Nasz ślub. Jak to magicznie brzmi. To na pewno będzie jeden z piękniejszych dni naszego życia. Już od samego początku oboje wiedzieliśmy, że nie ma nic piękniejszego dla kochającej się pary jak wypowiedzieć słowa przysięgi małżeńskiej "Ja Oleńka/Tomasz ślubuję ci miłość, wierność i. . . " Dokładnie 3 listopada mój narzeczony Tomek padł na kolana i oświadczył mi się. Ja powiedziałam TAK. Niczego wcześniej nie byłam tak pewna jak tego, że to moja druga połówka jabłka To było dla nas jednocześnie iracjonalne i niesamowicie prawdziwe, wszak poznaliśmy się dokładnie dwa miesiące wcześniej.
A teraz powrócę jeszcze do naszej historii poznania i zakochiwania w sobie cdn. . .
Zaczęło się wirtualnie 1 września 2008 roku. Na moją skrzynkę przyszedł mail od Tomka. Przeczytałam go i obejrzałam jego zdjęcia. Razem z moją siostrą pokręciłyśmy głowami. Lecz ja przekorna dusza odpisałam jemu. I tak nasza wirtulana znajomość i codzienne rozmowy na gg a po dwóch tygodniach także nieustające nocne rozmowy telefoniczne spowodowały, że zakochaliśmy się w sobie. Ot tak po prostu. Pewnego dnia Tomek napisał mi " Nie wiem co się ze mną dzieje, ale chyba się zakochałem bez pamięci. To był moment, w który nie dowierzałam zupełnie. Jak to możliwe, że można się zakochać nawet się nigdy nie spotkając na żywo. A jednak można!
Ze mną było trochę inaczej a zaczęło się tak. . . .
W tym momencie ja jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że u mnie jest to samo. Zakochaliśmy się choć widzieliśmy siebie tylko na zdjęciach. Przed naszym pierwszym spotkaniem czuliśmy oboje tylko szczyptę niepewności ale jednocześnie czuliśmy taką pewność siebie, że będzie dobrze, bo po prostu nie może być inaczej. I było. I jest i będzie. Tak to jest właśnie to, że od początku się wie, że to ta prawdziwa miłość i ta jedyna połówka jabłka. Ja z mojego uczucia zdałam sobie sprawę jakiś czas później a było to tak.
Pewnej soboty wybrałam się z przyjaciółmi do pubu. Spóźniłam się a wszyscy już siedzieli. Był wśród nas chłopak, którego dotąd nie znałam. Jak witałam się z przyjaciółmi, zobaczyłam błysk w jego oczach na mój widok. Siedzieliśmy na przeciw siebie, ukradkiem spoglądając. Fajnie nam się rozmawiało, później poszliśmy tańczyć ale ja szybko zwinęłam się z parkietu bo nie potrafię tańczyć w parze i mnie to przeraża. Dowiedziałam się, że on jutro organizuje akcje poboru krwi (co było moim wielkim marzeniem od wielu lat), ale poprzez zbieg okoliczności zarzuciłam ten pomysł z oddaniem krwi bo, jak się okazało na imprezie mnie wkręcili, że to bardzo daleko.
Jest niedziela rano, siedzimy przy stole, ja moja siostra i nasza koleżanka- damskie poranne pogaduchy przy kawie i śniadanku. Nagle temat zszedł na Marcina tego nowego kolegę. Mówię więc, że jak weszłam do pubu to zauważyłam błysk w jego oczach, ale na pewno mi się wydawało, na to siostra "nie Ola nie wydawało ci się ja też to zauważyłam" No fajnie pomyślałam to jednak mi się nie wydawało. Poczułam się lekko dowartościowana. Dziewczyny spytały się mnie, czy się mi on podoba? Tak podobał mi się, przystojny, średniego wzrostu, blondyn, niebieskie oczy, do tego wykształcony i bardzo inteligentny, sympatyczny i wogóle. Spodobał mi się. Jak się okazało chwilkę później pobór krwi wcale nie odbywał się daleko, dlatego postanowiłam pojechać tam i spełnić swoje marzenie od lat, zostać dawcą krwi - w tym momencie Marcin zszedł na drugi plan ale miałam go na uwadze. Po zjawieniu się na miejscu spotkałam go, rozmawialiśmy dobre pół godziny na rożne tematy, potem weszłam do krwiobusu. Na całe szczęście okazało się, że tym razem nie ma żadnych przeszkód i można pobrać krew. Spędziłam w tym krwiobusie około 1 godziny. Dużo myślałam, i po wyjściu z niego zobaczyłam uśmiechniętego Marcina, popatrzyłam na niego i zdałam sobie wówczas sprawę, że to nic. On jest przystojny, wysportowany i inteligentny ale ja Kocham mojego Tomka. I tak już pozostanie.
1 listopada postanowiliśmy spotkać się w końcu na żywo.
Tomuś przyjechał do mnie na weekend, poniewaz dzieliło nas jakieś 300 km. Pod koniec tego cudnego weekendu oświadczył mi się, jeszcze tak bez pierścionka, ale całkiem poważnie. Powiem szczerze może to iracjonalne, ale ja niczego nie byłam tak pewna, jak tego, że to właśnie ten. Powiedziałam mu więc "TAK". To magiczne tak zostanę twoją żoną
Potem nadeszła tęsknota od weeekndu do weekendu.
Postanowiliśmy, że zamieszkamy razem, jeszcze nie wiedziałam gdzie u mnie czy u niego, lecz bardzo szybko okazało się, że Tomuś to człowiek, który nie czuł by się szczęśliwy z dala od przyjaciół i rodziny. Ktoś z nas musiał, więc wybrać. Padło na mnie. Początkowo mieliśmy planowo zamieszkać w sierpniu tego roku, los jednak zdecydował inaczej. I przeniosłam się do niego już w połowie stycznia. Zamieszkaliśmy z jego rodzicami do momentu kiedy będziemy mogli przenieść się do własnego M. Na szczęście nie musieliśmy długo czekać. Udało się nam i już od 6 marca szczęśliwie mieszkamy w swoim małym dwupokojowym M. Teraz mija 7 miesiąc wspólnego samodzielnego mieszkania i nie ma dnia byśmy nie utwierdzali się w naszym słuszynym wyborze.
Dni mijały nam na pracy, byciu razem, urządzaniu wnętrza, snuciu codziennych planów i marzeniach a ja coraz bardziej pragnęłam być już oficjalną narzeczoną. Tomek wiedział o tym. Kiedyś powiedziałam mu o moich idelanych zaręczynach. Bardzo chciał by one takimi właśnie były. Czekał na tę jedną chwilę, sytuację, na dogodny czas. I planował. Miały być oświadczyny na szczycie starej baszty, miał tam czekać na mnie z szampanem i bukietem róż a ja miałam mieć zawiązane oczy. Ach romantycznie. Lecz póki otworzono basztę ja zrobiłam się troszkę niecierpliwa, przyznaję.
W końcu nastapiły oficjalne juz z pierścionkiem oświadczyny inne od moich wyobrażeń i inne od planowanych przez Tomka. Lecz równie piękne, romantyczne i wyjatkowe.
W pewną czerwcową sobotę wracając z uroczej kolacji, w strugach deszczu przed naszym domem, Tomek spytał się mnie jeszcze raz "Wyjdziesz za mnie? i na moim palcu pojawił się pierścionek.
Tak o to w czerwcową noc zostaliśmy narzeczeństwem
ZARĘCZYNY 6 CZERWCA 2009 ROKU