e-wesele.pl

Bebikowo => Wokół porodu => Wątek zaczęty przez: tete w 8 Maja 2008, 15:29

Tytuł: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 8 Maja 2008, 15:29
Jesli temat juz jest-przepraszam -modemki mogą go wyciąc..ale nie doszukałam sie w JEDNYM miejscu opisu porodów naszych forumek..a z racji tego ze nam sie bebikowo kurczy jakos,ze wątki są zamykane -chciałabym poprosic doswiadczone mamy o opis swoich porodów.
Czyli wszystko co jest nam do szczescia potrzebne ;D:począwszy od tygodnia w którym rodziłyscie,poprzez pierwsze symptomy,wybór szpitala(i dojazd do niego),poród własciwy,do wzięcia na ręce Waszego szczescia...
mysle ze to sie przyda niejednej z nas-takie 'podczytywanie ' o bardziej doswiadczonych mamach.  8) 8) 8) 8)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 8 Maja 2008, 15:36
chyba zbiorczego nie ma fakt..

nie wiem czy to dobry pomysl tetus tuz przed porodem  ;)
ale jak bardzo chcesz to moge skopowac to co napsialam o swoim :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 8 Maja 2008, 15:43
Vallus-mi tam to nie straszne..wiem ze bedzie bolec jak q..r...w...a.. mac ale mimo wszystko dobrze jest wiedziec jak to było z Wami!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 8 Maja 2008, 15:50
Sama chcialas  ;)


ps. pisalam to 3 tyg po....

"Relacja poporodowa….

Mineło juz ponad 3 tyg.
Na pewno perspektywa czasu robi swoje i fakt, ze już się jest „po” dodaje otuchy i uśmiechu 

Jak wiecie miałam się zgłosic ok. 10.00 dnia 16.12 (niedziela) na Izbe przyjęc. Rano wstałam w dosc dobrym humorze, nastawiona optymistycznie. Zjadłam lekkie sniadanko, wzięłam prysznic… sprawdziłam co na forum… i ok. 9.40 ruszyliśmy…

Na miejscu z uśmiechem pożartowałam z położną… zbadała mnie, przyszedł lekarz - zbadał i uznal, ze skoro tydz po terminie kwalifikuje się do testu OTC! Zapytałam położnej -„urodzimy dzisiaj” - Uśmiechnęła się….

Przebrałam się, spisali wszystkie papierki, Arek został oddelegowany do domu z rozkazem czekania na tel… o godz. 10.20 byłam już pod kroplówą… Najpierw lezałam na Sali „blokowej” ale szybciutko położona przeniosła mnie na sale „rodzinną” - „jakby się zaczęło to juz będziemy na miejscu”!

Leżałam, w sumie nic nie bolało… puściłam sobie radyjko… i czekałam… tylko, po godzinie strasznie mi się siku zachciało a tu zakaz ruszania się bo zapis ciagle idzie… Przyszła połozna, uznała ze skurcze się ładnie Pisza - ja poki co nie czułam… Wezwała lekarza zbadał… i jak na mój gust przebił pęcherz bo nagle wody chlusnęły… Uzył takiego czegos z „haczykiem” a połozna trzymała pjemnik, bezy nie ‘zalać” łozka…Więc to było „ukartowane”

Potem odpięli mi ktg i pozwolili chodzic, kroplówa cały czas szła… Ok. 12.30 zadzowniłam po Arka, ze może się zbierac - bo „dziś” urodzimy
Za 20 min był już na miejscu!

No i zaczęło się - powiedzmy do 14 było jako tako, czułam z ból narasta ale był znosny… Potem już stał się okrutny - miałam bóle nie tlyko ze tka powiem brzuszne ale krzyzowe - niemal od samego początku… Probowałam piłki i innych cudów - ale nic ulgi nie przynosiło… Prysznic poki co był wykluczony - bo co chwila szły mi jakies kroplowy…
O 15 nie dałam rady - dostałam pierwsza dawke zzo… Okrutne było zakłądnaie cewnika do kręgosłupa - nie chodzi ze sprawia ból, ale wymaga nie poruszenia się w rakcie i potem przez 15 min, pozycja skulona… I wytrzymaj - jak skurcze napieprz…… Ale moja połozna tak mnie złapała, ze unimozliwiła mi poruszenie… Po ok. 10-15 min przysżła ulga… poczułam się jak w letargu.. nagle ból zelżał..kazano mi wykorzytsac chwile na sen - ale jak tu spac….

Niestety po 45 min ból zaczał narastać…. No i wiadomo stawał się coraz silniejszy..a bóle krzyzowe dominowały… Kazano mi chodzic, znowu próba z piłką… itd. - ból sakramencki… o 17 kolejna dawka zzo - i nic, zadnego ukojenia… wiec dawke podwojono… i co.. 20 min względnej ulgi…

W miedzy czasie zaczęło mi być niedobrze… połozna powiedziała, ze ok., tak się zdarza… Kazała ograniczyc picie wody… Po tym jak znieczulenie okazało się nie działac..połozna zabronowała prysznic, odpieła kroplówke..wstalam z łózka.. dygotałam cała - nie wiem czy reakcja na zzo, czy zmeczenie, czy brak glukozy..nie wiem ale było to okrutne… Arek zaprowadził mnie pod prysznic, tam była taka ławeczka - bo nie ustałabym - byłam tak słaba i drżąca… Siadłam - bol krzyz był okropny, skurcze były srednio co 3-4 min… Po prysznicem zaczełam wymiotowac..całe fontanny… To był SAJGON - ból, dygotanie, wymioty,a przy wymiotach napinałam brzucha więc wiecje ze mnie się wylewało dołem… KOSZMAR.. Siedziałm tam ok. 20 min… jak wyszłam czułam się jeszcze gorzej… kazano mi dalej chodzic..bo rozwarcie zatrzymało się - wtedy chyba na ok… 7 cm!

Chodząc nadal było mi nie dobrze - wiec wymitowałam do zlewu.., wtedy znowu lało się itd… wyrwałam sobie kroplów, bo jak mnie pociągnęło…to szarpnęłam… ehhhhh

O 19 kolejna dawka zzo.. moment ukojenia, ale na krzyzowe - nie ma siły !

Od ok. 20 czułam już skurcze parte, od 21 pozwolona przec… najpierw na leżaco, potem na klecząco przy łozku, potem na boku… Jak połozna wychodziła ja nadal parłam - bo to była chwila wytchnienia od bólu… skupiałam się na oddechu i parciu….

Niestety zadnych efektów…

Od ok. 23… na sali było poza mna i Arkiem - 6 osob - połozna, lekarz który mnie przyjął, anestezjolog, 2 młode lekarki, i jeszcze jedna położna… Dwie kazały mi się zapierac nogami o nie, dwie cisnęły na brzuch, Arek pomagał glowe trzymac, ja sama trzymałam się takich uchwytów i …. Lekarz właczył lampe stał miedzy moimi nogami i patrzył…….. Co skurcz i parcie - po ich ustaniu przykładano mi ktg i sprawdzano serduszko malucha… Mi brakowało sił - po 3 godzinach akcji (skurcze były jak dla mnie bez przerwy)- nie mialam siły nawet przytrzymac sama nóg… Wyjęto maskę tlenową… ale nie zdąrzyli użyć…

Ok. 00.15 nagła decyzja - lekarz mówi ”musimy to inaczej zakończyć”! JA ogromne oczy na połozną.. i pytam co to znaczy ( w głowie zaświtała mi wizja kleszczy)…. A ona Cięcie…

Potem już akcja poszła szybciutko…
Połozna do mnie Marta szybko, biegniemy… Ja w amok, w bólach… biegne na bosaka, koszulka zadarta do pasa… ta mnie ciagnie za ręke ..wpadamy na sale operacyjna (ten sam korytarz na szczęscie).. mówi mi żeby się położyła - ja w bólach partych nie ma sznas bezy się wdrapała na tak wysokei łożko… Niemal krzycze ze nie dam rady, ze boli, ze musze przec - ci ze nie wolno..
Podłożyli jakis podescik, pomogli poszyłam się… bóle były starszne, anestezjolog podał dawkę… jak na zbawienie czekałam na ulgę.. Niedługo troche ulżyło… Lekarz zapytal czy czuje jak ukłuł mnie w brzuch -ja ze owszem, pyta czy mam ciezkie nogi, czy mogę ruszac - ja jak najbardziej… A potem….. wiem, ze była jakas dyskusja anestezjologa z jakas inna lekarką… Nałożyli mi maskę…. I obudziłam się po wszystkim jak kończono mnie zszywac…

Małucha widziałam przez momencik, jak wynoszono go na Oiom… Byłam tak zdezorientowana, bo sniło mi się cos zupełnie abstrakcyjnego ze nie kumałam  o co chodzi… Az głupio się przyznac, ale było mi tak wsyztsko jendo, taka ugle poczułam, z juz po wszystkim..ze nie miałam siły się przejąc losem malucha.. Wstyd mi…

Zapytałam lekarza o godzine, powiedział ze 1! Powiedziałam, ze chce mi się pić.. zabroniono! A dygotałam jak galareta… Przewieziono mnie na pooperacyjna, zapodano przeciwbólowe z pompy… kroplówe i jakis zastrzyk, przykryto dodatkowo 3 kocami…

A teraz Arek - bez niego nie przetrwałabym tego wszystkiego…Wiadomo nie wiele mógł pomóc, ale sama w tych bólach - nie dałabym rady! Raz w bolach powiedziałam mu - „Arek zrób cos, pomóz mi” , choc wiadomo - co on mógł…
Troche mnie wkurzał… np. kiedy ja klecząc parałam, on (chciał pomóc) podkładał mi ręcznik pod kolona, żebym nie kleczałana zimnej posadzce itd..to mnie wkurzał - bo co mnie kolana obchodza, jak mnie boli….jak k..m…

Bardzo mi pomógl w tej ostatniej fazie, podtrzymywał, miał siłe żeby pomoc mi przeć…
A na koniec- biedny został sam w tej Sali - wszyscy razem ze mną wybiegli, jemu kazano czekać… Przejął się, zestresował - zostal SAM… Potem widział jak lekarka biegnie z małym do Oiom, potem mnie jak wywoża… Potem mi powiedział, ze bardzo sie zdenerwował....

Pozbierał wszystkie graty , przyszedł do mnie… wtedy dowiedziałam się, ze mały miał problemy z oddechem, ze może zapelnie płuc itd… Przestraszyłam się..ale ciągle byłam w amoku…
Potem pojechał bo go wyprosili - było ok. 2 w nocy…

Zachwile przyszła pani doktor od dzieci… powiedziała mi co było, co jest - ze jeszcze rano będą badac, sprawdzac, ze obserwują… ale ze oddycha samodzielnie i mamy być dobrej mysli….

Napisałam szybko Arkowi, bezy się nie denerwował…

A potem zamiast spac..lezałam i stukałam smsy…………. Byłam jak letargu, a jak zapadłam w drzemke to budziło mnie wspomnienie boli partych i od razu oczy jak 5 zł…

Tyle relacji pordowej dochodzenie do siebie po cc..to inna bajka… inne historie jakie mi się przydarzyły pomine..

ps. dodam, ze o ile kiedys jeszcze przyjdzie mi rodzić to......... chyba od razu zdecyduje sie na cc..... boli, ciągnie, utrudnia wiele..ale chyba nie odważe sie poraz koljeny na "coś" takiego "
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kamyczek w 8 Maja 2008, 15:58
to ja "ku pokrzepieniu serc" wklejam swoją relację ;)

Troszkę szkoda, że relacji nie napisałam zaraz po porodzie, tak na gorąco, ze wszystkimi emocjami, z tą adrenaliną, którą ciągle się czuje...


Obudziłam się rano koło 6.00, z dziwnym niepokojem, z myślą (bardzo nieśmiałą), że to może dzisiaj? Czułam lekką wilgoć, ale czy to wody? Jeśeli tak, to dlaczego tak niewiele? Jejku, czy to już? na pewno? Przecież poznałabym. A ja nie wiem....
Żadnych bóli, żadnych skurczy, nic, tylko niepewność. Powoli wstałam, pospaceroałam po mieszkaniu, obudziłam męża. Cały czas towarzyszyło mi napięcie i - jak mi się wydawało - brak wyraźnych oznak. Pojawiło się za to takie ogromne pragnienie - tak, chcę urodzic dzisiaj!!
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc poszłam pod prysznic. Tam wydawało mi się, że wypadł czop. Po jakiejś chwili byłam już pewna, że sączą się wody. Pojawiły się delikatne, wogóle niebolesne skurcze. Postanowiliśmy pojechać do szpitala.

i tak, 31 lipca, koło 10.00 (na pięć dni przed planowanym terminem) pojawiłam się na porodówce. Byłam bardzo podekscytowana, ale też trochę przestraszona. No i ciekawa tego, co dalej, jak to będzie...
Zdecydowałam się rodzić na Unii, bo mój lekarz prowadzący tam pracuje. W dzień, kiedy jechaliśmy do szpitala miał mieć urlop... Jak ja mile zaskoczona byłam, kiedy zobaczyłam że jednak jest! zdąrzył mnie jeszcze zbadać, dodać otuchy 
Rozwarcie było malutkie. Lekarze mówili, że poczekają jeszcze chwilkę i podadzą mi oksytocynę. Jednak obylo się bez!
Koło południa poczułam silne, juz bardzo bolesne skurcze. Dostałam znieczulenie, ale miałam wrażenie, że wogóle nie działa! (tłumaczyli to tym, że szyjka rozwiera się bardzo bardzo szybko!). Starałam się nie myśleć o bólu, tylko o tym, że zaraz zobaczę Tymka! Że przecież właśnie dzieje się o, na co tak długo czekałam! Myślałam o tym, jak bardzo kochanego mam męża, o tym, że jest blisko i mi pomaga, trzyma za rękę, że mówi do mnie, podtrzymuje na piłce... Myśli te pojawiały się jak obrazy, między skórczami, kiedy wydawało mi się, że odpływam, zasypiam. Pewnie przez znieczulenie miałam takie wrażenie snu na jawie. Gdzieś przez mgłę, jakby oczami trzeciej osoby widziałam to, co dzieje się na sali. Co chwilę skurcze przerywały ten sen.
Szczęśliwa byłam, kiedy wreszcie poczułam bóle parte! "jejku, to już, już za chwilkę!"  ...i kolejne myśli, że to nie boli 
Wszyscy kręcili się koło mnie. Lekarz mocno naciskał brzuch - bo maluszek miał rączkę ułożoną na policzku i trudno mu było się wydostać... Wreszcie jest!!  Poczułam synka na brzuchu. Naszego synka. Jaki on maleńki!! Byłam oszołomiona, szczęśliwa... nie wiem co działo się dalej. To już nie ważne. Byliśmy wreszcie razem. We trójkę!!   
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 8 Maja 2008, 16:04
kamyczku pieknie  :-*

ps. jak tak przeczytalam moja realcje, az mi sie płakac zachciało  :'( tylko nie wiem z jakiego powodu.... czy dlatego ze przezylam to jescze raz, czy ze szczescia ze juz po , a Maksio przy nas ::) )
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 8 Maja 2008, 16:15
dzieki kobiety!!!!Vallus mi sie tez płakac zachciało ale ze wzruszenia ze taka dzielna byłas..
Ola-rzeczywiscie-Twoja relacja jest 'ku pokrzepieniu serca" moze i mnie sie uda bez oxy...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 8 Maja 2008, 18:44
Vall, nie wiedziałam że tyle przeszłaś. Medal ci się należy!
tetku a ty nie czytaj tyle o porodach bo twój i tak będzie inny niż każdej tu forumowej mamy  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 8 Maja 2008, 19:01
Cytuj
tetku a ty nie czytaj tyle o porodach bo twój i tak będzie inny niż każdej tu forumowej mamy  ;)

dokladnie... zaden nie jest taki sam jak inny  :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Antalis w 8 Maja 2008, 19:14
Zaden nie jest taki sam ale za to kazdy jest rownie wyjatkowy :)
Ja mam dzis dzien wspominek ( Kacpus skonczyl 8 miesiecy ) wiec to moja relacyjka z porodu ktory milo wspominam:)
y spac czekajac na rozwoj wydarzen.
W sobote o 1 w nocy zbudziły mnie skurcze srednio co 10 minut ale zdarzaly sie i co 15 tak czy siak bolało nieziemsko . Wiedziałam ze cos sie dzieje bo czułam sie tak jakos inaczej. Nie budziłam meza, postanowiłam pierwszy etap pzrejsc sama dajac małzonkowi troszke snu przed ekscytujacym nadchodzącym dniem  Ok 3 skontaktowałam sie z siostra ktora miała akurat nocke i ona mnie "asekurowała" do czasu przyjazdu do szpitala. Kazała "czekac" do 8 z porodem bo na nocce glupia lekarka była  . O 4 zbudziłam małzonka i poinformowałam by pomógł mi sie wykąpac. Skurcze sie nasilały ale były do wytrzymania. Zadzwoniłam do rodziców i tatko po mnie przyjechl. Spakowałam wszystko co trzeba i ruszylismy do szpitala - 10 minut drogi od domku. W tym czasie 2 bolesne skurcze doprowadzały mnie do szału. Po przyjezdzie na oddział zostałam zbadana ( rany co za ból ) - werdykt rozwarcie na 3 palce - rodzimy  Przyjecie godz 5.30.
Podpisałam tylko niezbedne dokumenty - reszta była wpelniona i tu ukłon w strone mojej siostrzyczki bo skad ja bym miala w tych bolach pamietac np. kiedy byla ostatnio chora albo kiedy mi sie brzuch obnizyl lub w jakich dniach dostawalam konkretne dawki szczepionki na zoltaczke 
Tak wiec złozyłam autografy gdzie trzeba było i sru na porodówke  Przebrałam sie, meus tez  Potem zrobili mi lewatywe i kazali czekac.
Gdy bole sie nasilały dali mi pilke i kazali sie "pobawic" - no to Aga w koszuli z wielkimi mychami skakała sobie na pilce nie myslac co dalej. Maz w tym czasie robil foty porodowki  i mnie 
Gdy nie dało sie juz wysiedziec przeszłam na łozko i tam sobie cierpialam. Badali mnie co chwile - myslalam ze im kopne. Najgorsze badanie to podczas skurczu ale co tam - myslałam - kto to przejdzie jak nie ja
Wszyscy chwalili ze super akcja, ze scianki cienkie ( tak jakbym wiedziała o co biega  ) i ze rozwarcie postepuje. Zrobiono mi "fryzurke" i podlaczyli kroplowe. Bolało strasznie, maz dzielnie pomagal a we mnie strach narastal. W pewnym momencie przyszedl do nas ksiadz. Przyjelam nawet komunie  zrobil znak krzyza na brzuszku i obiecal ze bedzie sie modlil za szybki porod i zdrowego dzidziusia na mszy ktora zaraz idzie odprawiac. Moze sie bedziecie smiac ale ulzyło mi. Wiedzialam ze tesc i babcia czuwaja nad nami.
W ksiazeczce mały ma napisane ze pierwsza faza trwala 5 godz i 5 minut druga 20 minut. W ciagu tych 20 minut mialam niezły odlot - zaczely mi cierpnac rece i stracilam w nich czucie. Zaczelam sie jakac a rece zaczely drzec jak u alkoholika. Wszystcy w strachu a ja najbardziej. Balam sie ze bierze mnie paraliz jak przy ospie ktora przeszlam. Dostalam cos przeciwbolowego i prawie odplynelam. Potem ju zbylo tylko lepiej. Lekarz zamontowal sobi etaki drazek by mi pomoc i polozyc sie na brzuchu ale ja sie tylko spytalam czy moge sie trzymac tego drazka i po uslyszeniu odpowiedzi twierdzacej juz do konca chyba go nie puscilam . Lekarz powiedzial tylko do siostry " Coz chcialem pomoc siostrze ale chyba mi nie pozwoli"  Wiem tez ze kazal mowic do mnie mojej siostrze o tym co sie dzieje bo mi oczy "uciekały" i lekarz myslal ze go nie slucham.
W pewnym momencie ktos mi "zwinal" z pod tylka lozko i zamontowano te takie "nanozniki". Wody odeszły a ja spanikowana do siostry " Kasia ja sie posikalam - ale wstyd". By sobie uzlyc delikatnie gryzlam meza i skupialam sie na tym by mocniej tego nie zrobic - pozwolilo mi to nie patrzec na bol.
W pewnym momencie uslyszalam - no to teraz Pani Agnieszko koncowka - trzy skurcze i maly bedzie z nami.
No i urodzilam w 3 lub 4 skurczu :)Maz krzyczal mi do ucha "Aga dawaj dawaj" a ja przy przed ostatnim badz ostatnim powiedzialam tylko " Kacper wylaz  ". Mały dosłownie wyskoczyl ze mnie a po nim duzo wody. Niestety zostalam nacieta i to nie podczas skurczu co spotegowalo bol ale co tam - MAŁY BYŁ NA SWIECIE . Nie polozono mi go jednak na pierciach - nie dosc ze bali mi sie go dac bo nie mialam czucia w rekach i moglabym go nie utrzymac to jeszcze mial krotka pepowinke i mialam go tylko na brzuchu. Mezus odcial pepowine  a sis robila zdjecia 
Potem zabrano go obok, wykapano, ubrano, zwazono i oddano tatusiowi  Ja w tym czasie urodzilam łozysko- i to bylo nawet przyjemne - bez bolu i nerwów, ze swiadomoscia ze juz po wszystkim , ze maly zdrowy a my zostalismy własnie rodzicami.
Zszyto mnie i zawieziono na sale. Potem to juz tylko telefony do rodziny i znajomych i straszna radosc przplatana zmeczeniem. Niestety cala ta otoczka tego co sie stalo nie dala mi zasnac tego dnia ani tez nastepnego dopiero popoludniu sie zdrzemnelam.
Mały byl strasznie grzeczny, spal i jadl choc z pokarmem to nie bylo łatwo.
Dzis tez wiem ze bez meza i siostry bylo by mi ciezej to wszystko przejsc. Oboje spisali sie na medal za co im BARDZO BARDZO DZIEKUJE i bede wdzieczna do konca zycia.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 8 Maja 2008, 19:22
Antalis :) az sie usmiechnąełam jak poczytalam...
W czasie porodu kobiete nachdza wlasnie takie dziwne "troski" - rany wstyd posikalam sie, albo cos..hehehe :)
no i fajnie chyba musiało wygladac jak krzyczalas do Kacpra zeby juz wylazł  :D i popatrz taki posłuszny od urodzenia :D

ehhh - kazda przeżyla swoje... ale teraz "miło" w pewnym sensie się wspomina  :)

Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Antalis w 8 Maja 2008, 19:30
Vall no musialam malego jakos zmobilizowac mo mezowi ,mojej sis no i mnie sil zaczelo brakowac :P
Dzis z checia bym znowu rodzila :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 8 Maja 2008, 19:35

Dzis z checia bym znowu rodzila :)

no widziałam u Beti jakąs nostalgie w tonie postu  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: rybkawiedenka w 8 Maja 2008, 22:04
wątek już był i został usunięty, mam nadzieję żę z tym będzie inaczej.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 9 Maja 2008, 07:47
wątek już był i został usunięty, mam nadzieję żę z tym będzie inaczej.

a dlaczego usunięto ???
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: rybkawiedenka w 9 Maja 2008, 08:20
1. Niewiele dziewczyn pisało - umarł naturalnie
2. uznano że porody są na tyle osobiste ze wystarczy że ich opisy znajdują się w relacjach/wątkach dzieciaczków a powielanie ich tutaj jest poprostu dublowaniem tego co już raz napisane

Były jeszcze powody dot faktu że to publiczne forum itd....ze stresowanie pierworódek. itd.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 9 Maja 2008, 08:30
Vall juz drugi raz czytałam twoja opowiesc porodową i ponownie chyle czoła  :uscisk: .....ale jak to czytam, to zawsze sobie mówie, ze jak mozna przezyć taką akcję, to luz - nie boję sie ;D

Antalis - ja to zawsze miałam schize jak to jest z tym sikaniem w czasie porodu :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 9 Maja 2008, 08:59

Były jeszcze powody dot faktu że to publiczne forum itd....ze stresowanie pierworódek. itd.

z tym stresowaniem to sie zgodze :) dlatego pytalam tetki :D

swoja droga jest cos takiego..takie samobiczowanie sie tuz przed - ze człowiek szuka, czyta..hmmm dziwny mechanizm  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kamyczek w 9 Maja 2008, 09:09
Cytuj
swoja droga jest cos takiego..takie samobiczowanie sie tuz przed - ze człowiek szuka, czyta..hmmm dziwny mechanizm
hehe, u mnie było tak samo ;)


Antalis - ja to zawsze miałam schize jak to jest z tym sikaniem w czasie porodu :P

ja przed porodem trochę się tego obawiałam... ale w trakcie? nawet mi do głowy nie przyszło! innymi myślami zajęta byłam ;)
a nawet jeśli zdarzy się to, czy coś innego - nic się na to nie poradzi, przecież to naturalne - a położnicy nie pierwszy raz poród odbierają ;)

swoją drogą, na porodówce, a potem na połogu w szpitalu, skutecznie oduczyłam się "wstydu" i "zażenowania" w różnych sytuacjach
czy jeśli chodzi o wizytę u ginekologa, czy o karmienie piersią nawet w bardzo publicznym miejscu ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 9 Maja 2008, 09:18


swoją drogą, na porodówce, a potem na połogu w szpitalu, skutecznie oduczyłam się "wstydu" i "zażenowania" w różnych sytuacjach


oj to prawda :D człowiek wyzbywa sie wstydu kompletnie :) nie ma wyjścia..co chwile oglądaja, karmic trzeba nie wazne kto jest w odwiediznach u nas czy u koleżnaki z łozka obok :D
a na porodówce... wychodzi zwierzeca natura :D hehehhe
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: pomarancza w 9 Maja 2008, 09:20
Rodziłam w szpitalu w Wałbrzychu - z czystym sumieniem moge polecić!

Do szpitala trafiłam 8 dni po terminie -  21 maj okropne upały, na Jagodzie czekałam juz od końca kwietnia, bo zapowiadała się jako duże dziecko. Byłam wielka, spuchnieta i zdolowana, że jeszcze  nie rodzę. Zero oznak zbliżającego się porodu, brzych wysoko, zero skurczy przepowiadających, szyjka długa i twarda. Wzięli mnie na patologię. Położna kazała masować brodawki i powiedziała, że najpóxniej do środy urodzę. Zrobili mi USG - Jagodzi nic nie urosło - jak mnie straszyła mama, waga wg USG 3700 ;)
W szpitalu gorąco, duszno. Do tego nagły nawał porodów. Porodówka cała zajęta. Na sali leżałam m.in. z dziewczną w 36 tyg ciąży. Dziecko z małą wagą, dziewczyna ma skurcze, dają jej na podtrzymanie, żeby dzidzia urosła, a ta durna dziewucha masuje brodawki, lata po schodach i co chwilę na papierosa, bo ona już chce urodzić! Normalnie byłam w szoku. Szkoda gadać.
No i tak leżę - choć w sumie więcej chodzę po szpitalnych schodach, poniedziałek mija, wtorek - obchód. Niestety narazie nic nie będą ze mną robić, bo porodówka im się nie zamyka, a ja mogę poczekać. Normalnie ogarnia mnie jeszcze wieksza depresja.
Środa - test oxy. Wszystko OK, a mnie nadal nic nie rusza. Mam dalej masować brodawki i chodzić, chodzić, bo szyjka twarda. W szpitalu ukrop, mam juz odciski, odparzenia od chodzenia. Telefon do męża, mamy - płacz, bo ja chcę już byc po. Dzień się dłuży strasznie. Z rana tylko odwiedziny męża, bo potem do pracy, a niestety nie ma mnie kto odwiedzać, bo to jednak 40 km w jedną stronę, a rodzice niezmotoryzowani. Jednak wieczorem przychodzi położna i przynosi mi ogromną radość mówiąc, że rano mam się zgłosić lewatywę. Nie wiedziałam, ze to może mnie tak ucieszyc. Do tego „mój” lekarz mówi, że jutro ma dyżur i na pewno urodzę. Mąż więc już załatwia na czwartek urlop.
W nocy mało co śpię, bo już tuż-tuż wielki dzień. Rano pakowanko, lewatywa i trafiam na porodówkę. Podłączają KTG, oczywiście zero skurczy, bo skąd tak nagle.  Przychodzi lekarz - nie mój, ale przysłany przez mojego. Badanko, pociesza i mówi mi, że dziś urodzę, że skurcze powinny się pojawić. Myslę sobie, co jest. Jak mam urodzić, jak oni mi nawet kropłowki nie chcą podłaczyć. Ale okazuje się, że zaczynają mnie łapać lekkie skurcze. Jak się później okazuje - dostałam globulkę dopochwową w czasie badanie - normalnie wielka konspirajca.  Niestety, skurcze nie są jeszcze regularne, a potrzebne jest miejsce na porodówce. Wracam na salę. Mąż przyjeżdża, bo przecież miałam rodzić. A tu nic, zero akcji. Kolejne wielka depresja, płacz, mam już wszystkiego dosyć. Ale mój lekarz bierze mnie na badanie. Robi mi straszny masaż szyjki i znów coś aplikuje. Pociesza, mówi, że w nocy na pewno urodzę i wysyła na razie męża do domu, ma wrócić po 21. No i każe chodzić, chodzić, chodzić.
Po lewatywie nie jem cały dzień, bo nie chcę jej przezywac jeszcze raz. Jestem słaba i głodna.
Nadchodzi wieczór. Czuję skurcze, ale nie są mocne. Chodzę, a wręcz toczę się po szpitalnych korytarzach, w tą i z powrotem. Po męża nie dzwonię, bo nic się jeszcze nie dzieje. Zaczynam znowu schizować. Przed północą idę do położnej, mówię, że mam skurcze. Nie potrafię określić, co ile, bo czuję je jako jeden ból. Bada mnie, niestety szyjka nadal twarda - kolejny masaż szyjki, umieram. Każe nadal chodzić.
Koło godz 2 po północy, poddaje się idę do położnej i mówię, że dużej nie dam rady. W końcu litują się nade mną i biorą na porodówkę.
N porodówce, badanko, KTG, podłączają kroplówkę. Mąz przyjeżdża przed 6 rano. Przebijają mi pęcherz z wodami. Kolejna kropłowka. Skurcze stają się coraz mocniejsze, mocniejsze. Jęczę, czuje się coraz słabsza, drugi dzień nic nie jadłam i nie spałam. Mąż daje mi gryza snickersa. Skurcze stają się nie do wytrzymania. Między jednym, a drugim skurczem - na tą krótką chwilę usypiam, nie mam już siły na nic. Co jakiś czas badanko. Rozwarcie coraz większe.
Przed godz. 12 kolejne badanko - rozwarcie na 10, głowka się nie obniża. Czy zgadza się pani na cesarskie cięcie. W tej chwili na wszystko bym się zgodziła, zeby tylko to się skończyło. Mąż przytrzymuje mi rękę, bo nie jestem w stanie się sama podpisać na zgodzie.
Przewożą mnie na salę operacyjną. Nie jestem w stanie usiedzieć, zeby wbili mi znieczulenie. Muszą mnie podtrzymywać. Zaczyna się lekarze sobie żartują, a ja odlatuję. Chce spać i nic więcej. Ktos mnie szturcha, żebym nie usypiała. A ja myślę tylko, żeby usnąć. Godz 12.50 - wyjmują Jagodzię. Ktoś mi ją pokazuje, mówi, prosze zobaczyć, jakie córka ma długie włosy. A ja nie mam siły nawet popatrzeć. Ma 3570g i 56 cm - 10 pkt.

Godzina na sali pooperacyjnej jest dla mnie wybawiająca. Spię, odpoczywam. Wkońcu wiozą mnie do Małej. Jest mąż: widziałeś ją? Widzę moje zawiniątko z daleka. Leży w wysokim wózeczku szpitalnym, a ja nie jestem w stanie się ruszyć, żeby zajrzeć. Maż boi się wziąc ją na ręcę, zeby mi pokazać. Robi mi zdjęcie i pokazuje Jagodzie na aparacie, jest cudowna! Leży cały czas obok mnie na wózeczki, ale dopiero następnego dnia dają mi ją na ręcę i mogę ja dokładnie obejrzec.

Całą ciążę mówiłam, ze nie boję się porodu i że nie będzie mnie boleć. Troszkę się rozczarowałam, ale dziś moge stwierdzić,że wszystko można przezyć dla Takiego Skarba. I mogłabym dla Niej jeszce raz i dwa to znieśc.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 9 Maja 2008, 09:25
oj Pomarańczko - tez swoje przyzylas  :przytul:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Antalis w 9 Maja 2008, 09:26
Wam sie latwo mowi ale ja mialam dodatkowy stress bo nie chcialam sis siary narobic .
Zalezalo mi by nie wspominali mnie zle w szpitalu :P Obiecalam sobie ze nie bede panikowac i krzyczec.
A i tak zapadlam w pamieci przez ten paraliz i jakajaca mowe.

Swoja droga prosciej mi bylo wszystko zniesc bo choc bolalo to mialam o czym myslec.
A co do tego ze juz rozne rzeczy widziano na porodowce ... slyszalam ze kiedys rodzaca wszystko obs**** bo na lewatywe sie nie zgodzila.Kobita ze 150 kilo wagi i miala tego troche w sobie :P

Dzieki Bogu za lewatywe :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 9 Maja 2008, 09:28
 :mdleje: :mdleje: :mdleje:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: pomarancza w 9 Maja 2008, 09:31
Vall - ja się po prostu nastawiłam na lekki poród, a troszke inaczej było. Ale teraz wiem, ze da się to przezyć. Niestety miałam mało sil ze względu na to, że byłam strasznie głodna i senna. I teraz tak myślę, że nie wiem, czy dałabym radę przy bolach partych, czy znalazlabym siłe. Dobrze, ze skończyło się cc. No i jak kiedys będzie drugi dzidziuś to chyba bym chciała od razu cc.
No i oczywiście - co było dla mnie zbawienne - obecnośc męża. jak ja jęczałam, zwijałam się z bólu, a on biedny próbował pomóc. To mi też dawało siłę.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 9 Maja 2008, 09:45
No i jak kiedys będzie drugi dzidziuś to chyba bym chciała od razu cc.

to tak jak ja :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 9 Maja 2008, 11:16
jesli idzie omnie..
NIE STRESUJĄ MNIE Wasze opisy.,wlasciwie dziwnie uspokajaja...ze wiem na co ew, moge sie przygotowywac...ze poznaje jak to jest wg.Was 'czuc sie jakos inaczej"(wiele z Was otym pisało ze w dzien porodu jakos tak inaczej sie czuje)wiec jesli modemki i reszta forumek nic nie ma przeciwko -popodczytuje sobie WAs
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: *Ewelina* w 9 Maja 2008, 11:50
Poczytalam sobie bo to tez cos dla mnie :) fajnie tetku ze załozylas taki wąteczek pewnie Nam sie przyda.

Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: sandrunia w 11 Maja 2008, 12:06
Super temat jak dla mnie...ja teraz odliczam do drugiego...nie boje sie jakoś specjalnie...marze o takim jaki był pierwszy :) czasem mówią że przy drugim jest łatwiej czasem nie bo mam przykład mojej mamy...jedyne czego się boje to cc nie wiem czego jakoś mnie przeraża...z Wanessą było bardzo łatwo...dawno było cale emocje już opadły...byłam po terminie...poszłam do gina 2 stycznia dał mi skierowanie do szpitala nie spieszyło mi się bo po co poszłam dopiero wieczorem i to był błąd..a może i dobrze...rozwarcie już 2 stycznia miałam na 2 bez niczego...w szpitalu nic...powiedzieli że jutro...młoda byłam bardzo...ale opieka była fajna miła itd...i
rano ok 7 dali mi zastrzyk ale nic po godzinie kolejny, nic chodź pod koniec lekkie skurcze...i trzeci zadziałało mamy ok godz 10 bóle mam czasem nie do wytrzymania,niestety sama z tym...zazdroszczę innym że miały mężów,ja niestety byłam sama...po godzince porodówka...tam właśnie "posiusiałam się" odeszły wody i już było praktycznie po...pomagała mi położna...przyjechała w tym czasie inna kobieta karetką do porodu z właśnie kolejnym i darła się niesamowicie...trochę mnie przerażało...ale zaraz skupili się na mnie...przeć...blisko...przeć...główka...przeć i po wszystkim i niespodzianka o 11:35 mam córeczkę o której w sumie w sercu czułam ze to będzie dziewczyna...potem łożysko, to już było nic byłam rozcięta...zszywał mnie doktor...i żartowaliśmy sobie...poprosiłam oby było ładnie ;D przewieźli mnie i dostałam obiad co po ponad dobie był marzeniem :) kobitka tamta została tam i troche trwało jej...mnie przewieźli na sale i o 15 zostałam przyłapana na tym ze ide do WC...zjechana od góry na dół z opuszczoną głowa wróciłam...no byłam rozbrykaną pacjentką a pozwalali wstać dopiero po 6 godzinach i to z asystentką...pierwsza kąpiel bajeczna...pielęgniarka czeka przed prysznicem a ja w krzyk co z moją skórą...ona w śmiech a ja w rozpacz ;D potem na jaja prowadzi mnie...miałam ubaw tam :) noi dobra co tu gadać czekam i czekam a mi małej nie przynoszą :/ wołam babki a te lekko zdziwione że ja chce dziecko już...co takiego w tym dziwnego...każda odpoczywała a ja całe 3 dni w szpitalu wpatrzona w małą,tylko do WC wychodziłam :)

także poród dla mnie nie był okropny jak u niektórych...życze takiego każdej...i sobie drugiego ;D tylko teraz już z mężem u boku  :brawo_2:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Eva* w 11 Maja 2008, 19:23
To i ja skopiuje swoje wypociny ;D Troche bedzie dużo do czytania ::)

