My mieliśmy podobny przypadek z babciami i dziadkami. Najpierw kwestia mojej chorej babci z Elbląga. W jesieni jeszcze byłam pewna, że przyjedzie i przykro mi było, że nie będzie do końca świadoma, gdzie jest i po co. Ale jeśli o nią chodzi po prostu wpakowywało się ją do auta i przywoziło. W zimie stan jej zdrowia bardzo się pogorszył i powiem Wam szczerze, że bałam się bardzo, żeby nam 'numeru nie wykręciła' na sam ślub. Bo wiem, że może nastąpić to dzisiaj, jutro, za miesiąc, tak jak i za 3 lata. Odchorowałam jej stratę troszkę to dziadkowie Daniela zaczęli swoje. Że im daleko, że pewnie nie dożyją. Daniel się wkurzał i mówił babci, że na pielgrzymkę o 3 nad ranem może jechać, a na ślub pierwszego wnuka nie. No i na szczęście babcia przyjechała. Dziadka brakowało.
Początkowo Daniel zarzekał się, że sam nad ranem pojedzie po niego (250km), ale rodzina mu odradziła, bo podobno lepiej będzie, jak dziadek w domu zostanie gdyż stał się złośliwy, zgryźliwy i niemiły...
Mi potem jeszcze odpadł brat mojego dziadka i popłakałam się z powodu jego nieobecności. Ale na szczęście był drugi, prawie 80-latek w dwurzędówce, elegancko ze swoją partnerą z bajpasami, dała radę!
Cóż zrobić - ciężko nam gdy taka bliska i ważna rodzina odmawia. Jedni przyjeżdzaja 400 km mimo braku sił i słabego zdrowia inni nie zdobędą się na pokonanie 250. Mają swoje humory - tak już z nimi jest!