Pozwolę sobie na nieco dłuższą refleksję w temacie.
Seks jest dobry.
Ludzka płciowość jest dobra. Kobiecość i męskość oraz wzajemne postrzeganie siebie jako atrakcyjnych i pożądanych - są dobre.
Seks jest szczególnym językiem miłości. Językiem najbliższego spotkania oddanych sobie ludzi, językiem wyrażania i budowania szczególnej komunii.
Małżeństwo to bardzo wymowna afirmacja tego faktu. Bardzo wymowna afirmacja ludzkiej płciowości - kobiecości i męskości.
A zarazem ten sam seks staje się przyczyną radykalnego rozłamu, gdy zaangażowaniem erotycznym zostanie objęty ktoś trzeci.
Owo zaangażowanie zwykliśmy nazywać po prostu "zdradą".
I właściwie ten fakt wystarcza, by zrozumieć sedno problemu "zabaw o podtekście erotycznym" na weselu: zabawy te praktycznie zawsze angażują kogoś "trzeciego" (choćby "jedynie" w charakterze widza).
A mimo to zabawy te są wyjątkowo często spotykane na weselach. W mniej lub bardziej dosłownej formie proponowane są przez bardzo wielu prowadzących zabawy weselne.
Zdawać by się mogło, że klimat wesela, ów specyficzny czas upoważnia do tego typu zabaw, że staje się niejako naturalnym ich usprawiedliwieniem, a same zabawy z pozoru nabierają niewinnego charakteru, czegoś, co pozostaje zabawą i tak naprawdę nic poważnego nie znaczy, nic właściwie nie zmienia i na nikogo szczególnie nie wpływa.
Jest fajnie, zabawnie i miło. I tyle. Nic więcej. . .
To nie prawda.
Tylko "nic", nie pozostawia w nas żadnego śladu. Wszystko inne nas kształtuje, ukierunkowuje, budzi pragnienia.
Zobacz jak wiele romansów filmowych przekształca się w realne romanse. Uważaj! To się dzieje pomiędzy profesjonalistami - ludźmi, którzy specjalizują się w tym, by potrafić oddzielać "grę" od "realności"!
Skoro nawet im się nie udaje "nie ulec" jakże możemy twierdzić, że na nas to nie działa, że dla nas to tylko zabawa?!
Nasza płciowość jest ślepa. Kobiece ciało zawsze pozostanie atrakcyjnym dla mężczyzny, niezależnie od tego, czyje jest to ciało - żony, czy też. . . żony kogoś innego.
Oczywiste jest, że w zabawach weselnych nie chodzi o zabawy ze swoimi żonami. Z nimi "bawić się" można niemalże do woli w zaciszu własnej sypialni. Cały urok zabaw z podtekstem erotycznym polega na tym, że znajduje się usprawiedliwienie, by bawić się z kimś innym.
Oczywiście nie w tak dosłownej formie, ale jednak: móc kogoś w sposób specyficzny dotknąć, wykonać wobec niego specyficzny ruch, lub patrzeć, jak on taki ruch wykonuje (choćby nawet wobec kogoś innego). Pozwolić sobie na pewną poufałość w zabawie, na którą w codzienności nie wolno nam sobie pozwolić.
Nasza rozwinięta płciowo wyobraźnia bardzo łatwo potrafi dostrzec istotę tego typu zabaw i czerpać z niej uczuciową przyjemność.
Jednakże ta przyjemność nie łączy. A już na pewno nie tych, co i nie tak, jak trzeba. Przysłowiowa żona, nigdy nie będzie się cieszyć z tego, że jej mąż bawi się w ten sposób z jakąś inną kobietą. Przysłowiowy mąż - jeśli tylko nie brak mu należnej wrażliwości i szacunku dla własnej żony, innych kobiet i ich partnerów - zawsze będzie się czuł zakłopotany w tego typu zabawach.
I to jest sedno problemu, który warto dostrzegać, o którym warto mówić i ze względu na który warto zrezygnować z tego typu zabaw, lub tak je przekształcić (a w niektórych przypadkach jest to możliwe), by zamiast zażenowania wprowadzały uroczy element afirmacji ludzkiej płciowości - kobiecości i męskości.
Afirmacja ludzkiej płciowości jest z jednej strony rzeczą bardzo prostą. Z drugiej trudną do realizowania w praktyce. Trzeba jedynie. . . uszanować naturalne dla niej dążenie do wyłączności i intymności.
Tylko tyle i aż tyle.