Moja ciąża była trudna....ciągłe pobyty w szpitalu...(14t.c- zagrożenie poronne;skurcze twardy brzusio.21t.c- zagrożenie poronne;duszności, twardy brzuch . 34t.c- poród przedwczesny;skurcze, skracanie szyki macicy.38t.c- poród przedwczesny;skurcze rozwarcie 1 cm.)Niby sytuacja wcale nie była tak groźna to ja i tak ratowałam się jak umiałam(tabletkami, odpoczynkiem), ale i tak zawsze kończyło się szpitalem...moim drugim domem.Za każym razem szprycowano mnie tabsami( Arrow czytaj tabletkami) w dwóch ostatnich przypadkach kroplówkami i zastrzykami. Evil or Very Mad  Tłumaczyłam sobie, ze to wszystko dzieję się przez stres(skad ten stres można doczytac w wątku "Jak powiedziałyście najbliższym o ciazy" )W wyniku leków jakie przyjmowałam okazało się, ze musiałam jechać do szpitala na brak porodu Sad  Termin z ostatniej miesiączki wychodził na 23 grudnia, a z dwóch USG na 22 i 24 grudnia lecz okazało się, ze nasz wyczekiwany prezent Bożo Narodzeniowy rozmyślił się i postanowił przeczekać do Wielkanocy  Czeka   Tak więc tydzień po terminie zadzwoniłam do położnej i ta kazała mi wziąść walizy pod pachy i szorować do szpitala, bo, że niby zawsze lepiej być pod stałą kontrolą. Jak powiedziała tak zrobiłam i 30 grudnia znów wylądowałam na szpitalnym łóżku. Po badaniu lekarz oznajmił, że dzidzi ni słychu ni widu, na co moja teściowa prawie zaklaskała uszmi z radości Hurrra , bo bardzo pragnęła aby moje dziecko urodziło sie już w Nowym Roku. Przekupiła doktorka, żeby nic ze mną nie działali w starym Roku, a najlepiej, zebym urodziła dopiero 3 stycznia (w jej imieniny  Daje_kwiatka  .) No i zostałam na oddziale położniczym wsród mamaus jako jedyna z tobołkiem na brzuchu , a nie w garści( Arrow czytaj na reku) Chyba po godzinie okazało się, że zaczyna się coś dziać...a mianowicie skurcze...choć na KTG nie wyglądały groźnie, to mnie i tak bolało!!! Z tymi bólami przeżyłam wieczór, noc, no i kolejny kilka godz. w dzień, żeby potem na pare godzin móc odpoczać. A był to sylwester...Mój Misio zamiast szampana wypił ze mną lampkę Kubusia... i pojechał świętować do domku  Koncert  a ja znów zostałam sam na sam z moim brzuchem Rolling Eyes  No i na domiar złego znów zaczeły się bóle, ale silniejsze... i zdaje się, ze czop śluzowy pooooowoliiiiiiiiii zaczął się odklejaći wyłaźić.....Całą rodzinę postawiłam w stan gotowości.Całego sylwka do godziny 2.00 miałąm bóle, aż w końcu piguła ulitowała się nade mną i zabrała mnie do zabiegowego  na badanko... Okazało się, że szyjka ma już rozwarcie na 3 cm...kazała jeszcze czekać, potem powrócilam na łożko i ze zmęczenia padłam na twarz i zasnęłam. Obudziłam się dopiero o 6.30 gdy wepchnięto mi termometr pod pache. Skurczów nie było...w końcu przyszedł lekarz na obchód i w końcu wyznaczył mi prowokację na dzień 3 stycznia (to się tesciówka ucieszyła gdy okazało się, że jest wysokie prawdopodobieństwo, ze właśnie wtedy urodzę) Gdy TEN dzień nadchodził wielkimi krokami, zaczeło mnie nękać widmo cesarskiego cięcia. Choler*** się bałam tego i poprzysiegłam sobie, ze urodze siłami natury i ze nie dam sobie wyrwać dziecka za pomocą skalpela...jak sobie obmyśliłam tak zrobiłam. Choć gdyby sytuacja była krytyczna to gówno miałabym tu akurat do gadania, bo zdrowie maleństwa najważniejsze. Pocieliby mnie i koniec. No ale naszczeście nie musieli... Polecenie od lekarza było takie 3 stycznia o godz. 6.00 na porodówke, ale i tak położna przyszła po mnie dopiero o 7.00. No i poszłyśmy...gdy tam weszłam i zobazyłam łoże boleści poczułam ogarniający mnie chłód...No cóż piguła kazała położyć się na łóżku, podłączyła krpolówkę i kazała czekać, a w razie co alarmować i wyszła.... Zostałam sama. Pytacie dlaczego nie było ze mną męza? hehe...Bo nie byłam mężatka...a tak serio to  na początku ciąży bardzo chciałam, a on nie za bardzo... i z czasem podjełam dość przemyślaną decyzję, że chce urodzić sama bez dopingu Marcina. Tak więc leżałam sobie...z kroplówką w zewnętrznej cześci dłoni, z zegarkiem w drugiej ręce i się nudziłam (nigdy nie pomyślałabym, że mogę się nudzić na porodówce). Potem dla mojej rozrywki wyłączyli prąd...KTG przestało działać na jakąs chwilę...Nie wiem po jakim czasie zaczełam odczuwać bóle w krzyżu, ale takowe się pojawiły...po kilku kwadransach w końcu pojawiły się w dole brzucha, były nie regularne...ale zaczynały męczyć...gdy KTG znów zaczelo działać okazało się, że skurcze są i to dość porządne! nie pamietam do ilu dochodziły, ale pamiętam słowa położnej"No jeśli będzie tak dalej to dziś na pewno urodzimy..."na co ja się wielce zbulwersowałam i zapytałam jak nie dziś to kiedy i dlaczego...a ona na to, że jeśli dziś będą surcze, a rozwarcie sie nie zrobi, to spróbujemy jutro, po jutrze, a gdy nie uda sie za 3 razem  to cesarka...Cooooooooooooooo???- pomyślałam, ale siedziałam cicho...Położna zbadała mnie i wyszła, a rozwarcie sie nie powiekszało, tylko szyjka była zgładzona......Wnerwiłam się na maksa, bo, że niby ja mam rodzić w kilku podejściach....o nie!!! co to to nie...jak rodzić to w jednym podejściu i w jednych bólach!!! Jedyne co wtedy przyszło mi do głowy, to to, że musze zrobić coś, zeby poród rozkręcił sie na dobre...i wymyśliłam(być może był to bardzo nie odpowiedzialny pomysł, ale wprowadziłam go w życie...)- podkręciłam kroplówkę, żeby te płyny szybciej kapały...Wtedy rozpętało się piekło...skurcze stały się naprawde silne, regularne i rozrywające...Zaczełam sobie pojękiwać..., a w tle co pół godziny słyszałam dzwonek telefonu...-mój M. wydzwaniał do szpitala, czy już sie coś dzieje, połóżna kazały mu dzwonić po południu. Po jakims czasie położna przyszła znów mnie zbadac- szyjka miała rozwarcie na 6 cm czyli, ze GENIALNIE! Powiedziała, że na porodówce można robić wszystko, nawet krzyzeć, bo to jej nie przeszkadza, jedno czego mi nie wolno to gryźć  kopać...Hehe tyle to dało się zrobić.Obok w sali  rodziła szpitalna znajoma i tak na zmiane pojękiwaliśmy...aż w końcu nasze marudzenia przeistoczyły się w stłumone  krzyki. cholernie bolało, ale nie miałam dośc, miałam tylko cheć jak najszybciej urodzic! Potem miedzy swoimi krzykami słyszałam, ze tamta rodzi- prze, ze urodziła synka, ze dała mu na imię Piotruś, a potem przyszedł do mnie lekarz...i oznajmił mi, że rozwarcie pięknie się powieksza i że to już 8 cm...Ginio stwierdził, że mi pomoze..., ale to bedzie bolało i wsadził mi rękę, wiecie gdzie...i podczas skurczu zaczał palcami(recznie) rozwierać mi szyjkę macicy. Myślałam, ze mu się posr** na łóżko, dupe z bólu unosiłam do samego nieba, aż w końcu skończył...Stwierdził, ze jeszcze troszkę i poszedł...Potem już nie wiem ile leżałam, wyjąc i krzyczac z bółu...strasznie sie kulałam po łóżku, tylko dzieki rurom (z prawej i z lewej strony łóżka, ok 10 cm zamocowane nad nim)nie spadłam z niego. między skurczami słyszałam, ze szyją pacjentke obok, a potem słyszałam, ze ją odworza. Gdy słyszałam, ze już wracają (słyszałam zbliżający się tupot korami)poczułam nie ten ból który czułam od 5 godzin, ten był inny...coś rozrywało mnie tam w srodku i w końcu próbowało wyjść, czułam jaby mi się chciało zrobić kupe- to były bóle parte. Ale co tu robić??Przeć czy nie przeć, wstrzymywac czy nie,  oddychać nie oddychać?? Na sali byłam sama, nikogo w pobliżu, a Panie które przyjmowały poród obok, przepadły. Zaczełam krzyczeć "siostro, siostro!" Usłyszałam przyspieszony krok położnej i jeszcze czyjs...Gdy stanęły w drzwiach powiedziałam "ja rodze"(hehe,,, coś nowego?!), na co ona "ale my wiemy", a ja jej na to "ale dziecko wychodzi" Jej oczy stały sie miej wiecej jak 5 złotówki, podbiegła do mnie, ściągnęla kołdre i zajrzała.Odpowiedziała, że rzeczywiście rodzimy i w zadnym wypadku nie mam jeszcze przeć, nawet gdyby mi sę bardzo chciało, kazała mi oddychać(?), potem Panie miały takie ruchy, jak na jakim torze wyścigowym...Fartuchy latały...Położna w locie zdejmowała jeden, a zakładała drugi..wołały jakieś inne Panie do pomocy, w miedzy czasie załamały łózko w połowie  tak ,ze tyłek miałam w powietrzu. Od rur które były przymocowane do łózka wyciągneły 2 jakby pedały i 2 rączki- specjalny sprzęt, dzięki któremu mogłam się zaprzeć. w tle zmów usłyszałam telefon...to Marcin dzwonił...słyszałam tylko tyle, ze ktoś mówił mu, ze właśnie rodzimy, a gdy on zapytał, jak to...odpowiedziała, że za ok. 5 minut dzidzia będzie na swiecie i można przyjechać. Zaraz potem na około mnie zebrała sie 5 kobiet...Połóżna, 2 Panie pielęgniarki od noworodków i 2 Panie do pomocy...Te od noworodków przytargały coś jak plastikowe łóżeczko, połóżna usiadła sobie w moim kroczu, 1 pani staneła obok mojej lewej nogi i obieła w kolanie, a druga staneła za mną żeby potem podczas parcia trzymać mi główe do klatki, jak im powiedziałam, ze to nie potrzebne, żeby mnie tak trzymać, to połóżna stwierdziła, ze lepiej będzie gdy te Panie mi pomogą i ze nigdy nie wiadomo, co rodząca wymyśli...(mogłabym np. zacisnąc kolana...)A potem szybko mnie poinstruowała, że jeśli chce szybko urodzić to musze jej słuchać i nie robic czegos czego ona nie każe...czyli przeć z całej siły gdy każe, wstrzymywać gdy mówi trzymaj, nie krzyczeć gdy pre, tylko mieć buzie zamkniętaz nabranym powietrzem i mam mieć podczas parcia zamknięte oczy...potem spojrała na KTG i stwierdziła, że mam sie przygotowac, bo zaraz będzie skurcz...no i sie zaczał nabrałam duuuużo powietrza i gdy powiedziała teraz zaczelam przeć z całej siły...gdy się tak naprawde zaczelam rozkręcać położna powiedziała ze widzi czarne włoski i nagle kazała mi wstrzymać. Pielęgniarka, która stała i trzymała mnie za kolano zapytała co ona robi, na co ta jej odpowiedziała "dziewczyna jest młoda ma elastyczne ciało ,wiec może obedzie sie bez nacieć i pękniec" i poczułam, ze rozciera mi krocze, tak żeby główka przeszła, az w końcu kazała przec i udało sie! Za pierwszym razem urodziłam główke i nie pękłam.Okazało się, ze mała zamiast rączki trzymać przy sobie podczas porodu rączke ułóżyła koło głowy..a oprócz tego była 1 raz okręcona pępowiną Położna odkręciła pępowine, przekreciła dziecko w bok i zaczał sie kolejny skurcz teraz kazała przeć do woli. Znów się pożadnie zaparłam iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii..............juuuuuuuuuuuuuuuż!!!!! Godzina 14.15, Po 5 godzinach bólów, 15 minutach parcia i w drugim parciu  urodziłam dziecko!!!tak nagle ból minał...Usłyszałam ma Pani córkę.....Ulzyło mi UfffffffffffPołóżna odciela pepowinę i pokazała mi moje maleństwo...czułam zmieszane uczucie radości i wzruszenia...łzy stały mi w oczach, była tak piekniutka i wyglądała zdrowo...nie bardzo chiała zapłakać a połóżna powiedziała, no maleńka daj głos mamie, żeby wiedziała że ma dziecko....i mała zakwiliła...Ech...to było piekne uczucie...Nie potrafie wam tego opowiedzić, to było to na co tak długo czekałam...
Panie od noworodków zapytały o imie," Zuzanna" odpowiedziałam. Na co Panie z wielka radoscią odpowiadały , że Zuzia to takie ładne imię....i że też chciałyby mieć Zuzie.Owinęły małą i zabrały na badania...a ja musialam jeszcze urodzić łóżysko...znów się zaparłam jakbym miała urodzić kolejne dziecko, a okazało się, ze mogłam w to parcie włóżyc o połwę mniej siły niż w rodzenie dziecka...Pszło bardzo lekko. gdy obejrzała pepowinę, stwierdziła że jest na niej węzeł prawdziwy. Zapytałam co to takiego. Odpowiedziała, że to taki szypełek na pepowinie i gdyby mała w brzuchu pochasała jeszce bardziej lub gdyby pepowina była by krótsza to ten węzeł zacisnął by sie i mała mogłaby sie udusić...Jak zapytałam skąd on się wzioł na niej to odpowiedział, że mała poprostu sama go zrobiła od fikania w brzuchu.  Potem pani poóżna ogladneła mnie czy łóżysko dobrze się odkleiło, wszystko było OK i co najważniejsze doszły mnie słuchy, ze z Zuzią też wszysto dobrze. Potem opłókały mnie obwineły w  jakąś wate i przyszedł czas na przeniesenie sie na sale w której od 3 dni mieszkałam. Panie podprowadziły mi wózek, a ja na to, że czuje się tak wspaniale i że jestem uskrzydlona do tego stopnia, że sama na własnych nogach mogę iśc, bo naprawde baaaardzo dobrze się czułam!!!! Stwierdziły, że lepiej nie ryzykować, bo mogłabym z wycieńczenia mdleć. Nie mogłabym Panią odmówić....skoro tak bardzo nalegały! Zawiozły mnie na salę, od drzwi sali  chwaliłam się koleżance, że mam już córkę! Potem przesiadłam się na moje łóżko i ze szczęscia popłynęły mi łzy! Tak bardzo byłam szcześliwa! Z tego szczescia wyrwał mnie znajomy głos i pytanie, już urodziła??? Wtedy słyszałam kroki i w drzwiach mojej sali stanął Marcin! Podbiegł do mnie, a raczej szybko podszedł...i mnie mocno ucałował! Boze jaka ja byłam szczęśliwa!!!!Zaraz za M. staneli w drzwiach teściowie pogratulowali nam, a raczej mi...podeszli, żeby mnie uściskać, a wtedy ja powiedziałam do teściowej "wszystkiego najlepszego mamo...". Znów łzy wzruszenia...potem poszli obejrzeć małą...Marcin przyszedł jeszcze bardziej szczęsliwy niż był. Spośród 6 dzieci miał wybierac, które jego, które najładniejsze...i wiecie co...trafił od razu...trzymał ja jako pierwszy na rękach...Po 2 godzinach od porodu wstałam, komplikacji nie miałam....iii w końcu musialam ujrzeć moje maleństwo. Z dumą wyszlam na korytarz, a połóżna nadziwić się nie mogła mojej werwy, ikry...czułam się wspaniale, ze góry mogłabym przenosić. Poprosiłam panią od noworodków, zeby w końcu przynosła mi Zuzie. Przyniosła i od tej pory stałyśmy się nierozłączne...............THE END

P.S. mam nadzieje, ze was nie zanudziłam i dotrwałyście do końca... może troche duże to opowiadanko, ale ja inaczej nie potrafie...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 12 Maja 2008, 07:38
ehh - to sobie poczytalam :D
Sandrunia - zycze drugiego tkaieog proodu ale z męzme u boku :D
Evcia - tez mialas przezycia!! ale wazne ze jak juz wystartowalo to sprawnei dosc poszło :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Jagna77 w 12 Maja 2008, 11:05
Tak wiec moja relacyjka porodowa.

7 listopada (sroda) mialam wizyte u ginki , na badanku wyszlo male rozwarcie i ,ze szyjka zaczela sie skracac a najgorsze to ,ze pojawily sie dosc mocna obrzeki i jak to stwierdzila ginka mialam szklista skore wiec wypisala mi skierowanie do szpotala z rozpoznaniem GESTOZA . Tak jak rozmawialismy planowala cc gdzies za tydzien kolo 14 listopada . Kazala mi sie wstawic do szpotala dnia nastepnego .

Tak wiec 8 listopada (czwartek) jak tylko maz wrocil z pracy wzielam swoja spakowana torbe i zawiozl mnie na izbe przyjec . Po wszelkich formalnosciach wraz z mezem znalazlam sie na oddziale polozniczym , tam byly nastepne formalnosci i w koncu podlaczono mnie do KTG (pierwsze w moim zyciu    ) , siostra zapytala sie czy chcialabym aby maz przyszedl do mnie podczas tego KTG wiec sie zgodzilam i zawolala mi meza. W trakcie tego KTG przyszedl lekarz dyzurujacy , on takze wykonywal USG podczas mojej ciazy wiec znal cala moja historie z miesniakami . Jak mnie zobaczyl to sie usmiechnal i powiedzial ,ze  widzi znajoma twarz   Potym z usmiechem mowi do mnie "To co jutro tniemy  " Bylam w lekkim szoku bo przygotowana bylam na tygodniowe lezenie , przeciez zaczal sie u mnie dopiero 38tc a ja chcialam jak najdluzej wytrzymac chocby do 40tc   Maz uslyszawszy to pytanie zapytal sie tylko " Ktory jutro mamy ??" Stwierdzil ,ze jutro jest 9 listopada a my ogolnie mamy szczescie do liczby 9 (on i ja cela szkole mielismy nr w dziennku 9 , mieszkalismy w blloku w mieszkaniu nr 9 , poprawiny wesela byly 9-tego no i nasz nowy domek bedzie mial nr 9   ) Tak wiec tak naprawde date zaproponowal lekarz a zdecydowal maz ,ze  taka ewentualnosc moze byc   Tak wiec lekarz poinformowal nas o wszytstkich zagrozeniach wynikajacych z cc , maz byl z lekka przerazony i sam sie jeszcze dokaldniej wypytywal o szczegoly .I decyzja zapadla ,z e nastepnego dnia o godzinie 9 bedzie cc. Pozniej dostalam papierki do przeczytania i podpisania . Nawet nie stresowalam sie tym zbytnio.
Nakazano mi zjesc lekka kolacje a na wieczornym obchodzie polozna dostala zlecenie na zrobienie mi fryzurki   w nocy troche pospalam ale nad ranem juz sie obudzilam i nie moglam juz zasnac , chyba moja podswiadomosc juz miala pole do popisu.
Rano po porannym prysznicu juz po 7 bylam u poloznej aby zalozyli mi wenflon , spakowalam reszte swoich rzeczy spowrotem do torby , dostalam szpitalna koszule i sie w nia przebralam. Pozniej przyszla po mnie polozna i poszlam sobie z nia na porodowke    Wziela ze soba moj koc abym mogla sie tam okryc i odpoczywac 
Tak wiec zaczelo sie przetaczanie hektolitrow plynow i zalozyla mi cewnik, polozna byla super przyjemna i wesola , pogadalismy sobie , co chwile sprawdzala mi tetno maluszka a ja sie cieszylam ostatnimi kopniaczkami malego.
    Zblizala sie godzina 0   
 Tak wiec zostalam zaproszona o przejscie do sali operacyjnej , niewielka sala , juz krzataly sie dwie pielegniarki od instrumentow , jedna siostra od monitorow , zaraz przyszedl anestezjolog (poinformowalam jego ,z ejestem alergiczka na Niesteroidowe  leki zapalne oraz Ketonal ) i zaczelo sie wkluwanie w kregoslup, przy czym bylo dosc wesolo bo zobaczyli moj tatuaz , smiali sie ,ze musi uwazac aby mi go nie zniszczyc , ze dobrze ,z enie mam go na brzuchu gdzie bedzie ciecie bo bylo by ciezko zachowac ten ladny ksztalt i kolorystyke tatuazu   Po dwuch probach przy pozycji siedzacej , polozyli mnie na boku i stwierdzili ,ze po raz ostatni probojemy i sie w koncu udalo. Samo uklucie nie bylo zle co prawda przy nieudanych probach czulam maly dyskomfort jakby cos mi usiskalo w lea strone nogi. Tak wiec slysze ,ze  w koncu sie udalo wkluc i polozyli mnie na pleckach , dostalam tlen do nosa i pojawili sie lekarze , tzn lekarz i lekarka   Zalozyli mi zaslonke abym nic nie widziala , lewa reke anestezjolog wlozyl mi w specjalny rekaw bo stwierdzil ,ze lekarz nie lubi jak sie go smyra po jajkach   wiec ja mu odpowiedzialam ,z enawet nie mialam takiego zamiaru   No i sie zaczelo , nic a nic nie czulam , tak wiec mysle sobie znieczulenie swietnie dziala   Za jakis czas czuje jak mi lewa i prawa reka zaczyna dretwiec , informuje o tym anestezjologa , on wyjmuje mi ta reke z rekawa pod warunkiem ,z emu obiecam ,z enie powedruje ona ponizej wysokosci moich piersi , polozyl mi ja na nich a mi sie nagle zaczelo robic niedobrze   mialam mdlosci , odruchy wymiotne , myslalam ,ze zwymiotuje , poinformowalam niezwlocznie o tym i obrucono mi glowe na prawy bok , kazano sie zrelaksowac i powiedziano ,ze podczas wkladania chust do brzucha i wyciagania dziecka wlasnie tak moze byc a ja jeszcze nagle czuje jak mnie duzi , ze brak mi tchu , mowie im ,ze sie dusze, ze brak mi powietrza , kazal sie zrelaksowac , nie denerowac a ja myslami bylam przy moim dziecku ,ze zaraz tu normalnie popadne w jakas zapasc , ze sie udusze , uslyszalam tylko jak anestezjolog powiedzial do pielegniarki , "Podac 2 jednostki relanium" i slysze ,jak mowia godzina 9:18 jest dziecko a ja prawie ze lzami w oczach pytam sie dlaczego maly nie placze to powiedziano mi ,ze jest zasluzowany i za chwilke bedzie plakal , nie minela chwilka jak z drugiej sali slysze placz mojego dziecka , pytaja sie czy slysze jak placze a ja szczesliwa mowie ,ze tak , teraz juz slysze . Po chwili przyniesiono mi mojego kochanego Mateuszka , pokazano mi zawiniete  , widzialam tylko dobrze jego profil glowki , przyblizono mi jego glowke abym mogla go pocalowac bo nawet reki nie moglam jeszcze ruszyc aby go poglaskac. Ucalowalam moje kochanie i popatrzylam chwilke na niego i go zabrali   Po tym wszytskim nagle zaczelo mi sie strasznie spac , wiec znowu informuje anestezjologa ,z ejestem bardzo seena , wiec on mi na to ,z espokojnie moge sobie zasnac i tak sie stalo, gdy sie obudzilam uslyszalam ,z eja to wiem kiedy sie obudzic bo juz jest po wszystkim i beda mnie transportowac na sale pooperacyjna . Przywiezli mnie na sale , przelozili na drugie lozko , dostalam od razu jakies kroplowki . Odrazu byla przy mnie tesciowa , po jakims czasie przyszedl maz i przywiezli nam Mateuszka aby oni mogli tez go zobaczyc   Poinformowano nas ,ze maly musi byc troche dogrzewany w cieplarce bo sie urodzil caly w mazi co wzkazywalo na wczesniactwo pomimo 38tc.Dostal 7/8 punktow Appgar . Ja tez moglam troche dluzje na niego popatrzec i tak dokladniej sie mu przyjrzec 
Chyba po jakiejs pol godzinie zaczelam czuc palce u stop a poeniej stopy i nogi , czucie wracalo i pojawila sie bol , dostalam dozylnie zastrzyk przeciwbolowy Morfine bo nic innego nie mogli mi podac z powodu mojej alergi. Co chila byly u mie z wizyta polozne , kontrolowaly co i jak. Maz musial wrocic do pracy ale ciagle przy mnie siedziala tesciowa co bylo dobrym krokiem bo nie poszlam odrazu spac tylko znia rozmawialam i nie myslalam tak badzo o bolu, pomimo morfiny jednak go czulam. Po 5 godzinach po cc przyszla polozna i powiedziala ,z ebedzie pierwsze wstawanie i odsierzenie sie pod zlewem na sali   Bylam w szoku ,z etak szybko musze wstac , przy pomocy tej wspanialej poloznej wstalam , po trzech malych krochach bylam juz przy zlewie , polozna zmieniala wszystko na lozku , rozebrala mnie i obmyla cala , podala mi moja paste i szczoteczke co moglam sobie umyc zeby , odswierzylam twarz i strasznie mi sie zrobilo zimno , trzeslam sie jak galareta , normalnie mialam taka delirke jak na jakims glodzie narkowtykowym. Polozna mnie ubrala w czysta koszule i pomogla sie spowrotem polozyc , no i przyszedl wieczor , zasnelam sobie ale tylko do godziny 2  nocy a pozniej juz nie moglam spac z bolu , choc jakos go wytzrymywalam pomimo podawanej mi morfiny 
Nastepnego dnia po poludniu ponowne wstawanie przy pomocy poloznej , i tak jak juz wstalam to jakos sie doczlapalam do pokoju widzen , przywiezli nam Mateuszka byla ze mna tesciowa i maz , (zaczela sie sesja zdieciowa  )  poznienj przyszla siostra z corka i mezem i mialam telefon ,ze jedzie nastepna siostra z wizyta tak wiec ja nadla w tym pokoju widzen , jak tylko przyjechala ta nastepna siostra to polozna sie tylko zasmiala ile jeszcze bedzie tych siostr przyjezdzalo i poprosila aby w koncu dali mi odpoczac bo ja juz tyle czasu jestem na nogach dobe po cc . Tak wiec wizyta szybko sie skonczyla co tak naprawde bylam wdzieczna tej poloznej ,bo juz po prostu sama mialam dosc gosci ale nie chcialam byc niemila , nich oni tez sie naciesza ta moja kruszynka 
Pozniej co jakis czas przywozono mi Mateuszka i przystawiano do cycusia ale ja nadal nie mialam pokarmu a i on nie chcial ssac bo moje sutki byly bardzo krociotkie i on  nawet nie mogl je dobrze zlapac w te male usteczka.
Nastepnego dnia zostalam przeniesiona na sale ogolna i musialam sobie sama radzic , anajgorsze bylo wstawanie bez niczyjej pomocy ale to prawda ,ze zdnia na dzien bylo coraz lepiej i tak juz w 4 dobie po cc  moglam sobie siedziec po turecku i przystawiac melego do cycusia bo wlasnie w 4 dobie dostalam pokarm i zaczela sie walka nauki jak tu poradzic sobie z karmieniem.Polozne od noworodkow byly wspaniale , bo wlozyly tyle ciezkiej swojej pracy aby mi pomoc z tymi karmieniami , tyle mialy cierpliwosci i dobrego slowa , podnosily na duchu i chyba dzieki temu nie poddalam sie tak calkowicie i pojawil sie w koncu pokarm .
W 5 dobie po badaniu malego pediatra stwierdzila ,z emaly ma mala zoltaczke i moge isc z nim do domu ale po tym jak pobiora kontrolnie mu krew i dokladnie okresla poziom birulbiny , byl w normie wiec dostalismy pozwolenie na wyjscie. Mezowi kazalam kupic dwie bombonierki i dalam poloznym na poloznictwie i poloznym od noworodkow za ta wspaniala opieke i pomoc , naprawde nie zaluje ,ze rodzilam u nas , nie czulam sie jak pacjent ale jak czlowiek , polozne sa rewelacyjne , tak przyjemne , pomocne .Z calym cercem polecam rodzic u nas , te stare stereotymy ,ze poloznictwo i porodowa w Pyrzycach ma wiele do zyczenie jest juz calkiem nieprawda. Z czystym sumieniem moge wystawic im  ocene 5 za caloksztalt 
Dzieki Boku Mteusz jest z nami caly zdrowiutki i ja tez przezylam pomimo moich wielich obaw 

Troche sie rozpisalam ale chcialam jak najbardziej szczegolowo opisac to co czulam 
 
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 12 Maja 2008, 11:08
wiecie co?powiem ze czytam Wasze relacje podsywpane wzruszeniem troską i z łezką w oku :-*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Antalis w 12 Maja 2008, 11:28
I juz niedlugo sama zamiescisz tutaj swoja :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 13 Maja 2008, 10:28
tetus ja powiem ci szczerze że bąaaaaardzo milo wspominam swój poród
drugi chce taki sam
i nie boj sie oksytocyny ja bym chyba 2 lata w ciazy chodzila gdyby nie ta boska substancja

termin mialam na 26 maja i juz tupoałam nogami a tu nic
poszlam do lekarza i kazal mi isc w czwartek 7 czerwca do szpitrala ale ze to bylo boze cialo to w piatek
ja niestety troszke niecierpliwa jestem i w poniedzialek pojechalam
w niedziele poszlismy jeszcze na kolacje z okazji rocznicy slubu a w pon na oddzial
oczywiscie pierwsze pyanie bylo po co pani tu przyszla?
a ja na to ze juz po terminie  no to co?- usłyszałam

zrobili mi badania i dopiero wtedy zroeumieli z kim mają do czynienia
tzn mała według nich miala 4300 wagi wiec stwierdzili ze jutro bedziemy rodzic
jedna nocke spalam sobie na patologii, nie polecam
dodam ze nie mialam zadnej ale to zadnej akcji
rozwarcie mialam 2cm juz od 5 mies

ok 6 przyjechala po mnie pani i zawiozla mnie na porodówke
tam juz czekam moj kochany maz z takim usmiechem jakby wygral w totka :)
zrobili mi lewatywke (nic strasznego)
juz bylam podlaczona do ktg
ok 9 przyszedl lekarz i pozwolil podac mi oksy
no to sie zaczelo

caly czas byla z nami studentka i michal zasypywal ja biedulke mnóstwem pytan
ona troszke zmieszana ale odpowiadala
nudzilo nam sie strasznie
miseik podawal mi picie i gadalismy i robilismy sobie foty

ok 12 sie zaczelo tzn w koncu to co sie dzialo zaczelo przeypominac skurcze
zaczelo troszke bolec ale ztaralam sie oddychac tak jak nas uczyli w szkole rodzenia i to bardzo pomagalo
dostalam zastrzyk chyba z nospy i potem polecialo
nagle bylo juz 7 cm rozwarcia i skurcze co 3 min
polozna odłaczyla mnie od ktg i oksy bo zaczely sie parte i ciezko mi bylo
kazala kucac w czasie skurczu
przyznam ze to byl najgrszy okres poniewaz masz nieodparta ochote zeby przec a nie mozesz

nagle ja zaczelam czuc ze juz nie wytrzymam i musze rodzic
polozna mnie zbadala i miala juz prawei 10cm
jeszcze tylko czopeczek lekarz potwierdzil i nagle sala porodowa zmienila sie w rzeźnika i panie w foliowych fartuchach
zaczelam przec i glowke bylo juz szybko widac ale niestety nie mialam sily jej wypchnąć
zaczely mi zanikac skurcze i przerwy stawały sie coraz dluższe
przktycznie parłam bez skurczy
ale od razu mowie ze moj poród (gdyby nie glosy poloznej) odbywalby sie w gluchej ciszy
nie krzyczałam bo czulam ze to zabiera mi sily a potrzebowalam ich baaaaaaaaaardzo duzo

w ten dzien obsada na porodówce byla pelna
wiec 6 sal zajetych i jeszcze operacyjna tez
dookola krzyki jak zabijanych zwierząt wiec moj przerazony maz pyta
-kochanie kiedy ty zaczniesz tak krzyczec?
myslał ze jestesmy daleko w polu

widzial glowke i dodawal mi sily mowiac ze mala ma ciemne wloski

w koncu ok 14 wezwali lekarza bo juz to strasznie dlugo trwalo
i uslyszalam tylko slowo "vacum" to tak sie spiełam (lekarz mi troche pomogl) ze o 14:30 jagodzia zawitała na tym swiecie
byla sina wiec dostala 9/10 punktów
ale zdrowa i jak ja zwazyli to sie przerazili bo wazyla 4500 i mierzyla 55 cm
mały klocuszek

ten opis na pocieszenie zebyscie wiedzialy ze kazde dziecko mozna urodzic i jesli poród wywolywany boli bardziej to ja nie wiem
w takim razie moge rodzic co tydzien
ale potem oddac dziecko na 2 mies na wychowanie komus ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: sandrunia w 13 Maja 2008, 12:24
hehe oddać to było dobre ;D to ja też mogę rodzić tez miałam właśnie wywoływane zastrzykami i tez nie mogę powiedzieć ze to tragiczne było,fajnie szybko bardzo poszło...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 13 Maja 2008, 12:37
Ja się nie bałam bo i tak nie wiedzałam co mnie czeka, jak to boli i jak to jest, przy drugim porodzie będzie pewnie inaczej ale przecież też moze być całkiem inny. Zresztą to jest nieuniknione, urodzić trzeba  ;D

No to teraz moja relacyjka :) Byłam nastawiona na poród naturlny, skończyło się cc, jednak mam nadzieję ze drugi poród bedzie taki sam, szybki i bez zadnych wspomagaczy, oby tylko skończył się inaczej :) W kazdym razie kazdej kobiecie zycze takiego ekspresowego porodu bo 4 godzinki to szybko bardzo :) Szymek już wychodził ale musiałam zacisnąć zęby i nie przec bo sie wieszał na pępowinie... Jednak gdyby nie to to ok.19 bym Go urodziła sama.

 Pojechaliśmy w poniedziałek rano do szpitala, tak jak się umówiłam z moim ginem. Przyszedł mnie zbadać (nie miał tego dnia dyżuru na porodówce) i było ciągle 3cm rozwarcia ale szyjka 0,5cm. Byłam przekonana że od razu da mi kroplówkę, ale On powiedziął że zrobimy najpierw ktg i zobaczymy jak wyjdzie, w każdym razie do wtorku urodzę. Poszliśmy na salę przedporodową i okazało się, że mam skurcze, jednak ja ich za bardzo nie czułam. takie tam jak zwykle przy okresie. Przyszedł do mnie bardzo fajny lekarz i powiedział że idziemy na badanie i zbada też wody. Okazało się że rozwarcie było już na 3,5 cm. Dał mi zastrzyk i powiedział, że jeśli to faktycznie poród się zaczął, to się po nim rozkręci, a jeśli nie to czekamy do jutra. Podłączyli mnie znowu pod ktg, po tym zastrzyku czułam się jak po mocnym drinku. No i po godzinie znowu na badanie i okazało się, że się zaczyna. Rozwarcie już na 4cm i czułam coraz mocniejsze skurcze, ale naprawdę bardzo słabiutkie jeszcze. Zadecydowali że robimy lewatwę i mam dzwonić po męża (bo na tej sali przedporodowej nie mógł być). Po wszystkim Kuba pomógł mi się wykąpać i poszliśmy na porodówkę. Położyłam się, podłączyli ktg i mówię do Kuby, że jak tak wygląda poród to super. Była ok. 14:30. O 15 przyszła pani dr i przebiła mi wody. No i się zaczęło.......... Myślałam, że oszaleję z bólu. Jak już wcześniej pisałam skurcze przesżły moje najśmielsze oczekiwania. były momenty że gryzłam mężowi ręce. przez cały czas jak miałam skurcze tętno Małego trochę słabło i położna kazał mi oddychać do brzuszka. Ciężko było bo z bólu nie dało się oddychac ale musiałam dla Szymka. około 18:30 przyszła jeszcze inna pani dr, robiła mi masaż szyjki!!! O MATKO JAK JAK TO BOLI!!!... Było już ponad 8cm rozwarcia, ale zleciała się ekipa bo z tętnem ciągle było źle. Podłączyli mi tlen. Kazali wstać żeby szybciej pełne rozwarcie się zrobiło. Wstałam i też myślałam że padnę z bólu. Dali mi piłkę, poskakałam na niej i jak położyłam się na fotel to było już pełne rozwarcie. Kazali  przeć więc parłam ale tętno ciągle było nieciekawe. Po ok. 7 parciu szybko na wózek i na sale do cięć cesarskich. Jak się położyłam to przyszedł party skurcz, zaczęłam krzyczeć że już nie mogę. Lekarka do mnie krzyczy "Anka błagam Cię nie przyj" a to łatwo powiedzieć, jednak jakoś wytrzymałam. Anestezjolog przygotowywał mnie szybko do znieczulenia, nie czułam jak się wkłuwał. Założyli mi te płachty na brzuch i zaczęli kroić, a ja to czułam. Anestezjolog krzyknął żeby poczekali 30 sekund, dał mi coś w wenflon i przyłożył maskę i byłam całkiem nieprzytomna. I to mnie boli najbardziej... Nie usłyszałam pierwszego krzyku mojego Skarba, zobaczyłam go dopiero jak się troszkę wybudziłam jak wyjeżdżaliśmy z sali. Pokazali mi Go na sekundę, ucałowałam Go i Go zabrali. A Kuba Go trzymał od początku, jak Go tylko z brzuszka wyciągnęli i ciągle powtarzał jakiego mamy cudownego synka....no a potem ten ogromny ból po cięciu... Najgorzej wstać po 12 godzinach. były chwile załamki bo chciałam wszystko od razu sama robić przy Szymku a przynosili Go tylko do cyca. Jednak jest już ze mną lepiej (chodzi o psychikę) mimo iż nadal bardzo to przeżywam. tak bardzo chciałam urodzić naturalnie.... Ale Szymek był barrdo nietypowo okręcony w pępowinę, poprzecznie. Tak jakby między nóżkami i za barki, że za żadne skarby bym Go nie urodziła. Grunt że wszystko z Nim dobrze. uciekam już. Trzymajcie się cieplutko i czekajcie cierpliwie na zdjęcia bo na razie nie mam czasu a mam wolny net i wszystko działa okropnie powoli. Buziaki i dziękuję za wszystkie ciepłe słowa.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziulek w 13 Maja 2008, 14:28
No to i moja relacja :) Tetus na samym poczatku powiem Ci że życzę Ci porodu naturalnego bo jak dzidzia położona na piersiach mamy taka w mazi wije sie do cyca i do szyi jak robaczek ..tego sie nnie da opisać taaa chwila wraca do mnie co wieczór jak patrze na śpiącego Kubusia ...coś wspaniałego ...chociaż ból który nie jest do opisania bo nawet jak ci napisze ze mega mocno bolało to i tak nie jestes w stanie sobie tego wyobrazić to i tak jest nieważne ponieważ ogólnie poród wspominam ssuuuuuuper i jeśli o to chodzi to mogłabym juz dzisiaj leżeć i rodzić kolejne dziecko ...

no ale od poczatku..
tydzień wcześniej znalazłam się już wszpitalu ponieważ zero rozwarcia ale skurcze sie pisałay i to nie małe wcale choć to pikuś był :) no i tak sobie przeleżałam tydzień w międzyczasie byłam raz na porodówce dali mi jakiś zastrzyk na rozwarcie ale nie podziałał wiec spowrotem wróciłam na oddział .. no ale 25 lipca  po rannym obchodzie wzięto mnie na badanie (czop odpadł mi 2 dni wczesniej) miałam już 1,5 cm rozwarcia no i ciagle te skurcze i wspaniały pan ordynator powiedział ze widacze u mnie akcja porodowa sie toczy ale nie ma rozwarcia prawie i ze trzeba mi pomów i ze podadzą mi oksytocyne ...ale to była pełna indukcja nie test :) a więc spakowałam torbe wziąłam wode (której i tak nie wolno mi było pić) ręczniczek i zjechałam na porodówke (w zdrojach zjezdza sie windą na porodówke z oddziału) no i o godzinie równiuteńko 10.00 podłączono mi kroplóweczke .. o godzinie 10.15miałam już regularne skurcze co 2 minuty i były one już na tyle silne ze bolały baaardzoooo no ale mysle sobie ..phi jak to tylko tak boli to dam rade..hehehe głupie myślenie bo nie wiedziałam co czeka mnie potem ...nie było juz tak wesoło .polezałam godzine na ktg i pozwolili mi chodzić wiec chodziłam z przystankiem co 2 minuty bo na skurczu sie zwijałam... niestety nie zdążyli mni zrobić ktg nie mogłam iść pod prysznic ale to co ..po godzinie podłaczyli mnie znów pod ktg ...dokładnie o 12.00 zaczęło spadać tętno Kubusia ..ja czerwona panika na twarzy raptem zlecieli sie wszyscy przebrali mnie w piżame szpitalną jedna połozna pobiegła po lekarzy druga zaczęła golić - zaceli mnie szykowac na cesarke ... zbiegli sie anestazjolodzy i  no i przyszedł pan ordynator który powiedział ze po zapisie na ktg nie widac zeby było zagrozenie zycia dziecka wiec jeszcze nie kroimy za to powiedział mi ze napewno dzis urodze czy siłami natury czy cesarką :) no ale na moje nieszczescie musiałam juz cały czas lezec plackiem ... wyłam z bólu darłam sie na cały szpital hehehe ..i powiemCi ze jak musisz krzczec to nie da sie tego opanowac w zaden sposób poprostu jest taka potrzeba i tyle ..no ale cuż jak trzeba to trzeba ..darłam sobie włosy poduszka atała po całej sali :D połozna suuuper pani Agnieszka trzymała mnie za reke i agadywała mnie w najgorszych momentach ...wkońcu poprosiłam doktorke o znieczulenie ...dali mi cos do kroplówki i połozna powiedziala ze moze teraz szybko pójdzie rozwarcie no cuda sie zdarzają  a była godzina 16 ... no i oczywiscie to całe znieczulenie to jakis pic na wode hehehe nic nie poczułam zeby mi pomogło no ale rozwarcie poszło migusiem bo o 16.30 krzyczałam do połoznej ze już musze przec ..no i przyszła i powiedziała ze mam juz pełne rozwarcie ale głowa wysoko musiałam sie połozyc na boku i lekko przec no i główka zeszła no i przyszli wszyscy połozne pediatra lekarka no i raz dwa trzy parcia i kubi wyszedł ...co ciekawego pierwsza urodziła sie raczka ..heheheheh no i połozyli mi robaka na brzuszku oczywiscie pierw usłyszałam płacz ..od razu maluch zaczął pełzać mi do szyi ...no i ten zapach jakiego nigdy nie czułam taki dziwny taki specyficzny ..zauważyłam tylko ze kubi ma długie paluszki pokazali pupe potwierdzili ze chłopczyk i zabrali go na ważenie , mierzenie itp.. wspaniale po 10 minutach przyniesli mi go owinietego w kokon :) przystawili do piersi ..w międzyczasie doktorka mnie zszyła bo miłam nacięcie krocza nawet nie wiem kiedy okazało sietez ze nie urodizło sie całe łożysko i łyżeczkowali mi jame macicy - na żywca ...masakra mysślałam ze lekarke ubije no ale to wszystko nie ważne ..bo w jednej sekundzie nie czułam już bulu tylko radość miłość i zmęczeni ...położyli mnie uż przykryta i leżałam sobie z kubim i dzwoniłam do wszystkich z wiadomością :) cała noc nie spałam onieważ nie mogłam uwierzyc że ta mała istotka co leży koło mnie jest moja..na zawsze moja :) i kocham ją ponad zycie :)


a teraz kubi ma 9 m-cy i jest wspaniały radosny :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 13 Maja 2008, 15:44
Niewiem jak dla reszty foremek..ale dlamnie ten temat to strzał w 10.
pochłaniam Wasze opowiesci(zdaje sobie oczywiscie sprawe ze kazdy poród jest inny) z wypiekami na twarzy...dzięki ze zechciałyscie opisac to wszystko.Powiem Wam w tajemnicy ze mam przeczucie iz moja Maje będzie trzeba zaprosic na te strone brzuszka.... ;) bo sie sama królewna ruszyc nie raczy ;D ;D ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: *Ewelina* w 13 Maja 2008, 15:47
Ja tez z zapartym tchem czytam Wasze opowiadania :)

No ciekawa jestem tetus ktora z nas pierwsza :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 13 Maja 2008, 15:47
Tete, ja sama czytalam takie opowieści...i tez nienapedzaly mi stracha. Ja trzeźwo podchodziłam do sprawy, ze musze urodzic i wiem, ze bedzie bolalo. Jak znajde gdzies swoja relacje to podesle:)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziulek w 14 Maja 2008, 08:11
Tak tete kazdy poród jest inny co jedno je łaczy to chyba ból ... ale każda z nas inaczej go przechodzi i radzi sobie z nim :) ale to naprawde nie ważne bo każda z nas powie ci ze jak jest maluszek to juz nic sie nie pamieta nic nie jest ważne tylko dzidziuś - i to jest świeta prawda :)
co Ci jedno poradze jeszcze nie patrz na zegar bo wtedy czas wydaje sie jakby stanął w miejscu patrzysz na wskazówke i dokladnie wiesz kiedy znów nadejdzie skórcz i znów bedzie bolało... :)

mi nie zdążyli zrobić lewatywy wiec nie wiem co to znaczy :) pecherz mi przekłóli wiec nie wiem co to znaczy odejście wód no i widzisz mojego Kubusia też trzeba było zaprosić :) no ale ładnie przyjał zaproszenie i przywuitał świat z drugiej strony brzuszka :)

połóg to nic strasznego bynajmniej dla mnie u mnie trwał dokladnie 6 tygodni ... ja mimo tego ze miałam zszywane krocze od razu mogłam siedzieć i w miare dobrze szło mi chodzenie i siadanie :)  nie wiem jeśli jeszcze coś Cie tete interesuje to pisz :)

napewno odpowiem i coś poradze w miare możliwości :) a gdzie chcesz rodzić??
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 14 Maja 2008, 08:19
anulka - miałam to samo - nagła cc - a tu zakaz parcia - koszmar - wtedy juz klełam.... poszła wiazanka 'k...nie moge, dajcie mi cos" .. byłam po 3 godzinach 2 fazy - parycia... bryyy  ;)

Parcie, przy tych bólach - przynosi wg mnie ulge..skupia sie człowiek na czynnosci, bol chwilowo ustaje..a tu nagle ZAKAZ!!!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Antalis w 14 Maja 2008, 08:35
Porody laczy bol ale i nieopisana radosc po  wszystkim :)
I nie wiem jak Was ale jak mi kazano przec podczas skurczu to  nie bolalo bo wlasnie tzreba sie bylo skupic na czynnosci.

Polog u mnie trwal ktorto.Bardzo szybko przestalam krwawic choc z siadaniem bylo ciezkawo - dopiero po zdjeciu szwow poszulam ulge :).Ale zle nie bylo skoro 5 dni po porodzie wybralam sie pieszo do rodzicow - spacer zajam nam prawie godzine ale jaka dumna bylam jak szlam z mezem i wozeczkiem :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: sandrunia w 14 Maja 2008, 10:01
szybko się wraca do siebie :) ja po kilku dniach poszłam na pierwsze najważniejsze lekcje niestety musiałam półrocze się zbliżało...i usiedzenie nie było koszmarem nic, bo odliczałam lekcje do powrotu do domu do małej :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziulek w 14 Maja 2008, 10:47
tak to prawda bóle parte to juz ulga na maxa :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Eva* w 14 Maja 2008, 11:23
jeśli przesz to tak prawie jakby było po....
ja tam się zastanawiałam czy w ogle jest jakiś skurcz party.....każe przec a  ja nie czuje bólu ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 14 Maja 2008, 11:53
a mnie ból przerósł na maxa
cały poród miałam podłączoną oxy; jak ubłagałam położną , zebym mogła pójść pod prysznic to po odłączeniu kropłówki cała akcja ustała. ja na porodówce wylądowałam ok. 19tej bo odeszły mi wody (zielonkawe) oczywiście skurczy prawie nie było. do godz 4rano skurcze miałam nieregularne, bolesne ale rozwarcie nie postępowało. cały czas się bałam, że i tak na koniec mnie pokroją. było mi zimno, słabo, niedobrze - a marzył mi się aktywny poród - na drabinkach, piłce a w rzeczywiśtości ciężko było mi ustac bo zaraz miałam zawroty głowy. tak jak pisałam coś ok. 4 zaczęło się robić rozwarcie ale przez 3 dni któe leżałam na patologii tak mi zmasakrowałi szyjke, ze nad ranem już nie pozwoliłam sobie jej wymasować - to dla mnie był najgorszy ból z całego porodu. przy 7 cm błagałam o cc - byłam już zmęczona i strasznie obolała. oczywiście nic z tego ale po  rozmowie z lekarką dostałam glukozę dożylnie (nareszcie nabrałam sił) i jeszcze jakiś lek przeciwbólowy i niedługo potem sie zaczęło. bóle parte to była nieziemska ulga no i wizja, ze w końcu urodzę  ;)
u mnie parte trwały 45 min. darłam sie nieziemsko ale mi to przynosiło ulgę.
maciek powiedział, że jak położno mi mateuszka na piersi to całe zmęczenie ze mnie zeszło.
poszywali mnie elegancko - tego samego dnia popołudniu siedziałam z rodzicami bez żadnego dyskomfortu.

Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: sandrunia w 14 Maja 2008, 12:31
Szkoda że nie mogła natura tego zrobić łatwiej, efekt porodu jest super,te nasze maluszki, ale jak czytam o tych męczarniach...no cóż z naturą nie wygramy.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 14 Maja 2008, 23:02
nie ma dwóch identycznych porodów...
Czytanie co było u tej czy tamtej niewiele wniesie. Trzeba sie nastawić na ciężką robotę i niestety na fizyczne cierpienie.
A przewodnią myślą powinna być myśl  o dziecku i jego dobrostanie....nie o sobie.

