U mnie poranione sutki (młody opił się mojej krwi) uratowały grube warstwy chyba maltanu (nie pamiętam nazwy - była próbka w gadżetach szpitalnych) i odciąganie laktatorem. Za każdym razem pokarm miałam po 3 dobach, dzieciaki były dokarmiane sztucznie, bo wyły z głodu. Z tą różnicą, że córka dostawała ze strzykawki, żeby nie zaburzyć odruchu ssania (łaziłam po oddziale szukając pielęgniarek, żeby mi dziecko nakarmiły -pamiętam moje zagubienie i spojrzenia niektórych.., wrrr..), przy Tymku od razu zapytałam jak z dokarmianiem - nawet własną butelkę miałam, mleko stało przy dyżurce i heja.
Mam wrażenie, że mój syn jest jakiś inny - woli z cycka niż z butli... Julka miała tak samo. A często słyszę, że jak dziecko z butli spróbuje, to do cycka nie wróci...