„Kochaj mnie…. Jak zapalniczka płomień, jak sucha studnia wodę…”W dniu naszego ślubu
24.05.2008 r. wszystko stało się proste, jasne.
Od samego rana nic nie mogło wyprowadzić mnie z równowagi: ani to, ze ksiądz jakoś nie kwapił się do konfesjonału a mnie czekała jeszcze przymusowa, poranna spowiedź w sąsiedniej parafii, ani to, że telefonowano z restauracji w sprawie „lekkich” pomyłek z ilością usadzonych gości przy konkretnym stole, ani nawet fakt, że gdzieś tam w głowie miałam zakodowane, ze dj będzie restauracji ok. 14, a przecież powinien się rozkładać ze sprzętem już ok. 12:30….
To wszystko było dla mnie nic- jak małe piwko- nie odczuwałam zdenerwowania, nie szalałam w stresie rwąc włosy z głowy, nic. Zupełnie nic. Zaryzykować mogę nawet stwierdzenie, ze byłam najspokojniejsza osobą w domu- sis miała nogi jak z waty, mama chlipała po kątach (zresztą tak jest do dziś), ojciec udawał twardziela, ale też miał wypieki…
Przygotowania były, a jak: wizyta u fryzjera, który najpierw sczesał matkę i sis a ja w tym czasie z nawiniętymi na włosy lokówkami siedziałam pod suszarką, która skutecznie zgłuszyłaby start odrzutowca. Przyjemne ciepełko, komórka w ręce, by można było się czymś zająć (oczywiście sms-y).
Przyszła moja kolej i już po chwili byłam pięknie uczesaną PM. Kwiat we włosach (zielony storczyk był wytrzymały i prześliczny), 40 wsuwek i wela prezentowała się bosko a przetrwała do wtorku wieczorem, kiedy to przyjechaliśmy z pleneru i trzeba się wreszcie było swobodnie podrapać;)

Myk, myk do domu, gdzie czekała już wizazystka- p. Kasia, mimo choroby, przyjechała i stanęła na wysokości zadania- makijaż był sliczny, subtelny ale wyrazisty- oczy miałam... achhh!!


Przyszła fryzjerka,która wpieła welona

a
moja mama miała juz łzy w oczach; ojciec zajrzał na chwilę i lekko poczerwiniawszy po twarzy wycofał sie do przedpokoju

Oj, nie było łatwo.
Ubieranie zajęło mi wyjatkowo mało czasu- chyba z 15minut i już byłam PM w bieli. To ogromna zasługa mojej sis i bardzo jej, raz jeszcze, dziękuję za pomoc i wspracie

W tym samym czasie rwetes- przyjechał ukochany:)
Sis na tę radosną nowinę wybyła do przedpokoju, gdzie zaczęły sie"tradycyjne wykupiny"- shandlowała mnie sis łatwo i całkiem tanio- 2 paczki orzeszków ziemnych w kolorowych skorupkach Hooper, 1 paczka żelków myszek i do tego truskawkowe, kwasiorowe spagetti;) i jeszcze prezent niespodzianka- sliczna bizuteria, za którą ja wypatrywałam oczy i nigdzie nie mogłam dostać zawieszki-kulki. Łukaszowi sie udało;)
ot- i młody juz spokojnie mógł wejsc do domu, gdzie po chwili pojawiłam się ja;)

Z tego momentu nie mam narazie zdjec- wszystkie robił fotograf, sis nie cykała bo świadkowała;)
Powiem tylko jedno- mój ówczesny narzeczony wyglądał przepieknie!! Gangol prezentował sie na nim pierwsza klasa,zielony storczyk wpięty w klape podkreślał tylko jego urok:)
Widziałąm,ze był bardzo wzruszony,oczy mu błyszczały kiedy mnie całował na powitanie i podawał mi bukiet.
Wzruszneie, wzruszenie, wzruszenie. tylko tyle mogę napisac.
Cóż dużo mówić ...

chwila, gdy widzisz TEGO JEDYNEGO CZłwoieka i masz świadomosc,ze czekałas na ten dzień tak długo...