Dziękujemy!

A jak to było? długi opis mi wyszedł, ale mam nadzieję, że dotrwacie do końca

W piątek pozapraszałam gości na 7.12. na parapetówkę, była u mnie
przyjaciółka w odwiedzinach, jadłyśmy ciasto, gadałyśmy i tak mówiłam, że
jeszcze nie jestem gotowa psychicznie na poród, że ciekawe kiedy urodzę
itp.
W sobotę o 5 rano obudził mnie ból brzucha i tak mnie bolało coraz mocniej nie wiedziałam o co chodzi, czy to skurcze? Więc zaczęłam sprawdzać co ile minut ten ból wraca i tak było co 10 min. , zaraz co 8, więc wzięłam no-spę, poszłam się wykąpać, ale już bóle były co 5 min., stwierdziłam, że jedziemy do szpitala, jak to nie to to chociaż mnie zbadają, obudziłam męża, ten twierdził, że się ciastem zatrułam

wzięliśmy torby i pojechaliśmy do szpitala, mama się dziwiła, że już torby bierzemy, była przekonana, że to fałszywy alarm, ale ja wolałam, żeby były chociaż w bagażniku. Mieliśmy jeszcze zatankować po drodze, bo było mało paliwa, ale tak mnie wzięło, że mąż prosto pod szpital już pojechał, bo bolało co raz bardziej.
W szpitalu czekałam na przyjęcie, bo akurat była jedna kobitka przede mną, w środku w gabinecie, a u mnie te bóle co 3 min., co 2 min. i znowu
co 5 min., więc chodzę w kółko próbuję rozchodzić ból i tu nagle czuje jak wody mi odchodzą! Nie wiedziałam co zrobić, stwierdziłam, że muszę do łazienki, bo jestem cała mokra, a łazienki były pozamykane, więc pukam do gabinetu, wchodzę, mówię że muszę do łazienki i chce kluczyk, a taka małpa, że "nie ma, zajęte, czekać" nosz kurde! Ale akurat wyszła ta kobieta przed mną i była moja kolej, wchodzę i mówię, że chyba mi wody odeszły, zbadały mnie i faktycznie, szyjka zgładzona, rozwarcie 2 cm, wody odeszły, zaczęły wypełniać papierologię na przyjęcie. Wkłuli mi wenflon, a mi się po tym tak słabo zrobiło! że chciałam, żeby zaraz mi to wyjęli, musiałam się położyć, bo bym zemdlała.
Przyjęli mnie i zaprowadzili prosto na porodówkę, oczywiście cały czas M. był przy mnie. Na porodówce podłączyli ktg, mała była niemrawa, bo praktycznie nie zjadłam śniadania, lekarka kazała M. coś skombinować dla mnie do jedzenia,załatwił mi kanapki, które dowiózł teść w 5 min., zjadłam tylko troszkę, jeszcze kawałek batonika, ale było już lepiej, mała się ożywiła.
Skurcze strasznie bolały, chodziłam, męczyłam się, lekarka po przyjęciu stwierdziła, że to może nawet 24 h potrwać! Masakra! Po jakimś czasie przyszła położna sprawdzić jak tam akcja, było już 4cm rozwarcie, więc stwierdziła, że szybko idzie.
Poprosiłam znieczulenie, dostałam paracetamol w kroplówce, oczywiście nic nie dało. Dalej się męczyłam, w końcu mówię, żeby sprawdzili rozwarcie może już jest 9 cm, sprawdzają, a tam 5 cm., załamałam się. Próbowałam rozchodzić, na piłce siedzieć, mąż mierzył skurcze były co 2 albo 3 min?
nie pamietam i trwały prawię minutę, już nie dawałam rady chciałam znieczulenie. Dostałam coś w kroplówce, nie wiem co, ale od razu po podaniu zaczęło mi strasznie walić serce. Oczywiście nic to nie dało, położna powiedziała, że szybko idzie i nie chce mi dawać zewnątrzoponowego, mąż na to, że dam radę bez, a ja nie wiedziałam co chcę, chciałam żeby się skończyło! Po chwili poczułam taki ból jak na kupkę krzyczę, że rodzę każę M wołać położoną, bo rodzę, zawołał ją ona mnie bada, pełne rozwarcie krzyczy! Kazała mi się położyć na łóżku, ale mała musiała wstawić się główką, to było straszne! Nie wiem ile trwało, ale w końcu stwierdzili, że za długo to trwa, a skurcze zrobiły mi się rzadsze i krótsze, więc dali mi trochę oksytocyny w kroplówce kazali wstać i na stojąco miałam takie 3 czy 4 mega skurcze jak na kupkę, mówiłam że zrobię kupkę! a położna, to dobrze tak ma być.

Kazali mi się położyć mała już była wstawiona główką, wtedy przy następnym skurczu kazali mi przeć, wyszła główka! Szedł drugi skurcz, ale był słabszy miałam nic nie robić, po chwili 3. skurcz, zebrałam wszystkie siły jakie miałam i parłam, mała wyszła! Lekarze i położna chwalili, mnie że super sobie poradziłam, mała od razu nie płakała, aż się przestraszyłam, ale za parę sekund już się rozdarła i zaczęła nabierać kolorków, położyli mi ją na klatce piersiowej uspokoiła się i wtuliła we mnie! Jej aż mam łzy w oczach jak sobie przypomnę! M. przeciął pępowinę, był dzielny

Po chwili przystawili ją do cyca, położna mówi, żeby sobie powąchała cycola, a ona od razu się przyssała! wszyscy byliśmy w szoku od razu wiedziała co i jak! Wzięli ją do ważenia i mierzenia, 2980, 53 cm, mówili, że drobinka, moja drobinka


i znowu mi położyli na klatce, a położna mnie pozszywała.
Potem już podróż na salę poporodową i odpoczynek
Tak jak skurcze mnie wzięły ok 5 rano, o 8 pojechaliśmy do szpitala, o 9 wchodziłam na porodówkę, Marcelinka urodziła się o 14.01

Ale powiem wam, że wydzierałam się, choć postanowiłam sobie, że nie będę drzeć, to jednak krzyczałam, parę razy nawet specjalnie głośniej, żeby położna przyszła , bo się bałam, że mała wyskoczy

Najgorszy były te bóle, kiedy czułam, że muszę przeć, a nie można było jeszcze przeć

A to moja kruszynka:
niestety, fotki za duże