Ja boję się tak naprawdę tylko decelereacji, CC na szybko, kleszczy ....(nie daj Boże)...
Wszystko zniosę byle mi Mała z tego bez szwanku wyszła....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 15 Maja 2008, 09:11
nie ma dwóch identycznych porodów...
Czytanie co było u tej czy tamtej niewiele wniesie. Trzeba sie nastawić na ciężką robotę i niestety na fizyczne cierpienie.
A przewodnią myślą powinna być myśl  o dziecku i jego dobrostanie...
Lila a czy ktos tu napisał ze są dwa identyczne porody ;)?Mysle ze i zresztą Twojej wypowiedzi nikt nie będzie polezmizowal...wiadomo ze priorytetem jest DOBRO dziecka,,,
mysle ze TU kobiety dzielą sie poprostu swoimi przeżyciami odnosnie tego dnia..nic więcej.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Antalis w 15 Maja 2008, 12:40
Porod - kazdy konczy sie tak samo - narodzinami dziecka ale kazda z nas pzrezywa go po swojemu i o tym tutaj piszemy :)

Tete a Ty juz pewnie na walizkach siedzisz :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ricardo w 15 Maja 2008, 12:58
Przeczytałam wszystko jednym tchem, pięknie wszystko opisywałyście  :-*

jak czytałam o każdej że miała skurcze to już automatycznie mnie brzuch bolał :)

Siedzę w pracy a łezki już mi poleciały
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ania P. w 15 Maja 2008, 13:16
Siedzę w pracy a łezki już mi poleciały
A myślałam, że tylko ze mnie taka płaczka :) czytam te opisy i wcale nie wzbudzają one we mnie strachu, ale wprost przeciwnie dodają mi sił, bo każda z taką miłością opisuje moment pierwszego spotkania ze swoim maleństwem, że cały strach przed bólem mija. Dobrze, że powstał ten wątek :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 15 Maja 2008, 14:25
Antalis-eee tam siedze ;D ;D ;D juz przestałam myslec kiedy Maja zdecyduje sie wyjsc....staram sie czyms zając..a to ksiązka a to meile zaległe do znajomych..choc przyznam ze torba spakowana jest!czasem jeszcze mysle ze to dotyczy kogos innego,,ze ja mam jeszcze duzo czasu do porodu ;)
dlatego z taką niekłamaną ciekawoscią Was czytam.. :-*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziulek w 15 Maja 2008, 14:41
mOZE mAJA URODZI SIE W SWOIM TERMINIE :) mój Kubi był taki terminowy chłopak :) jak mu wyliczyli tak wyszedł ...hehehe  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ninka w 16 Maja 2008, 01:11
Też pochłonęłam ten wątek.

Nie boję się porodu... tzn bólu. Jestem gotowa do współpracy i działania nawet przy wielkim cierpieniu byle dzieciątko było całe i zdrowe.

A Wy dziewczyny pięknie piszecie. Ciężko mi uwierzyć, że za 2 miesiące i ja będę mogła zamieścić tu swoją relację :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 16 Maja 2008, 17:48
A ja już sie doczekać nie mogę zeby znowu to wszytko przeżyć :) Bo ból jest OGROMNY ale to naprawdę nic :) Najwspanialszym uczuciem jest zobaczenie po raz pierwszy swojego dziecka, aż mi łzy w oczach stanęły..... Nie da sie tego opisać.... Ten zapach, pierwsze karmienie, przytulanie... Ech... rozmarzyłam się ;D Mój Bąbel zaraz rok skończy i z dnia na dzien mocniej Go kocham! Moja mama się śmieje że Go kiedyś zacałuję ;D

I prawda ze przy bólach partych jest już super :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Oleńka81 w 17 Maja 2008, 00:11
Mój poród był w miare szybki i lekki..

Termin miałam na 21 maja.. ale przedłuzył sie 2 czerwca ;)

Przez okres 2 tyg po terminie,  chodziłam do połoznej na wizyty. Smieli sie ze mnie, ze brzuch mnie przewali, zebym juz rodziła.. bo byłam szczupła, tylko ten olbrzymi brzuchol..

Wiec, juz po tych 2 tyg, prosiłam polozna, aby mi "pomogła" juz urodzic, bo nie moge sie doczekac, a tez było mi juz ciezko..
Tak wiec, przyszłam, połozyłam sie na łóżeczko.. ;) i i wsadziła mi dwa paluszki z jakims żelem ... hehehe.. i pomasowała mi tam w srodku.. nie było to zbyt miłe.. polozna powiedziala, ze do wieczora cos zacznie, przynajmniej powinno sie dziac.. potem do wieczora krwawiłam.. i okropnie brzuch mnie bolał.. i pomyslalam ze nie był to zbyt dobry pomysł.. marcin to ciagle mi powtarzał, ze to Ola powinna zadecydowac kiedys wyjsc.. ale niestety czasem trzeba pomóc naturze.. ale niestety.. cisza.......

Tak wiec, po nieudanej próbie, ponownie przyszłam do poloznej, i wtedy juz zadzwoniła do szpitala gdzie mialam rodzic, ze przyjde, i tam juz sie mna zajma..

Tak wiec, miałam przyjsc na 15.
Przyszłam..

W skrócie, to samo mi zrobili co wtedy tamta polozna.. tym razem było bezboslesnie.. ;) kazali isc do domu, wziasc torbe z rzeczami.. i wrócic... bo juz mnie poloza na sale..

Wróciłam,  było ok 17, załatwiłam sparwy papierkowe.. i poszłam na sale.

Przebrałam sie,  połozyłam sie... tylko troche nudno mi było..  a ze miałam ipoda.. muzyczki sobie posłuchałam.. strasznie sie nudziłam..
ale juz wieczorem zaczeły sie krzyki, kobiet obok... miały bóle..

Ok godziny 24-1, bo juz nie pamietam dokładnie.. wzieły mnie bóle..  nie wiedziałam gdzie wlesc... ja miałam bóle z pleców i brzucha..
przyszła pielegniarka i dała mi zastrzyk przeciwbólowy.. na chwile zadziałał, ale potem to juz nic nie pomagało..
trwały około 4 godzin.. z przerwami któtkimi.. nie wiem kiedy nawet zasnełam, bo lezałam dosłownie na ziemi, a jak sie obudziłam to lezałam na łózku.. (?)
o 6 rano obudziła mnie polozna sprawdzała mi rozwarcie, miałam 6 cm!!
jak mi powiedziala ze juz niedługo bede rodzic, przeszedł mnie strach! pomysłałam.. kurcze to juz..?
byłam jako-tako przygotowana na to.. ale w tamtym momencie.. przestarszyłam sie.. i zarazem ucieszyłam.. jejku, juz niedługo bede miala dziecko.. moje i tylko moje.. ;)

zaprowadziła mnie na sale, byłam tam sama.
przyszła anestozjolog, miałam znieczulenie w kregosłup.. (nic nie czułam jak mi wbijała igłe).
wtedy przyszła polozna która miała odbierac poród.

podłaczyli mi kroplówke.. i wtedy czekałam na pełne rozwarcie..
niedługo potem przyszedł Marcin..
rozmawialismy, smialismy sie.. duzo mi pomógł, bo to ze nic nie czułam, nie znaczy ze nic mi nie było.. denerwowałam sie, ale moj kochany maz, sprawil ze szybko zapomnialam o tym..

najzabawniejsza historie to miałam, ze lezac na lozku, poczułam ze musze isc do kibelka.. ;P i poprosiłam marcina zeby mi pomógł tam dosc..
usiadłam na sedesie.. no i... zaczełam przec.. heheh
przyszła połozna, i pyta sie mnie co ja robie..? a ja ze zachciało mi sie na kibelek.. a ona, ze to dziecko pcha sie na swiat, zebym biegła na łózko, bo urodze w toalecie!! zebym kładła sie na łózko, bo bede rodzic..

polozyłam sie.. i po jakims czasie, poczułam parcie.. nie czułam nic, poza parciem.. polozna mówiła mi tylko kiedy przec.
marcin był obok mnie, trzymał mnie za reke, czasem zagladajac mi miedzy nogi.. hahah..!!
gdy wyszła połowa główki, nie mialam juz siły, byłam zmeczona.. prosiłam polozna aby mnie nacieła.. ona odmówiła, zagrzewała mnie do "walki".. ze potrafie to zrobic, ze jestem dzielna, ze nie potrzebuje pomocy..
 wtedy marcin powiedzial, mi do ucha, zebym wzieła sie w garsc, ze on mi pomoze, pocałował mnie w czoło..

wtedy nabrałam najwiecej powietrza w płuca i wtedy ostatnim parciem urodziłam Ole..  02.06.2005 o 13.04.

samo "wyjscie" Oli trwało 40min.

(pamietam jedna mysl.. ze nie wiem dlaczego, ale myslalam o tym, jak ja ja wezme, chcialam zeby ja wpierw umyli, zanim mi ja dadza.. bo ona bedzie we krwi, i tym wszystkim.. ale kiedy mi ja podała, nawet mi to przez mysl nie przeszło.. nie mogłam sie doczekac aby ja wziasc na rece.. nawet jak przed samym wyjsciem, złapałam ja pod raczki i jak dosłownie wyjełam z siebie.. była taka ciepła i miekka... najcudowniejsze uczucie..)

od razu polozna dała mi ja na brzuch.. nie potrafiłam powstrzymac łez.. tuliłam ja do siebie, i płakałam jak bóbr.. byłam taka szczesliwa!!
marcin pstryknał nam kilka fotek, potem polozna naszej trójce.

za chwile przyszła inna polozna, i uczyła mnie karmic.. choc nie było tak zle u mnie, bo chodziłam z siostra na szkołe rodzenia, jak ona była w ciazy.. wiec wiele sie nauczyłam..

po umyciu, przebraniu, zawiezli nas na inne pietro do pokoju.. tam polozyłam Ole do łózeczka.. i przed dłuzszy czas wpatrywałam sie w jej buzke.. nie mogłam oderwac wzroku!
po 2 dniach przyjechał marcin po nas.. i pojechalismy do domu.

Ole karmiłam jakos 2 tyg. bo po 3 dniach po porodzie, musialam wrócic do pracy.. zciagałam jakis czas, ale potem zrezygnowałam..
miałam za duzo pokarmu, mogłam wykarmic 2 dzieci..!
leciało ze mnie jak z kranu.. tak wiec musiałam przestac zeby mi znikneło mleko.
nie mialam problemów takze w trakcie zanikania mleka, nie bolało mnie..
Ola spała dosłownie z zegarkiem w reku co 3 godziny, takze wysypiałam sie.. była kochanym maluszkiem!

tak wiec, szybki poród, bezbolesny, bez zadnych pekniec, naciec. miałam szczescie,
mam nadzieje ze nastepna ciaze tez bede miala tak "dobra" jak pierwsza..









i niedługo ...  powieksze grono ciezarówek.. ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 17 Lipca 2008, 11:26
przeczytałam jednym tchem- jesteście mega dzielne!!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 17 Lipca 2008, 12:04
dziubasek :) i ty taka będziesz :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Eva* w 1 Października 2008, 00:12
wlepiam swój 2 poród... ;D ;D ;D

Termin porodu miałam magiczny...8.08.2008...lecz moje dziecie postanowiło, że ta data nie będzie nasza...każdego następnego dnia z niecierpliwością wyglądałam oznak porodu...moim marudzeniom nie było końca gdy poród wciąz się opóźniał...i tak przeżyliśmy 10 dłuuugich dni  z wizytą w szpitalu w między czasie...aż w końcu nastała kolejna nieco magiczna data...18.08.2008 roku. Własnie tego dnia miałam stawić się w szpitalu na izbie przyjęc...no i z samego rana stawiłam sie...'po terminie, bez akcji' Już na samo dzień dobry zasypywali mnie pytaniami typu 'nie ma pani żadnych bóli czy pobolewań?!'miałam ochote wykrzyczec:' NIE! a co nie widac?!'.Po podpisaniu stosów papierzysk wskoczyłam w koszulke, okręciłam sie szlafrokiem i byłam gotowa do spacer na oddział...zostałam tam odprowadzona przez pielegniarke i swoich bliskich...w połowie drogi zostałam oddana w ręce bardzo miłej, młodej połoznej i wtedy tylko przemknęła mi przez głowę myśl, że chciałabym, żeby to właśnie ona odbierała poród...idac na oddział położniczy przechodziliśmy koło porodówek i miałam okazje pokazac Zuzii gdzie mamusia powije dzidzie...nawet z bliska obejrzała sobie łóżko na którym później rodziłam  Potem kilka całusów, uścisków i zostałam sama...położna wzięła moją torbe i zaprowadziła do sali, w której znalazłam ślady innej cieżarnej...niestety jej samej nie zastałam...tak wiec ległam się na prycze...a po 10 minutach ciszy wyciagnęłam z torby radyjko i włączyłam bo mi sie nudno zaczynało robic...po jakiś 15 minutach dla rozrywki zostało mi podłączone ktg...szczerze, to nie mogłam sie go doczekać...no ale i tak nic ciiekawego nie pokazało...serduszko malutkiej sobie ładnie pikało a skurcze nie malowały sie...takiej nędzy to ja już dawno w skurczach nie czułam...w takim tempie to jak słoń-jeszcze z rok bym w ciaży pochodziła...jak się potem okazało to była cisza przed burza...w czasie zapisu do sali weszła młoda dziewczyna...na ciezarna pacjętkę mi nie wyglądała, a pokierowała się do łóżka które było zajęte... powiedziałą, ze jest bratową (chwilowej) włąścicielki tego łóżka i ze ona jest na porodówce,a ona jej towarzyszy...wywołują jej poród...ma podłączona kroplówke, ale nie działą na nią bo nie ma zadnych skurczy... po 30 minutach lezakowania pod ktg, zostałam uwolniona i zaproszona do zabiegowego na badanie...podreptałam potulnie za położna w gabinecie czekał juz dr... i znów pytania 'na kiedy termin z pierwszego usg' i 'jakies bóle?' miałam ochote go pobić, ale ochota minęła wraz z początkiem badania...słowo honoru...jego palce poczułam prawie pod samymi żebrami...ale to co potem powiedział do połoznej złagodziło ten dyskomfort...'noooo... tu już jest ładne rozwarcie...5 cm przy szyjce prawie zgładzonej...'Moje oczy przybrały wielkość 5złotówek ze zdziwienia...bo jakim cudem takiie rozwarcie skoro w ciagu ostatniego tygodnia nie czułam zbyt duzych skurczów...?!Ale to nic...nie miałam zamiaru się nad tym zastanawiać...po badaniu dr powiedział, ze 'jeszcze dziś poczekamy i jutro rano kolejne badanie i podjęcie decyzji'i potulnie podreptałam do sali choć miałam ochote skakać ze szczescia ze 5 cm za mna...w sali znów załączyłam radyjko i wyciagnęłam telefon ... a wtedy się zaczeło....smsowanie  tylu smsów co tego dnia to ja w zyciu nie wysłałam...cała karta mi na to poszła
nie wiem po jakim czasie poczułam pierwsze całkiem delikatne skurcze wiem, że to było przed 12.00...jak zwykle pomyślałam, ze mi przejdzie, ale nie przeszło......wtedy też pisłam smsy do Goski i Agnieszki, ze jestem po badaniu mam 5 cm rozwarcia...później pisałam, że chyba z radości skurcze czuje,ale wcale regularne nie są... w końcu poszłam do WC za potrzeba i na wkładce zobaczyłam śluz podbarwiony krwią...moja reakcja?'he he... ale jaja'jak zwykle myśli czy to już? bo przeciez pierwszy poród nie zaczął się sam z siebie i w tym przypadku pod tym względem nie wiedziałam czy to juz czy nie juz...no i tak sobie kwitłam w sali zastanawiając sie czy mi przejdzie...aż w końcu do sali wtoczyła się wsciekła właścicielka łóżka obok...była zła jak osa...zmroziła mnie wzrokiem, ze nie wiedziałam jak mam się do niej odezwac...no ale w końcu podpytałam ją co i jak...ale rozmowna nie była...gadac się jej nie chciało...i była wściekła, że wywoływanie się nie powiodło...na moje pytania odpowiadała zdwkowo w końcu położyła sie na łóżku i odwróciła się do mnie plecami...potem pisałam do Goski jaka to ja mam fajną koleżankę z sali... >:(a skurcze cały czas mi towarzyszyły...i co najwazniejsze przybierały na sile i na częstotliwości...zaczeły być regularne... wtedy tez zostałam zaproszona na USG...w gabinecie czekało na mnie 2 lekarzy i jakiś pan zupełnie nie związany z ginekologią  okazało sie, że chcą kupić sprzet od tego pana i będą go na mnie testowac, a ten Pan bedzie im [pomagał go rozpracowac...leżałam na kozetce...z bólami...a oni się nade mną pastwili...jak zwykle pytanie standart czy bóle sa?...facio się zdziwił jak usłyszał odpowiedż 'sa!' jeden z lekarzy stwierdził że główka dzidziusia jest juz bardzo nisko i  pod skosem...leżałam już tak 30 minut a oni wciąz cudowali mi na brzuchu... skurcze przybierały na sile...i były już co 7 minut aż mnie pot oblewał...w końcu pufać zaczełam w skurczach, aż mnie leakrz pyta czy mi duszno..a ja mu na to ze nie duszno tylko skurcze mam, a on mi na to, ze to bardzo ładnie...potem usłyszałam ze dzidzi zamartwica nie grozi bo wierzga i mierzyc się nie da...po 30 minutach zostałam wypuszczona...po powroci do sali zaczełam stosowac metode dreptania i kucania w skurczach (oczywiście z telefonem w dłoni)...potem załapałam sie na obiad...a miałam już takie skurcze, ze w tym bólu nie dałam rady prosto utrzymać talerza z zupą i wylałam  ja sobie na ręke...pdczas obiadu moja towarzyszka zaczeła odzyskiwać mowe i humor...śmiałam się ze biedna się napatrzy co ja tu cuduje...potem do sali przyszła inna mało sympatyczna położna zbadać tetno dzidziusiów...i pyta mnie  czy to ja mam skurcze..,..a i owszem-jaaa!  zapytała jak często 'co 5-7 minut' odpowiedziałam...kaząła informwać gdy będą częstsze...dodam tylko, ze nadal nie wierzyłam że rodze...i dalej chdziłam, kucałam, smsowałam, chdziłam, kucałam, smsowałam.... i tak w kółko...
potem dzwoniła do mnie teściowa...śmiieje się z tego telefonu do dzis...
Tesciowa: i jak tam?
ja: no mam skurcze co 5-7 minut...
t: co 5-7 min.? eee to ci jeszcze przejdzie...  
nie mineło dużo czasu i skurcze stały sie cholernie bolesne...gdy kucałam nie dałabym już rady sie podniesć gdyby nie rant łóżka... ale komórkę dalej dzielnie dzierżyłam w dłoni...koleżanka miała coraz bardziej przerazoną minę patrząc na mnie...no i wtedy zaczeły się bóle co 3-4 minuty...  po kilku skurczach napisałam do Gośki...'skurcze co 3-4 min. Gośka czy ja już rodze?' i zaraz sms zwrotny...'rodzisz! kochana żegnaj sie z brzuszkiem' jakoś mi się wtedy miło na serduchu zrobiiło i dopiero wtedy tak naprawde uwierzyłam że to już lada chwila... i powiedziałąm na głos 'noo chyba już czas je poinformować ze rodze...'[ i miałam zamiar iść po którąs z położnych...nie zdązyłam nawet sę odwrócić, a kolezanka z łóżka obok zerwała się i nagle wyparowała...akurat miałam skurcz więc zanim zdązyłam się odwrócić ona już była spowrotem, a w drzwiach stała położna(ta mało sympatyczna)...powiedziałąm że skurcze co 3 minuty...a ona kaząła mi przejśc do zabiegowego i stwierdziła ze mnie zbada...w trakcie badania złapał mnie skurcz, że aż w pół mnie zgięło...po badaniu usłyszałam, że  rozwarcie na 6 cm mam wrócić do sali po coś do picia i zaprasza na poródówke!A była to godzina 16.00...szłam więc do sali i przechodząc koło gabinetu położnych usłyszałam jak jedna mówi do drugiej '...6cm i główka bardzo napiera...' wg nakazu wzięłąm wode i telefon a pod salą czekały już położne(ta młoda i ta niesympatyczna)...wychodząc z sali złapał mnie kolejny skurcz...normalnie mnie sparaliżowało...złapałam się ściany i nie mogłam się ani poruszyc ani cokolwiek powiedzieć...ta niesympatyczna położna patrzy na mnie i pyta co się stało...a ja na to buzie otworzyłam...się smiać zaczełam bo nie mogłam nic pwiedziec ....i stałam jak ta kretynka...a ta sympatycza położna mówi 'aaaa to skurcz...' ehhh baby ameryke odkryły...  w końćcu mogłam iść dalej i okaząło się ze poród odberze ta sympatyczna Pani ...położna poszła przodem, a ja po tyłach...droga na porodówkę trwałaby wiecznie gdyby nie to że między skurczami prawie biegłam...po dotraciu na blok porodowypołożna przygotowywała kroplówke..potem poległam na łóżku podłączyła oxy i ktg a ja co robiłam? w tym czasie pisałam sms'y! smsa o tresci 'Jestem na porodówce.Rodze.Mam skurcze co 3 min i 6 cm rozwarcia.' pisałam w 3 skurczach!! a to by znaczyło że skurcze były już częstsze...potem odłozyłam tel. bo już zaczął mi przeszkadzac...zdązyłam pare razy sie wygiąć z bólu chwytając rant łóżka i pomyślec ze pewnie się jeszcze kilka godzin tak pomęcze...położna wciąz biadoliła o oddychaniu a ja miałam ochote już jej krzyknąć że na cholere mi to oddychanie skoro i tak boli!!!iiiiiiii wtedy nadszedł skurcz i poczułam straszne napieranie...ale to nie było takie samo jak przy Zuzii...zupełnie inne...powiedziałąm jej że czuje jak mi wszystko napiera podczas skurczu...sstwierdziła, że mnie zbada...kazała mi się przewrócić z boku na plecym, a ja nie miałam siły! miałam takie skurcze, ze mnie paralizowało...pomogła mi się przekulnać i kzałą nogi rozłożyć, ale ja nawet nie czułam czy je rozkładam czy nie...po badaniu powiedziałą, ze jak poczuje skurcz to mam sobie popchac...podała mi uchwyty, żeby sie zaprzeć załamała łóżko w połowie i wyszła z sali...zdążyłam tylko pomyśleć, ze pewnie mam popchac, zeby mała zeszła w kanale rodnym nizej...potem zobaczyłam jak wjechała do sali z łóżeczkiem i juz ubrana w fartuch...staneła obok i ja pytam czy robi się rozwarcie a na mi na to'oj robi się robi' na to nadszedł skurcz...zaparłam się i pochałam...iiiinagle poczułam coś jakby klaśnięcie w srodku...aż się wystraszyłam...a położna na to'spokojnie to tylko wody odeszły'.wtedy staneła mi między nogami i powiedziała..'pchaj,.pchaj, pchaj' a zraz potem...'główka już jest'.wyjścia główki nawet nie poczułam...wtedy położna jakby sobie przypomniała i zaczeła wołać kogoś...(chyba mieli być do pomocy) zaraz potem kolejne parcie i Alcja była juz na swiecie!! Kuknełam sobie między nogi i widziałam ja...czarnule....wtedy ból przerodził się w szczęscie okraszne łzami...oparłam głowe i poleciały mi łzyyy...łzy szczęscia...zapytano mnie o imię, musiałam waziasc głeboki odech zeby odpowiedzieć...ehhh 'Alicja'. Zapłakała....owinięto ja w rozek i położono mi na piersi...głaskałam ja po tej czarnej czuprynce a łzy dalej mi płynęły...to szczescie jednak mi chwilowo mineło gdy okazało się ze jest problem z łożyskiem,...nie chciało się odkleic...przeraziłam się bardzo...położna i panie do pomocy cudowały zeby się odkleiło...kazały mi kaszleć...ja kaszlałam, a Alicja skakąła mi na piersi...w końcu jedna z nich mówi, ze pomoże...ja miałąm dalej kaszleć a ona wycelowała miejsce na moim brzuchu i nacisneła...iii wyprysło łożysko a z nim litry krwi...wszystko i wszyscy zostali opryskani krwia... dokoła wygladanło jak tło w dobrym horrorze....jakgdyby kogo zamordwano...panie śmiać się zaczeły...'ciekawe kto to tera posprząta?' potem zabrano Alicje do mierzenia mnie obmyto wstrzyknięto jakis srodek na obkurczenie macicy,wsadzono na wózek i odwieziono do sali skad obwieściłam całemu światu, ze ZOSTAŁAM MAMĄ! ślicznej czarnulki!

P.S: krótko.... co nie?!

   
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ANNUUSSIIA w 7 Października 2008, 10:17
ja tak czytam ten watek i trochę mnie przeraża ale i napawa optymizmem, dziewczyny dały radę to ja też dam :D Cieszę się że taki wątek istnieje :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 8 Października 2008, 23:55
no ja tez sie ciesze:) moj porod nie byl ani tak 'porywajacy' ani..no slowa zabraklo mi..moja glupota ze po odejsciu wod(nie wiedzialam ze to wody!!!!!!!!) zglosilam sie po 8h do szpitala z malowodziem.az mi glupio z powodu mojej niezapobligowsci...ile sie od lekarzy nasluchalam....\
jak bede miala dostep staly do neta -opisze to.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 9 Października 2008, 08:29
Tetku czekamy :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: s.aga w 17 Października 2008, 14:49
no i wkońcu napisałam :)
moje perypetie ze skurczami znacie :) ale to co się działo 14 września przeszło wszystko.
skurcze co 3-5 min i szybka wizyta na ostrym dyzurze i decyzja o pozostaniu w szpitalu
w skrócie to cały czas na fenoterolu byłam, przy większych akcjach skóczowych na kroplówwkach
i tak było do 6 września, przyszedł po urlopie ordynator i kazał odstawić wszystko. i tak się stało
wieczorem żartowałam z męża że ma jeździć autem do pracy bo nie znam dnia ani godziny :) tylko sie głupio zaśmiał

no i teraz finał
ok 3 rano w wc zuwazyłam krew, mówi sobie czop mi odchodzi, a to jeszcze nic nie znaczy. poszłam dalej spać :)
po paru minutach wstaje i czuje jak mi się mokro zrobiło, więc lece do wc. w między czasie pytam dziewczyny siedzącej obok :) jak wyglądają odchodzące wody :)pisze do męża ze coś się dzieje, a on na to żebym dała znać po wizycie porannej, nie uwierzył że to juz :)
w drodze powrotnej mówię pielegniarce co się dzieje, bez badania, Ktg wysłano mnie na porodówke
przez cały ten częste skórcze ale nie jakos specjalnie bolące.
o 8 zadzwoniłam po męża, sala do rodzinnego była zajęta. ale to dobrze bo dostaliśmy sale septyczną, a tam było wc i prysznic, więc dla mnie lepiej
i się zaczeło
bolało, nagadałam się przy tym coniemiara, uklnełam. położne były super. dostałam jakieś czopki - podobno miały ból uśmierzyć - podobno :)
i tak to wszystko trwało 5h15min, potem II okres w pozycji kucanej. no i mała która przez pierwsze pchnięcia ładnie się przesówała, a następnie cofała :( i tak było przez 45min.
nie omineło mnie nacinanie krocza, i to własnie niemile wspominam
no i koniec. jak to mój mówi, główka, ramie i hop mała na świecie
widziałam ją przez sekunde z racji wcześniactwa, poszła sie warzyc mierzyć oczywiście w asyście tatusia
to chyba na tyle

Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 17 Października 2008, 19:11
no to sam poród w sumie szybciutki! :)

szkoda ze wczesniej tak cie wymęczyło  ::)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 22 Listopada 2008, 16:12
Trochę za wcześnie chyba przeczytałam ten wątek bo ja ślub dopiero 25.07.2009 ale jakoś tak z ciekawości. Trochę sie przeraziłam nie raz wzruszyłam! Mam nadzieję że szybko uda nam się z dzidzią i już nie jako gość zawitam w bebikowie!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 24 Listopada 2008, 21:50
Ja właśnie kończę swoją relację..najpóźniej jutro wam wkleję.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Kasia* w 24 Listopada 2008, 21:54
oj to ja czekam z niecierliwością :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 25 Listopada 2008, 07:36
ojjjjaaa ja tez czekam Ela :tupot:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 25 Listopada 2008, 08:41
czuję, ze powieje optymizmem!!!! w końcu akcja porodowa była expressowa :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 25 Listopada 2008, 09:29
no byla eksperoswa, ale Ela pisala.... ze o rodzeństwie długo nie pomysli  ;)

czekamy!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 25 Listopada 2008, 15:13
Chyba tak szybko nie skończę opisu, dla zachęty wklejam jednak pierwszą cześć. Zaznaczam, że gdybym pisała ją dzień po porodzie to byłaby ostrzejsza. Dziś już ciutkę zapomniałam jaki to ból.
To zaczynamy...


Jest środa 12 listopada - jesteśmy w drodze na kolejne KTG w szpitalu w Zdrojach. Spakowaną torbę wozimy już od tygodnia choć tak jak za każdym razem  wydaje nam się że znowu wrócimy do domu. Bo przecież się nic nie dzieje… co z tego że dwa dni po terminie? Można urodzić nawet dwa tygodnie po wyznaczonej dacie. Jedziemy zatem trochę znudzeni - w końcu kolejny raz pokonujemy tę samą trasę, w myślach planuję co dziś mam do zrobienia.
Na izbie przyjęć potworny tłok, przed nami 2 ciężarne oczekują na badanie ktg z których jedna jak się później okazuje musi być monitorowana ponad godzinę. I tak po prawie dwóch nasza kolej. Jest jak zwykle, Rafał komentuje wyniki i śmieje się że moja czynność skurczowa leży i kwiczy. Taa.. przez prawie 40 minut jeden mizerny,żałosny, prawie nieodczuwalny skurcz. Po badaniu czeka mnie jeszcze USG i wg lekarki „jeszcze tylko panią zbadam i puścimy panią do domu, kolejne ktg w sobotę”. Czyli jest jak zawsze - wracamy do domu. A jednak to ostatnie badanie po którym miało być „puścimy panią do domu” przynosi inne wieści: „wie pani co, właściwie to…hm…no tak …ma pani już dobre 3,5cm rozwarcia..to może pani już zostanie? Wywołamy poród, w końcu już po terminie”
No nie powiem…mało to romantyczne… inaczej to sobie wyobrażałam. Ale że końcówka ciąży potwornie mi się dłuży i męczy już okrutnie to propozycja zaczyna mi się podobać
Rafał przynosi mi torbę a położna, która ma mnie zaprowadzić na porodówkę proponuje, żeby mąż poszedł sobie coś zjeść a ja mam po niego zadzwonić jak się zacznie akcja. A akcja przy wywoływanym może się długo rozkręcać. Trochę zaskoczeni ustalamy rzeczywiście że po Rafała zadzwonię. Jak się później okazało to był błąd. Trzeba było chłopa brać od razu, potem ledwo zdążył.
O godz. 13 kładą mnie na porodówce , od razu podłączają mi KTG i każą wyłączyć telefon co czynię a chwilę później uświadamiam sobie że…nie pamiętam PINU. No za Chiny ludowe sobie nie przypomnę. Extra…jak ja zadzwonię po Rafała?
Godzina mija szybko (nadal myślę nad PINEM ale nic mi się nie przypomina), o godz. 14:10 lekarka decyduje podłączyć mi kroplówkę z oksytocyną. OK. niech się wreszcie coś zacznie. Mija kolejna godzina…leżę pod kroplówą, przypięta pasami do ktg i nuuuuuudzi mi się potwornie. Zero jakiejkolwiek akcji. Z nudów liczę kafelki na sali, nauczyłam się prawie na pamięć instrukcji dezynfekcji rąk, znam też już adres serwisu urządzenia ktg. Nie no…ja się tu porżnę z nudów. To ma być poród? Wołam siostrę,że chcę pójść do toalety. Słyszę „Zaraz kochaniutka, musisz poczekać. Straszny młyn tu mamy”. To fakt. Za chwilę mają przywieźć rodzącą w 30 tygodniu, przyjmują nowe rodzące. Dobra poczekam.
Jest godz.16:15…siku mi się chce …..wołam jeszcze raz siostrę i w tym momencie czuję potworny ból. Już wiem..zaczęło się. To był pierwszy skurcz…za chwilę kolejny……. O ja pierniczę!…….jak to tak boli, to ja dziękuję. Przychodzi akurat siostra która pyta czy chcę lewatywę. Chcę. Coś mi się kołacze po głowie, że to może przyspieszyć poród. „To jeszcze sprawdzimy rozwarcie” Nadal 3,5cm. W drodze do lewatywowni pytam się położnej ile muszę pod tą kroplówką leżeć. „Do końca kochaniutka, do końca. Poród indukowany na tym polega, że do końca podaje się oksytocynę”. To mnie powaliło. Jak to? Mam tam leżeć  w tych bólach? To nie tak miało być. W końcu nasłuchałam się na zajęciach w Szkole Rodzenia o tym, jak to można chodzić po korytarzu, skakać po piłkach i innych cudach, jak to mąż ma mi pod prysznicem pomagać. Zaczynam być przerażona, tym bardziej że bóle są już konkretne.  Słyszę jeszcze od położnej, że na lewatywę mam godzinę i w tym czasie mogę sobie pochodzić. No nie omieszkam.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: agulkaaa w 25 Listopada 2008, 15:22
ela pisz bo jestem ciekawa co dalej
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 25 Listopada 2008, 16:55
Ciekawie się zaczęło :Tuptup: :Tuptup: :Tuptup:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 25 Listopada 2008, 17:08
Aleeeeeeeeeee ciekawie...i co z tym PINEM  :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 25 Listopada 2008, 20:37
ooo -  EMOCJE  narastają :) już sie niecierpliwie na cd :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 25 Listopada 2008, 22:14
Ela dobre....dobe...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolaÅ‚o:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 26 Listopada 2008, 07:30
Napiecie rosnie :-)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 26 Listopada 2008, 08:14
 ::) ::) ::) zaje.iście się zaczyna... Ela zdążysz skończyć przed moim porodem?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 26 Listopada 2008, 12:28
Dziubasku zdążę ;)

Część II

Rafał już na mnie czeka w korytarzu (jak się później dowiem od godz. 13 czekał pod porodówką aż do niego zadzwonię, w końcu sam kazał się zaprowadzić do żony).
Położna zostawia mnie z tym miłym doświadczeniem jakim jest lewatywa a ja prawie biegam po toalecie w kółko i tylko gdy czuję skurcz nic innego nie ciśnie mi się na usta jak „o ja pie…”.
Między skurczami zastanawiam się jak to możliwe że matka natura tak to wymyśliła, że takiemu pięknemu wydarzeniu jakim jest przyjście na świat dziecka towarzyszy tak potworny ból. Kolejny skurcz…. Jeszcze silniejszy niż poprzednie… podpierając się o ścianę wchodzę pod prysznic. I kolejny… porzucam filozoficzne rozmyślania i skupiam się już tylko na oddychaniu - trochę pomaga. Między moimi kolejnymi „o ja pier…” słyszę zza ściany „ kur…a, kur…a..jak to boli”. Oj sąsiadko, jak ja cię rozumiem.
Nie wiem ile czasu mija ale w końcu decyduję się wrócić na salę (jest 17:30). Wychodzę prawie na czworaka. Kątem oka widzę Rafała w tym śmiesznym wdzianku szpitalnym za 150zł (cena porodu rodzinnego w Zdrojach). Patrzy na mnie wijącą się z bólu i widzę przerażenie w jego oczach. No tak to on mi nie pomoże.
Kładę się na tym potwornie niewygodnym łóżku i słyszę od męża „jak chcesz to możesz mnie ścisnąć za jajka”. Przez chwilę biorę jego propozycję całkiem poważnie. Niech też cierpi tu ze mną ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: agulkaaa w 26 Listopada 2008, 12:31
hehehheheheh dobre
btw nie wiedziałam że w zdjochach się plłaci za rodzinny....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 26 Listopada 2008, 12:34
Ela, popłakałam się czytając Ciebie, bo tak niedawno przeżywałam to samo...a ta lewatywa i to "ja pier..." też pamiętam :)
Z propozycji męża się uśmiałam. Przy następnym porodzie tak właśnie zrobię :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 26 Listopada 2008, 12:54
:brawo: Ela!! To najbardziej emocjonująca relacja jaką czytałam... może podchodze tak do tego ze względu na zbliżający się mój poród  :P

PS> Muszę o tych jajkach powiedzieć Tomkowi... co by mi takich propozycji nie składał, bo znając siebie nie omieszkałabym...
PS2. Żeby było śmiesznie, nawet jak robią cesarkę (przy której mąż nie może być) trzeba uiścić opłatę 150 zł za poród rodzinny :P :P Chyba znowu za ten fartuszek i możliwość postania taty przy kąciku noworodka...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 26 Listopada 2008, 13:29
 ;D ;D ;D Ela podoba mi się Twoja relacja  :D :D :D

mimo, ze rozumie Twój ból - to widac poczucie humoru Cię nie opuszcza (teraz) :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 26 Listopada 2008, 13:40
Ela-jak Aghate Christie sie czyta normalnie :o :o :o
taaa płaci sie w Zdrojach-ale ja powtarzam do znudzenia:JEST MOŻLIWOSC NAPISANIA PODANIA O ZWOLNIENIE Z KOSZTÓW PORODU RODZINNEGO-i nikt zato w Zdrojach łba nie urywa albo gorzej nie traktuje...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 26 Listopada 2008, 16:17
Podoba mi sie bardzo Twoja relacja, chociaz jestem juz totalnie pos...na ze strachu :o :o :o

Mam nadzieje, ze po porodzie tez bede umiala opowiadac o nim z humorem
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 26 Listopada 2008, 16:22
Ela normalnie mnie zmotywowałas.... :P :P
Jak wiecie termin miałam na 21-22.05-ale po kontrolnej wizycie odesłano mnie do domu 21.05 z błogosławienstwem "że my to w polu jestesmy jak za tydzien się zacznie to dobrze bedzie"
No to wrócilismy
Boże Ciało.
Ja jako ten wieloryb z opuchniętymi kostakami juz do koscioła nie ide.Jest mi duszno ciezko jakos tak dziwnie.A ze nie zdało egzaminu mycie okien,spacery,sex tuz przed-mysle sobie looz "jak weszłas to i wyjsc musisz jak nie chcesz sama po dobroci to ci pomogą"
Posprzątałam chate,zrobiłam obiad(pamiętam to zrazy wołowe były!! )wzięłam ksiązeke i tak sie wierce..jakies skurczybyki sa..ale słabe jakies.
wiec leze/
zapomniałam dodac chyba najbardziej istotnej informacji:otóz tego dnia o ok 3nad ranem odeszły mi wody.Tylko ze nie wiedziałam ze "to są wody:(siąpiło sie cos deliktanie-zadzoniłam do poloznej -kazała sie obserowac itp..) wiec ok 16 22.05mówi domnie mąż:ty mała (perwers mówic 'mAŁA ' do słoniątka w terminie porodu  )chodz pojedziemy sprawdzic co jest pięc.Ja ociągałam sie nieco(wkoncu byłam tam wczoraj nie  ?) ale czlapie sie za nim
Na izbie jakto na izbie najpierw formalnosci potem badanie.
"ale kiedy pani wody odeszły:pyta przeurocza jak sto diabłów ginka wkładajac mi cos wielkiego i zelaznego w moją pochwe.
"nie,prosze pani.mi wody nie odeszły-przeciez nie przeoczyłabym nie"?
urocza lekarka
"ale pęcherz pękł prosze pani juz dawno"
Ja oczy jak 5zł a tam dwie kolejne przeurocze połozne wycierajac krew która bryzgala po narzędziu włożonym przez uroczą panią gin zakładaja mi koszule szpitalną na co ja sie pytam"to ja na patologie musze isc"
one juz widze leją zemnie ..."nie prosze pani do porodu"
"eeyyy nie to spoko-pomyłka wczoraj mój gin a wasz ordynator mówił ze jestescmy w lesie z porodem"
"noto juz wyszlismy z lasu prosze pani szybciutko "szybciutko na sale porodową."
wypełzłąm w tej koszuli coto z załozenia nawet dupska nie przykrywac a mój G stoi blady jak sciana i sie pyta mnie i lekarki"co sie dzieje"
"dziecko sie panu rodzi"  
potem usg na którym potwierdzono małowodzie..mina widze nie tęga u lakarki,wzywa na konsultacje innego lekarza.Teb zjawia sie w przeciągu 5 min z kims jeszcze.Cos tam gadają a ja bez przerwy wchodze im  w słowo "czy z Mają wporządku???"
Lecimy na sale...
Tam KTG i oxy dawka 1
mija chyba godzina/Przylazła nadęta połozna i mówi "o widze ze pani z tych co nie piszczą"ja na to"a czego mam piszczec jak jeszcze bóle są znosne-piszczec bede potem"
Przychodzi 2ginów-badania rozwarcia..wyje jak dziecko...bada mnie jeden i drugi..skurcze to pikus...zero rozwarcia..
oxy dawka 2...
znow czekam..skurcze *cenzura*-wg innej połoznej do północy na bank sie wyrobie  (jest g 20) znów badanie..
ja mowie do G"jak on *cenzura* domnie podejdzie to go kopne jak Boga kocham)
lekarz odpuszcza
na jakies 20min
przylazi znów w asycie 3 stażystek-to badanie jakos mniej boli..zresztą juz nie odczuwam przerw miedzy skurczami.....rozwarcie..
MIERNOTA 2cm'..
3dawka oxy...
4dawka oxy...
wielkie NIC jesli idzie o rozwarcie
widze jakies zamieszanie na korytarzu..wpada 3 lekarzy(2 ginów 1 anestezjolog) i dwie połozne -jedna z cewnikiem druga z jakimis papierami
'prosze podpisac zgode na cc"
myślalam ze zwymiotuje.najpierw ze to jest gdzies w zaswiatach moich mysli ze to sie nie dzieje na serio..
NIE..
"jak to nie"
pyta lekarza
No nie..
"zwariowałas?rozum ci odjeło" pyta G
ja jeszcze sn popróbuje.i sie odwracam łbem do sciany
Prosze pani chocby pani tu dwa dni lezała nie ma pani szans urodzic tego dziecka siłami natury.
I pękałam
Ryk mój,spazmy..ze ja sie nie nadaje ,zeby dali mi jeszze troche czasu,ze moze jeszcze raz oxy,ze sie boje o Maje w cc...
dostaje jakis zastrzyk...uspokajam sie.Podpisuje (w sumie G podpisał) Pierwsze wkłócie cewnika..mi wszystko jedno...łzy mi lecą ciurkiem,nic nie mówie ,nie oddycham prawie..tysiac mysli..jak ja ją podniose po cc,czy bede mogła karmic,czy jej nic nie zrobią jak ja bedą "wyjmowac'Jade na sale operacyjną.Nic do nikogo nie mówie
Kłoda bez zycia,czucia
Anastezjolog kaze mi zrobic łuk -ja leze i gapie sie w lampy.Powtarza prosbe.Wkoncu pielegniarki mnie przewracają.Jakis gin którego wczesniej nie było tłumaczy mi ze to jedyny wyjscie,ze Maja powoli zaczyna sie podduszac.
Kubel wody na jebniety łeb
Majaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
wygiam sie w łuk jak kot,próbuje zartowac z lekarzami..dwóch z nich obsługuje w mojej hurtowni medycznej..śmiech na sali..Kroją..
dziwne uczucie..bez bólu -lekkie szarpanie.Mija jakies 15min-słysze płacz
...ten płacz bedzie mi towarzyszył wszędzie...juz do śmierci.
przynoszą mi małe pomarszczone sine(owineła sie Małpa pępowiną) "coś" nie kładą na piersi tylko przytulają domojej twarzy..
Płacze.
Nie będe próbowac opisac emocji jakie mi towarzyszyły kiedy ją dotknałam..powąchalam..
pierwsza (i długo jedyna )mysl tuz po"ja sie urodziłam poto aby ją mieć"
Maja jest najlepszą częścią nas...
Moja wiarą,nadzieją ,miłością
.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 26 Listopada 2008, 16:37
Tete ...dlaczego mi to robisz???
rycze...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 26 Listopada 2008, 17:31
tete  :Wzruszony: i się uśmialam i wzruszyłam...

ja swoją skończę jutro, jakoś nie potrafię na raz jej napisać.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Wercia w 26 Listopada 2008, 17:46
Tete czytając opis Twojego porodu nie ma sposobu żeby powstrzymać łzy  :Wzruszony: pięknie napisane........
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: BETI w 26 Listopada 2008, 17:58
Tete,czytam to i widze swój poród.Identyczne odczucia i myśli. Tylko,że ja nadal borykam się z wyrzutami,że nie urodziłam siłami natury...  
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 26 Listopada 2008, 18:19
Dziewczyny...to pojechałyście...dwie relacje w jeden dzień to przed porodem daje do myślenia :)

Ela - nie wiem dlaczego, ale tak właśnie wyobrazam sobie porod...pomimo, ze jeszcze nie skonczylas ;)

tete jak zwykle potrafisz wzruszyć...cudnie :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: *Ewelina* w 26 Listopada 2008, 19:03
No to i ja dołącze swoj :)
Bedzie 3 tez w Zdrojach :)

RELACJA Z PORODU.

