heh no na pewno.
na czym to ja skończyłam. hmm.. już wiem.
... porobiłam badania i czekałam na kolejną wizytę. W międzyczasie od euforii szczęścia przeszłam na bardziej przyziemne myślenie czy to aby nie jest pusty pęcherzyk, że jeszcze nic nie wiadomo tak na prawdę.. itd. Tak zeszło aż do wizyty. Pojechaliśmy na nią razem z mężem. Najpierw ciśnienie, potem samolocik i ...usg. Lekarz był jakiś dziwny tym razem. Był taki surowy. Kiedy zapytałam czy tam na pewno ktoś jest zdziwił się. Zapytał dlaczego tak pytam. ja na to, że przecież zdarzają się puste pęcherzyki. Odpowiedział jedynie, że jestem bardzo czujna. Za chwilę powiedział, że "ktoś" jest i że "dzieciak jest twardy". To mnie trochę zaniepokoiło. Od tego momentu siedziałam jak na drożdżach. Przeszliśmy do wyników badań. Krew w miarę ok, mocz również… ale wyniki tokso są niebyt dobre. Oba czynniki dodatnie. Dostałam zalecenie zgłoszenia się do poradni chorób zakaźnych do szpitala. Jeszcze wtedy nie wiedziałam dokładnie czym „je” się tokso. Wróciłam do domu, zaczęłam czytać….to była masakra. Potem kolejny tydzień minął na łzach, na obawach, że dziecku mogę tylko zaszkodzić, że będzie źle, że komplikacje mogą być ogromne itp. Itd.
Trafiłam do poradni. .tam dostałam kolejnego zawału… skierowanie do innego szpitala z „ostra toksoplazmozą” , bo tam gdzie trafiłam powiedzieli „że się nie specjalizują i nie mają możliwości wykonać odpowiednich badań”. Zaczęłam szukać pomocy po znajomościach. Załatwiłam badania w szpitalu w zupełnie innym miejscu. Pierwsze wyniki miałam już po 3 dniach. IgG i IgM ciut spadło… to był plus. Na awidność musiałam poczekać jeszcze parę dni. Wierzcie mi, że cały ten czas siedziałam jak na szpilkach. Nie było wieczora bez łez. Było nawet zrezygnowanie, że może lepiej odstawić luteinę i przestać wspomagać tą ciąże. Że może lepiej stracić ją, niż narazić dziecko na cierpienie całe życie. To był najgorszy czas w tej całej ciąży.
Wreszcie zadzwoniła pani doktor i przekazała mi dobra wiadomość. Widność jest wysoka, więc zachorowanie jest stare. Wtedy też płakałam ale ze szczęścia. Nawet teraz jak o tym piszę to mam łzy w oczach. Ta niepewność była straszna. Przekazałam informację swojemu lekarzowi i czekałam na termin kolejnej wizyty.