Jak wiecie, biorę bromergon, bo zbijamy prolaktynę. Od kilku miesięcy maluje sobie wykresy, więc mniej więcej wiem co w trawie piszczy. Przed badaniem PRL wszystkjo wydawało się być ok. Faza lutealna nie budziła podejrzeń, więc stanęło na bromku.
Jednak odkąd go biorę, skróciła mi się nieładnie FL, co nie powinno mieć miejsca.
Byłam dzisiaj na wizycie, żeby podjąć jakieś działania.
To była ostatnia wizyta u Ginekolog. Poszłam tam z negatywnym nastawieniem, to fakt.
Kobieta jest miła, cudownie delikatna. Na pewno jest super położną i kochają ją wszystkie ciężarne, ale jest jeden problem. Ja nie jestem w ciąży. Nie mogę w nią zajść, a ona tylko dużo mówi, a nic nie robi. Gdyby mi dała pieczątkę, to wystawiałabym sobie sama recepty na leki, bo tak to od kilku wizyt wyglądało. NIby ok, ale to ja najpierw coś mówiłam, a ona mi przytakiwała z ochotą. "Może luteina na wywołanie cyklu?", "Tak. zapiszę Pani luteinę, to dobry pomysł". Sama jej powiedziałam o swoich wcześniejszych problemach z PRL, gdyby nie to, to pewnie kazałaby mi czekać z założonymi... nogami

Np. dzisiaj powiedziała, że mam zrobić progesteron 18dc (nie 7dpo) a prolaktynę w nastepnym cyklu. Ja jej tłumacze, ze brałam antybiotyk i na pewno mi się owulacja przesunie (tak jak w pierwszym cyklu na 28dni) i to nie ma sensu, bo ja 18dc mogę być jeszcze przed owulką. No i mówię jej, że wydaje mi sie, że mogę zrobić proklaktynę razem z progesteronem (Liluś mogę, prawda?

), a Ona na to, że absolutnie. No i tyle.
Co z tego, że jest tansza, jak chodzę tam się sama leczyć, a Ona mi przytakuje? :/
Mam mętlik w głowie.
Idę 7dpo (nie 18dc!!!!!!!!!!) zrobić te badania, a potem w następnym cyklu do tego Giżewskiego na monitoring i konsultacje.
Trochę mi się wyć chce. Ale tylko trochę.