Mam matczynego doła...min po wizycie fizjoterapeuty...niby lepiej, ale bez zachwytów.
Mamy kolejne wytyczne, ale ja po prostu chyba tracę siły i wiarę... po prostu nie chce mi się, wolałabym to wszystko zdać na los... czyli niech się dzieje co chce...
Ewka od trzech dni eliminuje popołudniową drzemkę...dzisiaj podobnie, z tym że potem w zabawie zasnęła przytulona do mnie brzuszek do brzuszka i przespała tak 30 minut. Jak raz jej starczyło...
Nie powiem miłe to było, tak wtulona we mnie...słodko...
Wcześniej, jeszcze za bytności niani, kiedy próbowałam uciąć komara obudzono mnie, bo Ewka zwymiotowała.
No wielkie mi miecyje, jak rzygła to rzygła, przecież z powrotem jej nie wsadzę do środka. No co robić....poczekać, albo rzygnie drugi raz, albo zagorączkuje...albo jedno i drugie. Najwyżej będzie angina. Co ja niby mam z tą informacją zrobić, poza tym, że na pewno już nie zasnę...i to po zarwanej nocy...
Potencjalna angina też sobie termin wybrała - piątek po południu. Gdzie ja teraz znajdę pediatrę, albo mojego rodzinnego, który niechybnie ma wolny weekend. Czyli jakby co będę musiała sama zajrzeć jej do gardła...ehhh...nie lubię tego robić. No ale trudno wyjścia innego nie widzę...
Po czasie (oczywiście nieprzespanym przeze mnie) okazało się, że Ewka najprawdopodbniej wsadziła sobie zabawkę do gardła...podrażniła podniebienie i wiadomo co...sprowokowała odruch wymiotny...
ehhh ta moja niania...