Super
Opiszę Wam w skrócie co tam się u nas działo od ostatniego marca.
Męczyliśmy się z opiekunką do końca sierpnia. W sumie nie była zła, ale wszystko było mega problemem. To, że jej się kawa skończy za kilka dni, że nie ma fajek... no ogólnie wszystko. najbardziej zamęczała swoją kuzynkę i ich wspólną koleżankę - wydzwaniała i gadała godzinami.
W sierpniu jakoś czy pod koniec lipca niby je mama zachorowała.
Zaproponowałam jej, że wezmę zwolnienie, później miałam tydzień na roczek Mai wolny, więc spokojnie mogłaby pojechać do domu na dwa tygodnie a może i dłużej jakby trzeba było. A ona, że nie, że teraz nie pojedzie, ale że odchodzi pod koniec sierpnia.
Sorki, ale jakby to chodziło o moją mamę i na serio byłaby chora, to poleciałabym do domu od razu.
A ta tylko chodziła i histeryzowała, więc ją opieprzyłam i kazałam się ogarnąć przy dziewczynkach.
Później się okazało, że chyba nie była aż tak chora jej mama, bo Gośka opowiadała, że mama była u fryzjera i do siostry do Niemiec pojechała...
Znaleźliśmy inną dziewczynę przez internet i uwierzcie mi przez pierwsze tygodnie myśleliśmy, że Pana Boga za piętę złapaliśmy - no super była - tylko Maya zapłakała już była na nogach rano, gotowała, sprzątała - pracowała nawet w weekendy - chociaż wcale nie musiała.
Tak było do listopada. Pod koniec października jechaliśmy do Polski samochodem i zaproponowaliśmy jej, żeby jechała z nami jak chce. Chciała. Nie wzięliśmy kasy za bilet, bo samochodem, to żadna różnica czy dwie czy trzy dorosłe osoby. Ale już na promie mnie wkurzyła, bo ona ani na obiad nie wzięła kasy ani nawet na kawę. No nic... Później Maya nam się rozchorowała w Polsce i pomyśleliśmy, że my wrócimy sami, a Kaśka zostanie u siebie tydzień dłużej, dziewczynki u babci i że razem wrócą.
No i już przy powrocie się zaczęło. Miała spotkać się z Emila rodzicami na lotnisku. Lot był wieczorem. A ona w południe wysyła mi beztroskiego esemesa, że już jest w drodze, ale że bateria jej pada i nie będzie z nią kontaktu!! Leci z obcymi dziećmi i nie naładowała telefonu!!
Na całe szczęście Aimee dostała komórkę od dziadka, więc 5,5 latka miała naładowany telefon ze sobą.
Później nie umiała złożyć wózka, chociaż Emila rodzice jej pokazywali jak. Oczywiście poprosić kogoś o pomoc to też za trudne, bo przecież w Bydgoszczy na lotnisku nie ma Polaków.
Mało tego w końcu ktoś jej złożył ten wózek, ale zostawiła go pod samolotem w Dublinie "bo Maya płakała i ona nie "umiła" go rozłożyć" Znowu chyba za mało Polaków leciało i przecież po wózki podchodzą osoby, które nie umieją ich otwierać...
A to był dopiero początek jej wybryków...
Raz zatrzasnęła klucze w domu i zamiast pójść do sąsiadów (na przeciwko mieszka mama właściciela domu a kawałek dalej jego brat, który ma klucz), albo chociaż zadzwonić do nas, to ona podsadziła Aimee do okna w sunroomie i kazała jej zeskoczyć po parapecie po drugiej stronie i otworzyć drzwi. A co jakby mała skręciła kostkę, uderzyła głową...
Mało tego - nawet się nie przyznała a jak się dowiedzieliśmy, to uważała, że nic takiego się nie stało. Aimee nam wszystko opowiedziała.
A co się działo jak Aimee była w szkole? Maya nie umie mówić.
Widziałam jak upuściła Mayę na podłogę i też uważała, że to nic takiego - no masakra jakaś co ta panna zaczęła wyprawiać.
Wyjadała jogurty i słodycze dziewczynkom. Nie, że jej żałuję, ale 20 jogurtów dziennie (tych cornerów Mullera) to chyba przegięcie pały co?
A wiemy, bo akurat jednego razu nasz pies rozerwał worek, a że był wiatr, to rozwiało wszystko po ogrodzie i Emil zbierał. No i z ciekawości policzył - było jakieś 40 opakowań. Licząc, że dziewczynki kilka zjadły i Emil (ja tych nie jem), to sporo co?
Słodycze znalazłam u niej pod fotelem jak się wyprowadziła.
No i wszystko zawsze była wina kogoś innego. A to Mai a to Aimee a to Emila siostry...
Maya na przykład wygięła suszarkę do ubrań. Musiała dostać jakiejś mega mocy, bo chyba nawet ja bym tak tego nie wygięła.
Słodycze wyjadała Emila siostra jak była, przez Mayę też pobiła kilka talerzy, bo ją przestraszyła, a ona akurat wyciągała talerze ze zmywarki, jogurty wyjadała Aimee - aż dziw, że po takiej ilości się nie rozchorowała
No i ona nic nie mogła w domu zrobić, bo z Mayą się nie da. ja to chyba jakaś superwoman jestem, bo i posprzątam i ugotuję i Maya mi nie przeszkadza...
A syf jaki zostawiła po sobie.... Mój Emil poprosił, żebym umyła łazienkę, bo nawet jego obrzydziło jak tam wszedł...
I dopiero później sobie uświadomiłam, że ona pracowała u nas od września do końca stycznia i nigdy nie wdziałam żeby ona kupiła żel pod prysznic, szampon, czy choćby podpaski!!
Gośka zostawiła kilka butelek pod prysznicem, to były nietknięte i normalnie ślady zostały jak je ruszyłam...
Generalnie to jestem mega szczęśliwa, że już nie ma żadnych opiekunek w moim życiu