jestem spowrotem po laparoskopii...
Kurde było zupełnie inaczej niż sobie to wyobrażałam. Może komuś się przyda mój opis jak to wygląda w szpitalu UJ na Kopernika w Krakowie.
Kazali mi się stawić w czwartek na czczo do ambulatorium, no to ja już przezornie dzień wcześniej byłam na ścisłej diecie. Wyczekaliśmy się okropnie długo, po czym zostałam zarejestrowana, oddelegowana do szatni i na oddział. Tam siedząc w szlafroku przeczekałam kolejne 3godz aż siostra zebrała ode mnie wszystkie badania i przyjęła mnie na oddział. Czekałam na łóżko. W międzyczasie przyszedł lekarz i zabrał mnie na usg. Tam dowiedziałam się że po mojej cyście nie ma śladu, za to mam piękny pęcherzyk (był to 11dc). Zapytałam się go również kiedy będę miała zabieg bo jestem nastawiona na ten dzień. Niestety powiedział mi że prawdopodobnie zabieg odbędzie się w następnym dniu. Trochę mnie to załamało bo moja mama też miała laparo kilka lat temu i praktycznie wszystko odbyło się jednego dnia. No ale to była prywatna klinika. I spowrotem na oddział- następna godz czekania na kwalifikację do zabiegu.
Przebadali mnie wzdłuż i wszerz i ordynator mi mówi że tam nic nie ma i że on nie widzi wskazań do zabiegu. Ale ja się uparłam bo za dużo energii i przygotowań w to wszystko włożyłam żeby teraz do domu jechać i dalej żyć w niepewności. Wolałam żeby zaglądnęli i już. Było już wtedy koło 13. Prosiłam żeby mnie do domu puścili ale odmówili, dostałam zupę i pozostało mi wtedy już tylko czekanie na następny dzień.
Po południu dostałam środek przeczyszczający i maszynkę do golenia- nie wiedziałam że trzeba się do "łysa" ogolić.
Noc przespałam bardzo dobrze, rano obudziła mnie siostra na małą lewatywę. Przebrałam się w koszulkę i podreptałam na blok operacyjny. Byłam już bardzo słaba bo od 2.5dnia nic nie jadłam. Dostałam "głupiego jasia", zakręciło mi się w głowie i następne co pamiętam to jak mnie budzili już po operacji.
Narkozę zniosłam bardzo dobrze, prawie nie potrzebowałam środków przeciwbólowych, jedyne co to po jakimś czasie drętwiały mi łydki i bolały mnie ramiona od nagromadzonego CO2.
Tam spędziłam całą dobę. W międzyczasie Grzegorz rozmawiał z bardzo fajną panią anestezjolog, która mnie usypiała, o przebiegu operacji. Gdyby nie ona to pewnie w ogóle byśmy nie wiedzieli co mi zrobili.
Ponoć miałam małe skupisko endometriozy w ok. zatoki Douglasa i jakieś zrosty po lewej stronie. Również miałam przekrzywioną macicę. Niestety to tyle z ogólników, gdyż wypisu do tej pory nie mam. Żaden lekarz nie rozmawiał ze mną o przebiegu zabiegu. Tyle tylko że to raczej nic co by mogło przeszkadzać w zajściu w ciążę. Oba jajowody drożne.
W sobotę po wizycie zostałam odesłana do domu. Na początku miałam krwawienia z macicy. Teraz to już bardziej podbarwiony śluz. Nie wiem czy teraz przesunie mi się cykl, bo różne sprzeczne rzeczy czytałam w necie. Nie wiem czy już teraz możemy się starać- może już za późno dziś 16dc.
Mężulo też zrobił badanka. Wyszły dużo lepiej niż rok temu. Musi zrobić jeszcze posiew i będzie miał komplet. Zniknęła aglutynacja, ale mamy nadal kiepski ruch (a-5%, b-10%) i złą morfologię, ale myślę że jakoś damy rady.
Zostały mi jeszcze szwy do wyciągnięcia, chyba przy okazji jutro jak pójdę po wypis to się zapytam co z nimi mam zrobić.
No to się rozpisałam. Przepraszam że tak długo ale może się komuś przyda.