A wiec to było tak...23.05. O  godzinie 1 w nocy obudziłam sie poszłam sobie do toalety jak zawsze sie załatwić połozylam sie spowrotem do łozka po czym znowu musialam isc do WC, gdzie zrobilo misie dziwnie, gdyz zamiast zrobic siku poleciala woda sama. Wiec juz cos bylo nie tak jak dla mnie. Oczywiscie juz nie spanie, w dalszych godiznach kolejne wizyty w Wc, obudzenie siostry, siedzenie i czekanie co dalej sie zdarzy. Potem zadzwonilam do kuzynki ktora miala wiesc mnie do szpitala i zapytanie o wody płodowe, Po czym do 5 rano siedzenie i patrzenie co dalej sie wydarzy.
Wiec o 6 rano dotarłysmy do szpitala w Zdrojach. Oczywiscie zgłoszenie sie jako rodzacej i przyjecie do szpitala. Siostra oczywiscie byla ze mna od samgo początku do samego konca. Za co jestem jej bardzo wdzięczna. Bo sama bym nie dała rady.
Poszłysmy na sale porodową, oczywiscie rutynowe badania, wywiady środowiskowe itd...
Rozwarcie na 2,5cm nic im nie dawalo wiec podłączono mi oxo. Potem kazano chodzic po korytarzu zeby cos ruszylo...ruszylo tylko na troszeke. Po zwiekszonej dawce oxo i zdaniu całej strzykawki podanio i jeszcze jedna i jakas kroplowke oczywiscie z mineralami i kazali dalej chodzic. I wtedy juz wiedzialam ze jak mnie złapie to nie bede wiedziala jak sie nazywam.
Oczywiscie w stalym kontakcie z mężem bylysmy i resztą rodzinki, a to juz tyle trwalo ze wkoncu moja siostra pytala czy nie można zrobic CC bo sie mecze ale widocznie dla lekarzy nie byl to jeszcze odpowiedni moment. Przebili mi takze pęcherz i tak gdzies ok 14 sie zaczęło przy rozwarciu 6cm zaczęłam juz przec. Wiec nie bylo wyjscia. Trzeba bylo przec i urodzic Miłoszka.
Przyznam sie szczerze ze za wiele z tego nie pamietam. Tylko co otwieralam oczy i krzyczalam to widzialam pełno lekarzy ktorzy mowili mi ze mam nie krzyczec tylko przec. A potem z tego co pamietam to juz tylko łzy szczęscie mojej siostry i Miłoszka u mnie na piersiach, wtedy juz mi bylo wszytsko jedno mogli robic ze mna wszystko co chcieli. Miloszek pojecha z siostra na oczyszczanie a mnie zszyto. Oczywiscie potem lerzalam z nim 2 h na porodowej jeszcze. I z siostra. A potem juz przewieziono mnie na oddział z małym.Ogolnie mój porod trwal 5,30h pierwsza faza a II-19minut.
Moja siostra potem mi opowiadala jak to sie zachowywalam przy porodzie, ojj działo sie dzialo.
Wiem ze bez jej pomocy nie wiem co bym zrobila bo mnie mobilizowala.
I tak mam na świecie mojego Synka najkochanszego  na świecie.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 26 Listopada 2008, 20:11
ależ tu ruch :)

dałyscie czadu.......

ehhh..kochana co poród to cała hisotria :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 26 Listopada 2008, 20:50
aż żałuję, ze mojego nie opisałam zaraz po
teraz wiele rzeczy nie pamietam i chyba dpobrze bo inaczej na drugie bym się nie zdecydowała
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: agulkaaa w 26 Listopada 2008, 20:58
ja mam opis zarz po
wklajałam ją w watku miska którego już nie ma
mam gdzieś na płycie jak znajdę to wkleję:)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ninka w 26 Listopada 2008, 21:11
Piękne... a ja dojrzewam. Chyba już mogę zabrać się za relację, ale czasu mi brak. Jednak wiem, że chcę pamiętać wszystko, jak żywe i opis będzie wspaniałą pamiątką dla mnie i Córci.

A najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że mało który z tych porodów jest tak czysto romantyczny i literacki. Większość jest wspomaganych, wywoływanych, bądź przez CC a jednak mają magię i wzruszają do łez. Jak to jest :?:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: pomarancza w 27 Listopada 2008, 06:51
Świetnie dziewczyny ;) Ja też po porodzie mówiłam, że Jagoda nie będzie miała rodzeństwa, ale juz dzis myslę inaczej, warto przeżyć ten ból, choc planujemy nie wcześniej niż za 5 lat kolejne dziecko

Tetuś - Ty się wzbraniałaś przed cc, a ja jak mi po ok. 7 godz porodu sn kazali podpisać zgodę na cc, to poczułam ulgę, po prostu nie miałam już siły dalej rodzić.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 27 Listopada 2008, 08:22
Tete jest z tego samego rzutu co ja....święcie wierzymy w wyższość porodu naturalnego nad CC...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Maja w 27 Listopada 2008, 08:35
Tete, ja nie wiem jak to jest ale poryczałam się przez ten Twój opis, a ja w pracy jestem.

Ela - czekam na ciąg dalszy bo przy Twoim opisie mam banana na pół gęby ;)

Ewelinka - Ty szybka dziewczyna jesteś
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: BETI w 27 Listopada 2008, 09:17
Nie ma to jak poród naturalny...chciałabym to przeżyć.Jak dziewczyna urodzi naturalnie to wie,że dokanała czegoś wyjątkowego,dokonała cudu,a cc....wszystko robią za ciebie - brakuje potem czegoś. Ja czuję się niespełniona...brakuje mi tej mistyfikacji i nie moge się do tej pory z tym pogodzić.Jak przypominam sobie o porodzie to chce mi sie wyć...

Ale i tak najbardziej na świecie kocham mojego synka i cieszę się,że urodzil sie zdrowy.. :)  
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 27 Listopada 2008, 09:19
mistycyzmu chyba...
SN nie ma nic z mistyfikacji...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 27 Listopada 2008, 09:22
 Beti nie rób dramatu z cc
ciesz się, że ci ją zrobiono - widocznie były przesłanki tu temu
jeszcze trzeba, zeby dziewczyny po cc miały wyrzuty sumienia!! :bredzisz:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 27 Listopada 2008, 09:24
fakt...
jak trzeba to trzeba...
jedynym debilizmem jest CC na życzenie...ale w kraju gdzie nie ma znieczulenia przy SN, to nawet to przestaje w uzasadnionych przypadkach byc debilizmem...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: BETI w 27 Listopada 2008, 09:30
Wiedziałam,że coś pomyliłam z tym mistycyzmem. :brewki:
No niestety były przesłanki - na życzenie bym nigdy sobie nie zrobiła cc
Nie robię dramatu z cc - po prostu jest mi przykro,że nie rodziłam naturalnie.  



Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Elcik w 27 Listopada 2008, 15:08
Tatuś....  :Wzruszony:

Ja dojrzewam, dojrzewam... może też opiszę...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dosiado w 27 Listopada 2008, 19:03
Cytuj
po prostu jest mi przykro,że nie rodziłam naturalnie.

Mi też... ale mam nadzieję, że przy drugim dziecku będę miała szanse na poród SN :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gabiś w 28 Listopada 2008, 10:16
tete.... jestes niesamowita. Siedzę w pracy i ryczę ja bóbr...  silna kobietka z ciebie.
Pozdrawiam was kochana  :-* :-* :-* :-*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 28 Listopada 2008, 10:47
Tete, dopiero dziś zebrałam się a odwagę,żeby przeczytać Twój opis...wiedziałam, że będzie poruszający, ale że aż tak??
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 28 Listopada 2008, 10:50
kobietki kochane nie powiem ze jest mi miło ,że dziękuje,że naprawde ciesze się ze mogłam sie z Wami tym podzielic..
ale serducho rosnie ze choc odrobine udało mi sie pokazac Wam moje emocje z tamtego dnia.tAkie zwykłe,takie moje.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 28 Listopada 2008, 10:53
Marta, Ty cała jesteś niezwykła. Twoja miłość do Mai i cała reszta  ;D Tylko brać z Ciebie przykład.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 28 Listopada 2008, 11:03
Marta, Ty cała jesteś niezwykła. Twoja miłość do Mai i cała reszta  ;D Tylko brać z Ciebie przykład.
Martys-Ty nie mów takich rzeczy ;D ;D ;D bo ja niewiem co powiedzieć!-kazda mama jest niezwykła,kazdy człowiek jest niezwykły..składa sie na niego milion kawałków milion mysli,zachowan,zdarzen..potem jest tylko suma tego-czyli to jak postrzega nas inny człowiek...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: agulkaaa w 29 Listopada 2008, 13:03
Ela kiedy będzie dalszy ciąg bo sie doczekac nie mogę:)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 30 Listopada 2008, 15:35
I co gdzie chętne do opisu ? Mam ochotę przezyc jakiś porodzik  :'(
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: martulka w 30 Listopada 2008, 16:11
Ja czekam na koniec opowieści elisabeth bo po pierwszych dwóch częściach oboje z Tomkiem płakaliśmy ze śmiechu.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 30 Listopada 2008, 16:43
To ja tak pomogę Elizabet :) i zlepię te dwie częsci :)

Jest środa 12 listopada - jesteśmy w drodze na kolejne KTG w szpitalu w Zdrojach. Spakowaną torbę wozimy już od tygodnia choć tak jak za każdym razem  wydaje nam się że znowu wrócimy do domu. Bo przecież się nic nie dzieje… co z tego że dwa dni po terminie? Można urodzić nawet dwa tygodnie po wyznaczonej dacie. Jedziemy zatem trochę znudzeni - w końcu kolejny raz pokonujemy tę samą trasę, w myślach planuję co dziś mam do zrobienia.
Na izbie przyjęć potworny tłok, przed nami 2 ciężarne oczekują na badanie ktg z których jedna jak się później okazuje musi być monitorowana ponad godzinę. I tak po prawie dwóch nasza kolej. Jest jak zwykle, Rafał komentuje wyniki i śmieje się że moja czynność skurczowa leży i kwiczy. Taa.. przez prawie 40 minut jeden mizerny,żałosny, prawie nieodczuwalny skurcz. Po badaniu czeka mnie jeszcze USG i wg lekarki „jeszcze tylko panią zbadam i puścimy panią do domu, kolejne ktg w sobotę”. Czyli jest jak zawsze - wracamy do domu. A jednak to ostatnie badanie po którym miało być „puścimy panią do domu” przynosi inne wieści: „wie pani co, właściwie to…hm…no tak …ma pani już dobre 3,5cm rozwarcia..to może pani już zostanie? Wywołamy poród, w końcu już po terminie”
No nie powiem…mało to romantyczne… inaczej to sobie wyobrażałam. Ale że końcówka ciąży potwornie mi się dłuży i męczy już okrutnie to propozycja zaczyna mi się podobać
Rafał przynosi mi torbę a położna, która ma mnie zaprowadzić na porodówkę proponuje, żeby mąż poszedł sobie coś zjeść a ja mam po niego zadzwonić jak się zacznie akcja. A akcja przy wywoływanym może się długo rozkręcać. Trochę zaskoczeni ustalamy rzeczywiście że po Rafała zadzwonię. Jak się później okazało to był błąd. Trzeba było chłopa brać od razu, potem ledwo zdążył.
O godz. 13 kładą mnie na porodówce , od razu podłączają mi KTG i każą wyłączyć telefon co czynię a chwilę później uświadamiam sobie że…nie pamiętam PINU. No za Chiny ludowe sobie nie przypomnę. Extra…jak ja zadzwonię po Rafała?
Godzina mija szybko (nadal myślę nad PINEM ale nic mi się nie przypomina), o godz. 14:10 lekarka decyduje podłączyć mi kroplówkę z oksytocyną. OK. niech się wreszcie coś zacznie. Mija kolejna godzina…leżę pod kroplówą, przypięta pasami do ktg i nuuuuuudzi mi się potwornie. Zero jakiejkolwiek akcji. Z nudów liczę kafelki na sali, nauczyłam się prawie na pamięć instrukcji dezynfekcji rąk, znam też już adres serwisu urządzenia ktg. Nie no…ja się tu porżnę z nudów. To ma być poród? Wołam siostrę,że chcę pójść do toalety. Słyszę „Zaraz kochaniutka, musisz poczekać. Straszny młyn tu mamy”. To fakt. Za chwilę mają przywieźć rodzącą w 30 tygodniu, przyjmują nowe rodzące. Dobra poczekam.
Jest godz.16:15…siku mi się chce …..wołam jeszcze raz siostrę i w tym momencie czuję potworny ból. Już wiem..zaczęło się. To był pierwszy skurcz…za chwilę kolejny……. O ja pierniczę!…….jak to tak boli, to ja dziękuję. Przychodzi akurat siostra która pyta czy chcę lewatywę. Chcę. Coś mi się kołacze po głowie, że to może przyspieszyć poród. „To jeszcze sprawdzimy rozwarcie” Nadal 3,5cm. W drodze do lewatywowni pytam się położnej ile muszę pod tą kroplówką leżeć. „Do końca kochaniutka, do końca. Poród indukowany na tym polega, że do końca podaje się oksytocynę”. To mnie powaliło. Jak to? Mam tam leżeć  w tych bólach? To nie tak miało być. W końcu nasłuchałam się na zajęciach w Szkole Rodzenia o tym, jak to można chodzić po korytarzu, skakać po piłkach i innych cudach, jak to mąż ma mi pod prysznicem pomagać. Zaczynam być przerażona, tym bardziej że bóle są już konkretne.  Słyszę jeszcze od położnej, że na lewatywę mam godzinę i w tym czasie mogę sobie pochodzić. No nie omieszkam.
Rafał już na mnie czeka w korytarzu (jak się później dowiem od godz. 13 czekał pod porodówką aż do niego zadzwonię, w końcu sam kazał się zaprowadzić do żony).
Położna zostawia mnie z tym miłym doświadczeniem jakim jest lewatywa a ja prawie biegam po toalecie w kółko i tylko gdy czuję skurcz nic innego nie ciśnie mi się na usta jak „o ja pie…”.
Między skurczami zastanawiam się jak to możliwe że matka natura tak to wymyśliła, że takiemu pięknemu wydarzeniu jakim jest przyjście na świat dziecka towarzyszy tak potworny ból. Kolejny skurcz…. Jeszcze silniejszy niż poprzednie… podpierając się o ścianę wchodzę pod prysznic. I kolejny… porzucam filozoficzne rozmyślania i skupiam się już tylko na oddychaniu - trochę pomaga. Między moimi kolejnymi „o ja pier…” słyszę zza ściany „ kur…a, kur…a..jak to boli”. Oj sąsiadko, jak ja cię rozumiem.
Nie wiem ile czasu mija ale w końcu decyduję się wrócić na salę (jest 17:30). Wychodzę prawie na czworaka. Kątem oka widzę Rafała w tym śmiesznym wdzianku szpitalnym za 150zł (cena porodu rodzinnego w Zdrojach). Patrzy na mnie wijącą się z bólu i widzę przerażenie w jego oczach. No tak to on mi nie pomoże.
Kładę się na tym potwornie niewygodnym łóżku i słyszę od męża „jak chcesz to możesz mnie ścisnąć za jajka”. Przez chwilę biorę jego propozycję całkiem poważnie. Niech też cierpi tu ze mną  
Przeczytałam jesio raz i prosze o koncóweczke :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 30 Listopada 2008, 19:07
Dziewczyny, pamiętam że mam zadanie domowe do odrobienia. Ale nasz maluch nie daje mi chwili wytchnienia.
Cieszę się że moja relacja wam się podoba. Postaram się by 3 część was nie zawiodła ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 30 Listopada 2008, 19:52
Ja nie mogłam się powstrzymać przy tej części o jajkach i przeczytałam Krzyśkowi  ;D
Czekam na ciąg dalszy  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 30 Listopada 2008, 21:34
taaa o jajkach to i ja swojemu wspomniałam :P Coby mi takich propozycji nie składał... bom jeszcze gotowa skorzystać  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 1 Grudnia 2008, 00:43
moj mąż w ramach usprawiedliwienia stwierdził, że przecież dał mi swoją rękę do gryzienia...
heee heeee czyżby jeszcze teraz bał sie o jajka???
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 1 Grudnia 2008, 10:50
a moj przyjąl bezpieczną pozycje za głowa..pomagajac przec..i nie było mowy zeby złapac go za klejnoty ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 1 Grudnia 2008, 12:19
Mój z wrażenia chyba, stał tak że jego rozporek miałam na wyciągnięcie ręki :)

Ok, to kolejna część pisana na szybko między karmieniami.

Wchodzi lekarka i zaczyna się kolejne badanie. „Oooo pięknie! Mamy już ponad 7cm! Pięknie pani rodzi! Tak cichutko pani sobie leży a tu taki postęp. Chociaż jedna”.
Piękne proszę pani to są Bieszczady jesienią albo tęcza po deszczu, w tym bólu to ja nic pięknego nie widzę. Za to mój mąż humanista  zainteresował się wypowiedzią pani doktor: „a na czym polega to piękno?” Wrrr……..
Przy tych 7cm ból jest coraz bardziej nie do zniesienia. Nie mogę zacytować swoich myśli, ale powiem jedno: nie widziałam że znam takie słowa!
 Staram się oddychać tak jak uczyli w szkole rodzenia ale ból zaczyna rządzić już nie tylko moim ciałem ale i umysłem. Mam wrażenie że w momencie skurczu nie jestem na tej sali a zupełnie gdzieindziej. Zaczyna mnie denerwować cały ten gwar wokół, pielęgniarki, które uwijają się jak w ukropie bo tego dnia jest istny sajgon na porodówce w Zdrojach. Słyszę, że na izbie przyjęć odsyłają rodzące do innych szpitali. No to miałam farta!

Rafał coś do mnie mówi ale chyba go nie słyszę, skupiam się na bólu który nieporównywalny z niczym innym jest już nie do wytrzymania. Chyba zaczynam coraz głośniej pojękiwać bo nagle widzę nad sobą twarz położnej która pyta czy chcę coś przeciwbólowego. Nie bardzo wierzę by cokolwiek mogło mi teraz pomóc ale się zgadzam. A niech to będzie poród full wypas! Dostaję zastrzyk, który przez 10 sekund sprawia że czuję się jak na haju. O jak mi dobrze…………na bardzo krótko.

 Mija krótka chwila - choć mi się zdaje że trwa wieczność i mamy kolejne badanie. „Oo..prawie 9cm! Zawołajcie panią dr X….” Teraz to już obrazy mi lecą jak na filmie akcji. Położna z całym sprzętem już gotowa, zaczyna od golenia. Słyszę od niej „ to ja pani tu paseczek na nacięcie i jeszcze tu jakby ewentualnie miała być cesarka”. A rób pani co chcesz. Wisi mi to dokumentnie. Mogę mieć tam nawet wygoloną choinkę. W chwili obecnej mam to w dupie.(Za chwilę dociera do mnie dosłowność tego stwierdzenia  ;)).

Wraca Rafał (na czas badania wyszedł na korytarz). A między moimi nogami zbiera się prawie konsylium. Dostaję instrukcję co robić przy partych, które zaczną się lada moment. Dobra, dobra. Jestem obcykana, dzielnie ćwiczyłam na zajęciach w szkole rodzenia.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 1 Grudnia 2008, 12:28
Ela, wiem, że wtedy nie był Ci do śmiechu, ale czytam to i nie mogę się opanować!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 1 Grudnia 2008, 12:29
 ;D ;D ;D ;D ;D ;D ;D ;D

Ela, gdzie Ty się ukrywałaś z tym darem pisania, co??

jeszcze, jeszcze, jeszcze !!!!!!!!!!!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 1 Grudnia 2008, 12:31
Elka....posikałam się przy Bieszczadach....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 1 Grudnia 2008, 12:40
dawaj dalej!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: martulka w 1 Grudnia 2008, 12:47
Ela super się czyta twoja relację - jak dobrą komedię  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 1 Grudnia 2008, 13:41
hehe  -rewelacja :D
czekam na cd :D
heheh -  mimo, ze piszesz o bólu  -to tak jakos lekko i z humrem, ze az miło :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 1 Grudnia 2008, 14:39
Ela Twój opis jest fantastyczny i chociaż piszesz, ze bardzo bolało, jakoś nie czuję się aż tak przestraszona Twoim opisem :D

Nie mogę się doczekac dalszego ciągu ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 1 Grudnia 2008, 19:28
Elka....posikałam się przy Bieszczadach....

To szybko Ci poszło...ja popuścilam dopiero przy choince ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 1 Grudnia 2008, 19:53
ela poporstu wymiękłam
jestes zaj.........
jak dla mnie bieszczady i choinka rządzą
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kawaii2 w 1 Grudnia 2008, 20:56
elisabeth - rozczytałam się (z mężem :> )
czekam na cd.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Kasia* w 1 Grudnia 2008, 21:12
ela świetna relacja! :D :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 1 Grudnia 2008, 22:02
Prosze o kolejna cześc :) ..dzisiaj :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 1 Grudnia 2008, 22:04
Prosimy o dalej !!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 1 Grudnia 2008, 23:26
...no to wytzrymam już do jutra  :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ewelina_Michał w 2 Grudnia 2008, 07:44
hihi z tą choinką to dałaś czadu :))) super relacja
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: BETI w 2 Grudnia 2008, 10:16
Tak świątecznie się zrobiło z tą choinką  ;D ;D ;D

Oboje z mężem sikaliśmy ze śmiechu przy tej choince....czekam na dalszą relację.
Po tym jak opisujesz poród to aż chce się rodzić  :)  
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 2 Grudnia 2008, 10:36
Kurcze..nie spodziewałam się, że moja relacja tak wam się spodoba. Strasznie mnie to cieszy!
postaram się dzisiaj napisać kolejną chyba już ostatnią część. O ile dzieć mi pozwoli ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 2 Grudnia 2008, 10:38
Marcinku kochany ciocia Ania prosi Cię ładnie, abyś dał dzisiaj mamusi chwilkę czasu na dokończenie relacji  :blagam: :blagam: :blagam:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Kasia* w 2 Grudnia 2008, 12:06
ciotka Kasia także prosi :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gabiś w 2 Grudnia 2008, 14:29
Ela ja też błagam o jeszcze.... bardzo mi się podoba  ;D ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 2 Grudnia 2008, 14:45
ile prawdy w tej relacji... mialam podobne odczucia przy swoim porodzie  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 2 Grudnia 2008, 18:07
Proszę , proszę ELIZABETH!!!!!!!! Napisz :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ninka w 2 Grudnia 2008, 18:15
Proszę i ja byś dał chwilę mamusi na napisanie finału. Czyta się cudownie. Masz dar Kochana!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: AndziaK w 2 Grudnia 2008, 18:17
Teraz moja kolej :)

Cz.1


30.10.2008 r czułam się bardzo źle, męczyły mnie jakieś skurcze, które na początku regularne (co 15 min) za jakiś czas ustały…. Żeby się nieco uspokoić pojechałam na KTG do ośrodka zdrowia… nie pokazało jednak żadnych skurczy mimo, że podczas badania wyraźnie czułam 3 skurczybyki… no ale…. Podobno sprzęt nówencja….
Po KTG przeszło mi więc uznałam to za jakieś tam skurcze przepowiadające…

31.10.2008 r cała moja rodzinka wybierała się na Wszystkich Świętych do Wrocławia do babci, pojechaliśmy ich pożegnać z R. Każdy głaskał brzuś i kazał Robaczkowi czekać na ich powrót ;) Jeszcze pojechaliśmy z R na cmentarz zawieźć kwiaty, a potem odpoczywaliśmy w domu. Energia mnie rozpierała ;)

R jak zwykle poszedł na 21.00 do pracy (wracał zazwyczaj o 1.00) Ja zjadłam kolację i zaczęłam czuć skurcze co jakiś tam czas…. Wzięłam prysznic i dopiero się zaczęło… skurcze coraz boleśniejsze… ale czy to TO? Nie miałam pojęcia. Od 23.00 do 24.00 leżałam i liczyłam co jaki czas mam owe skurcze… wyszło że co 5 minut w ciągu całej godziny (gin mówił że jak tak jest to coś się zaczyna), regularnie jak w zegarku, ale nie były one takie silne, więc od 24.00 do 0.30 przybierałam różne pozycje w nadziei że to minie tak jak skurcze z 30.10 ;)

O 0.30 postanowiłam zadzwonić do R i powiedzieć że chyba się zaczyna…  Komórka odezwała się… na parapecie w drugim pokoju - R zapomniał telefonu !!!!!!! Ale ja pełna spokoju postanowiłam liczyć dalej czy aby coś w częstotliwości skurczy się zmieniło… nadal były co 5 minut ;)
O 1.00 przyjechał R, powiedział, że to pewnie znów fałszywki są jak poprzednio i żebym zadzwoniła do położnej i zapytała co robić…. Położna zaspana powiedziała że spokojnie mamy jechać do szpitala a ona ma od 7.00 dyżur to się zobaczymy i urodzimy ;)

Powoli się ubrałam i w czasie ubierania poczułam jakby tąpnięcie i wtedy już zaczęła się jazda… skurcze stały się dużo silniejsze i były już co 2 minuty. Trasę do szpitala pokonaliśmy w 20 minut (35 km) nie zatrzymując się na czerwonym świetle. R co chwila przypominał mi o oddychaniu i co jakiś czas słyszałam „Już dojeżdżamy” ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 2 Grudnia 2008, 18:25
oooooooo jaaaaaaa
Aniu dalej dalej
ale relacja  :o :o :o
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 2 Grudnia 2008, 18:30
 ;D ;D ;D ;D ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 2 Grudnia 2008, 18:36
Andzia, fajnie że jesteś! czekamy na cią dalszy.
Ja jestem zregenerowana po konkretnej drzemce, młody śpi to się biorę za pisanie.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: AndziaK w 2 Grudnia 2008, 18:36
Cz. 2

Przed szpital zajechaliśmy o 2.20 ja już nie byłam w stanie iść o własnych siłach więc R przytargał wózek i na nim mnie wwiózł. Pani w recepcji zaczęła serię pytań ale powiedziałam że ja naprawdę już rodzę i niech sobie daruje i woła kogoś ;)
Podjechaliśmy pod gabinet, tam pani mnie zbadała i wtedy odeszły mi wody….. Pamiętam tylko tekst „Obyśmy zdążyli wyjechać na górę” Pomyślałam że coś jej się pochrzaniło, bo ja przecież mam rodzić 12 godzin ;)
Na porodówce przebrałam się w sexi koszulę szpitalną, pani mnie przygotowała (golonko) i na salę porodów rodzinnych. R za mną z dwiema torbami ;) Położna zakazała mi siadać, więc stałam przy uchwytach w ścianie. R próbował mi pomóc, zagadywał o imieniu dla synka ale ja błagałam żeby nie mówił mi o tym teraz ;) Przytulał, masował, dawał pić.

W pewnym momencie patrzę a położna zakłada foliowy fartuch (jak u rzeźnika) przygotowuje koło łóżka wszystkie prepitety, włącza lampę i mówi „no to niech pani kładzie się na fotel i rodzimy”…… Pomyślałam, że na głowę upadła, bo przecież gdzie tam do 13.00 (miałam rodzić 12 godzin przecież nie? ;) ) no ale posłusznie położyłam się na fotelu i dawaj rodzimy. R wyszedł na korytarz. Niestety za dużo filmów się naoglądałam i źle zaczęłam przeć, położna się wkurzyła i kazała mi dalej chodzić ;) Więc ja już na mdlejących nogach dalej uwiesiłam się na uchwytach i tak postałam jeszcze 5 minut i znów na fotel. Kilka razy usłyszałam „Przyj”, weszło dwóch lekarzy (gin i pediatra) R stanął w drzwiach i na moim brzuchu wylądował nasz mały kochany ROBACZEK…. Tak płakał strasznie, tak szukał swoimi rączkami czegoś czego mógłby się chwycić i poczuć się bezpieczniej… Uczepił się mojego palca i wtedy zaczęłam wyć jak małe dziecko. Nasz kochany mały Robalek był z nami…. Położna zapytała mnie co urodziłam, ja popatrzyłam tam gdzie trzeba i wyszeptałam „Synuś, nasz synuś” a potem…. policzyłam mu palce w obu rączkach…. całe 10 maleńkich paluszków ;) Zabrali go do mierzenia, ważenia… Słyszałam: „Waga 3090 g, 50 cm długi” Moje maluśkie szczęście ;)

Położna powiedziała że mam pęknięcie I stopnia i założy mi jeden szew…. Jeśli ktoś kiedyś mi powie, że szycie nie boli to go ukatrupię…. Myślałam że umrę… mimo czegoś tam przeciwbólowego, bolało jak cholera i trwało wieczność. Miałam wrażenie że kobieta zakłada nie jeden szew ale robi jakieś richelieu ;)

Po tym szyciu położyłam się na leżance a R wszedł z małym na ręku. Robaczek zassał się i mruczał przy cacusiu.. a my patrzyliśmy raz na siebie raz na niego. R powiedział, że jak tylko go zobaczył to od razu pomyślał: „Nasz Artuś” więc ustalone… będzie Artuś ;)

Potem weszło kilka pielęgniarek i poprosiły żebym zbierała się na salę poporodową bo mają już w kolejce kolejne 3 rodzące. Artunia zabrali do kąpieli, a mi kazali położyć się na łóżku na kólkach i chcieli zawieźć na salę. No ale Andzia dostała takiego Powera że stwierdziłam że idę sama na nogach…..hahhahaha no i poszliśmy, one miały oczy jak 5 zł a ja uśmiechnięta i zadowolona maszerowałam przez długi korytarz aż do Sali nr 13 ;)

R posiedział jeszcze przy mnie i o 5.30 pojechał, Artusia przywieźli mi o 6.00…….. i od tej chwili jesteśmy nierozłączni….

KONIEC
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 2 Grudnia 2008, 18:43
Andziu Twój opis poruszył mnie chyba najbardziej, siedzę i ryczę :Placz_1:

No i tchnął mnie nadzieją, ze jakoś da się to przeżyc :wink: :lol:

Ps. Ja się nastawiam na 15 godzin porodu :hahaha:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 2 Grudnia 2008, 18:43
Andzia, z szyciem miałam takie same odczucia. Niby znnieczulają ale dla mnie to jak na żywca robione. Horror..
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziq w 2 Grudnia 2008, 18:51
pięknie opisujecie swoje porody każdy inny hehe
Ela poryczałam sie ze śmiechu jak czytałam Twoją relacje :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 2 Grudnia 2008, 18:54
AndziK - piękna relacja!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 2 Grudnia 2008, 18:56
Andziu slicznie !

Ela nie ociagaj sie :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 2 Grudnia 2008, 18:56
no i wyje jak głupia.... Ela dorzuć jeszcze swoją końcówkę  :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Nika w 2 Grudnia 2008, 19:26
Dziewczyny pięknie opisane!!Wzruszyłam się na maxa!!!Elu czekam na Twoją końcówkę!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 2 Grudnia 2008, 21:00
kolejna mrożąca krew w żyłach opowieść - super! czekam na c.d.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: asia w 2 Grudnia 2008, 21:23
Elizabeth... wiesz, że Cię uwielbiam  :Serduszka: jesteś zajeb...!!! Jak przyjadę do Ciebie to założe pampersa  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 2 Grudnia 2008, 21:38
Andzia  :Wzruszony:

Początek relacji znałam z opowiadania telefonicznego, za to najbardziej wzruszajacy koniec rozwalil mnie namaxa :Wzruszony: :Wzruszony: :Wzruszony: :Wzruszony: :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 2 Grudnia 2008, 23:03
Chyba coś ze mną nie tak, bo widziałam tylko 1 cz i teraz doczytałam...porody mają jakąś magię...coś niewyobrażalnego i mimo *cenzura* bólu sprawiają, ze człowiek staje się kimś zupełnie innym z maleństwem przy boku.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 3 Grudnia 2008, 00:37
 ;) Dzięki Waszym opisom nie mogę się doczekać...ale to jeszcze tyyyyyyyyyyyle czasu  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ANNUUSSIIA w 3 Grudnia 2008, 13:13
Czytam Wasza opisy porodu i dzięki Wam wiem, że będzie ciężko ale jakoś nastrajają mnie one do tego,żeby myśleć pozytywnie i jakoś już tak tego porodu się nie boję. No i już nie mogę się doczekać kiedy wezmę na ręce swoja kruszynkę :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 5 Grudnia 2008, 22:25
elisabeth81 Czy mozesz nas nie trzymać w takim napieciu ? :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 5 Grudnia 2008, 22:55
sa sa sa Ela..jesteś nie do podrobienia ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 5 Grudnia 2008, 23:01
Obiecuję przez weekend skończyć relację bo też mnie to męczy. Ale zaczęły się u nas kolki więc same rozumiecie że brak mi weny... >:(
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 6 Grudnia 2008, 00:11
oki oki masz luzik narazie :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kawaii2 w 6 Grudnia 2008, 23:04
Andzia, chyba kazda by chciała taki poród jak Ty miałaś :>
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ninka w 9 Grudnia 2008, 20:05
Ochhhh, a ja czekam na dalszą relację Elisabeth. Oby kolki szybko opuściły mały brzuszek Marcinka.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 9 Grudnia 2008, 20:18
Elizabeth :) Czekamy :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 10 Grudnia 2008, 03:02
Proszę docenić, że jest 3 rano a ja zamiast spać to skończyłam relację.

Część IV - ostatnia

Teraz to zaczyna się istne tsunami. Położna demontuje mi dolną cześć łóżka i w ten sposób tyłek mi wisi metr nad podłogą. Tak mam rodzić?? Za przeproszeniem z pupą w powietrzu? Czarno to widzę… Tym bardziej, że zaczynam czuć pierwszy skurcz party….. Cholera, to zupełnie inny matrix niż poprzednie skurcze.  Czuję jak mnie po prostu rozrywa od środka.  Czuję, że za chwilę dojdą do głosu pierwotne instynkty i nie zapanuję nad sobą. Położna w towarzystwie lekarki, powtarza co mam robić.
OK., próbuję: nabieram powietrza do płuc i próbuję przeć. I ………….. i mi nie wychodzi. Położna ponownie mnie instruuje zaczynając każde zdanie w ten sam sposób: „Pani Elu…”. Do tej pory dudni mi w uszach „ Pani Elu to, pani Elu tamto”.
Kolejna próba przy najbliższym skurczu kończy się tak samo. A ja uświadamiam sobie, że nie mam kompletnie siły. Poprzednia faza porodu mimo że krótka, tak mnie wykończyła że nie jestem w stanie wykrzesać z siebie żadnej energii. Znowu słyszę „pani Elu…”. Cholera, będzie trudniej, niż się spodziewałam. O wiele trudniej. To chyba w tym momencie uznałam, że chcę zostać z tym wszystkim sama i proszę Rafała by wyszedł. Chyba miał lekko zawiedzioną minę ale uszanował moją decyzję.
W tym momencie panie zaczynają dyskusję „oj kobiety, najpierw namawiacie facetów do uczestnictwa w porodzie a potem ich wyrzucacie”. Nie zdążyłam nic powiedzieć bo panie urządziły sobie polemikę: brać chłopa do porodu czy nie. Taaa… świetny temat na rozprawkę.
Personel medyczny w składzie: 2 lekarki i jedna położna jednogłośnie stwierdził, że chłop przy porodzie nie jest potrzebny i żadna z szanownych pań swojego by na pewno nie wzięła. Jeszcze chwila i bałam się że cała porodówka i położnictwo zbierze się by wypowiedzieć się w ww. kwestii ale jednak panie szybko zauważyły, że ja tu jeszcze jestem, mam urodzić ale coś za bardzo mi nie idzie.
Kolejny skurcz party a ja podejmuję próbę: nabieram powietrza, próbuję przeć ale nie wiedzieć czemu niepotrzebnie wypuszczam powietrze zamiast je trzymać. Jest jakiś postęp ale nadal panie jak mantrę powtarzają jak ma to wyglądać a ja boję się że za chwilę wpiszą mi naganę do karty pobytu w szpitalu.
 No co ja zrobię, że na sucho w szkole rodzenia to ja bym i stado słoni urodziła.  A tu po prostu nie mam siły. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest to tak ogromny wysiłek.  Skurcze występują bardzo często a ja w przerwach między nimi próbuję choć chwilę odpocząć.  Resztkami sił mówię do położnej, że ja nie urodzę, nie ma szans. Położna się śmieje ze mnie ale mi do śmiechu nie jest. Naprawdę mam wrażenie, że nie jestem w stanie wykrzesać z siebie już nic. I powtarzam kilka razy całkiem poważnie: „ja nie urodzę, nie mam siły”.
- „Musi pani urodzić, już jest nacięcie”.
Też mi argument. To się zaszyje. Swoją drogą, kiedy ona mnie zdążyła naciąć?? ;)
Cholera… idzie kolejny party. Tym razem potwornie długi więc powietrza nabieram 2 razy. Lekarka powtarza, że na szczycie skurczu mam przeć. Jak ja mam poznać gdzie ten szczyt? Szczyt to ja mam teraz- własnych możliwości fizycznych.
Po tej próbie słyszę, że widać włoski i są czarne. A jakie mają być? Rafał ciemny, ja rozjaśniana. Ta wiadomość zupełnie mnie nie dziwi.
Przy tej okazji, uświadamiam sobie jednak 2 fakty: Primo, pomimo że kompletnie nie mam siły przeć, ba! Ja nie mam siły oka otworzyć  to nikt za mnie tego nie zrobi. Już chyba na tym etapie to mi nawet cesarki zrobić nie mogą. Secundo, im szybciej wezmę się w garść tym szybciej ten ból się skończy. 
Zaskakując samą siebie a przede wszystkim położną, zadaję pytanie które wygląda jak próba negocjacji: „A myśli pani że może się udać przy jednym parciu? Bo jak tak to spróbuję się zebrać..”.
Udaje się przy dwóch parciach ( okraszonych takim moim krzykiem, że chyba na lewobrzeżu mnie było słychać)  i o godz. 18:34 po krótkim acz wykańczającym potwornie porodzie przychodzi na świat mój synek. Położna kładzie mi na brzuchu Marcinka a ja proszę, żeby zawołali Rafała. Otwieram oczy i zerkam na maluszka. Boże… wygląda na to, że jest tak samo wykończony jak ja. Chciałabym żebyśmy mieli choć pół minuty intymności w  trójkę jednak ekipa medyczna od razu zabiera się za dalszą robotę. No tak… zaraz kończy się ich zmiana, muszą zdążyć przed godz.19 ;)
Chcę coś powiedzieć do mojego synka. Mowę powitalną układałam w głowie wiele razy. Tyle razy ile razy sobie wyobrażałam ten moment. Jednak w tej chwili jedyne co nasuwa mi się na usta:
„Cześć maluszku, witaj… ale jesteś pomarszczony”. Boże jaki wstyd. Tylko raz w życiu można przywitać na świecie swoje pierwsze dziecko i ja z takim słowami. Wysiłek odebrał mi resztki rozumu.
Chwilę później do lekarka zabiera się za poporodowe obrabianie mojej niewymownej czyli czyszczenie macicy i szycie krocza, co mogę podsumować jednym słowem: horror. Niby w znieczuleniu a łzy ciekną mi ciurkiem i niczym osioł w pierwszej części Shreka, pytam „długo jeszcze?”.
W międzyczasie słyszę telefon w dyżurce pielęgniarek i jedną z nich która mówi:  „…tak,tak urodziła. Ale to może dam tatusia”. I po chwili słyszę głos Rafała: „No jest…Marcin urodził się przed chwilą. 56cm długi…waga? 7400”. Uśmiecham się w myślach, mężowi z wrażenia popierniczyły się cyferki.
Zapewniam Cię Kochany, że gdybym urodziła siłami natury dziecko ważące 7400g to by tu się zjechały wszystkie stacje telewizyjne, z TV TRWAM  National Geographic na czele.
Wreszcie lekarka kończy swoją pracę, położna pomaga mi się lekko umyć i daje czystą koszule. Siadam resztkami sił na wózku i jedziemy na oddział położniczy gdzie po ok. godzinie zaczynam dochodzić do siebie. Jeszcze przez jakiś czas trzęsą mi się nogi z wrażenia ale napięcie powoli opada i możemy spokojnie cieszyć się sobą.

Przyznam, że nie od razu zalała mnie fala wzruszających, macierzyńskich uczuć. Wysiłek i ból spowodowany porodem trochę przyćmił te emocje. Dziś jednak wiem, że dla mojego maleństwa zrobiłabym wszystko. Zresztą jak tu nie kochać takiego słodkiego aniołka…

(http://img141.imageshack.us/img141/3993/marcineknaforqw2.jpg) (http://imageshack.us)
(http://img141.imageshack.us/img141/marcineknaforqw2.jpg/1/w336.png) (http://g.imageshack.us/img141/marcineknaforqw2.jpg/1/)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: rybkawiedenka w 10 Grudnia 2008, 07:21
Ela poprawiłaś mi humor na cały dzień. A aniołeczka to masz bajecznego! Jak z obrazka!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 10 Grudnia 2008, 08:12
wyjec  mi się włączył na maksa.... :'( :'( :'( :'( :'(

Ela pięknie.... a synuś prześliczny!!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 10 Grudnia 2008, 08:24
rewelacja
czytam z tajniaka w pracy i normalnie przygryzam policzki  ;D ;D ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: loona w 10 Grudnia 2008, 08:55
Ela! Jesteś niesamowita...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 10 Grudnia 2008, 09:36
Ela!wielkie brawa!
Loona-czy Twój licznik znaczy to co myśle ze znaczy?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Maja w 10 Grudnia 2008, 09:36
Oj Ela, ta ostatnia cześc jest inna niż poprzednie - tutaj właśnie wyziera ta magia ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: *Ewelina* w 10 Grudnia 2008, 09:45
Slicznie opisne  :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: loona w 10 Grudnia 2008, 09:48
Tete. Nie chodzi o mnie :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 10 Grudnia 2008, 09:55
7400..ma chłop fantazję.... ;D ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Kasia* w 10 Grudnia 2008, 10:07
Ela opis rewelacja- normalnie w uszach słyszę jak ty nam to opowiadasz.

