w weekend kolejne zaproszenia rozdalismy...
Ale najwazniejsze przezycie było w USC... Myślałam, ze tylko odbiera sie tam jakiś druczek, który dopiero wypełnia sie u ksiedza... Byłam wiec zaskoczona tymi wszystkimi deklaracjami... Bardzo to wszystko przezyłam... Mordki nam sie śmiały przez cały czas... Jakie to było niesamowite wrazenie odpowiadać na te wszystkie pytanie dotyczace naszego ślubu, no i życiu po nim... Poza wzruszeniem było troche śmiechu. Np. gdy odbierałam swoja metryke, Piotrek zaczał żartować, żebym przygotowała sie na najgorsze, bo moze sie okazać, ze moi rodzice nie sa moimi rodzicami. He he! zebyście widzieli minę kobiety wydajacej metryke!

nie wiedziała czy ma mi dać ten papier czy nie

W USC okazało sie, że Piotrek został zameldowany dopiero, gdy miał 6 lat. zaczeliśmy sie wygłupiać, że rodzice go wiezili w piwnicy. Ale gdy miał 6 lat wyszedł okienkiem i wtedy rodzice musieli juz go zameldować. hi hi hi
Musielismy podpisać kartke, na której widniało, ze nasze dzieci bedą nosily nazwisko Luberadzki/a. Zaczęliśmy sie śmiać, ze nie mamy szans na synka (w naszych rodzinach same dziewczynki), wiec czy juz możemy niepotrzebne skreślić. Pani nie wiedziała tez jak zareagować... Ale co tam! my mielismy radochę!
Później jeszcze mieliśmy ubaw, gdy się dowiedzielismy, ze ksiadz ma 5 dni na dostarczenie wszystkich dokumentów do USC. Układaliśmy scenariusze, w jaki sposób go powstrzymać w razie czego... Np. wystarczy, zeby dał dokumenty naszemu listonoszowi - na pewno nie dotra w ciagu tygodnia

. To ostatnie to taki czarny humor jak widac...
Piotruś kupił śliczny garnitur - jeszcze takiego nie widziałam. Ciemnoszary w jasne prazki. Prażki są mało widoczne i dlatego tak mi sie podoba ten garnitur. Biała koszula też juz jest. Teraz zastanawiamy sie nad musznikiem. Dzis doszlismy do wniosku, zeby wział swój "stary", bo przecież trzeba mieć cos starego, cos pożyczonego itd.
