no i wkońcu napisałam

moje perypetie ze skurczami znacie

ale to co się działo 14 września przeszło wszystko.
skurcze co 3-5 min i szybka wizyta na ostrym dyzurze i decyzja o pozostaniu w szpitalu
w skrócie to cały czas na fenoterolu byłam, przy większych akcjach skóczowych na kroplówwkach
i tak było do 6 września, przyszedł po urlopie ordynator i kazał odstawić wszystko. i tak się stało
wieczorem żartowałam z męża że ma jeździć autem do pracy bo nie znam dnia ani godziny

tylko sie głupio zaśmiał
no i teraz finał
ok 3 rano w wc zuwazyłam krew, mówi sobie czop mi odchodzi, a to jeszcze nic nie znaczy. poszłam dalej spać
po paru minutach wstaje i czuje jak mi się mokro zrobiło, więc lece do wc. w między czasie pytam dziewczyny siedzącej obok

jak wyglądają odchodzące wody :)pisze do męża ze coś się dzieje, a on na to żebym dała znać po wizycie porannej, nie uwierzył że to juz
w drodze powrotnej mówię pielegniarce co się dzieje, bez badania, Ktg wysłano mnie na porodówke
przez cały ten częste skórcze ale nie jakos specjalnie bolące.
o 8 zadzwoniłam po męża, sala do rodzinnego była zajęta. ale to dobrze bo dostaliśmy sale septyczną, a tam było wc i prysznic, więc dla mnie lepiej
i się zaczeło
bolało, nagadałam się przy tym coniemiara, uklnełam. położne były super. dostałam jakieś czopki - podobno miały ból uśmierzyć - podobno
i tak to wszystko trwało 5h15min, potem II okres w pozycji kucanej. no i mała która przez pierwsze pchnięcia ładnie się przesówała, a następnie cofała

i tak było przez 45min.
nie omineło mnie nacinanie krocza, i to własnie niemile wspominam
no i koniec. jak to mój mówi, główka, ramie i hop mała na świecie
widziałam ją przez sekunde z racji wcześniactwa, poszła sie warzyc mierzyć oczywiście w asyście tatusia
to chyba na tyle