7400..ma chłop fantazję.... ;D ;D

Lila mój szwagier jak Maja sie urodziła wysłał do wszytskich info że mała ma :38 cm i 5800 , a miała 58 cm i 3800 wagi ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 10 Grudnia 2008, 10:16
Ela...ja chcialam nadmienic, ze zrobilam przed chwila make up ale nie mialam tuszu wododpornego...teraz ide sie poprawic.... :Wzruszony: :Wzruszony: :Wzruszony: :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 10 Grudnia 2008, 10:24
Ela, Ty niewdzięcznico. Nie mogę się opanować, Gabrysia na mnie patrzy z pytającym wzrokiem, a ja wyje.
Synka masz bajecznego!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Wercia w 10 Grudnia 2008, 10:46
Elu śmieję się przez łzy.... bardzo wzruszył mnie Twój poród, a rozbawiłą rozmowa Twojego męża.... 7400 ;D ;D ;D
Masz ślicznego synka, a imię Marcin jest mi szczególnie bliskie ;D ;D ;D mój mąż ma tak na imię ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 10 Grudnia 2008, 11:18
Świetny opis :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziq w 10 Grudnia 2008, 11:30
7400  :hahaha:  ale opis jest naprawde niesamowity aż mam łzy w oczach ze śmiechu i ze wzruszenia  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 10 Grudnia 2008, 11:35
Elu śmieję się i płaczę na przemian :)

Fantastyczny opis, tak realny, ze prawie czuję co mnie czeka ;)

A synuś prześliczny :) :) :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 10 Grudnia 2008, 13:15
Pięknie :)

synus przesliczny!

ps. tak sobie mysle, jak ja teraz bym opisala swoj porod... ale wydaje mi sie, ze magii żadnej bym tam nie znalazał - nadal ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 10 Grudnia 2008, 14:10
Vall twoj porod zawsze bedzie tkwil w mojej pamieci i umiem prwaie opisac go ze szczegolami tyle razy czytalam :)
Od czasu kiedy go przeczytalam zawsze bedziesz moim "Idolem" porodowym ;D i chyle czola :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: agulkaaa w 10 Grudnia 2008, 21:33
Ela pięknie to opisaś

Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: asia w 10 Grudnia 2008, 21:47
Elcia, normalnie jakbym była z Tobą na porodówce  ;D
A Marcinek jest... matko... ja JUŻ chcę go utulić!!! Słodziak, ślicznota .... bossski!!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ninka w 11 Grudnia 2008, 01:24
Piękne, też ryczę, ale inaczej się nie da. Do tego mam giga uśmiechnięte ryłko, chyba głupieję.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kawaii2 w 11 Grudnia 2008, 22:07
pięknie! Gratulacje Ela, należą Ci się :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ewelina_Michał w 12 Grudnia 2008, 07:43
opowiadanie rzeczywiście rewelacyjna :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Beacia w 14 Grudnia 2008, 21:02
Pięknie dziewczyny to opisałyście...
Dzięki Wam poród nie kojarzy mi się tylko z ogromnym bólem (który na razie sobie tylko wyobrażam) ale przede wszystkim z cudownym, z niczym nieporównywalnym uczuciem i przeżyciem...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 16 Grudnia 2008, 20:01
Ela nie bede sciemniac ;) ale Twoj opis to rewelacja... a ile w tym prawdy  ;D o moj Boze.. jak sobie wspomne jak to bolalo, to az mnie ciary przechodza  :P jak pomysle o szkole rodzenia, jakich ja sie tam bzdur nasluchalam o cudnych chwilach itp ::) ale moze i bylo to potrzebne, bylam przynajmniej lekko oglupiona :P


dla tych, co nie rodzily to tak na pocieszenie powiem, ze kazdy porod jest inny i sa porody szybkie. a w tym przypadku słowo "szybkie" nabiera wiekszego znaczenia!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 18 Grudnia 2008, 19:16
a ja płacze i śmieje sie rónoczesnie  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Lea w 22 Grudnia 2008, 00:29
Eluś moja kochana...pięknie to wszystko opisałaś..śmiech łączy się ze łzami...A Marcinek...piękny Aniołek!!!

Wiesz jakie były moje słowa do Nelci,,Jeszteś..:, Rysiu na to :,,Mamy nareszcie naszą księżniczkę.Kocham Was!!! zobacz jaka jest piękna??". Mojaodpowiedź na to;,,po mamusi" ;D ;D ;D...hihihi..po 15h porodu...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 19 Stycznia 2009, 19:52
Urodziłam terrorystkę więc pewno długo będę pisać relację...ale zaczełam wiec wklejam :)

POCZĄTEK      

Już od 30 stycznia coś ze mnie się sączyło, były jakieś skurcze, łaziłam co noc z komórką i liczyłam odstępy między tymi skurczami i ciągle sobie powtarzałam „Dziewczyny pisały, że nie da się TYCH skurczy przeoczyć” i tak sobie przeczekałam do 2 stycznia, gdzie stawiłam się na ginekologii jak przykazał mój gin.
Wchodzę na bandanko do gina i mówię
 -„Ała”
 - On do mnie „ Co ała”
- Ja „ No ała”
- On „ No to, żeśmy sobie pogadali”  ;D
Wskakuje na fotel, a On
- „Fiu, Fiu”
- Ja „ Co fiu, fiu?”
- On „ No, fiu fiu”
Zaczęliśmy się razem chichrać  :los:
Fiu, fiu oznaczało, że rozwarcie na 3 palce i idziemy na porodówkę.
Tam szybka lewatywka, prysznic, przebieranko i czekamy z mężulkiem, aż pani położna po nas przyjdzie. Skurcze średniawe w tym momencie.
W końcu po jakimś czasie wchodzi położna, zabiera nas do naszej Sali. Pokazuje, co gdzie jest i bada.
Mówi:
„Rozwarcie na 2 palce”
Ja: „Kutwa, a myślałam, że ma się zwiększać to rozwarcie, a nie kurczyć”  :drapanie:
Pani: „ Widocznie Pan doktor ma małe paluszki”
cdn.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziq w 19 Stycznia 2009, 20:20
hehe zapowiada sie baardzo ciekawie  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 19 Stycznia 2009, 20:28
Aniu nie mogłam się doczekać Twojej relacjii ;D Zapowiada się ciekawie ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 19 Stycznia 2009, 22:33
CIekawie, ciekawie - pan doktor miał małe paluszki   :lol:   :lol:    :glupek:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Kasia* w 20 Stycznia 2009, 10:31
czekam na ciąg dalszy. Heheh miał doktorek humorek hihi ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 20 Stycznia 2009, 10:35
no widze, ze humory były szampańskie :)
(chyba jeszcze posylwestrowy rausz  ;) )
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 20 Stycznia 2009, 10:38
Anusia i ja czekam na ciąg dalszy...ciekawa jestem, czy też było tak zabawnie :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 20 Stycznia 2009, 12:44
SKURCZE

Początkowo były znośne, nawet tak nie bolało, dopiero po przebiciu pęcherza zaczęły się nasilać. Pani Basia (położna) pokazała co mam robić aby mniej bolało. Najpierw była piłka….spoko, na początku było fajnie, ale pod koniec jak skakałam to myślałam, że się porzygam od tego kolebania. Potem był prysznic - moje ukojenie. Mogłabym tam przesiedzieć cały ten poród. Wyglądałam chyba niezbyt ciekawe, rozwalona w brodziku, naga, a mężul polewał mnie wodą i mówił „ Jesteś piękna kochanie, niczym się nie przejmuj” ….heheh dowcipniś się znalazł.
W końcu po 6 h, które ciągnęły się niemiłosiernie Pani Basia mówi, że rozwarcie na małą rękę. Każe stać i przeżywać skurcze, które bolą jak jasna cholera…to najgorsze z całego porodu co pamiętam. Wisiałam na Grzesiu  myślałam, że umieram…w końcu mówie:
Ja do niej: „Ale ja chce przeć”
Ona „ OK, raz pozwalam”
Ja - prę…..mroczki mam przed oczami
Ona: „Pełne rozwarcie, rodzimy”
Ja: „Chwała za te słowa Pani Basiu”
Zaczęły się parte, Pani Basia mówiła co i jak robić aby szybko i gładko poszło,  co chwila mnie chwalijak pięknie sobie radzę…co muszę powiedzieć dodawało mi otuchy. Wycięczona usłyszałam jak mówi do męża, za 20 minut będzie Pan tatusiem….nie powiem…było to najdłuższe 20 minut jakie przeżyłam. Te bóle nie były już takie uciążliwe, ale ciągle miałam wrażenie, że robię KUPĘ…i w pewnym momencie doszłam do wniosku, że albo się ZESR** albo URODZE…wierzcie mi, takie myslenie spowodowało, że było mi lżej.
Jeszcze tylko parę partych i…………cdn.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 20 Stycznia 2009, 13:19
 :ok: ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 20 Stycznia 2009, 13:24
Suuuper :):):) Szybka relacyjka :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 20 Stycznia 2009, 14:05
Super ;D

Już tak bardzo chcę iść urodzić, że nawet mnie nie przeraża to jak czytam, że można się z bólu zes....ć :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 20 Stycznia 2009, 14:18
no nieźle :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Elcik w 20 Stycznia 2009, 14:52
Taaaa też bardzo miło wspomniam słowa "pełne rozwarcie, rodzimy", to było jak balsam no moją duszę i ciałko :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Anjuschka w 20 Stycznia 2009, 22:06
Kurcze, ja czytam Wasze przeżycia z porodów i się hihram... jesteście wszystkie the Best, aż chce się iść rodzić. Teraz wiem, że wszystko można przeżyć... :) nawet jak boli - chyba :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 20 Stycznia 2009, 22:46
Ja czekam na ciag dalszy :)
 
I się wzruszyłam  i sie roześmialam :) heheh
Co będzie dalej ? :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Adiana w 21 Stycznia 2009, 15:39
Jak się tak czyta te Wasze historie, to się ten poród wydaje takim przyjemnym i już by się chciało tam być...

Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Jagna77 w 21 Stycznia 2009, 16:04
Ja jak czytam opisy innych porodów sama już bym chciała następne choćby sn  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 22 Stycznia 2009, 15:59
MĄŻ

Ten kto zna mojego męża wie, że nie należy do zbyt wylewnych tudzież gadatliwych osób. Woli milczeć i odezwać się jeżeli już ma coś konkretnego do powiedzenia, aniżeli gadać głupoty ale od samego początku porodu jadaczka mu się nie zamykała. Tym swoim gadaniem chciał odwrócić moją uwagę od bólu, skurczy i całej reszty.
Był dla mnie w czasie tego porodu oparciem, wieszakiem, słuchaczem, polewaczem i masażystą.
To co robil dla mnie, zrorobiłaby tylko osoba ktora bardzo KOCHA :Zakochany: i wiem, ze zrobilabym dla niego to samo. Wycieranie krwi cieknącej po nogach czy zmiana podpaski to tylko niektore z tych fajnych rzeczy jakimi musial sie zajac w czasie porodu.
Masowal moje plecy, kiedy skakalam na pilce, lał brzuch prysznicem, kiedy rozwalona lezalam w brodziku i caly czas do mnie mowil, jaka jestem piekna i jak mnie bardzo kocha.
Kiedy nadeszly parte i kazali mi lezec na boku, co z leksza bolalo i troszke jeczalam z bolu mowil, jak bardzo mnie kocha, jak wie jak cierpie i ze dziekuje mi za to...mowil, ze pewno go nie slysze, ale slyszalam kazde jego slowo i zapamietam je do konca zycia. Tak szczerych slow nie mowi sie czesto. No i oczywiscie jak Zuzia juz byla z nami po stokroć dziękował za Nią.
Powtarzam to za kazdym razem kiedy opowiadam o porodzie...bez mojego MĘŻA nie dałabym rady!!!!!
Ale najważniejsze dla mnie w tym wszystkim było to, ze 2 stycznia 2009 roku o godzinie 16.05 spełniłam największe marzenie człowieka, którego kocham ze wszystich miar i sił.
Marzeniem mojego męża było DZIECKO i ja spełniłam te marzenie...i mam strasznie duzo satysfakcji dzieki temu :)
KOCHAM CIĘ MYSZKO. :Zakochany: :Zakochany: :Zakochany: Teraz jesteśmy we trójkę anjszczęśliwszą rodzinką pod słońcem :-*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gabiś w 22 Stycznia 2009, 16:16
Anusia no i ryczę  :-X :-X :-X Pięknie to napisałaś... pięknie  :-* :-* :-*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Beacia w 22 Stycznia 2009, 16:27
Ale sie wzruszyłam  :'( :'( :'( Anusiaaa pięknie to opisałaś... aż się poryczałam...
chyba właśnie zmieniłam zdanie co do obecności mojego męża przy porodzie. do tej pory byłam przeciwna ale po tym co napisałaś wiem, że będzie przy mnie. dziękuję za pomoc w podjeciu decyzji...chociaż jeszcze nie jestem w ciąży  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziq w 22 Stycznia 2009, 16:32
Ja też teraz rycze jak bóbr  :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 22 Stycznia 2009, 18:33
  :'(  :'(  :'(   :'(   :'(  :'( az sie poryczałam
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: gosiaczekk w 22 Stycznia 2009, 19:32
Aniu pełen szacun dla twego mężula! Nie każdy facet wytrzyma to co opisałaś :) Też mnie wzruszyłaś  :'( :-*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 22 Stycznia 2009, 22:39
Pieknie napsiane ... piekna historia...
Grzes wspaniale spełnił swoje zadanie!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 23 Stycznia 2009, 08:41
No i co ????????  :'( :'( :'( :'(
Pieknie to opisałas i jakbym mojego widziala męża mojego
Widac ze niektorzy faceci poprostu nadają sie do oglądania takiego widowiska
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: obri w 23 Stycznia 2009, 09:55
Pięknie... :'(
mimo tego całego bólu i innych wątpliwych atrakcji - bycie razem w takiej chwili to jest kwintesencja miłości!
Byłaś bardzo dzielna i gratuluję wspaniałego mężulka!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 23 Stycznia 2009, 10:20
Ciesze sie, ze sie podoba...to jeszcze nie koniec ale Moj Potworek ;) nie chce mi dac szans dokończyc...chociaz zasnęła..ide po kawe i zobaczymy czy sie uda cos napisac ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ASIA39 w 23 Stycznia 2009, 15:38
Też ryczę ..........
aniusiaaa pięknie to napisalas super że mąż tak cudnie się spisał  :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 23 Stycznia 2009, 19:01
No i ja buczę... męża masz super... mi też trafił się Anioł :)
Ja póki co czekam z relacją... na dzień dzisiejszy byłaby zbyt "ostra" :P
Ze skurczybyków jeszcze nie jestem w stanie się śmiać :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 23 Stycznia 2009, 19:26
PANI BASIA

Polożna miała byc zapłacona, wynajęta żeby dobrze się mną zajeła, dała ewentualne środki znieczulające, pomogła w czasie porodu itp. Ale na miesiąc przed wyznaczona datę rozwiązania postanowiłam, że nie będę żadnej położnej wynajmować i będzie co ma być. Generalnie moje podejście do porodu było bardzo lightowe - nie bałam się bo wiedziałam, że i tak muszę urodzić i takie samo podejście urodziło się, co do położnej.
Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam powiedziałam do Grzesia: " Młoda...na pewno jakaś hetera" Teraz sobie pluje w brode, że mogłam tak o niej pomyśleć.
Tyle się złego nasłuchałam o położnych w naszym szpitalu, że od razu zakwalifikowałam ją do tych ZŁYCH.
Pani Basia okazała się Aniołem, cudną osobą i wspaniałym profesjonalistą.
Co pół godziny przychodziła do Nas aby mnie zbadać i zobaczyć jak się rozwija akcja, ale również za każdym razem dawała wskazówki co mamy robić aby ulżyć mi w cierpieniu.
Co chwile powtarzała, że świetnie mi idzie, że naturalnie wszystko się rozwija, że taki poród to dar z niebios  :)
Kiedy doszło już do partych pani Basia przestała zwracać się do mnie per Pani i mówiła "Ania przyj...świetnie ci idzie...jesteś super". Te słowa dawały mi takiego powera, że nic już mnie nie bolało.
A kiedy Zuzia wyskoczyła na świat nadal chwaliła, że książkowo parłam, że jestem do tego stworzona ;D
Była też śmieszna :P sytacja..kiedy nacinali mi krocze (znaczy ja nie wiedziałam, ze to robią, dopiero pozniej fakty skojarzyłam, Pani doktor odbierająca poród powiedziała nagle : "Baśka, ale masz je tępe" , a Ona na to "Ciiiiiiichooooooooooo" 8) 8) 8)
Zapamietam Panią Basię jako cudownego anioła, który pomóg w narodzinach naszej córeczki.

Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Wercia w 24 Stycznia 2009, 16:31
Aniu pięknie napisane...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 25 Stycznia 2009, 09:48
Aniu poryczałam się, bo na świeżo też czuję taką ogromną miłość i wdzięczność do mojego męża, że wiem doskonale o czym piszesz

Ja postaram się opisać na świeżo mój poród jak będę miała chwilę, dopóki wszystko pamiętam, bo poszło tak szybko, ze mogę co nieco zapomnieć ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 25 Stycznia 2009, 10:39
Cudowna hostoria !
Tylko te tępe nożyczki mnie zraziły bryyyy


Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: loona w 25 Stycznia 2009, 16:09
Anusiaa - niesamowity opis  :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 25 Stycznia 2009, 16:22
no i po raz kolejny się potwierdza! Dobra połozna to niecoeniona pomoc :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 25 Stycznia 2009, 16:54
nie na darmo od dawien dawna kobiety pomagały kobietom w tym niezwykłym wydarzeniu
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 25 Stycznia 2009, 18:55
Cały dzień pisałam w przerwach gdy mała spała, ale chciałam to zrobi dopóki jeszcze na gorąco wszystko pamiętam :)



Jak już wcześniej pisałam w środę byłam u gina, stwierdził, że mam 2 cm rozwarcia, szyjka skrócona całkowicie, pogmerał mi jeszcze trochę przy szyjce i powiedział, ze w nocy powinnam urodzic. Nie uwierzyłam, bo mi już od sylwestra obiecywał, ze zacznę, a tu nic. Powiedział do mnie, że jeśli by mi odeszły wody, to mam natychmiast jechac do szpitala, próbowałam utargowac trochę czasu, bo przecież zawsze czytałam, że pierwsza faza porodu trwa długo i nie ma się co spieszyc, ale był nieugięty. Powiedział, że obojętnie czy wody, czy pierwszy skurcz mam natychmiast jechac. Na koniec powiedział mi., że ma dyżur od 8.00 rano, więc pewnie się zobaczymy.
W takim wypadku pognałam z mężem do Tesco, narobiliśmy zapasów, później w domu wykąpałam się, ogoliłam, zjadłam kolację i położyłam się spac. Trochę zaczęłam krwawic, ale zbytnio się nie przejęłam.
Obudziłam się o 3 w nocy myśląc sobie „ No pięknie, wiedziałam, że tak będzie, naobiecywał i znów nic z tego. O 3.30, kiedy spróbowałam obrócic się na drugi bok, chlusnęły ze mnie wody „nareszcie” pomyślałam i obudziłam męża, żeby mi przyniósł jakiś ręcznik, bo płynęło ze mnie jak z kranu. Wstałam doszłam do łazienki, założyłam podpaskę i poszłam wstawic wodę na kawę i herbatę. O 3.40 poczułam skurcz, mocny, ale raczej z tych mocnych przepowiadaczy, które miałam wcześniej. Zaczęłam szykowac mężowi pościel do zmiany, odmrażac mięso, żeby sobie obiad zrobił, nasypałam jedzenia zwierzętom, zwierzętom tym czasie czułam te skurcze już co 5 minut, stwierdziłam, ze to chyba na pewno nie to, no bo jak to tak? Przecież skurcze są ponoc najpierw nieregularne i odstępy są długie. Siadłam z herbatą i zamierzałam właśnie wejść do wanny, kiedy mój mąż stwierdził, ze może jednak lepiej jedźmy, bo mówiłam co chwilę „o znów skurcz, o znów” nadal co 5 minut

W takim razie ubrałam się i wsiadłam z mężem do samochodu, skurcze miałam już co 4 minuty, ale nadal byłam przekonana, że to nie to, bo choc mocne, to czułam ból jak na taki bardzo bolesny okres. Pod szpitalem, kiedy wysiadłam  z samochodu złapał mnie już taki mocniejszy skurcz „ O w końcu chyba to” pomyślałam. Weszliśmy na izbę, pani położna podłączyła mnie pod KTG, mężowi kazała czekac na korytarzu, a mnie zaczęła wypytywac o imię nazwisko, zawód, itp. Pytała i pytała w kółko o to samo, aż się zaczęłam zastanawiac, czy mnie ma za głupią, czy ona nie bardzo kumata . Skurcze były coraz mocniejsze i coraz trudniej było mi wyleżeć w jednej pozycji, ale leżałam. W końcu pozwoliła mi się przebrac, wezwała lekarza, kazała oddac mężowi rzeczy moje w których przyjechałam i nadal czekac mu na korytarzu, na znak, ze może wejść. Przyszedł lekarz, zbadał mnie, stwierdził mnie, że mam nadal 2 cm rozwarcia, była godzina 5.00 rano.

Poprosiłam o lewatywę, więc położna zabrała mnie i zrobiła wlew, kazała chwilę pochodzic i zostawiła mnie samą.

I wtedy zaczęła się jazda. Jak tylko wstałam poczułam taki skurcz, że zaraz klapłam na sedes. Bolało jak cholera, nie wiedziałam czy to skurcz, czy ta lewatywa tak działa. Czułam skurcze co 2 minuty, siedziałam sama w tym kiblu i wzywałam wszystkich świętych jakich znam. Pomyślałam, że jak to teraz tak boli, to ja nie wytrzymam tego porodu na pewno.

W pewnym momencie poczułam mdłości, myślała, że zaraz będę wymiotowac, pomyślałam, że tylko tego mi do szczęścia brakowało jeszcze, ale jakoś mdłości  przeszły. Kiedy resztką sił doczłapałam się pod prysznic i umyłam, zerknęłam na zegarek, przesiedziałam w kiblu 45 minut!

Przyszła położna i jak mnie zobaczyła powiedziała” No to idziemy rodzic, „A mąż?” pytam „Męża zawołasz po KTG” , człapiąc na porodówkę pomyślałam, że może w końcu pozwolą mi usiąść na piłkę, albo iś do wanny, to mi ulży, położyłam się pod KTG, ledwo leżałam, chciałam wstac, położna mnie zbadała, popatrzyła na drugą i mówi „Mamy 8 cm rozwarcia” A ja „ A mąż?” Ona „ No dzwoń szybko, już czas” Zadzwoniłam i złapał mnie znów skurcz, nie mogłam nic powiedziec do słuchawki, położna wzięła ode mnie telefon i wytłumaczyła mężowi gdzie ma przyjść. W tym czasie przyszła druga położna, bo zaczęła się zmiana. Anioł nie kobieta, pocieszała, mówiła jak do dziecka, tłumaczyła, ja w ogóle nie umiałam oddychac, nauczyła mnie w pól minuty  :D W międzyczasie na salę wpadł mój mąż, rozejrzał się z obłędem w oczach i pyta „ A gdzie moja żona?” Położna zaczęła się śmiac i mówi „No leży” Biedny, z nerwów mnie nie zauważył. Przypadł do mnie zaczął przytulac, całowac, mówic jaka jestem dzielna.  Pytam położnej „ile jeszcze może to potrwac? „ Ona „ no nie wiem, ciężko powiedziec” Ja „Ale zdążę do 19.00?” Ona w śmiech „ Zdążysz na pewno”Ja zapytałam  czy mogę wstac, pozwoliła mi wstałam, ale stwierdziłam, ze mi gorzej, postanowiłam pochodzic, rozwarcie nadal 8 cm, położna mówi „jak poczujesz parcie jak na kupę, to mnie wołaj” poszłam z mężem na korytarz, zrobiłam z 10 kroków, skurcz, przykucnęłam, mówię „wracamy, chcę leżec” doszłam do łóżka, skurcz, kucnęłam i drę się „ Mam parcie na kupę” Przybiegła położna, kazała mi się położyc, zbadała i mówi ”jest 10 cm, przemy” Myślę „ Już? A piłka? A wanna?”

No i tu zaczęły się problemy. Kompletnie nie umiałam przec, nabierałam powietrza w policzki, a nie w płuca. Mój mąż z położna wyprawiali cuda, żeby mi pomóc, tłumaczyli jak dziecku, ale ja tylko powtarzałam, ze nie umiem i że jestem zmęczona i chcę leżec. Nagle skurcze zelżały i zaczęły się znów dłuższe przerwy. Położna zaczęła biegac i szukac lekarza, żeby pozwolił podac oksytocynę. Akurat była zmiana nie mogła znalesc, ale znalazła, przyszedł szybko, zerknął na mnie, dostałam kroplówkę, po kilku minutach skurcze znów przybrały na sile i czasie. Zeszłam z łóżka, kucnęłam, zaczęłam przec, położna mówi, że końcu tak jak trzeba, załapałam  . Poparłam dwa razy, kazała mi się położyc, mąż z jednej ona z drugiej przerzucali mnie na skurczach na bok i parłam, po chwili słyszę No to idę się ubierac” Pomyślałam „ A co ona do domu idzie?, patrzę a ona w zielonym fartuchu, wszedł akurat też mój osobisty gin ;)  mówi „jak się czujesz Moniko?” Ja „ eeeeeeeeee” złapał mnie właśnie skurcz. Po chwili mówię do niego „ No nie pomylił się pan tym razem, on „ a ileż można chodzic jak się ma 2 cm rozwarcia?” Ogólnie nie mógł uwierzyc, ze rozwarcie poszło tak szybko. Otoczyli mnie kręgiem jak w jakiejś sekcie z przodu położna, z boku położna, z drugiego gin, z tyłu mąż. Wołam „IDZIE” oni w śmiech, położna „ przyj” nagle czuję jak mi coś napiera na krocze, gin „Monika, teraz musisz urodzic” skurcz, parcie i nagle położyli mi na brzuchu moją córeczkę.Godzina 8.10.  Wszystko przestało bolec , położna mówi „ no pięknie, dziecko płacze, tata płacze, wszystko jest dobrze”  mąż przeciął pępowinę i malutką zaraz zabrali. Skurcze odeszły jak ręką odjął, łożysko urodziłam już bez skurczy, w końcu wiedziałam już o co kaman z tym parciem

Przewieźli mnie na porodówkę, na taką salę gdzie leżałam aż zwolni się miejsce na normalnej Sali. I tam dopiero o 17 dostałam moją kruszynkę, jak ją przywieźli, zaczęłam płakac, mówic do niej, aż się siostry wzruszyły  

Cały mój poród trwał 4 godz 10 min,tyle mam wpisane ze szpitala,  miałam tylko bóle z brzucha, nie było wcale tak bardzo ciężko jak się spodziewałąm. Owszem poród boli, nikt nie mówi, ze nie, ale są porody takie jak mój, gdzie nawet ten największy ból da się wytrzymac.

A moją nagrodą jest cudowna córeczka która leży właśnie obok i nadal nie mogę uwierzyc, ze ją mam, ze jest moja. No i cudowny, kochany mąż, o którym wiem, ze mogę na niego liczyc w każdej chwili, który pomógł mi tak bardzo podawał pic, wycierał ręcznikiem, kiedy mnie zamroczyło, tłumaczył jeszcze raz po położnej co mam robic i jak, trzymał za rękę. Kocham ich oboje tak bardzo, ze nie umiem tego opisc słowami.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Kasia* w 25 Stycznia 2009, 19:06
świetny opis i relacja.Mam wrazenie jakbym była tam z wami hihi.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madejka3 w 25 Stycznia 2009, 19:33
kazdy porod inny i kazdy wyjatkowy :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 25 Stycznia 2009, 19:43
A ja kazdy opis porodu czytam i sie wzruszam, z Twojego to żeczywiście jakbym stała z boku i to widziała, tak ładnie to opisałaś. He he i o zwierzątkach jescze zdążyłaś pomyśleć!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 25 Stycznia 2009, 20:37
hee hee Gemini....mam jedno identyczne odczucie...
gdzie piłka i gdzie wanna - ani jedno, ani drugie nie było mi dane
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anelle82 w 25 Stycznia 2009, 22:53
Gem, bardzo ładnie to opisałaś, też bym chciała mieć taki szybki porod :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 25 Stycznia 2009, 23:01
świetna relacja :)
Gem tylko pozazdrościc :)
i jeszcze raz ogromne gratulacje  :-*
Tytuł: ...
Wiadomość wysłana przez: Anjuschka w 25 Stycznia 2009, 23:41
Relacja super. Dzielnie się spisałaś, no i mąż to anioł.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kate_bush w 26 Stycznia 2009, 01:10
to i ja wam opowiem o swoich wrażeniach z porodówki ;)

Był 30. 09. 2008, termin porodu minął 8 dni wcześniej a tu cisza. . . żadne, sprzątanie,seksik i inne ludowe metody nie przyniosły oczekiwanego od dawna początku.  Wieczorem po raz kolejny pojawiłam się w szpitalu w Pasewalku na kontrolnym ktg. Minęło pół godz, godzina a oni dalej mnie nie odłączają tylko każą zmieniac pozycje. Jako, że sama jestem ze służby zdrowia wiedziałam,że coś jest nie tak,i nie myliłam się. Wczasie badania tętno dziecka spadło na chwilę do zera a potem wróciło do normy. Nikt z nas nie chce jednak ryzykowac i zapada decyzja-zostaje na oddziale. Już wiem,że wyjdę stąd "rozdwojona". Polska położna zaprowadziła mnie na salę,wytłumaczyła co i jak,zbadała. Okazało się,że główka nie jest w kanale(w 42 tygodniu!!),ale czekamy na poranną wizytę. Po niej podłączają mnie pod test oksytocynowy,żeby sprawdzic reakcje malucha. Niby wszystko ok,ale jestem jakaś niespokojna. Czuję,że coś jest nie tak.  Cały dzień chodzę po sali,po schodach,skaczę na piłce itp. Kolejne ktg upewnia mnie,że nie jest tak jak byc powinno, znowu tętno dziecka spada,może nie do 0 ale jednak. . . . Proszę więc o wizytę lekarza i mówię mu co i jak, pytam o wszystko. Ten uspokaja mnie,że nie ma powodu do obaw (taa,akurat,on chyba zapomniał,że gada z mgr pielęgniarstwa).  Wieczorem przychodzi i mówi,że po konsultacji z ordynatorem postanowił o założeniu mi rano prostaglandyny(w Niemczech nie wywołują porodów oksytocyną). Zastanowiło mnie czemu dzwonił do szefa o 22,ale przecież go nie spytam. . . Boję się i modlę w duchu,żeby dziecku nic się nie stało i żeby udało się ruszyc akcję porodową. Dzwonię do domu,żeby powiedziec narzeczonemu i mamie,że jutro juz będzie po wszystkim i idę spac.  Rano badaniei prostaglandyna no i ciągłe ktg. Czuję lekkie podekscytowanie ale i obawę o dziecko  i o to jak będzie. Żadne studia,praktyka na porodówce,szkoła rodzenia nie są przydatne gdy samej się czeka. . . Bardzo chciałam rodzic siłami natury, szpital posiadał wszelkie udogodnienia łącznie z wanną i bezpłatnym znieczuleniem,marzenie. Już o 7. 30 przychodzi szef (w cywilnym ubraniu,a nie w fartuchu),patrzy na zapis i wychodzi. Staram się nie pokazywac strachu. Przychodzi wizyta i zapada decyzja-cięcie.  Chwilę potem okazuje się,że zrzucili planowy zabiegi jade JUŻ. a mój P w Szczecinie jeszcze (skoro wszystko miało się zacząc po 12 a była 8. 30. . . )Dzwonie do niego,tu mnie szykują,mama gdzieś zniknęła. po prostu bomba. przy wyjezdzie z sali położna zabiera mi komórkę (ciągle dzwoniłam do P.  gdzie jest). Wjeżdżam na salę, strasznie się trzęsę,nie wiem sama czy z zimna czy z emocji. Kroplówka,znieczulenie i zaczynamy. Lekarz nie chce czekac na P,chociaż ten będzie za 5 minut. . . na salę wchodzi więc mama. Cały czas jest przy mnie i głaszcze mnie po głowie.  Polska położna,pani Hania(cudowna kobieta,anioł po prostu,cały czas była przy mnie i jakby mogła to by mi nieba na tej sali przychyliła) wreszcie oznajmia mi, że mam córkę. Więc to już. . . jestem mamą,łzy lecą mi po twarzy i jedyne co jestem w stanie powiedziecto pytanie "dlaczego ona nie płacze??"za chile zakwiliła a na moje pytanie nikt nie odpowiedział. Pokazali mi małą,była taka sina. . . potem zabrali ją do badania pediatrycznego,mnie zszyli i zawieżli na OIOM.  Po drodze spotkałam P. ,miał łzy w oczach . Bolało mnie i było mi zimno,po 2 godz w miarę było ok i wróciłam na położnictwo. Jak już przywieżli mi moją Asiulkę to wszystko inne przestało się liczyc, juz nie potrzebowałam leków p/bólowych. Moim lekiem była moja córka,mój mały cud, który daje mi siłę. . . .
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 26 Stycznia 2009, 10:08
Tak troszke to sie zastresowałam początkiem, ale dobrze, że wszystko potoczyło sie najlepiej!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 26 Stycznia 2009, 11:24
a dowiedzialas sie co było ostatecznym powodem podjęcia decyzji o cc?

Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kate_bush w 26 Stycznia 2009, 11:36
Mała była owinięta pępowiną,od tego wody zrobiły się zielone i dzidzia sie ich napiła a główka w ogóle nie była w kanale.  Przez 2 godziny ,ze względu na znaczne zasinienie,Asia była na obserwacji na OIOMie pediatrycznym pod cieplarką. Ale tego wszystkiego dowiedziałam się dopiero na drugi dzień. Trochę byłam zła na mamę i P. ,że mi nie powiedzieli od razu. Dopiero wtedy zrozumiałam jak duże było zagrożenie i czym to sie mogło skończyc. Ale najważniejsze,tak jak napisała mikoala,że wszystko dobrze się skończyło. Asia jest zdrowa,dziś ma prawie 4 miesiące i fantastycznie się rozwija
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 26 Stycznia 2009, 12:28
a czemu nie cięli od razu jak tętno spadało ? przecież to był już 42tc???
mój był dwa razy owięty pępowiną, wody odeszły mi zielone - cały poród pod oxy  8)
po 14godz urodziłam

____________
jak czytam wasze relacje o szybkich i łatwych porodach to baardzo wam zazdroszczę
i mam nadzieje, ze może drugi taki bedize  :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Adiana w 26 Stycznia 2009, 12:46
Anusia, mówi się, że drugi poród jest nagrodą za pierwszy - niedługo sprawdzę to dam znać, czy idzie łatwiej 8)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 26 Stycznia 2009, 12:53
no oby oby!!

tego ci oczywiście życze!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kate_bush w 26 Stycznia 2009, 13:33
anusia też się nad tym zastanawiam,mogli zrobic usg ponowne to by zauważyli pępowine wokół szyi.  potem już tętno było ok więc mysleli pewnie że jednak pójdzie dołem. a tu nici-zero skurczy,zero bóli,zeo rozwarcia. cały zespół się zleciał na blok,żeby zobaczyc  czemu nie ma postępu akcji porodowej

Adiana oby tak było,tego ci życzę z całego serca. a co z I było nie tak?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 26 Stycznia 2009, 15:08
KONIEC

O 16.05 pojawila sie na świecie Zuzanna Lena...nie płakała, była fioletowa...kiedy położna kładła mi ją na brzuchu spytałam "Nie wyglada jak Kalisz, co nie?? - (pytanie pojawilo sie dlatego, ze naszej miejscowej gazecie co tydzien sa zdjecia dzieci, ktore sie urodzily w danym tygodniu i jak je ostatnio ogladalam, to co drugi bobas wygladal jak dziecko Kalisza - tego polityka).
Pani Basia, Pani ginekolog i moj maż wszyscy chorem odpowiedzieli - NIE.
Wtedy dopiero dotarlo do mnie, ze Zunia nie płacze ::) Zapytałam o dlaczego...powiedzieli, ze mam sie nie martwic, ze wszystko jest ok.
Kiedy lezala na moich piersiach nie moglam jej sie napatrzec...a mąż był cały podniecony, uśmiech miał od ucha do ucha.
Boże...jakie to dziwne uczucie kiedy przez 9 miesiecy nosisz maluszka w brzuchu i nagle kładą ci go w ramionach.
Byłam wtedy przeszczęsliwa ale kompletnie nie pamietam co mowilam..oprocz tego, ze Zuzia jest "włochata"...tzn miala mnowstwo czarnych wloskow na glowce.
Zabrali ją, a ja szybko "urodzilam" lożysko, potem szycie..od momentu jak Zuzia wyskoczyla na swiat trzeslam się z zimna. Juz przy szyciu, musieli mnie nakryc dwoma koldrami bo zeby obijaly się jedne o drugie. Po wszystkim przewiezli mnie na sale poporodowa gdzie lezalam 2 godziny.
Przyszedl pediatra, powiedzial, ze Zuzia jest w inkubatorze...lzy polecialy mi tak szybko, jak on wypowiedzial to zdanie. Opowiedzial, co sie stalo, ze Zunia opila się wod, ze musi jej to wyleciec bo nie wszystko dalo sie wyciagnac, ze dostała 8 pkt i ze mam sie nie martwić bo bedzie ok.
Po dwoch godzinach zawieziono mnie na oddział, pozegnalam sie z Pania Basią - moim Aniołem :),ktora na koniec dodała, że moje parcie nadaje sie do książkowego opisu bo takie byłoidealne :D i czekałam na Niunie.
Pani pediatra powiedziała, ze przyniosą ją za jakiś czas i faktycznie po 3 h gdy wrocilam z toalety koło mojego łóżka leżało małe zawiniątko...miała otwarte swoje piękne, duże ślepka, a ja nie wiedziałam jak mam ją wyciągnąć, żeby nie uszkodzic. Była taka malutka, taka krucha i taka ciuchutka (to jej jużprzeszło :P) Kiedy poczułam jej ciepełko, patrzałam na nią łzy leciały mi po policzkach...chyba dopiero teraz dotarło do mnie, że mam córcie.
Zunia jest teraz całym moim światem i mimo, że mnie terroryzuje codziennie nie załuje ani jednej chwili z 9 miesięcy ciąży, ani nie pamietam bólu jaki towarzyszył w czasie porodu, bo dla niej mogłabym przeżyć to wszystko jeszcze po stokroć.

Kocham Cię córeczko!!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Anjuschka w 27 Stycznia 2009, 11:23
Kurcze, wzruszający jest Anusiaaa Twój opis... łzy mam w oczach.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olcia27 w 27 Stycznia 2009, 11:51
dzięki temu co tutaj poczytałam , przestaję myśleć, że AŻ tak będzie bolało ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kate_bush w 27 Stycznia 2009, 13:05
Olcia nie myśl o porodzie w kategoriach "jak bardzo będzie bolało",bo tylko sie nakręcisz. Pomyśl o tym jak o cudzie życia. Każda kobieta jest inna, ma inny próg bólowy, nastawienie psychiczne.  Dla jednych jest to ból nie do opisania, inne mówią "bolało,ale da się przeżyc". To wszystko zależy od ciebie i od tego na jaką położna trafisz i jak z nia będziesz współpracowac. Teraz mamy ten luksus,że możemy sobie wybrac szpital a czasami tez położną czy lekarza. Nie wiem czy zamierzasz chodzic do szkoły rodzenia, ja polecam takie zajęcia (w Szczecinie jest to np. Szkoła Rodzenia "Pomorzanka I i II"). Nauczysz się tam metod zmniejszania bólu,prawidłowego oddechu(który może przyspieszyc poród) i wielu ciekawych rzeczy dotyczących ciebie,maluszka i taty. I dopiero jak już będziesz sama "po" to będziesz wiedziała jak to jest i jak boli.  I nie słuchaj zbyt wielu opowieści,bo sie nakręcisz. To była moja I ciąża i najbardziej bałam się nie bólu,ale tego,że nie wiem co mnie czeka
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 27 Stycznia 2009, 13:09
 :'( :'( :'( :'( :'( :'( :'( :'(
no i znowu wyjec mi się włączył.... chyba sama zabiorę się za swój opis....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Jagna77 w 27 Stycznia 2009, 16:43
Ja zawsze jak czytam takie przezycia lzy same cisna sie do oczu ... hmm jak mi sie juz drugiej ciazy chce  :-\ :-\ choc zabkowanie daje nam popalic  ;D


Pieknie opisujecie dziewczyny cud  narodzin swoich maluszkow ......
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kate_bush w 28 Stycznia 2009, 13:50
Jagna bo narodziny dziecka to piękna chwila, dlatego piękne są opisy
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: **sloneczko** w 31 Stycznia 2009, 14:45
 :Wzruszony:

Jagna bo narodziny dziecka to piękna chwila, dlatego piękne są opisy

yyy ja t takiego poematu stworzyć nie umiem  :drapanie:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Jagna77 w 31 Stycznia 2009, 16:04
Sloneczko wazne ,ze efekt koncowy jest najkochansza istotka na ziemi dla Ciebie....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 1 Lutego 2009, 15:19
W okolicach Świąt Bożego Narodzenia dostałam od gin informacje, że mały może pchać się na świat nieco wcześniej niż „ustawa przewiduje” ;) Lekko się tym zestresowałam bo raz, że byliśmy w środku remontu, dwa…. Ja WCALE nie czułam się gotowa na przyjście synka…co tu dużo pisać- cala ciąża wydawała mi się tak mało realna… niby czułam ruchy… brzuch wielki… a za każdym razem jak przechodziłam obok lustra byłam mega zdziwiona, że noszę przed sobą piłeczkę ;)
Poza tym cięcie… od sierpnia wiedziałam, że najprawdopodobniej tak skończy się nasza 9ciomiesięczna przygoda. Obawiałam się tej operacji bardziej niż porodu naturalnego…
Termin zbliżał się nieubłaganie, a do mnie nie dochodziło, że za kilkanaście dni zostanę mamą. Wyprawka gotowa… kuchnia na ukończeniu… 38 tydzień przeszedł do historii… nic tylko rodzić :) Weekend przed WIELKIM DNIEM sprzątałam po remoncie- myłam okna, podłogi… dopuszczając powoli do siebie myśl, że tym sposobem mogę wygonić moje dziecko z brzuszka…. W niedziele wieczorem wszystko mnie bolało… pomyślałam, że to zakwasy po niemałym wysiłku, jaki włożyłam w ogarnianie chałupy… ale jak w nocy zaczęły łapać mnie skurczybyki powoli stało się jasne, że to już tuż tuż…
19go stycznia, w 38t i 4d ciąży, od 10 rano zaczęłam mierzyć i zapisywać skurcze. Początkowo były nieregularne- co 6-12 minut… po głowie chodziła mi myśl, że to może dziś zostanę mamą. Mąż czujnie pod telefonem kazał zdawać sobie raport ze skurczy co pół godziny ;) w końcu nie wytrzymał i stwierdził, że musi być ze mną w domu :P ok. 13 postanowiłam się wykąpać- z forum wiedziałam, że ciepła kąpiel  przerwie ewentualny fałszywy alarm, ale zapomniałam, że w przypadku prawdziwych skurczy może je nasilić :P z wanny krzyczałam kiedy zaczynał się kolejny skurczybyk, aby Tomek notował… po chwili wlazł do łazienki, blady…
-ej mamuśka, kiedy mieliśmy jechać do szpitala? Jak co ile będą skurcze?
- nooo tak co 5 minut, ale regularne…
- jezoooooo wyłaź  z wanny… one są już co 3 minuty!!
Rzeczywiście kąpiel spowodowała przyspieszenie akcji… i coraz  większe bóle…po kilkunastu minutach na szczęście ich częstotliwość odrobinę zmalała i książkowo wyruszyliśmy do szpitala licząc je co 5-6 minut…. Niestety ból był coraz bardziej dokuczliwy…
Na Izbie pustki… z miejsca wlazłam do gabinetu i jak na zawołanie skurczybyki pojawiały się niemal raz za razem. Nie wiem dokładnie co ile były, bo mój „czasołapacz” został za drzwiami… ale przeprowadzenie ze mną wywiadu lekarskiego stało się nie lada wyzwaniem dla położnych ;). Po zbadaniu okazało się, że rozwarcie jest już na ponad 4 cm.
Zostałam przyjęta na oddział, a Tomkowi kazano jechać do domu :-\ przygotowanie mnie do cięcia miało zająć jakieś 2-3 h… na sali podłączono mnie do ktg… jezoooo jak można leżeć przy skurczach?? No jak?  Po pół godzinie przypomniałam położnej, żeby dała mi znać minimum pół godziny przed operacją, bo chcę, aby mąż tu był…Zdziwiła się strasznie… „a to ma być poród rodzinny:?” A jaki? Pewnie, że rodzinny… wiem, że przy cięciu męża nie będzie, ale chcieliśmy bardzo, aby mógł uczestniczyć w oporządzaniu maluszka w kąciku noworodka… „ a wie Pani, że to kosztuje 150 zł?”  ehhh chwile zajęło mi tłumaczenie położonej dlaczego nie uważam tego za stracone pieniądze… „no to niech Pani dzwoni po starego- niech popatrzy jak pani cierpi…”  ;) Po 15 minutach Tomek był na miejscu. Poprosiłam, aby odłączyli mnie od tych kabli, abym mogła chodzić…Skurcze były mniej więcej co 2 minuty, silne… Dziewczyny ściemniać nie będę- zaje.biście boli. Nie wiem, czy ja mam tylko tak obniżony próg bólu, czy jak… ale do tej pory mam ciary na plecach jak sobie przypomnę :P Ale nic to… dałam radę, Tomek wspierał mnie jak mógł, choć cwaniak teraz twierdzi, że na niego „warczałam” ;) Po ponad 3 godzinach zaczął zbierać się zespoł lekarzy, weszłam na salę operacyjną, a skurcze jak na zawołanie zaczeły przybierać na sile i częstotliwości… miałam wrażenie, że są ciągle… Ktoś mnie jeszcze zbadał… (nie za bardzo wiem kto- w kitlach wszyscy obecni na sali operacyjnej wyglądają tak samo :P )pokiwał głową i wyraził smutek, że rodzimy przez cc… „taka piękna akcja skurczowa, szybki postęp…” Ja nie żałowałam… chciałam jak najszybciej pozbyć się uczucia bólu… choć na chwilkę… odpocząć!!!! Znieczulenie okazało się wybawieniem, choć jego podanie było cholernie trudne ze względu na skurczybyki… ale udało się… i ostatni skurcz w połowie puścił ;) co za ulga!!! Mogę rodzić :P Poprosiłam anestezjologa, aby zaglądał za parawanik i mówił mi co robią… Doktor był przemiły, co chwile głaskał mnie po ręku opowiadając co się dzieje… połowy nie rozumiałam… nagle doszło do mnie hasło „mamy główkę” jezooooooooo „czy są włoski?”, zapytałam ;) „są- ale nie dużo”. Oczy mi się zeszkliły… i nagle ten wrzask… Dziewczyny, to był najpiękniejszy odgłos jaki kiedykolwiek słyszałam… krzyk mojego dziecka… głośny, donośny… myślałam, ze mijają godziny zanim mi go pokazali… położona najpierw pokazała, ze synek- nie da się ukryć jajka pokazane 3 cm od twarzy zdawały się być olbrzymie :P później położyła go przy buzi… mogłam  pocałować mojego synka…przywitać się z nim… jak już wczesniej wiele z Was pisało- nie da się nic mądrego w takim momencie powiedzieć… ja po prostu płakałam ze szczęścia i powtarzałam w kółko „cześć syneczku, cześć kruszynko…”  niezapomniane chwile… poprosiłam, aby jak najszybciej zaniosły go do męża…
Tomek mówi, że jak usłyszał jego płacz nie wiedział co robić… pielęgniarki wyniosły małe zawiniątko i położyły pod lampami, gdzie został zbadany, zmierzony, zważony…Spytano Tomka, czy chce go na ręce… mąż bez wahania powiedział, ze tak. Dostał krzesełko, owiniętego maluszka… i tak spędzili ze sobą 20 minut sam na sam na „męskiej rozmowie”. Tomek jest ogromnie wdzięczny za możliwość przeżycia tych chwil tylko z Nikosiem… mówi, że w tym momencie pokochał go tak mocno, że nie wyobrażał sobie, że jest do takich uczuć zdolny.
A ja ? A ja miałam szansę poznać mojego synka na sali pooperacyjnej… mąż położył mi go przy piersi a ja wpatrywałam się w niego jak w obrazek… nasz Mały Wielki Cud. Uwierzyć nie mogłam, że jest już z nami… Kochałam go już jak był w brzuszku, ale uczucia jakie się budzą na widok własnego dziecka są wręcz niewyobrażalne. Miłość wybucha z taką niesamowitą siłą…magia, po prostu magia!

