Sama chcialas 
ps. pisalam to 3 tyg po....
"Relacja poporodowa….
Mineło juz ponad 3 tyg.
Na pewno perspektywa czasu robi swoje i fakt, ze już się jest „po” dodaje otuchy i uśmiechu
Jak wiecie miałam się zgłosic ok. 10.00 dnia 16.12 (niedziela) na Izbe przyjęc. Rano wstałam w dosc dobrym humorze, nastawiona optymistycznie. Zjadłam lekkie sniadanko, wzięłam prysznic… sprawdziłam co na forum… i ok. 9.40 ruszyliśmy…
Na miejscu z uśmiechem pożartowałam z położną… zbadała mnie, przyszedł lekarz - zbadał i uznal, ze skoro tydz po terminie kwalifikuje się do testu OTC! Zapytałam położnej -„urodzimy dzisiaj” - Uśmiechnęła się….
Przebrałam się, spisali wszystkie papierki, Arek został oddelegowany do domu z rozkazem czekania na tel… o godz. 10.20 byłam już pod kroplówą… Najpierw lezałam na Sali „blokowej” ale szybciutko położona przeniosła mnie na sale „rodzinną” - „jakby się zaczęło to juz będziemy na miejscu”!
Leżałam, w sumie nic nie bolało… puściłam sobie radyjko… i czekałam… tylko, po godzinie strasznie mi się siku zachciało a tu zakaz ruszania się bo zapis ciagle idzie… Przyszła połozna, uznała ze skurcze się ładnie Pisza - ja poki co nie czułam… Wezwała lekarza zbadał… i jak na mój gust przebił pęcherz bo nagle wody chlusnęły… Uzył takiego czegos z „haczykiem” a połozna trzymała pjemnik, bezy nie ‘zalać” łozka…Więc to było „ukartowane”
Potem odpięli mi ktg i pozwolili chodzic, kroplówa cały czas szła… Ok. 12.30 zadzowniłam po Arka, ze może się zbierac - bo „dziś” urodzimy
Za 20 min był już na miejscu!
No i zaczęło się - powiedzmy do 14 było jako tako, czułam z ból narasta ale był znosny… Potem już stał się okrutny - miałam bóle nie tlyko ze tka powiem brzuszne ale krzyzowe - niemal od samego początku… Probowałam piłki i innych cudów - ale nic ulgi nie przynosiło… Prysznic poki co był wykluczony - bo co chwila szły mi jakies kroplowy…
O 15 nie dałam rady - dostałam pierwsza dawke zzo… Okrutne było zakłądnaie cewnika do kręgosłupa - nie chodzi ze sprawia ból, ale wymaga nie poruszenia się w rakcie i potem przez 15 min, pozycja skulona… I wytrzymaj - jak skurcze napieprz…… Ale moja połozna tak mnie złapała, ze unimozliwiła mi poruszenie… Po ok. 10-15 min przysżła ulga… poczułam się jak w letargu.. nagle ból zelżał..kazano mi wykorzytsac chwile na sen - ale jak tu spac….
Niestety po 45 min ból zaczał narastać…. No i wiadomo stawał się coraz silniejszy..a bóle krzyzowe dominowały… Kazano mi chodzic, znowu próba z piłką… itd. - ból sakramencki… o 17 kolejna dawka zzo - i nic, zadnego ukojenia… wiec dawke podwojono… i co.. 20 min względnej ulgi…
W miedzy czasie zaczęło mi być niedobrze… połozna powiedziała, ze ok., tak się zdarza… Kazała ograniczyc picie wody… Po tym jak znieczulenie okazało się nie działac..połozna zabronowała prysznic, odpieła kroplówke..wstalam z łózka.. dygotałam cała - nie wiem czy reakcja na zzo, czy zmeczenie, czy brak glukozy..nie wiem ale było to okrutne… Arek zaprowadził mnie pod prysznic, tam była taka ławeczka - bo nie ustałabym - byłam tak słaba i drżąca… Siadłam - bol krzyz był okropny, skurcze były srednio co 3-4 min… Po prysznicem zaczełam wymiotowac..całe fontanny… To był SAJGON - ból, dygotanie, wymioty,a przy wymiotach napinałam brzucha więc wiecje ze mnie się wylewało dołem… KOSZMAR.. Siedziałm tam ok. 20 min… jak wyszłam czułam się jeszcze gorzej… kazano mi dalej chodzic..bo rozwarcie zatrzymało się - wtedy chyba na ok… 7 cm!
Chodząc nadal było mi nie dobrze - wiec wymitowałam do zlewu.., wtedy znowu lało się itd… wyrwałam sobie kroplów, bo jak mnie pociągnęło…to szarpnęłam… ehhhhh
O 19 kolejna dawka zzo.. moment ukojenia, ale na krzyzowe - nie ma siły !
Od ok. 20 czułam już skurcze parte, od 21 pozwolona przec… najpierw na leżaco, potem na klecząco przy łozku, potem na boku… Jak połozna wychodziła ja nadal parłam - bo to była chwila wytchnienia od bólu… skupiałam się na oddechu i parciu….
