hej dziewczyny...mam okropnego doła...może nie powinnam tu pisać...ale nie mam komu tego powiedzieć...bez sensu, wiem też,że trochę przesadzam i jestem inna niż wszyscy, może mam depresję? czuję wszystko 100 razy bardziej i nie mam komu się wyżalić... byliśmy na imprezie, było super, on po pracy zmęczony, ja chciałam siedzieć dłużej, w końcu wyszliśmy, deszcz, wiatr, on chce wracać taxi, a ja mówię, że przestań te 2 przystanki przejdziemy, powiedział, że jestem złotówą i całą drogę powtarzał, że nie jest jakimś studentem i stać go na głupie taxi, a teraz on w letniej kurtce marznie i będzie przeziębiony bo ja tylko patrzę kasa, kasa, kasa, że tak to jest jak się słucha baby, niby mówił, że mamy autobus, a ja, że nie kojarzę, żeby mi tak powiedział, że za ileś tam autobus jest, usłyszałam nawet przestań pierd**ić, mówię do niego ,że mogliśmy spać u mojej rodziny, a nie chciałeś - stwierdził, że nigdy nie potrafię sama podjąć decyzji... płakać mi się chciało...zwolniłam...za chwilę patrzę ... nie ma go... poszedł do domu, nie czekał, poszłam dalej, przeszłam sie kawałek, nie szukał mnie, ani nie dzwonił, płakałam, minęło z pół godziny, przed 5tą rano wróciłam... spał... usiadłam w łazience z paczką tabletek na migrenę... chciałam połknąć i zasnąć, nie myśleć o tym, a bałam się to zrobić, co mnie strasznie wkurza...boli mnie głowa i oczy od płaczu...zastanawiam się dlaczego ja za niego chcę wyjść za mąż, skoro czuję się teraz taka bezwartościowa? to może śmieszne, ale kiedyś wróżka powiedziała, że z nim nie będę, że po co cierpieć tyle lat... dziewczyny zazdroszczę wam szczęścia w takim naprawdę pozytywnym sensie...nie wiem czemu mnie to spotyka...