   
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 1 Lutego 2009, 15:33
ehh każdy inny i kazdy piękny !

Bardzo zwruszające  :'(
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 1 Lutego 2009, 15:45
 ;D Świetnie się czyta te Wasze opisy dziewczyny, każdy jest indywidualny...Osobisty..
Co prawda Aniu, ja mam dokładnie tak jak Ty,dopóki się nie zacznie, a w zasadzie nie skończy porodem, to nie uwierzę..
No jakoś to poza mną jest...

Śni mi się moje dziecko, wyobrażam je sobie...ale to jest takie .... nierealne :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: asia w 1 Lutego 2009, 16:06
Aniu  :Wzruszony: mówiłam, że będzie niesamowicie... cudownie... nie do opisania... I nie będzie ważne czy to cc czy sn...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 1 Lutego 2009, 16:32
Aniu..."fajnie" ;), ze moglas poczuc chociaz troche porod silami natury. Niesety czesto CC jest wykonywane przed rozpoczeciem akcji i kobieta nie wie, co to znaczy skurcz ::)

Piekny opis, pięknego porodu :)


Śni mi się moje dziecko, wyobrażam je sobie...ale to jest takie .... nierealne :)

Ola, mnie sie tez Zunia snila i wiesz co...w ogole sobie jej tak nie wyobrazalam 8)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Wercia w 1 Lutego 2009, 17:31
Aniu rewelacyjny opis...  :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 1 Lutego 2009, 18:19
Diubdziuś...wzruszyłam się...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 1 Lutego 2009, 18:20
Miętka jestem, bo znów się wzruszyłam :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 1 Lutego 2009, 18:35
Dziubasku, przepięknie opisałaś narodziny Nikosia
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 1 Lutego 2009, 19:55
Aniu poryczalam sie... Praktycznie tak samo przezylam swoj porod...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 2 Lutego 2009, 09:17
Jejku, te Wasze opisy poródów są tak piękne, ze za kazdym razem nie mogę się powstrzymac od łez wzruszenia!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: **sloneczko** w 3 Lutego 2009, 23:28
no to się teraz ja podzielę z Wami moimi przeżyciami. Ale nie będzie ani tak wzruszająco, ani tak humorystycznie jak u poprzedniczek.

Niecały tydzień przed porodem pojechałam na oddział do szpitala, bo się ze mnie dosłownie lało i żeby uspokoić rodzinkę, która nie wierzyła, że to na pewno nie "to" - pojechałam. Tam okazało się, że to rozwodniony śluz mnie zalewa. Przy okazji lekarz mnie poinformował, że nic nie zapowiada porodu i jeśli się mała nie pospieszy i będzie nadal rosnąć to jej nie urodzę SN. No i chyba z tego stresu i obawy, że mi się nie uda - 6 dni później kwiczałam już na porodówce  :beczy:
Nie dość, że to był 13 to jeszcze Olek miał nocki  :glowa_w_mur: Zaczęło się koło 16 rozrywającym bólem w krzyżach. A przecież miało być "parcie na stolec" a nie siekierką w plecy. Nic - odłożyłam szydełko i poszłam lulu. ok 19 zaczęły się skurcze. Krzyże tak mi dawały popalić, że nie mogłam ustać na nogach. No i debatowaliśmy - czy Olek ma jechać do pracy, czy nie, czy zdąży? a co jeśli nie urodzę w piątek? (małż miał już tylko jeden wolny dzień, a planowaliśmy poród rodzinny). Szybka decyzja - z Tychów dojedzie w max 30 minut, więc przekalkulowaliśmy, że musi zdążyć i już. Jeszcze mu usmażyłam jajeczniczkę i chłopina zestresowany pojechał. A ja na kanapie przed TV męczę kapę z szydełkiem w ręce i stękam przy każdym skurczu. Cały czas od 19-stej notuję odstępy między skurczami. Przerwy wahają się od 8-15 minut. No nic na Jedynce lecą Londyńczycy, potem jakiś thriller. Wtedy już nie stękałam tylko zagryzałam poduszkę i darłam się na zmianę. Zadzwoniłam do Olka, że rodzimy, że ma szybko przyjechać. była 23, a on mi odpisuje, że dostanie przepustkę dopiero o 2  :pogrzeb: polazłam pod prysznic, zgromadziłam toboły ubrałam się i od 1 biłam się z myślami, czy nie wziąć taxówki, czy zdążymy  :boje_sie: na Jedynce jakiś ruski debilny film. Nigdy w życiu nic mnie tak nie bolało jak te pieprzone krzyże, wiłam się na kanapie a biedna Frania (nasza kicia) nie wiedziała o co biega. W końcu Olek się zjawił i w te pędy do szpitala. Lecimy na izbę, potem na porodówkę. Olek zostaje mnie biorą na wywiad. Te papierzyska nie miały końca. Potem ta wstrętna lewatywa  :buu: i zimna woda pod prysznicem ( o warunkach sanitarnych nie wspomnę). I jeszcze po tylu godzinach męki rozwarcie na 1,5 cm :mdleje: Dobrze, że trafiłam na znajomą położną - mamę mojej koleżanki - przynajmniej jakaś bratnia dusza. Olek wbił się  w szpitalny mundurek, ja w wykrochmaloną, sztywną, śmierdzącą szmatę, co się zwie koszulą w naszym szpitalu. Babeczki zaprowadziły nas na salę do porodów rodzinnych, włączyły radyjko, podsunęły worek a ja jak zasiadłam na fotelu to tylko ściskałam z bólu poręcze. Potem kazały wskoczyć na łóżko. To był dopiero wyczyn dla krasnoludka co ma 152 cm takie wysokie łóżko. W końcu zaczęły się parte, trochę popracowałam. Udało mi się od razu załapać o co biega w tym całym parciu (całe szczęście, bo do Szkoły Rodzenia nie chodziliśmy...... bo było lato, urlop i wielki leń ::)) i se tak parłam. Potem pozwolono mi iść pod prysznic. No dobra czekamy na ciepłą wodę - 10 minut! w końcu się ciaptam, niby ulga, bo ciepło, ale dalej wiję się z bólu. Przychodzi położna ze świeżą pidżamką. i wręcza mi bluzeczkę.  :drapanie: no dobra nie spodziewałam się spodni do porodu, ale "to" ledwie zasłoni mi cycki, i co ja mam z gołą dupą maszerować? Byłam zrozpaczona, założyłam to  sexi wdzianko i  wtedy się okazało, jak bardzo się pomyliłam. Troczki w bluzeczce były urwane i nie dało się ich zawiązać, żeby choć piersi zakryć. Mąż chciał mi pomóc - "zrobię Ci tu taką małą dziurkę i przewleczemy ten troczek - nic nie będzie widać" no ok. jak wziął w swoje ręce tę mizerną koszuline to ją roztargał. także równie dobrze mogłam iść zupełnie nago do porodu bo i tak zasłonięte miałam jedynie ręce. Dramat. Wdrapuje się na łóżko, prę dalej - w końcu ulga, czułam się prawie jak w niebie, bo krzyże już nie napierdzielały.  Prę dalej, ale położne  mówią, że nie ma postępu, dostałam prikaz parcia na boku z podkurczoną nogą. To już problem, bo miałam tak opuchnięte nogi, że zgięcie ich w kolanie to dla mnie nie lada wyzwanie. No i znów prę. I znów brak postępu, skurcze słabną, rozregulowuje się wszystko, czekamy na lekarza, każą podać oksy, no dobra czekam na tą kroplówke jak na zbawienie. Położne każą przeć w kucki - mówię, że nie wydole (no chyba widzą moje popuchnięte nogi, przecież ledwie chodzę  :protestuje:), przypomniała mi się wizyta sprzed tygodnia, wizja cesarki - o nie, muszę ją wypchać. Tylko jak ja to zrobię? przecież mi dziecko na podłogę spadnie ( ::) no nie pomyślałam, że znów mi każą na łóżko wchodzić) No i znów prę. Jakoś dziwnie się czuję ja w kucki, oczy z orbit mi wyłażą, cycki na wierchu (że o doopce nie wspomnę), a tu z 10 osób kuka z głową przy podłodze. Nie darłam się, ale jęczałam i pamiętam jak Olkowi powtarzałam, że nie ma bata, drugie dziecko sam se musi urodzić  ;D. W końcu jakiś ruch, latają fartuchy, składają łóżko, karzą wskakiwać - "rodzimy". Wdrapuje się na to mega wysokie łóżko i jaki obciach - mówię, że główka dziecka to już chyba wystaje  i czy nic jej się nie stanie ( :oops: tak czułam  :oops:). Główka wcale nie wystawała, a zanim Maja zawitała na świecie to jeszcze położne pokazały zestresowanemu tatusiowi jak wygląda główka dzidziusia, który jeszcze siedzi w brzuszku, pomacał se, ja z resztą też, a potem to już raz - główka, dwa - tułów, 3 łożysko - bajka. godz. 11.15 i Majeczka jest na moim brzuszku, tatuś pstryknął fotkę, a potem przez godzinę tulił maleńką, a ja znów męki pańskie przechodziłam. Że mnie nacinali to wiem, bo czułam, ale nie spodziewałam się takiego spustoszenia. Jedna doktorka skapitulowała, zawołali innego lekarza, widocznie lepszy był w haftach. No i tak wyszywał ponad godzinę a ja znów stękałam, jęczałam. Dali mi drugie znieczulenie, ale nic nie pomogło. Nie ważne. Ważne, że już jesteśmy w trójeczkę. Potem jeszcze jedna kroplówka, jazda na salę poporodową i 3 straszne dni w tym beznadziejnym szpitalu.

Bóle krzyżowe mnie wymęczyły, szycie i dochodzenie do siebie było straszne. Poród bez znieczulenia, warunki jak za króla świeczka  :dno: ale było warto  :serce: i mam nadzieję, że będzie mi dane przeżyć to jeszcze raz :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: obri w 3 Lutego 2009, 23:59
łoł łoł łoł! dziewczyny ale Wy tutaj czadu dajecie! Czytam na zmianę z rozdziawioną buzią, albo zalewam się łzami... bardzo dobra literatura faktu powiem Wam ;D
Jesteście bardzo dzielne kobitki!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 4 Lutego 2009, 09:02
Słoneczko relacja pierwsza klasa :ok:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 4 Lutego 2009, 10:02
Słoneczko dzielna babka jesteś :przytul:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: **sloneczko** w 4 Lutego 2009, 10:12
no trzeba było, to się "zadanie" wykonało  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Adiana w 4 Lutego 2009, 10:14
Ooo krzyżowce, paskudna sprawa  :-\ Dziewczyny, czy przebieg porodu i rodzaj odczuwanych skurczy są sprawą zmienną ?

Czy też może przy drugim porodzie znowu będę odczuwać słynną "siekierkę w plecy" ? Jest na to jakaś reguła, typu moje

predyspozycje, czy jest to sprawa bardzo zmienna ? Chciałabym wiedzieć, na co tym razem mam się nastawić :drapanie: I

czy w ogóle można się jakoś na to nastawić, bo ból, to wiem, będzie....ale z której strony ?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 4 Lutego 2009, 11:01
co opis to inne wrażenia, odczucia - ale final jeden! PIĘKNY :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Beth w 4 Lutego 2009, 17:56
No Słoneczko - dzielna byłaś jak nie wiem, ja sobie tych krzyżowych bóli nie wyobrażam i mam nadzieję, że nigdy nie będzie mi dane ich poczuć :)
To ja też cofnę się w czasie i wkleję Wam relację, którą napisałam 10 dni po porodzie :)

"Zaczęło się wieczorem w sobotę - 15 listopada (to był termin porodu z karty ciąży). Mały bardzo dużo się ruszał w brzuchu, myślałam że mi przebije skórę - siedzieliśmy z Mężem przed telewizorem, a on wyczyniał dzikie harce. Coś tam mi się w głowie przeczuwało, że może to jakiś znak, że niedługo się zacznie, ale trudno mi było powiedzieć to na głos. Od południa przypałętała się też biegunka i chociaż wcześniej też się zdarzała, to jednak zaczęłam wiązać fakty :)
Byłam zadziwiająco spokojna - trochę może podekscytowana, bo jednak się naczekałam, ale czułam się tak… na miejscu z tym wszystkim.
Ok. 23:00 poszłam pod prysznic, a potem położyłam się spać. Przed 1:00 obudziło mnie już skurczowo - w sensie klasyczne twardnienie brzucha takie od dołu w górę, którego wcześniej nie czułam. Mąż jeszcze nie spał, więc chwycił stoper (hehe) i zaczął mierzyć odstępy między skurczami, gdy tymczasem ja chodziłam sobie po mieszkaniu, trochę się kołysałam, trochę posiadywałam na kanapie. Najpierw było bardzo nieregularnie, ale po pewnym czasie skurcze zrobiły się średnio co 6-8 minut.
Cały czas byłam w kontakcie z wynajętą przez nas położną, która przykazała mi zmierzyć ciśnienie, bo zaczęła mnie boleć głowa. No i wynik był nie za ciekawy, bo 140/90. Także ustaliłyśmy telefonicznie, że spokojnie mamy się dopakować i ruszać w stronę Oławy.
Nienerwowo więc dopakowaliśmy torby, ja wrzuciłam do torebki garść Nimm2 i dwa Grześki (najmądrzejsza decyzja tej nocy!), wykąpałam się jeszcze, umyłam głowę, ogoliłam nogi no i fruuuu… pojechaliśmy.
Droga minęła nam szybko - w nocy śmiesznie się jedzie autostradą (do Oławy z Wrocławia mieliśmy jakieś 35km), ale słuchaliśmy muzyki, rozmawialiśmy, zastanawialiśmy się czy to będzie TEN dzień, czy mały każe nam jeszcze na siebie poczekać. Cały czas kołatało mi w głowie czy to nie fałszywy alarm, ale jednak skurcze były sensownie odczuwalne (niezbyt bolesne), więc nie było na co czekać. Może gdybym kilka dni wcześniej miała jakieś objawy to posiedzielibyśmy w domu do rana, ale jednak była to dla mnie nowość.

Dojechaliśmy na miejsce po jakiejś pół godzinie, w okolicach 4 nad ranem - przywitał nas cichy i spokojny szpital oraz pielęgniarka na Izbie Przyjęć, która dopiero co wstała. Oczywiście przez cały czas kiedy spisywała moje dane była burkliwa i niemiła, ale jakoś tak to zlałam. Przebrałam się w ciuchy szpitalne, Mąż podał wszystkie dane i ruszyliśmy na porodówkę. Tam już czekała „moja” położna, która akurat tej nocy miała dyżur. Na porodówce było pusto - akurat żadnego porodu.
Rozłożyliśmy się na sali przedporodowej (pojedyncza z łazienką), Mąż ubrał się w uniform i poszliśmy na ktg. Skurcze nadal czułam, więc byłam przekonana, że na pewno coś tam się zapisze, ale okazało się, że nic z tego - żadnych sensownych skurczy, ciśnienie nadal wysokie, ale tętno małego w normie… Po ktg położna sprawdziła rozwarcie i okazało się, że są jedynie 2cm, ale czop wygląda na zielonkawy. Skonsultowała się z dyżurną lekarką (koszmar-baba, która mnie strasznie niedelikatnie zbadała - myślałam, że oszaleję!) i postanowiły, że poczekamy kilka godzin i będziemy co jakiś czas robić ktg - może akcja sama się rozkurzy. Przenieśliśmy się więc z Mężem z powrotem do sali przedporodowej z przykazaniem, że oboje mamy się przespać… taaaa… łatwo mówić… do 8 jakoś pokimaliśmy, a gdy okazało się, że na kolejnym ktg skurcze mierniutkie (ale już jakieś się zapisywały) położna wysłała mojego Męża do domu, a z lekarzem dyżurnym(który się zmienił po tej strasznej babie i był CUDOWNY!) ustalili, że o 10:00 podadzą mi coś na rozwieranie szyjki, natomiast o 12:00 oxytocynę. Czekać nie było co, bo skurcze były bolesne, a jednak żadnego postępu. Dostawałam też leki na obniżenie ciśnienia.
Więc sobie do momentu podania tych kroplówek siedziałam na sali - trochę kucałam, trochę się kołysałam, a w tym czasie na poród przyjechała jakaś dziewczyna, która się darła wniebogłosy. Kibicowałam jej po cichu, chociaż przyznam, że miałam pełne gacie strachu słysząc jej krzyki. O 10:30 usłyszałam płacz jej dziecka i jak się później okazało - spędziłyśmy razem 3 dni na położnictwie w jednej sali z naszymi dzidziusiami - do teraz mamy kontakt (sale byłyt dwuosobowe w systemie rooming-in).

Przed podaniem oxy czekała mnie lewatywa, ale myślałam, że to będzie bardziej traumatyczne przeżycie. Skorzystałam też sobie z prysznica i czekałam na Maćka, który pojawił się w momencie, gdy podłączano mi kroplówkę. Po kontrolnym ktg mogłam wstać i pochodzić z Mężem po korytarzu. Skurcze się nasilały i po pół godzinie były bardzo intensywne - dużo piłam, opierałam się o drabinki na korytarzu, kołysałam biodrami. Ale naprawdę - gdybym wiedziała jak mocne skurcze jeszcze mnie czekają - chyba zwiałabym gdzie pieprz rośnie…

W okolicach 14:00 kazano mi się położyć pod ktg. No i już nie wstałam. Skurcze nasiliły się do tego stopnia, że najpierw zwymiotowałam kilka razy, potem się posikałam, a potem gryzłam z bólu Męża, materac, poduszkę i krzyczałam jak opętana w niektórych momentach wkładając słowa „ja już nie mogę”. Rozwieranie się szyjki to chyba najgorsza część porodu bez dwóch zdań. I mimo że u mnie poszło to dość szybko - bólu nie zapomnę do końca życia. Zwłaszcza gdy skurcze stały się na tyle szybkie jeden po drugim, że nie miałam chwili wytchnienia…
Pęcherz płodowy przebito mi w trakcie tych skurczy - wody płodowe były ponoć zielone, ale do mnie niewiele docierało - przysypiałam między skurczami (jak jeszcze były między nimi jakieś przerwy), Mąż mi wycierał twarz i dawał wody. A ja czułam się jak poza światem, chociaż pamiętam piosenki, które leciały w radio (jedna mnie bardzo zmobilizowała - nie wiem kto śpiewa, ale refren był „everything gonna be allright”).

W którymś momencie - kiedy myślałam, że skurcze już się nie skończą - zaczęłam czuć parcie na stolec. Położna cały czas mnie pytała co odczuwam i jak jej to powiedziałam, to uznała, że coś za szybko :) Cały czas leżałam na boku, ale ona kazała mi się w tym układzie ułożyć już jak do rodzenia, żeby zobaczyć co się tam dzieje. Patrzy - a tam główka już prawie wyszła :D Nie zdążyła się przebrać w fartuch - powiedziała tylko, że w trzech parciach urodzimy i kazała mi przeć :) A potem nie przeć :) A potem nagle poczułam jak wychodzi główka. Zostałam nacięta w międzyczasie, ale nic nie czułam… Najgorzej rodziło mi się barki małego, czułam je dość mocno, takie kanciaste… ALE NIC, NIC nie przebije tego uczucia, gdy mi go położono na brzuchu. Nie da się tego opowiedzieć, opisać i wcale nie bujam. To po prostu trzeba poczuć. Oboje z Maćkiem byliśmy jak zahipnotyzowani - on podtrzymywał główkę, ja dotykałam plecków… no rewela :)
Mały chwilę później zapłakał i po kilku minutach został zabrany do ważenia i mierzenia. Zdążyłam jeszcze spytać Męża która jest godzina (była 16:16 na trzech zegarkach). Nasz Piotruś ważył 3,9kg, mierzył 57cm i dostał 10 punktów w skali Apgar. Wszyscy nazwali go Cypiskiem ze względu na bujne owłosienie ;) Ale włosy ma po Tatusiu - mój Mąż był identyczny, gdy był niemowlęciem.

Rodzenie łożyska i szycie to już małe piwo, chociaż szycie trochę bolało. Ale Maciek siedział koło mnie z naszym czarnowłosym synkiem owiniętym w rożek i miał tak anielski wyraz twarzy, że mogłam się tylko uśmiechać… :)

Tak to urodziliśmy naszego smyka. Poród trwał dokładnie 6h16minut (tak jest wpisane w książeczce zdrowia Piotrusia) - był liczony od momentu podania leku rozwierającego szyjkę. Wychodzi więc na to, że liczba 16 powinna być odtąd dla nas bardzo szczęśliwa :)

Po 2h spędzonych na sali poporodowej zostałam odwieziona na salę na położnictwo, na której była już wspomniana przeze mnie dziewczyna ze swoim synkiem. Dostałam od razu mojego Piotrusia do siebie, mogłam go nakarmić i przyjrzeć mu się dokładniej. Wstałam tak naprawdę dopiero rano, bo mimo prób wcześniej robiło mi się słabo (prawdopodobnie przez leki obniżające ciśnienie). Ale mały był mi donoszony co 3h i dostawiałam go od razu do piersi.

Dalsze nasze losy czyli kolejne 4 dni w szpitalu to pasmo wzlotów i upadków - było trochę płaczu, było trochę euforii.. Ale daliśmy radę i teraz możemy się wszyscy razem sobą cieszyć :)

Dziękujemy za uwagę :)"
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Zaneta_81 w 4 Lutego 2009, 19:08
kolejny CUDNY opis... :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 4 Lutego 2009, 19:10
Słoneczko, Beht - super relacje
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 4 Lutego 2009, 19:53
Ania, pięknie!!!
Słoneczko, śmiałam się i płakałam na zmianę. Fajnie to opisałaś. A bóle krzyżowe znam z autopsji, więc wiem o czym piszesz  :-\
Beth, super!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 5 Lutego 2009, 08:48
sloneczko...super, usmialam sie ;D

Beth, tez mialam krzyczaca kobitke obok w sali i tez spotkalysmy sie na sali po porodzie ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ANNUUSSIIA w 16 Lutego 2009, 19:30
no to teraz ja postaram się opisać, mineło co prawda dwa miesiące emocje nie są już tak wielkie, ale postaram się cosik wyskrobać :D
Niedziela wieczór poczułam skurcze lecące sobie od krzyża hmmm.... pomyślałam no to nie będzie fajnie.... skurcze krzyżowe.... eh odgonić złe myśli bedzie dobrze, pewnie to jeszcze nie dziś. Poszłam sobie spać około 24 obudziły mnie znów skurcze, mąż sobie słodko chrapał a ja z zegarkiem w ręku sprawdzam co ile są eh co 25 minut obróciłam się na drugi bok i tak sobie przysypiałam patrzałam na zegarem do 5. O piątej obudziłam moje szczęście... i wtedy się zaczęło.... najchętniej to nie pozwoliłby mi się wykąpać żeby jak najszybciej mnie zawieść do szpitala. Wreszcie o 7 wyruszyliśmy do szpitala... skurcze co 7 minut .... mąż spanikowany pomylił drogę i zabłądziliśmy na terenie szpitala... szybko dopytaliśmy się jak jechać i trafiłam na izbę przyjęć. Tam spędziłam kolejne 1,5 godziny... w miedzy czasie ktg... i sympatyczna pani doktor stwierdzająca że to przepowiadacze i ze nie trzeba się ich bać.... za chwile odszedł czop i zrobiła badanie ginekologiczne rozwarcie na dwa paluchy.... ja na to pytam się jej : no ale to podobno przepowiadacze, na co pani doktor stwierdziła tak przepowiadają ze dziś pani urodzi.
ciag dalszy poźniej albo jutro bo mała mnie woła .... :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ANNUUSSIIA w 16 Lutego 2009, 23:12
c.d
Ubrałam się w pidżamkę, poszłam na salę... wskrobałam się na to łóżko.... i skurcze zamiast się nasilać zaczęły się zmiejszać.... miałam podłączone ktg... i tu zaczęło się... weszła położna Pani Wioletta.... kobieta Anioł... pomogła mi kiedy miałam najtrudniejszy moment porodu.... spojżała na ktg i okazało się że tentno zanika... ja oczywiście spanikowana... jak to zanika???... przecież było ok... wszystko cała ciąże.... przybiegła lekarka posprawdzały wszystko sprawdziła rozwarcie... przenieśli na sale porodową, dostałam tą seksi koszulę, której w sumie jak bym nie założyła to by nie robiło różnicy, bo ona mi w sumie ramiona zakrywała. Wlazłam na to łóżko, ba wlazłam skurcze nasiliły się czułam jak rozwala mi kręgosłup a wskrobanie na łóżko to było jak wejście na jakąś porządną górę. Dostałam środek przeciwbólowy i oksy... tętno się unormowało... z małą wsio ok. Ja tu w bólach na tym łóżku i pytam się położnej czy mogę skorzystać z piłki czy coś a ona mi na to dziecko ty nie masz czasu żeby z tego korzystać... jeszcze chwila i będziesz mama...i tu znowu coś nie tak z tętnem.... co się okazało za chwilkę tętno wróciło... przyszła lekarka i wtedy okazało się że co skurcz to  się ruszyłam przesunął sie ten bajer od ktg i było tylko moje tętno... troszkę się uspokoiłam bo na początku dostawałam spazmów, że coś nie tak z małą... a zapomniałam powiedzieć że wtedy jeszcze nie wiedziałam że to dziewczynka.... skurczybyki miałam jak chole.ra ... jak by ktoś imadło wsadził w kręgosłup.... przyszła Pani Wioletta-położna-mój wybawiciel w bólu... poprosiłam o rozmasowanie kręgosłupa... pomasowała może z 5 minut... dostałam mega skurczu i z przerażeniem w oczach mówie do niej posikałam się przepraszam, roześmiała się tylko i mówi pełne rozwarcie rodzimy.... zaczęło sie bieganie krzyczeli do mnie żeby nie przeć. Kurcze jak tu nie przeć jak bóle parte.... organizm sam wymusza...ale starałam się jak mogłam... nagle słyszę ok przemy.... to był najlepszy moment porodu, nie czułam już bólu tzn czułam ale jakoś myślałam już tylko o tym czy synuś czy córcia.... miałam szybką druga część porodu trwała niecałe 10 minut 3 parcia i moja niunia była na świecie...położono mi ja na piersi... nie zapłakała.... pytam się czemu ona nie płacze... i w tym momencie mój skarb zapłakał, dostała 9,10,10 pkt. Wymyślałam wcześniej jak ją powitam... miałam wymyślone przemówienie... jedyne co udało mi się wykrzesać z siebie... to łzy szczęścia i szepnięcie mojemu maluszkowi...kocham Cię... strasznie bałam się porodu....ale teraz wiem jedno... za nic nie oddała bym tych chwil... ból pójdzie w zapomnienie a mój szkrab będzie ze mną... z nami.... na zawsze....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Anjuschka w 17 Lutego 2009, 06:42
No i mam łzy w oczkach.... Każdy poród jest niesamowity... podziwiam Was dziewczyny.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ANNUUSSIIA w 17 Lutego 2009, 10:01
Aniu zanim się obejrzysz to Ty będziesz nam opisywać swój niesamowity poród i my będziemy miały wtedy łzy w oczach.... to poprostu są magiczne chwile, połączone z bólem... wysiłkiem.... ale nagroda za to wszystko jest bezcenna.... niesamowita.... najukochańsza..... nie ma słów które określiły by co czuje mama jak położą jej maleństwo na piersi i spojrzy w jego oczka....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 17 Lutego 2009, 10:18
Piękny opis :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 17 Lutego 2009, 11:43
Kurcze, obojetnie jak kto pisze i tak zawsze jest wzruszajaco :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kate_bush w 17 Lutego 2009, 14:36
Annuussiia kurde no poryczałam się i make-up mi sie rozmazał  ;)
 bylam wczoraj na "swoim" poloznictwie z kolezanka, ktora chce tu rodzic a jezyka nie zna wiec robilam za tlumacza i przewodnika. i wszystko mi sie przypomnialo-porodi etc.ehh nostalgia mnie ogarnela....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 17 Lutego 2009, 18:33
Piękny opis :) ehhh


Ola czekam na Wasz :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ANNUUSSIIA w 17 Lutego 2009, 22:42
Ja myślę, że jak opisuje się poród... to obojętnie jak się go opisze ma w sobie taką magię, emocje i po prostu każdy jest niepowtarzalny
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 19 Lutego 2009, 03:22
To teraz ja :D

13 lutego miałam wizytę u gina, który uznał, że moje skurcze to przepowiadacze (fakt nieregularne) i że w zasadzie to lekko mnie zdołował wypisując zwolnienie lekarskie do terminu porodu z OM 19.02.09. Dzięki bardzo za skurcze krzyżowe przez nie wiadomo ile...
Z propozycją spędzenia Walentynek w teatrze, kinie or restauracji lub też wypróbowania prastarego, indiańskiego sposobu na wywołanie porodu pojechaliśmy do domu.

Po 24 zaczęły się skurcze krzyżowe, na początku ich nawet nie liczyłam, bo spoko...zaprawiona w boju w dniu poprzednim..wiedziałam, że jak nieregularne to się nie ma co jarać.
Myślę, pójdę sobie spać...ale nie ma opcji, żebym zasnęła...No dobra, to policzę co ile są...
Na co mój Krzysiek, że w razie - jakbyśmy mieli jechać na porodówkę, to on się musi przespać...

Tak, świetnie, a ja jakbym miała rodzić to co? Nie ma spania, masz przeżywać ze mną  ;)
Biedny chłopak zasnął zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.

Rano, bo cała noc spędziłam na liczeniu regularności skurczy niby były częstsze, ale przecież to przepowiadacze.
Niedobrze mi się zrobiło...hm....skurcze co 7-9 min...dochodzi 13...Krzysiek masuje mi krzyż w przerwach między, pomaga to bardziej głowie niż plecom, ale co tam...
No dobra, co robić? Jechać do Zdroji, truć dupę - jeśli to przepowiadacze? A poczekam, może będą częstsze... Po godzinie były już co 5-6 min. Jedziemy...

Świetnie, tylko, że
1. To sobota
2. Pewnie będą korki
3. Miałam jechać jak będą co 7 min
4. Pewnie i tak wrócimy do domu, więc zbytnio nie zastanawialiśmy się co bierzemy (torby były w aucie)

Jadąc do Zdroji oddychałam tak, jak przykazała pani położna na szkole rodzenia - bo byłam taka genialna, że w razie W sprawdziłam jak to się robi. Po drodze gdzieś minęliśmy Krzyśka koleżankę w aucie...

Wchodzę na Izbę Przyjęć, zaznajomiona z procedurami podaję kartę ciąży, dowód i legitymację.
Siedzę na poczekalni, nie ma nikogo..Pustki...

Idę na badanie, a myślach..Tak, znowu badanie, KTG (chociaż przy tych skurczach to dzięki bardzo za leżenie w jednej pozycji).
Robią ze mną wywiad, dosyć szczegółowy i każą się przebrać...
Lekko zdzwiona - po informacji, że zostaję przyjęta na oddział - siadam na fotel. Panie doktorki mnie badające mówią,
"bardzo ładnie pani Olu, że przeczekała pani pierwszą fazę porodu w domu. Mamy rozwarcie 5 cm."

Jak to pierwszą fazę, jakiego porodu?, jakie 5 cm? przecież to przepowiadacze!

Spytałam jeszcze o nacinanie, na co powiedziano mi, że nie natną, jeżeli się krocze będzie naddawać

Nie mniej jednak niezmiernie szczęśliwa wychodzę poinformować Krzyśka, że zostajemy.

Po formalnościach idziemy na porodówkę, witam się z położnymi i lekarkami i pierwszy zonk...Fotel porodowy mnie lekko zestrachał  ;D
Kładę się, podłączają mnie pod KTG..powiedzmy, że jest "wygodnie"... Ok, co z moją lewatywą...? Bardziej niż sam poród przerażała mnie wizja zrobienia kupy, poważnie, wiem, że to głupie, ale Gemini mnie zrozumie (Monia, prawda?). W razie jakby ktoś zapomniał, wolałam spytać...Tylko poprosiłam, żeby zrobiła to delikatnie, bo to moja pierwsza lewatywa w życiu.
Poszłam się wykapać siłą woli wstrzymując jak jak najdłużej...

Znowu się położyłam, przyszła jakaś położna sprawdzić rozwarcie - 6 cm...nie no ekstra, minęła godzina i nic...a co jak mnie odeślą  ???
Zerknęła na KTG, na mnie, jeszcze raz na KTG i z powrotem na mnie mówiąc, no... "Pani to jest dzielna"

Krzysiek siedzący po mojej lewicy uznał to za moja reakcję na fakt rysującego się skurczu na poziomie 90%. Sama zerknęłam na zapis, zastanawiając się czy to są te prawdziwe porodowe skurcze?

Koło nie pamiętam której, przy kolejnym badaniu rozwarcia okazało się, że nie postępuje i trza podłączyć oksytocynę...Tak minęło nie pamiętam ile..w międzyczasie Krzysiek dawał mi wody i zwilżał usta gazikiem. W międzyczasie zapytałam o wolną jedynkę, okazało się, że są wolne z kibelkami i bez. "Zaklepałam" sobie tę z kibelkiem i położna zadzwoniła z informacja, żeby nikogo tam nie wpuszczały...A słowa "Tak, ta pani dzisiaj urodzi - do północy na pewno się wyrobi" zadziałaby na mnie bardzo pozytywnie.

Przebito mi pęcherz płodowy, ale kiedy? Nie potrafię tego umieścić w czasie...

Gdzieś w międzyczasie ktoś znowu przyszedł zbadać rozwarcie i słysząc słowa 9cm byłam już niemalże w pełni szczęśliwa  ;)
Jakoś nie ogarniałam co się dzieje, podjechały z tym stolikiem...Zachciało mi się przeć, wtedy pojawiło się wkoło mnóstwo lasek w białych kitelkach (same doktórki)... No i problem główka się wstawia i cofa, cośtam mówią, ale nie za bardzo to do mnie dociera, na skurczu chce mi się przeć...
W końcu prę, zamiast tego wychodzi z mojego gardła jęknięcie i oprs, że nie prę...Wsadzają mi w noc rurki podające tlen, Krzysiek trzyma mi głowę... Jakaś tam najważniejsza dr z obecnych mówi :
"No, proszę się postarać to urodzimy w dwóch parciach" zadziałało jak jakiś narkotyk, ktośtam jeszcze "Proszę podciągnąć nogi za kolana, bo tak daje Pani maluszkowi dodatkowe 2 cm"...Tak, przyj, oddychaj, ciągnij za kolana...i co jeszcze? Zatańczyć?

Pierwsze, drugie i czuję, że główka jest na wierzchu, no dobra bardziej niż czuję przekazuje mi to Krzysiek...ALE CZEMU NIE PŁACZE??
Chlustają wody (no pięknie, ochlapałam dwie położne), trzecie parcie i mały jest na moim brzuchu...
To, co się wtedy czuje..jakie to są emocje...no nie do opisania...
Ten mały człowieczek to mój synek, dorastający we mnie 9 miesięcy...Od dzisiaj jako osobne życie, które wprowadza w Nasze mnóstwo cudownych zmian.
Patrząc i głaszcząc po główce powiedziałam : "Cześć synku, witaj na świecie...bardzo Cię kocham"..Oboje z Krzyśkiem się popłakaliśmy...

Zabrali małego - Krzysiek poszedł razem z Nim, dostał 3x10 pkt w skali Apgar, a do mnie...
"Pani synek to szczęściarz"...okazało się, że na pępowinie miał węzeł prawdziwy,który mógłby się w każdej chwili zacisnąć i mogło się skończyć niezbyt fajnie...(Przez to wszystko przez pierwszą noc nie zmrużyłam oka sprawdzając czy oddycha)

Urodziłam łożysko...Pytam, całe? Niestety nie..więc czekało mnie łyżeczkowanie...no tak, nie mogło być zbyt fajowo :/

Wrócił dumny tata z synkiem na rękach i od razu przystawiliśmy Bartusia do piersi...Załapał od razu  :skacza:
Później umyli mnie jakimś denaturatem (no tak to wyglądało) i zszyli. Powiedziałam, że jak coś będzie nie tak, to wyślę męża za parę miesięcy z reklamacją.

W sumie zjechałam z porodówki dosyć późno, bo przed 23...schodząc z fotela, a zrobiłam to za szybko stanowczo..Zawirowało mi wszystko przed oczami, zbladłam i wystraszyłam nieziemsko mojego męża i prawie zemdlałam...Za karę zamiast jechać na salę to musiałam chwilę posiedzieć pod kroplówką  :-\

Dzisiaj kiedy znalazłam testy ciążowe i spojrzałam na tego maluszka, który sobie smacznie spał łzy mi same napłynęły do oczu...To niesamowite uczucie jak w jednej chwili zmienia się całe życie, system wartości i podejście do życia...
Wszystko za sprawą łobuziaka mierzącego zaledwie 54 cm i ważącego 3630g ;)

I tak oto mamy synka, urodzonego w Walentynki pod szczęśliwą gwiazdą  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 19 Lutego 2009, 05:34
:Wzruszony: pięknie! :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ewelina_Michał w 19 Lutego 2009, 07:34
cudowne.... dzielna byłaś faktycznie.
Podziwiam :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Anjuschka w 19 Lutego 2009, 07:46
Uwielbiam czytać relacje... każda jest nieziemska... Ola, a Wasz poród przeżywam jeszcze mocniej...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ANNUUSSIIA w 19 Lutego 2009, 10:04
piekny opis  :-*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 19 Lutego 2009, 10:27
Ola :Wzruszony: piękny opis, ale dzielna kobitka jesteś :)

A z tą lewatywą...jak ja Cię rozumiem :hahaha:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 19 Lutego 2009, 10:28
Ola :Wzruszony:
piękny opis
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 19 Lutego 2009, 10:57
Ola jak w twoim opisie to widze sama radosc...zero bolu :) Super :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Kasia* w 19 Lutego 2009, 11:09
cuudny opis! :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: *Ewelina* w 19 Lutego 2009, 11:32
Piękny opis Olu :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 19 Lutego 2009, 11:44
Tak było anusiaaa  ;D Czasem wysoki próg bólu się przydaje w życiu  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 19 Lutego 2009, 11:49
Tak było anusiaaa  ;D Czasem wysoki próg bólu się przydaje w życiu  ;)

Wiesz, ze ja takowy tez chyba mam...troche bolalo wiadomo, ale nie byl to zaden kataklizm...bardziej mnie boli jak mnie plecy z moja dyskopatia zaczynaja bolec i nie sposob sie nawet ruszyc :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 19 Lutego 2009, 12:18
Ja w gratisie z porodem dostałam skurcze krzyżowe, nie polecam...boli jak...cholera.
Haha, a zostałam okrzyknięta najdzielniejszą pacjentka na oddziale :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 19 Lutego 2009, 12:24
ha! wysoki próg bólu... nie posiadam niestety... ja ciągle pamiętam :P
Ale przeżyłabym to wszystko milion razy ... dla synka... no problem ;)

i to chyba jest najfajniejsze w porodach, co nie?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 19 Lutego 2009, 12:56
Oluś tak na świeżo napisane - rewelka  :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 19 Lutego 2009, 13:03

Piekny opis Olu... :-*

Ja wysokiego progu bolu tez nie mam, a myslalam ze jest inaczej :-P ale teraz nie uwazam ze to bylo tak STRASZNE, przezylam i juz strasznie chce nastepna Dzidzie :-D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 19 Lutego 2009, 13:09
ja też nie mam wysokiego progu bólu
choć zawsze mi się wydawało inaczej
ale ból porodu mnie przerósł a moze jeszcze świadomość, ze rozwarcie idzie taak mega wolno dodawała swoje  ::)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: LilithGoth w 19 Lutego 2009, 16:55
Ola popłakałam sie jak przeczytałąm relacje z porodu  :'( :'(
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziq w 19 Lutego 2009, 17:09
piękny opis taki "podnoszący na duchu"  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 19 Lutego 2009, 17:11
Ola byłas naprawde dzielna!
chciałabym mieć taką wytrzymałośc :)

ja nie zapomnialam, nie zapomne...i sn nie wchodza w gre - nie ma bata ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 19 Lutego 2009, 17:26
Grunt to mieć dobre nastawienie przed porodem.

Co do szpitala w Zdrojach - polecam bez dwóch zdań, ale to opiszę gdzie indziej.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 19 Lutego 2009, 17:56
Ola niesamowity miałaś poród !

Od piątku przezywałam bardzo ze coś sie dzieje  :-*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: morgaina w 19 Lutego 2009, 23:37
Super opis, a ból da się przeżyć kiedy ma się świadomość jaka słodka nagroda czeka :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 20 Lutego 2009, 00:06
Ola, rewelacyjny opis. Strasznie mi są bliskie opisy porodów w Zdrojach... tak jak bym tam była z wami.

ja też mam chyba nie za wysoki próg wytrzymałości i nie wyobrażałam sobie że poród tak boli. Ale wiecie co.. już dawno zapomniałam :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: agaga w 20 Lutego 2009, 00:09
Olu, łezka mi poleciała. 

Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: obri w 20 Lutego 2009, 10:20
Ola!!!!! No to dałaś czadu!!! Gratulacje!
Byłaś bardzo dzielna - takie relacyjki zawsze podnoszą na duchu!

