze mamą zdrowych bobasków, marzą mi się bliźniaki

Staram się podchodzić optymistycznie do życia, szczególnie teraz, przed świętami i mikołajkami. Staram się dla rodziny, żeby im nie zepsuć tego okresu. Staram się dla siebie, bo wiem że to kolejna przeszkoda, jaką muszę pokonać w moim procesie dochodzenia do normalności. Staram się, ale jeszcze nie zawsze mi to wychodzi. Przed bliskimi muszę się kryć, bo nie rozumieją, dlaczego rozpamiętuję "stare dzieje". A ja nie rozpamiętuję, tylko to samo mi się nasuwa na myśl. Pozytyw jest taki, że już nie płaczę, tylko robię się smutna i zamyślona i to tylko wtedy gdy wiem, że nikogo prócz narzeczonego nie ma w pobliżu. Narzeczony mówi, że w tych momentach (a nauczył się je doskonale rozpoznawać

) "mam inny wzrok, taki matowy". Podobno zwykle oczy mi się błyszczą, nawet jeśli jestem wkurzona czy smutna z innego powodu.
A co do Waszego "licytowania się" (wybaczcie, ale tak to troszeczkę z boku wyglądało wg mnie) która z nas bardziej cierpi po stracie ciąży na różnych jej etapach... Uważam, że dla każdej z nas jest to sprawa indywidualna. Sądzę, że w przypadku straty należy dać sobie prawo do smutku na przestrzeni czasu tak długiego, jaki jest nam indywidualnie potrzebny. Nie ma też co brać do siebie różnych wypowiedzi- przecież wszystkie przeżyłyśmy podobne emocje, chociaż czasem z innych przyczyn i wszystkie wierzymy, że nasze sposoby na poradzenie sobie z tymi emocjami są najlepsze- bo są nasze. A forum- cieszę się że na nim jestem, bo po cichutku liczę, że Wy, w przeciwieństwie do rodziny, mnie może nie zrozumiecie, ale zaakceptujecie moje emocje. Przecież każda z nas przyszła tutaj w tym samym celu- wygadać się w spokoju, bez ryzyka potępienia za smutek i strach, jakie spotyka nas w rzeczywistości. Tutaj każdy ma prawo do skrajnych emocji, bo i temat jest skrajnie trudny i drażliwy. Przynajmniej takie jest moje zdanie.
Kochane, świat jest mimo wszystko kolorowy i piękny- dla nas też wyjdzie słońce

I wierzę kochane, że nam wszystkim oczy będą jeszcze błyszczeć i świecić jak latarnie morskie- wszak wszystkie będziemy szczęśliwymi mamami zdrowych dzieci

Buziaczki
