Witam, to i ja się z Wami podzielę wrażeniami.
Byłam klientką salonu p. Obajtek w Sosnowcu. Co do sukien na manekinach - nie wyglądały tak tragicznie, jak to niektóre dziewczyny opisują na forach - żadne potargane, ale fakt, przybrudzone - od mierzenia, a skoro to tylko pokazowe, to mi tak bardzo nie przeszkadza, bo wiadomo, ze mierzone wielokrotnie. Natomiast trochę to niefajnie świadczy o firmie.
Zamówiłam sukienkę w tym salonie, a dopiero potem trafiłam na fora i niepochlebne opinie. Koleżanka mi powiedziała, że jej znajoma szyła tam sukienkę. Stwierdziła, że sukienka nie za ładna. Widziałam na zdjęciu - i tu pierwsza uwaga - kwestia gustu. Mnie się podobają sukienki skromne, proste, wygodne. A komuś innemu księżniczkowate, falbaniaste, obsypane świecidełkami. Ta była klasyczna, prosta, z atłasu. Dopasowana do figury, dziewczyna wyglądała naprawdę ładnie. Co do szczegółów uszycia się nie wypowiem, nie widziałam z bliska. Tak więc myślę, że modelu sukienki jako kryterium oceny brać nie należy - chyba, że to czyjaś osobista sukienka i wie, że mu nie uszyto tak, jak było np. na zdjęciu.
A ze mną było tak: zamówiłam sukienkę i dałam zdjęcia. Potem poczytałam fora. . . więc żeby mieć więcej czasu na ewentualne poprawki podałam wcześniejszą datę, kiedy miałaby być gotowa. Aha - panie z salonu nie proponowały mi przymiarek innych modeli, spojrzały na zdjęcie i powiedziały, że ok, uszyją. Pierwsza przymiarka - suknia tylko z atłasu, goła, żeby dopasować rozmiar. Pierwsze spotkanie ok.
Na drugim sukienka już miała górne warstwy z cienkiego, zwiewnego materiału oraz pod nimi warstwę z atłasu - wtedy zauważyłam, że przez te wszystkie warstwy paskudnie przebijają mi koła od halki i bardzo odbijają się na sukni. Zwróciłam na to uwagę - panie stwierdziły, że zwykle tak jest (!). Podobny kit wciskały dziewczynie, która przymierzała suknie z manekinów. Były tam 3 panie - dwie starsze i jedna młodsza. Do tej pory miałam do czynienia tylko z młodszą - narzuca swoje zdanie, mówi, ze wszystko jest pięknie, że tak ma być oraz zwracała się do mnie na "Ty" lub "kochanie". Nie znoszę tego. Poza tym szyje tak, jak uważa, nie pyta o zdanie co do szczegółów. Przyjrzałam się sobie w sukni - stwierdziłam, że halka z 3 kołami (sztywnymi jak hula-hop, bez regulacji obwodu) jest dla mnie za szeroka, jestem niska i zaczęłam wyglądać przysadziście. Zapytałam o mniejsze koło - koleżanka miała w swojej sukni mniejsze, inna miała możliwość regulacji. Pani na to, że to jest najmniejsze. Ja na to, że się koła odbijają - pani na to, że mogę dodatkowo za 50 zł dokupić halkę na tiulach. Przymierzyłam - sukienka stała się jeszcze bardziej rozłożysta. . . Do tego góra sukni - miał być biały gorset, na nim koronka - prawie pod szyję, niewielki dekolt - obszyto mi go taką ozdobną tasiemką złożoną z białych kwiatuszków - jak w sukience do komunii (albo i do chrztu). Pani stwierdziła, że uznała, że tak będzie ładnie, na co kazałam jej to odpruć i obszyć delikatnymi elementami koronki, którą pokryty był gorset. Pani od razu zrobiła minę, ale powiedziała, że poprawi. A, i jeszcze kwestia rękawków - miały być. . . pani uszyła ze sztywnej koronki (a wiadomo, że jak się nie rozciąga, to reki zgiąć nie idzie - dziwne, że jako KRAWCOWA nie wiedziała o tym wcześniej). Zrobiła krótkie - ładne, ale tak doszyła, że strzeliły, kiedy podniosłam ręce i oznajmiła, że się inaczej nie da i po prostu nie mogę tak rąk podnosić! Paranoja! To jak ja mam się bawić na weselu? Na baczność?
A co mi się jeszcze w tej najmłodszej pani nie podobało - widziałam, jak w pracowni przyszywała ręcznie jakieś elementy sukienki - z papierochem w ustach (nie dość, że śmierdzi, to jeszcze można dziurę wypalić). Wrażenia po tej przymiarce - płacz, że sukienka brzydka, rozłożysta, pod spodem halka z kołami jak abażur. . . Chciałam tanią, skromna suknię, bo nie przywiązuję wagi do takich rzeczy, ale to nie znaczy, że ma to być fuszerka. . . Nie suknia jest w dniu ślubu najważniejsza, ale jeśli będę się w niej fatalnie czuć, to i żadnej radości, humoru - co to za zabawa. A i potem oglądać się w niej na zdjęciach. . . Ja ryczałam, narzeczony pocieszał, że jak to baba - pewnie przesadzam. . . Byłam zdesperowana, pomyślałam, że najwyżej zacznę szukać nowej po salonach i pal licho te 450 zł zadatku niezwracalnego. . .
Na kolejną przymiarkę zabrałam teściową - bo to taka kobita, co to powie, co myśli i wykłócić się potrafi. Trafiłyśmy tym razem na te 2 starsze panie. Okazało się, że mogę wywalić tą halkę z kołami i tą tiulową, a w zamian dostałam tylko z dolnym elastycznym kołem i jedną warstwą tiulu (ciekawe, skąd te panie ja wzięły, skoro wg najmłodszej innych nie posiadali?). Mówię Wam - dosłownie nie ta sama kiecka! Wygodna, zwiewna. . . o to mi chodziło. Teściowej się bardzo podobała. Suknia była bez rękawków (starsze panie ładnie obszyły ramię) - co się okazało dobre, gdyż ugotowałabym się w nich podczas weselnych harców

Dodam, że bolerko bardzo ładne, do tego długi, prosty welon bez ozdób (fakt, bardzo prosty, ale taki mi właśnie pasował do sukni - jeśli ktoś chce inny - w tym salonie nie dostanie, musi dokupić).
Jak widać, trzeba sobie wszystko wywalczyć, wykłócić się i nie dać sobie wmówić. Tylko czy warto tyle nerwów zszargać? Myślę, że im bardziej udziwniona sukienka, tym więcej można mieć problemów z uszyciem w tym salonie. Moim zdaniem najlepsze rozwiązania na tanią suknię ślubną to: popytać i znaleźć dobrą krawcową (salony mają swój duży narzut) lub kupić suknię używaną i coś u krawcowej poprzerabiać.
Pozdrawiam i życzę szczęścia w szukaniu sukien