Niestety zadnych efektów…
Od ok. 23… na sali było poza mna i Arkiem - 6 osob - połozna, lekarz który mnie przyjął, anestezjolog, 2 młode lekarki, i jeszcze jedna położna… Dwie kazały mi się zapierac nogami o nie, dwie cisnęły na brzuch, Arek pomagał glowe trzymac, ja sama trzymałam się takich uchwytów i …. Lekarz właczył lampe stał miedzy moimi nogami i patrzył…….. Co skurcz i parcie - po ich ustaniu przykładano mi ktg i sprawdzano serduszko malucha… Mi brakowało sił - po 3 godzinach akcji (skurcze były jak dla mnie bez przerwy)- nie mialam siły nawet przytrzymac sama nóg… Wyjęto maskę tlenową… ale nie zdąrzyli użyć…
Ok. 00.15 nagła decyzja - lekarz mówi ”musimy to inaczej zakończyć”! JA ogromne oczy na połozną.. i pytam co to znaczy ( w głowie zaświtała mi wizja kleszczy)…. A ona Cięcie…
Potem już akcja poszła szybciutko…
Połozna do mnie Marta szybko, biegniemy… Ja w amok, w bólach… biegne na bosaka, koszulka zadarta do pasa… ta mnie ciagnie za ręke ..wpadamy na sale operacyjna (ten sam korytarz na szczęscie).. mówi mi żeby się położyła - ja w bólach partych nie ma sznas bezy się wdrapała na tak wysokei łożko… Niemal krzycze ze nie dam rady, ze boli, ze musze przec - ci ze nie wolno..
Podłożyli jakis podescik, pomogli poszyłam się… bóle były starszne, anestezjolog podał dawkę… jak na zbawienie czekałam na ulgę.. Niedługo troche ulżyło… Lekarz zapytal czy czuje jak ukłuł mnie w brzuch -ja ze owszem, pyta czy mam ciezkie nogi, czy mogę ruszac - ja jak najbardziej… A potem….. wiem, ze była jakas dyskusja anestezjologa z jakas inna lekarką… Nałożyli mi maskę…. I obudziłam się po wszystkim jak kończono mnie zszywac…
Małucha widziałam przez momencik, jak wynoszono go na Oiom… Byłam tak zdezorientowana, bo sniło mi się cos zupełnie abstrakcyjnego ze nie kumałam o co chodzi… Az głupio się przyznac, ale było mi tak wsyztsko jendo, taka ugle poczułam, z juz po wszystkim..ze nie miałam siły się przejąc losem malucha.. Wstyd mi…
Zapytałam lekarza o godzine, powiedział ze 1! Powiedziałam, ze chce mi się pić.. zabroniono! A dygotałam jak galareta… Przewieziono mnie na pooperacyjna, zapodano przeciwbólowe z pompy… kroplówe i jakis zastrzyk, przykryto dodatkowo 3 kocami…
A teraz Arek - bez niego nie przetrwałabym tego wszystkiego…Wiadomo nie wiele mógł pomóc, ale sama w tych bólach - nie dałabym rady! Raz w bolach powiedziałam mu - „Arek zrób cos, pomóz mi” , choc wiadomo - co on mógł…
Troche mnie wkurzał… np. kiedy ja klecząc parałam, on (chciał pomóc) podkładał mi ręcznik pod kolona, żebym nie kleczałana zimnej posadzce itd..to mnie wkurzał - bo co mnie kolana obchodza, jak mnie boli….jak k..m…
Bardzo mi pomógl w tej ostatniej fazie, podtrzymywał, miał siłe żeby pomoc mi przeć…
A na koniec- biedny został sam w tej Sali - wszyscy razem ze mną wybiegli, jemu kazano czekać… Przejął się, zestresował - zostal SAM… Potem widział jak lekarka biegnie z małym do Oiom, potem mnie jak wywoża… Potem mi powiedział, ze bardzo sie zdenerwował....
Pozbierał wszystkie graty , przyszedł do mnie… wtedy dowiedziałam się, ze mały miał problemy z oddechem, ze może zapelnie płuc itd… Przestraszyłam się..ale ciągle byłam w amoku…
Potem pojechał bo go wyprosili - było ok. 2 w nocy…
Zachwile przyszła pani doktor od dzieci… powiedziała mi co było, co jest - ze jeszcze rano będą badac, sprawdzac, ze obserwują… ale ze oddycha samodzielnie i mamy być dobrej mysli….
Napisałam szybko Arkowi, bezy się nie denerwował…
A potem zamiast spac..lezałam i stukałam smsy…………. Byłam jak letargu, a jak zapadłam w drzemke to budziło mnie wspomnienie boli partych i od razu oczy jak 5 zł…
Tyle relacji pordowej dochodzenie do siebie po cc..to inna bajka… inne historie jakie mi się przydarzyły pomine..
ps. dodam, ze o ile kiedys jeszcze przyjdzie mi rodzić to......... chyba od razu zdecyduje sie na cc..... boli, ciągnie, utrudnia wiele..ale chyba nie odważe sie poraz koljeny na "coś" takiego "