Kurde a ja nie wiem jaki mam próg bólu - chyba poród to będzie właśnie sprawdzian?
@ zawsze były bolesne i z krzyżowcami... ciekawe jak bardzo mocniejsze są bóle porodowe???
Hmmm..przyjedzie się przekonać...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: nikola/23 w 20 Lutego 2009, 11:47
Piekny opis i nie zapomniane walentynki!!!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kate_bush w 20 Lutego 2009, 14:17
Oleńko gratuluję szczęśliwego rozwiązania...nawet podwójnie...na pewno twoja relacja da nadzieję innym dziewczynom.witamy wśród e-weselnych (i nie tylko) mam.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 20 Lutego 2009, 15:49
Na dzień dzisiejszy mogłabym znowu rodzić.
Dziewczyny, głowa do góry... Ja przed porodem twierdziłam, że się go nie boję.
Jak się okazało, nie było czego  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 20 Lutego 2009, 16:56
Ola moge sie obiema rekami podpisac pod wszystkim co napisalas w ostatnich postach...jestesmy w tym temacie bardzo podobne ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 20 Lutego 2009, 17:38
Dzielna dziewczyna:)
Super
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: asia w 21 Lutego 2009, 11:57
Ola... szacuneczek!  :-*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kate_bush w 21 Lutego 2009, 14:56
Ola zgadzam się z tobą.Dla mnie mało komfortowy był fakt, że tak naprawdę nie wiem co mnie czeka,ale tez się nie bałam.Raczej nie mogłam doczekac się kiedy wreszcie będę mogła przytulic swoją córeczkę
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: **sloneczko** w 2 Marca 2009, 20:28
Oleńko cudnie :Wzruszony: a że wcześniej nie miałam okazji - serdecznie gratuluję  :bukiet:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 2 Marca 2009, 22:29
oluś
piękny opis i jeszcze raz gratulacje
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Lea w 10 Marca 2009, 00:08
Oleńko pieknie to opisałaś!!!


co do bólu porodowego...hmmm.. ja po 13h skapitulowałam i ostatnie 2h darłam sie na cały szpital,a że było to miedzy 2 a 4 w nocy-czyli w szpitalu generalnie cisza- to możecie sobie wyobrazic gdzie  mnie słyszano..mialam to już gdzieś..... ;) ;) ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 11 Marca 2009, 12:27
jak slysze wypowiedzi w stylu: "moglabym znowu rodzic" to jakos nie bardzo chce mi sie w to wierzyc...

dopiero po kilku miesiacach moge powiedziec, ze juz tak nie pamietam tego bolu... Ale wiem, ze bolało cholernniieee... to był jakis obłed :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Asia-85 w 11 Marca 2009, 13:04
Olu pieknie to opisałaś, łezki same cisną się do oczu :-* :-* :-* dziewczyny ten temacik naprawde potrafi podnieść człowieka na duchu, sama czasem spoglądam na test ciążowy i nie mogę uwierzyć że to juz tuż tuż, dzieki wam wiem że można znieść wszystko i choć poród bywa niejednokrotnie bardzo ciężki i tak najważniejszy jest ten maleńki człowieczek.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 11 Marca 2009, 23:34
czasem spoglądam na test ciążowy i nie mogę uwierzyć że to juz tuż tuż
Ja zaraz po powrocie do domu znalazłam moje testy i spojrzałam na małego...i łzy same popłynęły do oczu :)

jak slysze wypowiedzi w stylu: "moglabym znowu rodzic" to jakos nie bardzo chce mi sie w to wierzyc...
Przecież nikt Cię na siłę nie przekonuje...Ja mogłabym, po prostu...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 11 Marca 2009, 23:36
pewnie
ja też po porodzie stwierdziłam, że mogę jeszcze raz...tylko potem mogę oddać komuś na pierwsze trzy miechy  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 12 Marca 2009, 00:17

tylko potem mogę oddać komuś na pierwsze trzy miechy  ;D
To też przejdę  ;) 1/3 już za mną   ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 12 Marca 2009, 10:14
każda z nas przeszla inaczej poród.. ja majac taki porod jaki mialam niestety trudno mi wierzyc , ze mozna chciec jeszcze raz... ot, takie moje zdanie.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 12 Marca 2009, 11:00
Ja też mogę jeszcze raz rodzić, tylko w ciąży juz bym nie chciała chodzić :hahaha: , no i te pierwsze tygodnie po porodzie też bym komuś oddała ;) :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 12 Marca 2009, 14:42
lilian wyjełaś mi to z ust
ciąza always, poród taki jak mialam co tydzien ale kurde pierwsze trzy miechy na księżyc  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: agusia1213 w 12 Marca 2009, 21:24
a ja bym mogła i w ciąży chodzić, i rodzić (godzinka) i wychowywac :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 12 Marca 2009, 21:27
a ja nie...
bo to siedzenie w domu odmóżdża i człekowi odwala...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 12 Marca 2009, 22:41
a ja bym mogla chodzic w ciazy (ale tylko w pierwszej  ;D - mozna leniuchowac na maxa)
rodzic...niekoniecznie
siedziec w domu - tak z pol roku/9 miesiecy - ok bo jestem leniem i prawie zawsze spalam z moim dzieckiem
czyli codzinnie drzemka  ;D ;D ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ANNUUSSIIA w 12 Marca 2009, 23:34
hmm.... czy odmóżdża jeszcze nie wiem jestem w domu dopiero 3 miesiące, całą ciążę pracowałam.... zobaczymy czy mi odwali bo zamierzam być z niunią 2-3 lata, a w miedzy czasie może jeszcze jedno maleństwo będziemy chcieli mieć. Co do ciąży i porodu mogę chodzić i rodzić , dla mnie najtrudniejszy był pierwszy miesiąc.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gosia-oosta w 2 Maja 2009, 23:18
odmóżdża jeszcze nie wiem
odmóżdża, odmóżdża..jestem już rok w domu i cos o tym wiem..musiałam chwycic się dodatkowego zajęcia, zeby szare komórki nie zapomniały, po co są :)

kiedy byłam w ciązy (wydaje mi sie, ze to wieki temu), najbardziej denerwowały mnie pytania typu: boisz się porodu? wiesz, ze to bardzo boli? a to jest taki ból, jakiego nigdy nie doznałaś, jestes na to przygotowana? nie, nie bałam się i nie spodziewałam się, ze to będzie jak spacer o zachodzie słońca z ukochanym, a raczej jak wędrówka w ciężkiej zbroi przez pustynie Gobi z pełnym ekwipunkiem na plecach..i była..nie ma się co oszukiwac..poród to wysiłek, którego nie sposób opisac i nie sposób sobie wyobrazic...przynajmniej ja nie potrafiłam..

w oczekiwaniu na kruszynkę..emocje dopadły mnie dzień wcześniej..było to lekkie podniecenie wymieszane z obawą, czy wszystko odbędzie się bez problemów..ale chyba bardziej czułam się podniecona, bo przeciez na przyjście kruszynki (51% do 49% wolelismy córkę, ale przed porodem nie znaliśmy płci) czekaliśmy dośc długo steki razy wyobrażajac sobie, jaka będzie, do kogo podobna..i kiedy w Święto Niepodległości lekarz powiedział mi, że jeszcze daleko do porodu, byłam rozczarowana..ja chciałam już, w tym momencie, nie chciałam czekac ani chwili dłużej...kruszynko kochana, to wyczekiwanie na Ciebie wydawało się trwac w nieskończonośc..tysiące myśli piętrzyło się w mojej głowie układając się w bezsensowne zdania..totalny chaos i to pragnienie, abys była juz w moich ramionach..

w między czasie KTG - zero skurczy..ile to jeszcze potrwa? połozna zaczęła badac mnie ginekologicznie i jakie było jej zdziwienie, kiedy stwierdziła rozwarcie na 7 cm..w tym momencie poczułam, ze zaczynają mi drżec nogi a chwile po tym całe ciało..zrozumiałam, że to już...rozwarcie na 10 cm..mogłabym rodzic, ale skurcze, gdziez te cholerne skurcze, bez nich nie będę wiedziec, kiedy przec...nie było sensu dłużej czekac..wenflon do żyły, chwila oczekiwania i nagle pojawił się nieziemski ból...od razu zaczęłam przec...w połowie marszu przez pustynie Gobi, chcialam prosic o cc, ale odwrotu juz nie było..kruszynko Ty moja, teraz wszystko było w moich rękach..wszystko zależało ode mnie..dam radę, dam radę i zaraz będziesz już z nami..

w chwilę potem usłyszałam glos połoznej: "mają państwo córeczkę" i nagle na brzuchu poczułam małe rączki, ktore zdawały się mnie obejmowac..byłam z siebie dumna i z Ciebie kruszynko..córeczka..a jednak te 2 % zwyciężyły..to było niesamowite uczucie, kiedy przytulałam o piersi swoją własną miniaturkę..

od porodu minęło już prawie pół roku i z perspektywy czasu pustynia Gobi zdaje sie byc tylko dużą piaskownicą..a moja kruszynka, która wygladała po porodzie tak

(http://images37.fotosik.pl/30/09a6366c192ec7c5med.jpg) (http://www.fotosik.pl)


teraz wyglada tak :)

(http://images49.fotosik.pl/116/0bee4484425ced8bmed.jpg) (http://www.fotosik.pl)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 2 Maja 2009, 23:24
Gosia, córeczkę to masz obłędną!
opis przyjścia na świat wzruszający. Aż mi się mój poród przypomniał...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Zaneta_81 w 3 Maja 2009, 10:13
piękna niunia...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: nikola/23 w 3 Maja 2009, 12:38
słodka ta twoja córa :) , fajnie czytać jak ktos pieknie opisuje porod, wiadomo bol bedzie bo musi byc ale samo to że pozniej polozą ci takie malenstwo na ktore tak dlugo czekalaś jest czymś pięknym.

Ja rowniez troszke boje sie porodu ale czekam z niecierpliwoscią kiedy zobacze moje malenstwo ,do kogo bedzie podobne, jego pierwsze spojrzenie.......
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 3 Maja 2009, 13:51
Pięknie napisane  :'(
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 3 Maja 2009, 20:48
Cudnie!! :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 3 Maja 2009, 21:12
przepiękny opis!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 5 Maja 2009, 08:42
łezka kreci sie w oku.. piękny opis.. i jaki prawdziwy  :Serduszka:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ASIA39 w 8 Maja 2009, 13:31
pięknie napisane  :) a córcie masz prześliczną  :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: **sloneczko** w 15 Maja 2009, 14:09
 Gosia :o ten fryz  :szczeka: jestem pod wrażeniem czuprynki Twojej córeczki - bosssko
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gosiaczek80 w 5 Czerwca 2009, 13:07
ech pozazdrościć tylko takiego porodu....
A z Natki taki fajny czupurek...i strasznie do Ciebie podobna.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziq w 14 Sierpnia 2009, 12:25
a ja dopiero wczoraj zabrałam się za opisanie porodu, takie szczegółowe, z emocjami i uczuciami. Wydrukowałam i schowałam, może kiedyś Martynka będzie chciała przeczytać... Od razu ostrzegam że jest to długa relacja, bez ciekawej akcji więc pewnie nie będzie się Wam chciało czytać, ale że ja czytałam Wasze porodu stwierdziłam że powinnam podzielić się moim...

To było jak sen... najpiękniejszy sen mojego życia... otumaniona emocjami nie mogłam uwierzyć że to dzieje się naprawdę...

30 kwietnia 2009 roku. Ta data  została wyryta na moim sercu... od tego dnia cząstka mnie stała się odrębnością...

Miesiąc wcześniej usłyszałam wyrok - cesarskie cięcie. Czy byłam rozczarowana? Nie sądzę, od początku ciąży lekarz stopniowo przyzwyczajał mnie do tej myśli. Nie ważne jak się rodzi - ważne Kto przyjdzie na świat. tym Kimś miała być moja Córeczka.

Poród był zaplanowany co do godziny. Dzień wcześniej nie było łatwo ukryć emocji a chciałam utrzymać To w tajemnicy, To miała być niespodzianka dla całej Naszej rodziny. Cały dzień bujałam w obłokach, głaskałam brzuszek by nacieszyć się nim na resztę lat mojego życia, wsłuchiwałam się w moje ciało by zapamiętać każdy Jej  ruch, każde kopnięcie, przeciągnięcie się, uderzenie po żebrach, pęcherzu. Chciałam zapamiętać rytmiczny puls który towarzyszył Jej częstym czkawką. Nie mogłam uwierzyć że następnego dnia się to wszystko skończy...

Noc minęła spokojniej niż myślałam, zapadłam w głęboki sen, w którym widziałam Ją oczami wyobraźni. Nadszeł długo oczekiwany poranek. Otworzyłam oczy, spojrzałam na Męża leżącego obok mnie i dotykając brzuch pomyślałam "to już dzisiaj..." a Ona przywitała się ze mną mocnym kopnięciem, tak jak to robiła od tak dawna...

Poczułam mocne ssanie w żołądku. Niestety śniadanie nie było mi dane tego dnia, mogłam jedynie zaspokoić pragnienie kilkoma łykami wody. Nawet zwykła woda w Tym dniu smakowała jak najwytrawniejsze wino. Widziałam napięcie na twarzy Męża, starał się zachować zimną krew, ale ja wiem jak bardzo to przeżywał... oboje przeżywaliśmy Tą chwilę.

Przygotowaliśmy się do wyjścia i w wielkiej tajemnicy wyjechaliśmy do kliniki. Moje emocje chyba się córeczce udzieliły, była bardzo aktywna, a na fotelu samochodowym każdy Jej ruch sprawiał mi ból. Zamknęłam oczy wchłaniając w siebię każdą sekundę tego uczucia, a zanim je otworzyłam byliśmy już na miejscu.

Do recepcjii przyszła przed nami inna para, wyprzedzili nas dosłownie kilka sekund. Czekaliśmy na swoją kolej. Masa papierkowych formalności i musieliśmy poczekać na zwolnienie się pokoju. Oczekiwanie przedłużało się niemiłosiernie, tysiące myśli, ręce spocone z emocji, serce pulsujące w niewiarygodnym tempie.

W końcu przyszedł po nas lekarz, by rozładować atmosferę zażartował "dłuższe czekanie, lepsze śniadanie". Jedyne co wydobyło się z moich ust to nienaturalny śmiech, wizja kroplówek była na prawdę zachęcająca.

Pojechaliśmy windą na drugie piętro i przekroczyliśmy próg mojego pokoju. Okazało się, ąe moją "współlokatorką" będzie kobieta spotkana przy recepcji. Przebrałam się w białą i szorstką szpitalną koszulę, sięgała ledwo za pośladki. Mąż włożył zielony fartuch... zawsze Mu było do twarzy w zielonym, ale tym razem wyglądał wyjątkowo, w końcu to była wyjątkowa okazja. Położyłam się na łóżko. Przyszła pielęgniarka, podpięła mi ktg. W tym czasie kobieta z łóżka obok szła na cięcie. Wsłuchiwałam się w rytmiczne bicie małego serduszka, jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w zapisywane wykresy ściskając męża za rękę. Siedzieliśmy w ciszy upajając się tą ciszą. Ta sama pielęgniarka odłączyła ktg, założyła mi welfron i podłączyła kroplówkę.  Wtedy powstało zamieszania, przywieźli Tą kobietę, a za nimi szła pielęgniarka z Ich dzieckiem. Widziałam szczęście na Ich twarzach. Jaj ja jej wtedy zazdrościłam... Byłam zła na siebie, przecież jakbyśmy się nie spóźnili tych kilka sekund to właśnie ja tuliłabym już moją Córeczkę...

Czas dłużył się i dłużył... zaczęłam liczyć spadające krople w kroplówce, kap, kap, kap, o niczym nie myślałam, uścisnęłam Męża mocno za rękę, drugą ręką głaskałam brzuch i liczyłam kap, kap, kap. Z transu wyrwała mnie pielęgniarka, jej słowa "Idziemy się rodzić" były zbawienne. Szłam na salę operacyjną na miękkich nogach. Weszliśmy przez pierwsze drzwi do małego pomieszczenia gdzie kazali mężowi zostać a ja miałam wejść do następnej sali. Miałam się położyć na wysoki, wąskim i zimny stół operacyjny. Personel był niezmiernie miły, uśmiechnięty, żartowali cały czas, starałam się ich słuchać ale nie mogłam się skupić. Pytali kto zaraz wyjdzie z brzuszka, jak się czuję. Czekaliśmy na anestezjologa. Gdy przyszedł miałam położyć się na boku. Niewiele myśląc powiedziałam "Bardzo zabawne, ciekawe jak ja to zrobię" i usłyszałam gromki śmiech pielęgniarek. Jedna z nich pomogła mi, czułam się taka słaba... było już po 12 a ja przecież nic nie jadłam. Miałam podkurczyć nogi i zrobić koci grzbiet, starałam się jak mogłam ale z tak dużym brzuchem to zadania do łatwych nie należało. W końcu udało się. Widziałam twarz Męża spoglądającego na mnie zza szybki, uśmiechał się, dodawał mi otuchy...

Słowa anesteziologa "Teraz proszę się nie ruszać, wbijam igłę" sprawiły że przeszły mnie ciarki. Nagle poczułam jakby  po koniuszki palców u nóg przeszył mnie gorący prąd, zaraz wszystko zaczęło drętwieć, więc musiałam szybko położyć się z powrotem na plecach. Prawą rękę musiałam wyprostować, pielęgniarka podłączyła mi ciśnieniomierz. Nogi były całkowicie bezwładne, jakie to śmieszne uczucie. Wiedziałam że mnie golą, przygotowują do zabiegu. Lekarz sprawdził czy znieczulenie poprawnie działa i powiedział że już tniemy. Czułam dotyk, tak jakby łaskotanie. Lekarz cały czas informował mnie co robię, a ja byłam jak na haju, tysiące myśli, wpatrywałam się cały czas w oczy Męża. Dziękowałam Bogu że mogłam mieć cały czas z nim kontakt, żałowałam tylko że nie mogłam go dotknąć...

Nagle poczułam szarpanie, nieprzyjemne uczucie. Coś stawiało duży opór, nie chciało być odłączone od mojego ciała z którym przez 9 miesięcy stanowiło idealną całość. Opór minął a ja usłyszałam najcudowniejszy dźwięk w całym moim życiu. To był płacz mojej córeczki, pielęgniarka stojąca obok mnie zaczęła bić brawo. O tak, należało się, przecież to był cud, cud narodzin. Lekarka wzięła moją Córeczkę do sali gdzie przebywał mąż by ją zbadać, umyć, zważyć a ja widziałam wszystko przez tą szybkę... i emocje puściły... nagle zrobiło mi się potwornie słabo, łzy płynęły mi ciurkiem po policzkach, ciało zaczęło całe drgać. Trwało to kilka sekund. Lekarka przyniosła mi zawinięte, już spokojne dzieciątko. Powiedziała gratulacje, ma Pani córeczkę, 3005gram , 54 centymetrów, 10 punktów". Zbliżyła mi Je do twarzy. Wzięłam głęboki wdech, Córeczka pachniała tak świeżo i niewinnie, ustami musnęłam jej policzek, skóra była niezmiernie delikatna. Zdołałam powiedzieć tylko "Witaj Martynko na świecie"

Gdy zostałam już oczyszczona i pozszywana zawieźli mnie do pokoju. Mąż szedł za nami. Po chwili przyszła pielęgniarka z moją Córeczką. Od razu chciałam wziąć ją w ramiona. Tuliliśmy ją oboje z mężem. Od tej pory byliśmy prawdziwą rodziną...

Dzisiaj minęło 3,5 miesiąca. Mam mieszane uczucia. Z jednej strony czuję jakby to się działo wczoraj, a z drugiej jakby Martynka była z nami od zawsze... Już nie przypomina tej maleńkiej kruszynki. Obrosła cudownym tłuszczykiem, wyrosła z dwóch rozmiarów ubrań, ale jest coś, co się nie zmieniło... Jej zapach i dotyk jej skóry... chciałabym tą chwilę zachować na zawsze...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: *Ewcia* w 14 Sierpnia 2009, 12:46
Madzia bardzo wzruszający opis  :Wzruszony: Kilka razy robiłam przerwę na kilka głębokich wdechów, aby nie wybuchnąć płaczem  :-*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Lea w 14 Sierpnia 2009, 13:06
madziq..piękny opis...piękny....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Zaneta_81 w 14 Sierpnia 2009, 13:15
pięknie to  opisałaś...jak zwykle mam łzy w oczach...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: pileczka22 w 14 Sierpnia 2009, 14:40
No i się popłakałam - pięknie to napisałaś Madziu. Martynka będzie miała niesamowitą pamiątkę  :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ika3w w 14 Sierpnia 2009, 14:52
Piękne te wasze opisy! aż trudno powstrzymac łzy... mam nadzieję, że kiedyś bedzie mi dane tego doświadczyc
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Anjuschka w 14 Sierpnia 2009, 15:04
Pięknie napisane... wzruszający opis...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gabiś w 14 Sierpnia 2009, 16:51
Madziu przeczytałam jedyn tchem... i rycze jak szalona.
Pięknie!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 14 Sierpnia 2009, 21:35
Pięknie! Swoim opisem pokazałaś, że poród przez cc też może być cudownym przeżyciem!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziq w 14 Sierpnia 2009, 21:43
czyli jednak nie zanudziłam  :D żałuje tylko jednego... nie wiem co to jest skurcz... żaden! nawet najmniejszy  :-\  może wydać się to dziwne ale czuję się troszkę ogołocona przez to... ale może przy następnym się uda  :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 14 Sierpnia 2009, 21:48
nie masz czego żałować  ;D zapewniam  :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 14 Sierpnia 2009, 22:34
madzia boski opis
oczywiscie znowu sie poryczałam

mam nadzieje że ja swój drugi poród bedę mogła opisać tak fajnie jak pierwszy
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: peacelove w 15 Sierpnia 2009, 18:55
Jagódka - GRATULACJE :))) (też bym chciała taką fajną niedużą różnicę między dziećmi :))
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 15 Sierpnia 2009, 21:04
Madziu pięknie...wzruszająco...Martynka będzie miałą cudowną pamiątkę :)

Żałuję, ze nie mam daru do takiego ładnego opisywania :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: gosiaczekk w 15 Sierpnia 2009, 21:18
czyli jednak nie zanudziłam  :D żałuje tylko jednego... nie wiem co to jest skurcz... żaden! nawet najmniejszy  :-\  może wydać się to dziwne ale czuję się troszkę ogołocona przez to... ale może przy następnym się uda  :D

madziq ja tak jak Ty nie miałam żadnych skurczów, ale nie tęsknie za nimi wcaaale :) jesli kiedykolwiek będę miec drugie to też chcę CC.

A tak w ogóle Twój opis porodu to przepiękna opowieść kochana, bez traumy, bolu i niemilych przeżyć...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 15 Sierpnia 2009, 21:26
piekny opis :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziq w 15 Sierpnia 2009, 22:31
jeszcze raz dziękuję :)

A tak w ogóle Twój opis porodu to przepiękna opowieść kochana, bez traumy, bolu i niemilych przeżyć...

bólu? jakiego bólu  :D pobolało może 3 dni. tak to ja bym mogła co roku rodzić  :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Adiana w 17 Sierpnia 2009, 11:43
Oj Madziu, czytając to, chwilami czułam jakbym znowu przeżywała swój poród  :)

Może i ja się tu rozpiszę ?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: pileczka22 w 17 Sierpnia 2009, 17:45
Aga na co czekasz?? Dawaj relację ze swojego :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 18 Sierpnia 2009, 22:03
Piekny opis !
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 20 Sierpnia 2009, 17:34
Przepięknie opisane...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 21 Sierpnia 2009, 08:04
 :beczy: i sie poryczalam.......
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 21 Sierpnia 2009, 11:02
wzruszający opis :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aadaa w 21 Sierpnia 2009, 13:51
wzruszający opis - byłam cala mokra ... ahh pięknie się to czyta :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: gosiaczekk w 21 Sierpnia 2009, 14:45
jeszcze raz dziękuję :)

A tak w ogóle Twój opis porodu to przepiękna opowieść kochana, bez traumy, bolu i niemilych przeżyć...
bólu? jakiego bólu  :D pobolało może 3 dni. tak to ja bym mogła co roku rodzić  :D

toż własnie napisałam, że bez bólu  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziq w 21 Sierpnia 2009, 14:47
tak tak i właśnie o to mi chodziło że bólu opisać nie mogłam bo go za bardzo nie było  :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ASIA39 w 30 Sierpnia 2009, 20:06
madziq piękny opis  :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 1 Listopada 2009, 11:47
To teraz czas na mnie.

W nocy z 19 na 20 października zaczęłam odczuwać skurcze. Jednak nieregularne, bo raz co 15min, potem co 8, 6, znowu co 15, 12... Nie były też one na tyle silne, zebym pomyslała, że coś naprawdę się zaczyna. Obudziłam się ok. 8 rano, skurcze ciągle się pojawiały (choć tak naprawdę to nie spałam prawie całą noc, liczyłam odstępy między skurczami). Zadzwoniłam do swojego gina, powiedziałam co jest grane. Kazał wziąć 2xnospę forte i 2xmagnez i jak nie przejdzie do godz. 13 to mam jechać na Izbę Przyjęć do szpitala. We wtorki mój lekarz przyjmuje w Chojnie, więc nie było Go na miejscu. Skurcze niby ustały... Niby, bo jak się pojawiały, to naprawdę rzadko - co ok. 40-50min. Ale wtedy juz były dość silne. Zadzwoniłam do męża, powiedziałam co jest grane. Nie przejął się zbytnio, uważał, że na pewno przesadzam. O godzinie 13 zadzwoniłam do gina, kazał jechać na IP, żeby sprawdzili co tam się dzieje, zrobili KTG. Poinformowałam teściową, żeby przyjechała po Szymcia, spakowałam resztę rzeczy do torby i czekałam. Teściowa przyjechała ok. 14:30. Skurcze były wtedy co ok. 15min. Wsiadłam w auto i pojechałam do szpitala (mam 5min drogi). Nie sądziłam, że w ten dzien urodzę. Bardziej myslałam, że może dadzą mi coś na zatrzymanie i poleżę trochę w szpitalu. Kiedy przekroczyłam próg IP, byłam już pewna że to się stanie dziś... Nie wiem czemu, ale tak czułam. Czekałam na swoją kolej do przyjęcia, skurcze zaczęły być coraz częstsze. Kiedy położna mnie przyjmowała, odstępy były już co jakieś 7min. Poczekałam na lekarkę, jakieś 10min, zbadała mnie - 3cm rozwarcia, szyjka długa na 0,5cm - hasło - dziś rodzimy, może Pani dzwonić po męża. Była godzina 16. (4dni wcześniej rozwarcia było 0,5cm, szyjka miala 1,5cm). Zadzwoniłam po Kubę, mówię Mu że może przyjeżdżać, bo dziś urodzę. Poszłyśmy jeszcze na usg, wyszlo, że Mała waży 2402g, i jest bardzo mało wód płodowych. Dr pow - dobrze że Dzidzia pcha się na świat bo prawie nie ma wód...

Posżłyśmy na porodówkę. Tam położne zdecydowały, że mam się jeszcze położyć na salę przedporodową, bo skurcze co 7min. Ja mówię, że co 7min były jak mnie przyjmowały na IP, teraz to są gdzieś co 3min. Jednak poszlysmy na salę przedporodową, połozna   podłączyła mi KTG, wenflon, pytała się różne rzeczy. Zorientowała, że mam już bardzo częste skurcze i w rozmowie z drugą położną postanowily, że bezsensem jest żebym tu leżała, że mam już tak żywą akcję porodową, że mogę spokojnie iść na porodówkę. Poinformowały mnie, że będąc po CC mogę odmówić porodu SN. Ja powiedziałam, że chcę spróbować sama. Połozna była zdziwiona. Spytałam dlaczego się dziwi... Powiedziala, że różnie może byc... Że np. przy 10cm rozwarcia może tak mnie boleć macica, że konieczne będzie cięcie... Wtedy zwątpiłam, skurcze już były tak silne i częste, że sama nie wiedzialam czego chcę. Wtedy przyszedł lekarz, powiedział, żebym spróbowała, że dam radę urodzić sama, że CC to operacja itp. itd. Od razu otrzeźwiałam, przecież zawsze marzyłam o tym, żebym mogła urodzić sama.

Przyszła połozna, zrobiła mi lewatywę. Była godzina 17, kazała pochodzić po korytarzu i o 17:40 się umyc. Ciągle czekałam na męża. Chodziłam po korytarzu, skurcze były już co 1min. Oczywiście jak za pierwszym razem miałam bóle krzyżowe... Masakra. Ale dzielnie masowałam sobie plecy. Patrzę na zegarek - 17:39 - wchodzi mój mąż, ja w trakcie skurczu, On zdziwniony - Ty tak już??? Nie wierzył do konca, że dziś rodzimy :D Dałam Mu kluczyki od auta, żeby przyniósł moją torbę. Poczekałam jeszcze jakieś 5min, Kuba wrócił i pomógł mi się umyc. Na porodówce położyłam się ok. 17:55. Skurcze były już bardzo silne, słyszałam jak w sali obok kobieta rodzi, krzyczy. Spojrzeliśmy sobie z mężem w oczy z przerażeniem... Przyszedl lekarz ok 18:25, przebił mi pęcherz, pomasował szyjkę (ałaaaaaaaaaaaaaaa), mówi że 7cm rozwarcia. Myślę sobie - o mamoooooooooo, jeszcze 3mc nie dam rady... Już nie chcę... Już nie mogę... Powiedziałam nawet to na głos, że nie dam rady... Lekarka ktora mnie przyjmowala na IP, stała przy mnie cały czas, gladziła mi rękę i powiedziała, że na pewno dam radę, że pięknie mi idzie. Po dwóch skurczach poczułam, że muszę przeć. Powiedziałam to położnej. Ona mówi, żebym nie parła na siłę. Ja mówię, że muszę. Zbadala mnie, 9cm rozwarcia. Już nie mogłam powstrzymać parcia... Połozna ubierała się w pośpiechu. Mówi: przyj, teraz, pięknie Ci idzie. Mąż przytrzymywał moją nogę z jednej strony, lekarka z drugiej. Po chwili położna mówi: jest główka... Mój mąż zrobił wielkie oczy, pielęgniarki się z Niego zaśmiały, miał ponoć tak śmieszną minę :) Położna mówi: Jeszcze trochę poprzyj, rodzi się ciałko... Po chwili poczułam jak Niunia wypływa ze mnie i ląduje na moim brzuchu... Godzina 18:35... Niesamowite, cudowne uczucie... Mówię do męża - zobacz ma nosek jak Szymus... :) Pytam się Go też- dziewczynka? A On - nie wiem, nie widzialem :) Lekarka szybko sprawdziła i mowi: Dziewczynka :) Nasza mała królewna...Zaczęła tak smiesznie kwilić i szukac cycusia :)

Nie chciało urodzić się łożysko, dostałam oxytocynę i czekaliśmy. Ponoć przy tak szybkim porodzie może się tak zdarzyć. Poczekaliśmy z 10min, ciągle nic. Przyszedł lekarz (ten sam który namawial mnie na poród SN) nacisnął 3razy na mój brzuch, myślałam, że skręcę się z bólu... Jednak ciągle nic. Lekarz na chwilkę wyszedł, wrócił i znów nacisnął, tym razem mocniej i łożysko się urodziło. Jako że troszkę pękłam i odrobinę mnie nacięli to musiałam być szyta. W tym czasie zabrali Malutką do mierzenia i ważenia. Ciekawa byłam ile waży, mierzy, co z Nią ogólnie bo przecież to wcześniaczek. Jak dr mnie zszyła (troszkę to trwało), przyszła jakaś pielęgniarka mnie umyć i przebrać. Ona mi powiedziała że z Małą wsio ok, waży 2720g i mierzy 52cm, dostała 8-8-9pkt Abgar. Że jest bardzo duża jak na ten tydzien ciąży :) Po chwili przyszedl mąż z Niunią na rękach i dostawilam Ją do cycusia. Jadła chyba z godzinę. w tym czasie wszystkich powiadomiliśmy, że Olenka przyszła na świat. Była to ogromna niespodzianka, bo każdy spodziewał się tej nowiny pod koniec listopada :)

Ja po porodzie czuję się super, w ogole nie ma porównania do samopoczucia po CC. Od razu smigałam, nic mnie praktycznie nie bolalo, nie ciągnęło. Rewelacja :)

Jak wszyscy wiemy - dziecko samo decyduje kiedy chce przyjść na świat... Najważniejsze, że Oleńka jest zdrowa, silna... I wierzę w to, ze tak juz pozostanie :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 1 Listopada 2009, 11:54
Szybko , nie ma co  ;D Tylko iśc i rodzić  :P

A czy każdy skurcz wiąże się z twradnieniem brzucha ?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Nika w 1 Listopada 2009, 19:31
Piękne....cudowny szybki, godny pozazdroszczenia poród, dzielna mamusia!!!A ja siedzę i ryczę przez Was  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziq w 1 Listopada 2009, 20:27
błyskawiczny poród, ah chciałabym taki przy drugim dziecku  :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 1 Listopada 2009, 20:35
ja również!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: nikola/23 w 1 Listopada 2009, 21:30
Aż mi sie przypomnial moj porod byl rownie blyskawiczny jak twój  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Lea w 1 Listopada 2009, 21:56
Nika- ale Pola duża na tym zdjęciu!! i gratukuję ciąży...dobrze,że chociaż tu zajrzałam to wiem. Cieszę się bardzo. Pozdrawiam.

Aniu- tylko pozazdrościć tak szybkiego porodu...matko jak sobie swój przypomnę.... :mdleje:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 1 Listopada 2009, 23:10
Aniu! Jeśli kiedykolwiek będę na tyle odważna jak Ty i zdecyduje się na poród sn to życze sobie takiego porodu jak Twój... bajka :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 2 Listopada 2009, 07:42
anulka, gratuluje odwagi i siły na sn  ;D
ale czy to byla taka bajka to nie wiem  ::)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 6 Listopada 2009, 16:18
Może nie bajka... Ale coś pięknego. Teraz to wiem. Ogromne cierpienie i wysiłek zwieńczone niewyobrażalnym szczęściem...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 27 Lutego 2010, 15:43
Jak wiecie przez całą ciążę marzyłam o szybkim porodzie ciut przed terminem. W życiu jednak nie można mieć wszystkiego…cóż…. z tych dwóch życzeń spełniło się jedno - mega szybki poród ;-)
23.02 stawilam się do szpitala na wywołanie porodu. 4 dni po terminie. Jak się okazało miałam rozwarcia wew. na 2 cm.
Optymistycznie nastawiona pojechałam na oddział. I tam doznałam pierwszego szoku - bardzo miła pani doktor - nie dość, ze zbadała mnie mega delikatnie to decydując o dalszym postępowaniu liczyła się z moim zdaniem.
Założyła mi cewnik foleya - miał on mechanicznie i bezboleśnie „zrobić” rozwarcie na ok. 4 cm. Już oczami wyobrażni widziałam jak szybko robi mi się rozwarcie i ląduje na porodówce…niestety..pierwsze KTG rozwiewa moje marzenia. Skurcze na poziomie 7-20% i same stożki…no dramat jakiś.
W nocy pojawiły się skurcze; nawet regularne co 10-12 min. Niestety po jakimś czasie zaniknęły…
Rano ktg i znowu mega rozczarowanie skurczami…
Po badaniu i zdjęciu cewnika okazło się, że mam 3,5 cm rozwarcia i szyjkę rokującą. Czyli jednak coś się ruszyło. Wróciłam jeszcze na salę zjeść śniadanie i ok. 10.30 podreptałam na porodówkę.
Wtedy poznałam cudowną położną - miała się mną opiekować podczas porodu. Miałam wybór czy chcę lewatywę czy nie. Gdzie chce wenflon, żeby było mi wygodnie…kolejny szok jak dla mnie ;-)
Dostałam fajną salę porodową - dwa pomieszczenia - jedno z łożkiem i kącikiem dla malucha i własną łazienką - mam foty bo jeszcze wtedy byłam sama i trochę mi się nudziło. Czas umilił mi wykład dla studentów - przyszli do mnie oglądac narzędzia używane przy porodzie. Wiem dokładnie jak wygląda igła do przebicia pęcherza, jak przebiega łyżeczkowanie i nacięcie krocza ;-)
Maciek miał ważne szkolenie w Poznaniu; miał dotrzeć ok. 17tej do szpitala. Zresztą nie liczyłam, ze uda się wcześniej urodzić. O 11tej dostałam oxytocynę. I zbadał mnie lekarz, który stwierdził, że rozwarcie jest ledwo na 3 cm…mina mi zrzedła…no nic - oxy leciała dalej; kolejne badanie za 2 godz…
Chodziłam po tych pokojach nudząc się okropnie - ktg mialam bezprzewodowe - niestety skurcze pisały się bardzo słabe. Po kolejnych dwóch godzinach - rozwarcie na 3 cm…dramat jakiś…
Wtedy przyjechała moja mama; czas nam płynął na plotkowaniu. Mama była w ciężkim szoku jak teraz wyglada porodówka - jej wspomnienia z porodówki 30 lat temu to jakiś koszmar. A tu niedość, ze ładnie to jeszcze cudowna opieka położnej.
Wtedy zasugowerowałam położnej, ze jeśli po tylu godzinach powania oxy nie ma skurczy tych właściwych i rozwarcia to nie warto przebijać pęcherza tylko lepiej odłożyć wykurzanie maluch na inny dzień.
Po godzinie 15tej przyszedł lekarz dyżurujący i w zasadzie zgodził się ze mną - na decyzję miałam czekać do 16tej - wtedy kolejne badanie i zapadnie decyzja co dalej.
Na ktg zaczęły się pisać skurcze trapezowe ale jeszcze zupełnie niebolesne. Położna wygoniła mnie po prysznic. Potem zasugerowała leżenie bo od chodzenia przy takich skurczach nie będzie postępu rozwarcia. I tak sobie leżałam jak królowa i czekałam na lekarza. Przyszedł jakoś kwadrans po 16tej - i szok - jest rozwarcie na 5..prawie 6 cm. I decyzja o przebiciu pęcherza. Uuuu czyli się jednak zaczęło.
Ponieważ głowka była jeszcze wysoko musiałam leżeć, żeby zeszła niżej jako pierwsza a nie np. jakaś część pępowiny. Zaczęły się bolesne skurcze. Ale jeszcze do przeżycia. Po kilku minutach znowu badanie - jest 7cm - i pamiętne słowa lekarza - w godzinę pani urodzi. Ja??? No nie możliwe…
I wtedy..jesooo….jaki ból…szok…położna pokazała jak oddychać a mama dzielnie mi pomagała, żebym oddychała tak jak należy. Ale jak tu oddychać skoro tak cholernie boli…O 17tej miałam dostac coś przeciwbólowego. Każda sekunda wydawała się być jak godzina…nie wytrzymałam i jakoś za 10 piąta mama poszła po położną, żeby przyspieszyć podanie tych leków.
Jeszcze tylko badanie i dostanę jakieś prochy…ok…tyko czemu ta miła pani zamiast dać mi te leki najpierw wypisuje jakieś papiery ...bolało jak diabli…
I nagle usłyszałam coś na co czekałam od dawna - mamy 10cm…co???? Chyba, że trzy razy się jej pytałam ..nie mogłam uwierzyć…ze tak szybko…
Ale nagle poczułam silne bóle parte   czyli jednak ta się dzieje naprawdę. Nieziemskie poruszenie na sali - wołali lekarza, pediatrę…
Dzięki cudownej położnej nie mam nacięcia - choć wtedy marzyłam, żeby mnie nacięła i żeby dzieć szybciej wyszedł…ale i tak szybko poszło - o 17.15 urodziłam synka. 3270g i 51 cm. Jaki on był aksamitny ,..i jaki malutki…
Takiego porodu, opieki życzę każdej ciężarnej. Taki poród to sama przyjemność ;-)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kitki82 w 27 Lutego 2010, 16:47
Tylko pozazdrościć takiego szybkiego porodu  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Nika w 27 Lutego 2010, 19:20
Aniu ten poród to nagroda za poprzedni!!Gratuluje raz jeszcze i zazdraszczam po cichutku!!!!!!A opis taki naturalny i piękny!!!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 27 Lutego 2010, 23:34
Taki poród to sama przyjemność powiadasz   :P

Super że tak szybko poszło !
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: martulka w 27 Lutego 2010, 23:49
W takich warunkach nic tylko rodzić. Ekspresowo się uwinęłaś Aniu :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 28 Lutego 2010, 07:59
Super Aniu  ;D Normalnie mam identyczne odczucia z porodu :):):)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aadaa w 28 Lutego 2010, 11:43
wow Ania - Jaka błyskawica :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 28 Lutego 2010, 12:10
wkleję wam zdjęcia z porodówki - zobaczycie jakie miałam super warunki.
zresztą, potem na połogu też super - pokoje dwuosobowe z łazienką.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Jagna77 w 28 Lutego 2010, 12:14
Ania no to super porod , zasluzylas sobie na to ...  :-*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 28 Lutego 2010, 12:18
Każda powinna miec takie wspomnienia z porodu.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 28 Lutego 2010, 13:06
Ja poproszę te zdjęcia i nazwisko tej super położnej :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ricardo w 28 Lutego 2010, 16:54
Jejku Ania jak ja Ci zazdroszczę :) Super, że tak szybko się wszystko udało :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 28 Lutego 2010, 17:02
Martyna, zdjęcia mam w komórce a nie moge ich przesłac na maila. wyśle ci je mms-em
może uda sie tobie je tutaj wlepic, co?
co do połoznej - dziewczyna , która rodziła dizen po mnie też miała taką opiekę położnej - myślę, ze to u nich standard

________
Patrycja, a ja z kolei wspólczuję i tobie i oli, ze miałyście takie komplikacje przy porodzie.
bo taki poród jak ja miałam to naprawdę przyjmenosć
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ricardo w 28 Lutego 2010, 17:09
Ania ja sobie też współczuję :)

Dla porównania wkleję opis swojego porodu, aby było widać, ze są porody i porody ;)

W nocy z 23 na 24 stycznia o 2:30 obudził mnie skurcz - bolesny i nieprzyjemny. Pierwsza myśl - no ładnie, wiedziałam, że zacznie się  w nocy ;) Ale postanowiłam, że ile się da to prześpię. I tak zaczęły się skurcze - były nieregularne, bo w przedziale co 5-20 minut. Jako, że sama się podminowałam tym, że to już, no to obudziłam R. mówiąc mu, że chyba się zaczyna i idę brać prysznic i umyć włosy w razie co by być gotowym. On też już nie mógł spać i razem tak się kulaliśmy do rana, a potem cały dzień licząc skurcze. Przerwy pomiędzy nimi robiły się coraz krótsze, aż w końcu były co 5-7 minut. W ciągu dnia tyle razy mnie przeczyściło, że już nie miałam żadnych wątpliwości że to JUŻ.  Jako, że miał być jeszcze mecz piłki ręcznej, to postanowiliśmy go obejrzeć a potem albo się zbierzemy do szpitala albo jeszcze zostaniemy choć skurcze były coraz boleśniejsze i trudniejsze do wytrzymania.
Kąpiel, ostatni posiłek - zażyczyłam sobie jajecznicę   i info do Gina, że zbieramy się do szpitala. Na miejscu jesteśmy przed 23 i akurat przed nami do gabinetu weszła dziewczyna też rodząca  no to czekamy na korytarzu, nagle co widzę? Pamiętacie jak kiedyś pisałam o takim lekarzu co tak boleśnie mnie zbadał i miałam nadzieję, że na niego nie trafię podczas porodu? No. To akurat na niego trafiłam.
W gabinecie badał mnie jednak inny lekarz. Bardzo miły, ale nie znam nazwiska bo nie miał plakietki. Zbadał mnie - rozwarcie na 4-5 cm, więc do rana powinniśmy urodzić. No dobra - niezłe prognozy
Zostałam zaprowadzona na sale porodowe, położona na łóżku i podłączona na ktg. Na wejściu jeszcze położne w śmiech, że tak uśmiechniętej rodzącej to one jeszcze nie widziały, ale pocieszyłam je, że pewnie szybko się to zmieni ;)
Wrócił ten lekarz co mnie badał i powiedział, że zrobimy jeszcze usg żeby sprawdzić wagę. Na usg wyszło, że Mała waży ok. 3800. Jeszcze jak leżałam to przyszedł ten drugi lekarz i mówi, że w razie jak u mnie i jeszcze jednej dziewczyny do 6 się nie wyrobimy to będą cc. Ja sobie myślę, że jeszcze na dobre się nie zaczęło a tu już planują co tu zrobią
Do godziny drugiej niewiele się działo - były skurcze, rozwarcie powoli bardzo postępowało, pięknie oddychałam. O drugiej przyszła lekarka - ta co mnie badała na czwartkowym ktg (tez sobie pomyślałam, że super trafiłam…) i przebiła pęcherz płodowy. Okazało się, że są zielone wody ale ona ze spokojem mówi, że rodzimy dalej. No to spoko.
Im dalej w las tym bóle coraz mocniejsze.
W międzyczasie spacer, piłka… Oczywiście i lewatywa… Z tą lewatywą to więcej strachu niż co warte  Nic się tego nie czuje, więc nie ma co się strachać.
Po 4 przychodzi lekarz i mówi, że podłączamy Oksy. Jak mnie podłączyli, zaczęły się takie bóle… Że tamte wcześniejsze to był pikuś. Ale co najlepsze, mimo że miałam ogromne bóle to nie było akcji skurczowej. Rozwarcie postępowało a skurcze nie. I tutaj o ile wcześniej było wszystko ok., tutaj już powoli zaczynałam się zawodzić na położnej, która z nami była. Myślałam, że w jakiś sposób będzie wspierać, pomagać oddychać a tu nic takiego. Jak już z bólu krzyczałam to tylko słyszałam, że mam nie krzyczeć bo to nic mi nie da… A przy takich bólach nie dało się nie krzyczeć… Próbowałam oddychać, ale czasami już nie wytrzymywałam z tych bóli i normalnie musiałam przeć… Oczywiście wtedy znów słyszałam gadkę że mam nie przeć a oddychać. To oddychanie to może sobie w dupę wsadzić - tak sobie myślałam. Ale nic, starałam się oddychać jak tylko mogłam, a łatwo nie było. Ba! Było baaaaaaaardzo trudno. Najgorsze dla mnie było to, że Mała była jeszcze wysoko i musiałam leżeć na boku - to był koszmar, bóle były tak okropne, że ledwo wytrzymywałam! Jak widziałam nieszczęśliwą minę Rysia, jak widzi jak mnie boli i nie może nic zrobić to mi się go szkoda robiło… Próbował jak mógł, pomagał mi oddychać, mówił, że świetnie sobie radzę… Jako, że obiecałam sobie, że nie będę złośliwa podczas porodu to postanowiłam nic nie komentować ;) Zaciskałam tylko mocno dłonie na bocznym oparciu i modliłam się aby jak najszybciej wszystko się skończyło. Bóle były tak mocne, że ja się całą trzęsłam, siły mnie opuszczały, ledwo utrzymywałam głowę.
Gdy doszło już do pełnego rozwarcia o 6 i mogłam przeć to ja już nie miałam siły… Byłam wykończona. I fizycznie i psychicznie. Przerosło mnie to, a jeszcze końca nie było widać. Myślałam sobie: „wszyscy mówią, że przy partych to już szybko idzie, więc postaram się”. A tu lipa. Podczas  skurczu przy pierwszym parciu byłam mega skoncentrowana a gdy miałam na tym samym skurczu złapać powietrze i przeć jeszcze raz to nie miałam siły, tak jakbym traciła przytomność a do tego zapominałam jak się nazywam. Położna mi nie pomagała - zamiast wzbudzać moją wiarę, że zaraz się uda to ona narzekała, że ja nie prę kiedy muszę a tak wcześniej chciałam… Gdybym miała siły to bym ją kopnęła…  Teksty typu: „kończę pracę o 7 więc musimy się wyrobić” lub tym podobne były. Nie wytrzymałam jedynie jak do mnie z pretensją powiedziała „ Pani Patrycjo jak jak bym chciała, żeby Pani w końcu urodziła” no to już jej odpowiedziałam „ a Pani myśli że mi tu tak przyjemnie jest? Też już dawno bym chciała urodzić”. To już nie mówiła nic takiego.  Położna powiedziała, żebym zmieniła pozycje na kucącą  czy klęczącą - jak wolicie i tak będę przeć… Pozycja tak beznadziejna, że jedynie sobie pomyślałam „teraz to ja Wam się na pewno zesram na tym łóżku”… Ale nie doszło do tego ;) wróciłam do pozycji leżącej.
Przyszedł lekarz - ten co mnie przyjmował do szpitala i ten „nielubiany” i wiecie co? Z tego wszystkiego to bardziej mną zajął się ten nielubiany, za co jestem mu wdzięczna. Jak on mnie badał i kazał przeć to przy jego majstrowaniu było wszystko ok i mówił do mnie, że jest ok, że jeszcze trochę itp. Ten drugi lekarz pomagał mi oddychać. Ten „nielubiany” powiedział, że dziecko jest za duże i się nie przeciśnie i trzeba to inaczej rozwiązać, ale położna i ten drugi lekarz stwierdzili że przejdzie tak. Do mojego boksu zeszło się tyle osób jakby co najmniej jakaś wystawa była i każdy zaglądał. Wisiało mi to  Była wymiana zdań między nimi i widziałam jednym okiem, że szykują jakieś narzędzie i mówią, że będą nacinali. Mnie już było wszystko obojętne. Ledwo kontaktowałam, nie miałam na nic siły, mówiłam, że już nie mogę. Okazało się, że to narzędzie które wyciągnęli to próżno ciąg. Jego zakładanie i działanie to możecie sobie wyobrazić… Nie dosyć że były normalne bóle porodowe to jeszcze i bóle podczas zakładania tego próżnociągu… Parłam, ale ciężko było…  Podczas któregoś skurczu tak mnie zmobilizowali do parcia że na jednym parłam 5 razy, ten nielubiany lekarz działał z próżno ciągiem a ten drugi przyciskał mi brzuch aby wypchnąć Małą. Miałam nadzieje, że obejdzie się bez takich atrakcji, ale w tej chwili było mi już wszystko jedno.  I w końcu się udało!
Skurcze parte jak zaczęły się o 6 tak Mała urodziła się o 7:05.
Ja padłam jak skonana na tym łóżku, nie pamiętam za wiele z tego co się wtedy działo. Wiem, że położyli mi Małą na brzuchu - pomyślałam sobie że to jakaś foczka a nie dzidziuś ;)Była czerwona i cała oślizła   i zaraz mi ją zabrali - Rysiu przeciął pępowinę i wynieśli ją do badania a mnie mieli zaraz zszywać.
Przyszła ta lekarka z czwartkowego ktg i okazała się tak przemiłą osobą, że podczas szycia (mimo że trochę bolało) to zrelaksowałam się i pogadałam z nią i z Panią która miała mnie zaraz umyć.
Jak lekarka kończyła zszywać to przyszedł Rysiu z Małą i już siedzieli ze mną. Potem dostałam Małą już do swojej piersi i brzuszka i leżałyśmy sobie 2 godzinki a Rysiu stał przy nas bardzo wzruszony, przytulał mnie, całował i dziękował. Ja dzwoniłam do rodziców i teściów bo Rysiu nie był w stanie - był tak wzruszony, że cały czas chciało mu się płakać.
Z jego opowieści wiem, że podczas parcia byłam już cała fioletowa…
Taka moja historia. Teraz już faktycznie wiele nie pamiętam i już nawet nie da opisać się tego bólu jaki był przy porodzie, ale mimo wszystko dla tej Małej kuleczki co przeciskając się chce się wydostać z brzucha i masakruje Twoje wnętrze da się wytrzymać wszystko (choć ja już w pewnym momencie błagałam o cc ;) hahaha). Teraz się z tego śmieję, ale wtedy nie było mi nic do śmiechu.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 28 Lutego 2010, 17:10
Ania, przesyłaj. Dzisiaj wieczorem będę programować swój tel na kompie i prześlę tu jeśli mi się uda.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ninka w 28 Lutego 2010, 22:10
Anka super, Ricardo Ciebie przeczytam za chwilkę ;)

PS Anka, a gdzie Ty rodziłaś?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 1 Marca 2010, 15:56
Ania w Policach rodziła...

A Tobie Patrycja po raz kolejny współczuję :(
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olucha w 1 Marca 2010, 17:36
Aniu ten poród to nagroda za pierwszy trudniejszy  ;) Ja też chciałam wkleić swój ale nie mogę go znaleźć  ::)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 2 Marca 2010, 20:34
ricardo jak przeczytałam Twój opis to az zaczelam sie bac co mnie czeka.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 8 Marca 2010, 21:30
Wklejam kiedyśtam obiecane zdjęcia porodówki w Policach (od Ani)

(http://images39.fotosik.pl/266/79f7aab30db2b260.jpg) (http://www.fotosik.pl)
(http://images43.fotosik.pl/269/094dde7b3b9bf3ba.jpg) (http://www.fotosik.pl)
(http://images46.fotosik.pl/269/414c2dcbcfe5997a.jpg) (http://www.fotosik.pl)
(http://images46.fotosik.pl/269/b5645d037c3de5f6.jpg) (http://www.fotosik.pl)

Jak są za duże to przepraszam
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 8 Marca 2010, 21:41
prawie jak w hotelu
fajnie
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Nika w 8 Marca 2010, 22:21
Warunki super, może i mi uda się takie fotki pstryknąć to Wam pokażę jak u nas jest fajnie, oczywiście łazienka itd. do tego wygodny rozkładany fotel dla tatusia
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 9 Marca 2010, 00:06
ta moja sala to i tak była "najbiedniesza" chyba ze wszystkich
żałuję, ze nie widziałam tej z wielką wanną

a fotel dla tatusia - fajna sprawa!
mi położna przytargała jeszce worek sako
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Vall w 9 Marca 2010, 07:44
Ania..piekny poród.. :)
Jednak kązdy poród wyglada inaczej :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: loona w 9 Marca 2010, 09:49
Ja szpital w Policach znam już od jakichś 11 lat - urologię, chirurgię, położnictwo - i przez cały ten czas zarówno opiekę medyczną jak i pielęgniarską oceniam na 5+. Oczywiście wyposażenie i wygląd pokoi w dalszym ciągu - biorąc pod uwagę większość szczecińskich szpitali - są wręcz luksusowe.

Właśnie 11 lat temu mój dziadek leżał tam po raz pierwszy i już wtedy dostał pokój 3 osobowy z telewizorem i telefonem przy łóżku. Wówczas był to dla nas szok, ale mieliśmy nadzieję, że za kilka lat takie wyposażenie będzie standardem we wszystkich szpitalach... Jak bardzo się myliliśmy...  :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 10 Marca 2010, 09:59
Ja leżałam na ginekologii i dziękuję bardzo.
Purytańskie warunki, personel - makabra.

Musiałam łazić i się pytać, a jak wychodziłam, to jeszcze dostałam zrypki,że nie jestem gotowa do wyjścia (nikt mi nie powiedział,że mnie wypisują - tylko,że decyzja będzie po wynikach).

Wiem,że się sporo zmieniło i z tego, co słyszę to na lepsze  ;D

Jestem na 99% zdecydowana na Zdroje - z sentymentu i obecności gina prowadzącego,ale ze wzgl. na warunki i powiedzmy, bliskość od domu rozważam też Police.
Anka,płaciłaś coś za rodzinny i tę dwójkę ?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .:Anka:. w 10 Marca 2010, 10:05
nie. wszystko za free.

i jak porównuję moje oba porody to ten pierwszy jest jak z horroru...nawet położna, którą miałam opłaconą nie była tak pomocna jak ta z polic, która miała wtedy poprostu dyżur.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 10 Marca 2010, 12:21
Warunki widać bardzo przyjazne, przede wszystkim taki bardziej intymny zakątek, bym to nazwała a nie jak gdzieniegdzie po 3 kobiety w sali oddzielone parawanem i rodzą
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: irminka.p w 10 Marca 2010, 13:11
Mnie Ani relacja utwierdza w wyborze Polic. Tam jest moja lekarka, a poza tym byłam, widziałam i nie przeraziłam się, a to już coś:) Położna namawiała do zwiedzania innych porodówek, ale ja nie mam zamiaru robić castingu. Do Polic mam 13,2 km do Zdroi 13,4 km, tylko że na prawobrzeże muszę przejechać przez całe miasto. Gdybym mieszkała na prawobrzeżu to wybrałabym Zdroje. I tak wiele zależy na kogo się trafi, jak położna będzie miała dyżur i w jakim będzie humorze, a tego nie da się przewidzieć:((
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ninka w 10 Marca 2010, 22:09
Jej, jakie warunki! Niegdyś widok sali porodowej mnie przerażał, a teraz mnie... rozczula i marzy mi się znaleźć na niej ponowo. Może tym razem w Policach?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 10 Marca 2010, 23:38
Po tym co napisała Ania zacznę poważniej rozważać Police :D

Mam nadzieję,że na wakacje boomu nie będzie  ::)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: irminka.p w 11 Marca 2010, 11:25
Właśnie Ninka ogólnie porodówka nie przeraża naprawdę!!! Tym bardziej że ja leżałam na Unii a mąż w Zdunowie to mamy porównanie co do warunków.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 11 Marca 2010, 20:31
Ja też jestem zdecydowana na Police...tylko najpierw trzeba zadomowić malucha w brzuchu :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Nika w 11 Marca 2010, 20:55
No właśnie martyna, wszystko już masz obcykane, czas na fasolinkę  :D ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 11 Marca 2010, 21:01
To nie jest wszystko takie hop-siup.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 18 Marca 2010, 12:59
też tak myślałam ;) bez "ciśnienia" jednak bywa inaczej ;)

ja ze względu na odległość wybiorę ponownie Zdroje... 5 minut ode mnie da komfort tatusiowi przy odwiedzinach... a jeśli chodzi o personel to takie roszady teraz porobili, że niewiadomo gdzie kto i jaki jest. Trzeba liczyć na szczęście!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 5 Lipca 2010, 20:43
Póki jeszcze na świeżo to relacja z naszego porodu  Troche może chaotyczna, bo pisana w międzyczasie karmienia małego Głodomorka.

23 czerwiec 2010 - Środa - jakby nie było Marcelek jest prezentem dla tatusia.

03:30 śpię sobie nagle czuje jak chlusnęły ze mnie wody płodowe, otwieram oczy, co się dzieje, za oknem już szarówka.
Aha myślę sobie to zaczynamy rodzić, hura, bo już jak mały słoń czułam się w te upały.
Poszłam do łazienki i jeszcze więcej wody po drodze się wylało.
Założyłam podkład i idziemy budzić męża.
Kochanie zaczęło się, dzis urodzimy. - do męża nie dotarło co do niego mówie, odwrócił się i dalej śpi.
No dobra myślę sobie, no to pod prysznic.
Ostatni prysznic z mega brzucholkiem. Spakowałam resztę rzeczy do torby i poszłam zrobić mężowi śniadanie. Myślę sobie jak tak zejdzie i jeszcze z porodem, to przecież, on o 8:00 będzie już zmierzły bo głodny.
Śniadanie zrobione, herbatka, kanapki - drugie podejście budzimy męża.
4:30 Kochanie wstajesz - ten mi na to, a co chcesz jechać pobrać krew? ( Miałam tego dnia badania robić bo 24 wizyta u ginekologa) a ja nie chce pojechać do szpitala urodzić. Dopiero się chłop ocknął, mówię mu żeby ruszył 4 litery, bo dziś do południa urodzę. Poskutkowało ufff. Dotarło, że zostanie tatusiem.
Ogarnął się je kanapki a mnie zaczynają doskwierać skurcze, ałć. Kanapki połknął na szybko ok. 5:15 jedziemy do szpitala. No dobra trzeba wycelować, żeby pomiędzy skurczami zejść z 3 piętra. Czas start - udało się na ostatnim półpiętrze zaczął się skurcz, ale zeszłam.
Ok. 5:25 jesteśmy na izbie przyjęć, cisza jak makiem zasiał w całym szpitalu. Mąż znalazł pielęgniarkę i lekarza - formalności - papierki, usg, badanie i przebrać się w koszulę. Na dzień dobry 3 cm rozwarcia.
Poszliśmy z mężem na salę porodową, pierwsze wrażenie - ok. wygląda przyjaźnie człowiekowi, mały pokoik,  lózko jakieś w miare nowoczesne, prysznic, skórzana kanapa - nie jest źle. Skurcze coraz częstsze, już mi się odechciało wszystkiego. Położna każe się rozluźnić, kiwać na boki przy skurczu, a ja spięta.
Mąż- jak dobrze, że ze mną jest, bo jak ja bym to wszystko wytrzymała. Siedzę na piłce- boli jak cholera przy skurczu mąż za mną na stołeczku siedzi i mnie od tyłu obejmuje. Kiedy końcu moje maleństwo wyjdzie?  Podłączeni do ktg - patrzymy na zapis, jest ok. i skurcz ściskam podnóżki od fotela, mąż wspiera mnie w oddychaniu, kontroluje i pilnuje czy dobrze oddycham. Zaczynam już marudzić, że już nie chcę, że ja chce do domu,ze nie dam rady. Mąż podaje mi, co chwilę wodę, uff tyle mojej przyjemności. Położne za uchylonymi drzwiami, co jakiś kwadrans kontrolują, co i jak, dajemy sami radę, wiec specjalnie nawet nie zagląda- nawet dobrze, bo to było takie nasze wspólne przeżycie. Przychodzi położna, chce mi zaproponować prysznic, puszcza wodę- moje myśli- no ciekawe jak ja się tam wgramole. Ale najpierw badanie. Nagle zdziwienie położne i słowa- ooo my to już żadnej kąpieli nie potrzebujemy 9 cm rozwarcia- to już niedługo urodzimy, ekspresowo pani idzie, jakby któryś z kolei raz pani rodziła. No dobra to my zpowrotem na piłkę. Ała skurcze już, co chwila, czas tak szybko mijał, ze nawet nie wiem jak zrobiła się 8 rano. W ostatnim stadium skurczy już niebardzo pozwoliłam dotykać się mężowi, ale dziękuje Bogu za to, że zdecydował się ze mną, tam być. To nie była taka sprawa przesadzona, na początku ciązy był przeciwnikiem- myslę ze się bał, ale rozmowy z kolegami z pracy, którzy byli przy porodach, zmieniły jego nastawienie w tej kwest. Wracając do porodu. Już marzyłam o tym żeby pozwolili mi się na łóżku położyć już byłam zmęczona. Wreszcie badanie i 10 cm rozwarcia i moje pytanie za ile urodzimy 15-20 minut i miało być po. Leżę na łóżku, skurcze parte bolą jak cholera, ściskam męża za ręce - jak dobrze, że te ręce ze mną są. Zaczynam krzyczeć przy skurczach, krótka instrukcja położnych, żebym nie traciła sił na krzyk tylko na mocniejsze parcie. Podobno widać już główkę, ale ile będzie to jeszcze trwać, ostatnie wskazówki, co do parcia, mąż mobilizuje i nawet nie spodziewałam się, kiedy chlup 8:50 ( ja tez o tej godzinie się urodziłam) i Marcelek wylądował na brzuszku mamusi, rany, jaka radość, i słowa męża szepnięte na ucho - Dziękuję. Tatuś przeciął dumnie pępowinę. Uczucia w takiej chwili - radość, ból,lęk, o ta mało istotkę. Jakie cieplutkie małe ciałko umorusane jeszcze w płynach i mazi, mój okruszek jak on ślicznie płacze. Popatrzyłam na czarne włoski, buźkę, no najpiekniejsza na swieci mi się wydała. Nasze Maleństwo po 9 miesiącach wreszcie z nami. Męża wyprosili. Zjawił się i lekarz, na dzień dobry do mnie - Pani to chyba się nie cieszy że urodziła? Co za palant, co miałam wstać i tańczyć, byłam zmęczona i rzeczywiście widać to na zdjęciach. A ja sobie tylko mocno tuliłam mojego Okruszka. Zaczęło się szycie- ałć, ale to boli, heloł ja czuje każde wbicie igły. Lekarz bezczelny cham stwierdził ze przesadzam. Zabrali li maleństwo, coś nie tak, wezwali anestezjologa, cos tam podpisałam, uśpili mnie, wyczyścili i na spaniu zszyli. Obudziłam się - w sumie to nawet nie pamiętam jak zeszłam z łóżka porodowego, czy mnie, zdjeli, wywieźli mnie do takiego przedsionka, tam czekał mąż. Jak dobrze znowu było go widziec. Zmarzły mi stopy, założył mi skarpetki. Spytałam tylko ile punktów Mały dostał, 10 - jest ok.
3 godziny od przyjazdu do szpitala i mamy naszego Skarbeńka. Mówiłam, że Marcel będzie jedynakiem, ale po tygodniu z Okruszkiem, już wiem że musi jeszcze być siostrzyczka lub braciszek. Uśmiech maleństwa wynagradza każdy ból.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Anjuschka w 5 Lipca 2010, 20:54
Pięknie opisane, gratulacje.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: kitki82 w 5 Lipca 2010, 22:07
Szybciutko poszło :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: nikola/23 w 5 Lipca 2010, 22:31
Jakze podobny mialam poród, z tym ze mnie nie usypiali a szyli dalej, i najgorzej z calego porodu wlasnie szycie czulam  ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 5 Lipca 2010, 22:34
Samo "wypchniecie" dośc sporego dziecka 57 cm, 3,680 nie było bolesne jak to cholerne szycie!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 6 Lipca 2010, 08:48
mikola ja urodzilam dwójke dzieci pierwsze 4,5 i drugie 4 kilo i moge rodzic nawet 5 kilo ale to szycie!!!!!!!!!!
z pierwszym bylo nawet ok ale przy drugim porodzie lekara szyła mnie na żywca!!!

potem jak sie poskarzyłam mojemu ginowi to mi powiedział ze poprostu lekarz powienien ostrzyknąć całą okolice szycia a nie wcisnąc znieczulenie w jedno miejsce bo to jest tylko lidocaina więc nic mocnego ale działa użyta prawidłowo
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: nikola/23 w 6 Lipca 2010, 13:01
mi dali 2 zastrzyki ale na mnie nie dzialaly, i jeszcze lekarz na mnie z morda ze co ja mowie, to było najgorsze z calego porodu i najbardziej sie tego bałam i mialam racje bo sam porod nie był straszny.

Jagódka24 duze dzieciaczki urodzilas  ;D, u nas w szpitalu jak dziecko ma juz 4 kg to robia przewaznie cc
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 7 Lipca 2010, 11:06
Mogła bym rodzić jeszcze raz, ale bez szycia. Ja dostałam zastrzyk troche z jednej strony troche z drugiej i szycie jak ja wszystko czułam, i lekarz który mnie wku.... z hasłem "niemożliwe, że ąz tak Panią boli" - tak jakby on wiedział co to jest szycie takiego miejsca.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ricardo w 7 Lipca 2010, 11:11
Kurcze, dla mnie zszywanie to już był normalnie relaks... Odprężyłam się wtedy i nabrałam sił. Przez chwilke mnie tylko bolało, bo ponoć jest miejsce gdzie znieczulenie nie działa, ale to z całego porodu dla mnie był pikuś ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 7 Lipca 2010, 14:04
Kurcze, dla mnie zszywanie to już był normalnie relaks... Odprężyłam się wtedy i nabrałam sił. Przez chwilke mnie tylko bolało, bo ponoć jest miejsce gdzie znieczulenie nie działa, ale to z całego porodu dla mnie był pikuś ;)

hehehe ja tez sie relaksowalam, mimo, ze moj porod nie byl ciezki, no ale wiadomo, ze bolalo, to szycie bylo wypoczynkiem 8)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: madziulek w 8 Lipca 2010, 12:20
u mnie co bolało najbardziej to rodzenie łożyska a raczej jego łyżeczkowanie bo nie chciało sie samo urodzić ..... łyżeczkowali mnie na żywca :/ to był ból .... a zszywanie relax
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 8 Lipca 2010, 12:25
To mnie też łyzeczkowali, bo jakieś resztki jeszcze zosaly i krwawiłam, rany, ale u mnie to po narkozie, wiec nie wiedzialam nawet co sie dzieje.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ricardo w 8 Lipca 2010, 13:01
Łyzeczkowali na żywca? U mnie na szczęście łożysko wypełzło samo przy jednym moim parciu... Ale ja miałam łyzeczkowanie przy zabiegu usunięcia pustego jaja płodowego... W znieczuleniu ogólnym... Nie wyobrażam sobie tego na żywca...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 8 Lipca 2010, 13:02
Mnie też na żywca. Było nieprzyjemne, ale bezbolesne.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: nikola/23 w 8 Lipca 2010, 13:12
Ja bardzo szybko lozysko wypchalam, nawet sie sami dziwili ze to tak szybko poszlo  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 8 Lipca 2010, 14:20
Jeny laski, ale my kobiety mamy zycie co?
to całe rodzenie, to normalnie jakis koszmar.. (to słowo powtarzałam z milion razy na porodówce ;) )
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: żonka w 8 Lipca 2010, 18:03
U mnie położna powiedziała bardzo mądrą i prawdziwą rzecz: "Panu Bogu dwie rzeczy nie wyszły: poród i starość".
Podpisuję się pod tym obiema rękami.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 10 Lipca 2010, 10:44
i jeszcze zęby  ;)

ja w porównaniu do szycia mogłabym rodzic jeszcze kilka razy

a jesli chodzi o łyżeczkowanie to moj ginek mi wytłumaczyl co i jak
anestezjolog nie chce przychodzic do takiego zabiegu i juz...............
i pamieta jak kiedys jak sie uczyl to stary ginekolog (jego nauczyciel) zaczynając łyżeczkowanie mówi do pacjętki
"będzie bolało, można krzyczeć"
to straszne żeby w dzisiejszych czasach kobiety musiały przezywać takie katusze

mnie w tym porodzie najbardziej bolało to co powinno czyli schodzenie głowki w kanał czyli tak do tych 4-7 cm
dobrze że szybko poszło bo drętwiały mi ręce i nogi a musialam leżec bo mialam KTG
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Nika w 12 Lipca 2010, 15:22
Ja łożyska rodziłam bez problemu, ale przy pierwszym porodzie musili mnie wyłyżeczkować bo coś zostało, zrobili w to narkozie, odrazu też zszyli więc luz. Drugie dziecko urodziłam bez nacięcia, założyli mi coprawda jakies dwa wewnętrzne szwy bo miałam obtarcia delikatne, ale nie czułam ani szycia ani obecności samych szwów.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 12 Lipca 2010, 16:52
Ciekawe dlaczego anestezjolog nie chce przychodzic do takich zabiegów   :drapanie: Całe szczescie nie wiem jak to boli bo mi na spiaco łyzeczkowali
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 12 Lipca 2010, 23:08
jak jest jeden anestezjolog na cały szpital to wiesz albo ma ciekawsze i ważniejsze "zajęcia" albo musi byc w pogotowiu
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 13 Lipca 2010, 20:03
No chyba że tak. U mnie było gorzej ze ściagnieciem lekarza do szycia bo sie mu du... ruszyc nie chciało niz z anestezjologiem.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 14 Lipca 2010, 10:28
Samo szycie nie było przyjemne ale też jakoś strasznie tego nie wspominam. pamiętam że łyżeczkowanie było baaardzo nieprzyjemne, jakby mi mielii flaki wyssać  :P :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Nika w 14 Lipca 2010, 11:38
Łyżeczkowanie na zywca to dla mnie barbarzyństwo....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: EvelinaDut w 14 Lipca 2010, 16:02
no ja miałam to szczęście, ze obyło się bez łyżeczkowania...
choć przy drugim porodzie było blisko...bo łożysko się odkleić nie chciało...
szyta też nie byłam "prawie" wgl....przy 1 porodzie tylko miałam gdzieś tam otarcie to 1 szew założyła mi położna...
wtedy nawet tego nie poczułam...nawet nie wiedziałam kiedy mi go założyła ;)
po jakimś czasie sama se go wyciągnęłam bo mnie dziwnie "ukolił" ;)
Kurde ja to taka bez problemowa byłam, ze nic tylko rodzić ;D :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ANNUUSSIIA w 14 Lipca 2010, 23:44
ja miałam łyżeczkowanie, ale zszedł do mnie anestezjolog powiedział dzień dobry , dali coś do podpisania i on do mnie to dobranoc odpocznij sobie i tyle pamiętam. Obudziałam się już po wszystkim .
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 15 Lipca 2010, 16:36
Ja miałam miejscowe chyba. Przy łyżeczkowaniu i szyciu. Nie wiem nie pamiętam...zaaferowana byłam nowonarodzonym dzieciem   ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ika3w w 28 Października 2010, 14:58
Gdyby ktoś miał ochotę poczytać do lektury. Aż mam łezki w oczach na samo wspomnienie...



8 czerwca 2010- wtorekDzień jak co dzień, ale tylko pozornie. Czwarta wizyta w toalecie dała mi na moment do myślenia. Czyżby organizm już czuł, że nadszedł czas i sam się oczyszczał? Eee...nie możliwe. Ale na w razie czego w czasie kąpieli ogarnęłam nogi, umyłam włosy. Na rozkręcenie sytuacji wymasowałam brzuszek. Nie świadoma niczego poszłam spać.



9 czerwca 2010-środaObudzona o 5.20 przez ból brzucha przeklinałam ciążowe zaparcia. Wizyta w toalecie na nic się zdała. Ale zaraz, zaraz śluz przezroczysty zabarwiony kroplą krwi... Qrcze, czyżby coś niedobrego się działo? Wracam do łóżka, włączam tv, po chwili budzi się mąż niczym nie zdziwiony, bo od kilku dni już tak wstaję na siku i usnąć później nie mogę. Siedzę tak jeszcze chwilę z nadzieją, że zaraz załatwię sprawę w wc. No i myślę co ten śluz miał oznaczać. Cały czas spokojna, sprawa się wyjaśni w ciągu dnia. Ból przeszedł, a siedzieć bez oparcia mi nie wygodnie więc się kładę z powrotem pod kołderkę. I w tym momencie ciepełko między nogami... Szybko wstałam, żeby nie zamoczyć łóżka. Coś tam chyba powiedziałam, bo mąż się obudził. No i tłumaczę mu, żeby wstawał, bo mi wody odeszły. W takim szoku to go dawno nie widziałam. Biegał dookoła pokoju, nie mógł znaleźć ciuchów, chciał wzywać pogotowie bo na pewno nie zdążymy dojechać (jakże on się w tedy mylił  ). Ja- oaza spokoju w tamtej chwili, mówię mu po kolei co ma zrobić, zetrzyj podłogę, przynieś ubranie, podpaskę- tylko grubą, żebym w mokrych spodniach na porodówkę nie szła   Mąż się ogarnął, ja też i do wyjścia... Oczywiście powrót po torbę, ja w ostatniej chwili złapałam aparat do torebki. Gotowi.


Przed nami 20km drogi, micha mi się cieszy od ucha do ucha. Mąż spięty. Oboje wiemy, że to już dziś poznamy naszego synka. Po drodze jakieś żarty, uśmiechy i zapewnienia o wzajemnej miłości. Podniecenie i ekscytacja to, to co w tedy czuliśmy oboje.


Jesteśmy pod izbą przyjęć, wysiadam z samochodu i... chlusnęły wody. Dobrze, że jest rano i przed izbą przyjęć pusto to nikt nie widzi moich mokrych spodni   Przyjęcie nawet sprawnie poszło, nikt nie zadawał tych głupich pytań, które miały być. Przebieramy się- więc to tak wygląda ta śmieszna koszula porodowa   i idziemy na trakt porodowy. W drzwiach witają nas dwie pielęgniarki: Pan do porodu rodzinnego? Ja na męża, on na mnie, bo tak naprawdę nie zdążyliśmy tego ustalić. Ja chciałam żeby był, on się bał. Tak- słyszę z ust męża. I już jestem spokojna. Męża wysłano po ciapki na dół szpitala, mnie zaprowadzono na salę. Po powrocie dostał jeszcze strój- niebieskie spodnie i taką jakby koszulę.


Zaczęła się ankieta, najpierw jedna pielęgniarka, za chwilę druga zadaje te same pytania. Pierwsza miesiączka? I za ciorta nie mogę sobie przypomnieć ile ja w tedy miałam lat, coś tam odpowiedziałam, nie pamiętam co ale jakie to ma niby teraz znaczenie. Teraz to ja rodzę!
Przyszła położna, podłączyła ktg, lekarz mnie zbadał. Rozwarcie na 4 cm ale skurcze słabe. Położna taka cicha i spokojna, a przy tym bardzo miła- myślę sobie będzie dobrze. Zaproponowała mężowi, żeby na 4-5 godzin pojechał sobie do domu, bo jak to stwierdziła- nam się tu trochę zejdzie. Nie, takiej opcji nie było.

Skurcze były co 5-10 minut, myślałam w tedy, że są bardzo bolące (jakże ja się tym razem myliłam   ) O 10 przyszedł znowu lekarz, rozwarcie na 5,5cm. Podłączymy oxy na rozkręcenie, bo z takimi skurczami to do jutra nie urodzimy. Druga butla z jedzonkiem. Ale ja bym coś tak wolała zjeść, bo w brzuchu burczy. Nie, jeść nie można. Można pić. Ok. wytrzymam, to przecież już nie długo... Skurcze coraz mocniejsze, położna przyniosła piłkę, pokazała co i jak więc do dzieła. Siadłam, bujam się, bujam... O skakaniu w czasie skurczu pamięta mąż. Ja już nie mam siły, on trzyma mnie za plecy i uciskając powoduje podskoki. Kochany mój. W czasie każdego skurczu trzymam go mocno za rękę, a on pozwala mi nawet połamać sobie palce   Między skurczami przysypiam i zła jestem na siebie, że nie zjadłam śniadania. Ok. 13 skurcze były już bardzo mocne i regularne, naprzemiennie chodziliśmy, skakaliśmy na piłce, siedzieliśmy. Przyszedł czas na prysznic, siedziałam pod nim godzine, ciepła woda przynosiła ulgę, w czasie skurczu oblewał mnie pot, a pomiędzy było mi zimno.

Po prysznicu skurcze lżejsze i rzadsze. No super. Kolejne ktg. Najgorsze było leżenie i wstawanie, wchodzenie na łóżko. A jak musiałam leżeć na plecach w czasie badania robiło mi się słabo i myślałam, że zemdleję. Przed 14 na salę obok przywieźli dziewczynę i stwierdzili, że cesarka, bo wcześniej miała cesarkę. Położna nas informuje, żebyśmy się na chwilę wstrzymali z porodem, bo ona musi iść. Taa, znając moje szczęście to teraz się zacznie. Przed pójściem na cesarkę bada mnie jeszcze lekarz, rozwarcie 8cm. Zostaliśmy sami z mężem a skurcze zaczęły dawać czadu, co 3, co 2 minuty. Mąż prosił, żebym nie płakała, powtarzał, że jestem dzielna i dam radę, że już zaraz zobaczymy naszego maluszka. Nie płakać to ja nie będę, przecież to już niedługo. Położna wróciła po jakis 45 minutach. Boże... jak ja w tedy zazdrościłam tej dziewczynie po cesarce.
Pytanie czy czuje parcie na stolec.   nie wiem, chyba nie. Mam stać w dużym rozkroku i się bujać. Mąż cały czas mnie podtrzymuje, pomaga jak może. O 15 już wiedziałam co to, to parcie na stolec   Wcześniej położna zapewniała, że najgorsze są skurcze, że parte to już pikuś... Taaa, oczywiście... Tak mnie oszukać... Ok. 15.45 stwierdziła, że rodzimy. Położyłam się, maz został poinstruowany jak ma mi trzymać nogi i unosic głowę w czasie gdy będę przeć. Przyszła druga położna. Ostatnie pół godziny już się ostro darłam i nie zwracałam uwagi na oddychanie, co cieszyło położną, bo widziała, że już się zaczął poród. Nie ma to jak patrzeć na czyjs ból i się nim cieszyć. O 16.05 zaklinałam się, że już nie dam rady dłużej i tu na skurczu wyszło już troche główki. Położna nakierowała mi rękę i mogłam dotknąć maluszka. Mąż, który wcześniej twierdził, że nie będzie tam zaglądał, obserwował wszystko J :)Obietnica położnej, że na tym skurczu urodzimy dodała mi trochę siły. No i mąż, który niemal krzyczał, żebym dawała bo już prawie nasz mały jest. Ok. Dam radę. Uff....


Mój skarb leżał już na brzuszku i sikał na swoją mamusię. Był taki śliczny, taki bezbronny. Nie płakalismy. Patrzyliśmy na tą małą istotkę i szczerzyliśmy zęby. Mąż przeciął pępowinę i poszedł pilnować jak ważą i mierzą Stasia.
Mi zostało jeszcze urodzenie łożyska, co wcale nie było takie proste, bo jak próbowałam przeć to bardzo bolał mnie brzuch. Po kilku nieudanych próbach lekarz odpowiednio przycisnął i obyło się nawet bez parcia. Lekarz zabrał się za szycie a ja odpoczywałam. Na sali porodowej zostałam jeszcze z pół godziny. Było mi strasznie zimno i tu przydały się skarpetki. Mąż chodził ode mnie do małego i opowiadał mi co robi. A ja go wyganiałam od siebie, żeby pilnował czy Staś nie płacze.
Ok. 18 byliśmy już razem na sali, próbowalismy się karmić i patrzyliśmy na nasz mały CUD. Mąż został z nami przez jakieś 3 godzinki a potem musiał pojechać do domu. Z tych wszystkich emocji całą noc nie mogłam spać, leżałam i patrzyłam na minki mojego synka!

Kochane bolało, tego się ukryć nie da, ale to co jest po porodzie wynagradza wszystko! I mimo, że zaraz po porodzie powiedziałam, że Staś będzie jedynakiem, to już następnego dnia płakałam, że naprawdę tak może być. Mam RH minus, w czasie ciąży przeciwciał nie było, a zaraz po porodzie okazało się, że przeciwciała są i nie kwalifikuje się do podania immuglobiny. Zamiast cieszyc się z małego przepłakałam cały dzień. Najgorsze było to, że nikt nie chciał mi wytłumaczyć co teraz. Dopiero po powrocie do domu wyczytałam co mogłam na ten temat i troszkę sobie na razie odpuściłam. Wiem, że kolejne ciążę są możliwe, chociaż nie będą już tak przyjemne i bezproblemowe jak ta.

Mąż. Robił co mógł, żeby pomóc mi urodzić. Od podania wody do picia, aż do parcia równo ze mną w ostatniej fazie. Wiem, że bardzo to wszystko przeżywał i nie mógł patrzeć jak mnie boli. Mówił mi ostatnio, że jego bardziej serce bolało jak na mnie patrzył niż mnie skurcze. W to akurat nie uwierze   Jestem mu bardzo wdzięczna że był przy mnie, że pomagał. To wspólne przeżycie porodu bardzo nas do siebie zbliżyło i pokazało nam, jak bardzo potrzebujemy siebie nawzajem.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Nika w 28 Października 2010, 15:14
Pięknie....wzruszyłam się...a tak z innej beczki, dlaczego nie zakwalifikowałaś się do podaia immunoglobuliny?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ika3w w 28 Października 2010, 15:55
Nika żeby być zakwalifikowaną do podania immuglobiny pobierają po porodzie krew. Mi jak ją pobrali okazało się że przeciwciała już mam. Chyba ze 3 razy powtarzali w różnych miejscach i przeciwciała były. Nawet dzwonili w mojej sprawie do labolatorium w którym w czasie ciąży miałam robiony odczyn Coombsa czy aby tam się wcześniej nie pomylili.
Przeciwciała pojawiły się albo w czasie ciąży, albo w czasie porodu. Generalnie usłyszałam, że mam się cieszyć,  że moje dziecko żyje i jest zdrowe.
Na zachodzie, żeby zapobiegać takim sytuacjom kobiety minusowe dostają immuglobine w 28tc. W Polsce ze względów ekonomicznych nie. Gdybym wiedziała wcześniej, że takie rzeczy mogą się dziać to walczyłabym żeby mi ją podali w ciąży za moje pieniądze. Ale teraz to se mogę...
Ostatnio przeczytałam artrykuł- takich przypadków jest 2 na 1000... :'(
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 28 Października 2010, 17:09
Najważniejsze, ż Staś jest zdrowy....  :-* :-*
To dziewczyny będą miały czytania dzisiaj ;)
Moja relacja 3 dni po porodzie  ;D
Na drugi poród nie czekałam z takim utęsknieniem jak na pierwszy. Wizja dwójki małych dzieci w domu jakoś specjalnie mnie nie ekscytowała ;) Oboje z mężem byliśmy przerażeni nowymi obowiązkami zatem, gdyby nie ogólne samopoczucie na końcówce ciąży, z chęcią pochodziłabym z brzuchem do Nowego Roku ;)
Kilka dni przed samym porodem moje ciało zaczęło niedomagać. Ból pleców stawał się nie do zniesienia tym bardziej, że pod nogami miałam Nikosia, który potrzebował mojej uwagi i aktywności w codziennych zabawach. W sobotę, na 2 dni przed porodem poczułam się psychicznie gotowa do roli podwójnej mamy.
Mój organizm chyba dość mocno jest związany z psyche ;) bo w niedziele od rana fundował mi pojedyncze skurcze. Niezbyt mocne, ale na pewno przepowiadające zbliżający się poród. Regularności nie było w tym żadnej, więc starałam się normalnie funkcjonować. Jedynie co wyróżniło ten dzień od innych niedziel to fakt, że postanowiliśmy spędzić go leniwie. Jak nigdy ;) Czyli cały dzień w domowych pieleszach wraz z rodzinną drzemką w południe ;) Tzn. moi mężczyźni spali, a ja po prostu odpoczywałam zastanawiając się, czy jutro urodzę ;) Po południu mieliśmy już dawno zapowiedzianą wizytę rodziny, która przyjechała z Wysp na urlop. Nikt specjalnie nie zwrócił uwagi, że co jakiś czas dziwnie się wykręcam na fotelu… choć teraz oczywiście każdy z obecnych wówczas osób mówi, że wiedział, że coś się święci :P terefere… Po wyjściu gości posprzątałam i zaczęłam liczyć skurcze. Co 7-12 minut… Postanowiłam się wykąpać, aby sprawdzić, czy to przypadkiem nie fałszywy alarm. Po gorącej kąpieli skurczybyki na ok. pół godziny sobie poszły całkowicie, aby wrócić z większą siłą i częstotliwością. Po położeniu spać starszego synka postanowiliśmy zadzwonić po babcię, a sami zaczęliśmy szykować się do szpitala. Skurcze nie były bardzo często, ale co 10-12 minut i dość bolesne… na tyle, że musiałam wówczas przystanąć oprzeć się rękoma o jakiś mebel i bujać biodrami, aby jakoś to opanować.
Musicie też wiedzieć, że do samego końca nie wiedziałam jak urodzę. Z racji tego, że pierwszy poród miałam przez cięcie cesarskie kwalifikowałam się do kolejnego cięcia. Z tą małą różnicą, ze… bardzo chciałam spróbować urodzić naturalnie. Miałam w tym wsparcie swojego lekarza prowadzącego. W sumie tylko jego… Kilka dni przed porodem byłam na Izbie Przyjęć, aby zorientować się, czy będę miała taką możliwość i tam lekarz sugerował mi zmianę decyzji. Wówczas podjęliśmy z mężem decyzję, że ostatecznie zadecydujemy jak rozkręci się akcja. Warunkiem porodu naturalnego był przychylny ku temu personel, który choć podobnie jak ja uwierzy, że mi się uda… bez tego uznałam, że nie będzie sensu się męczyć.
Godzina 22.20 meldujemy się na Izbie przyjęć. Gadki, szmatki, telefon położnej do lekarza dyżurującego „ pacjentka „stan po cięciu” z akcją porodową”… Przywitała mnie młoda lekarka, która z miejsca założyła, że szykujemy się do cc. Po moim sprostowaniu, że jednak bym chciała spróbować urodzić naturalnie spojrzała na mnie podejrzliwie i spytała „na pewno? Próbować zawsze można…” . Po krótkiej rozmowie zadecydowałyśmy, że jeśli maluch nie będzie zbyt duży, a akcja w przeciągu dwóch kolejnych godzin będzie postępować to próbujemy :)
Na usg okazało się, że Kajtuś waży ok. 3650g. To nie jest aż tak wiele… więc wagą się nie przejmujemy. Pani doktor proponuje przebicie pęcherza i rozchulanie w ten sposób akcji skurczowej. Umawiamy się, że jeśli w przeciągu 2h poród nie będzie postępował tniemy.
Godz. 23.00 lądujemy w boksie nr.1. Skurcze są „przyzwoite”, do wytrzymania… trochę mniej przyjemne gdy podłączają mnie do ktg i muszę leżeć. Okazuje się, że ze względu na „stan po cięciu” cały poród muszę być podłączona do tych urządzeń, więc wszystkie skurcze muszę przechodzić na łóżku… Wtedy po raz pierwszy zwątpiłam, czy damy radę… ale jeszcze jestem cicho ;)
23 .10- przebicie wód płodowych. Zabieg ku mojemu zdziwieniu nic nie boli i faktycznie skurcze po nim stają się częstsze (co 2-3 minuty) i mocniejsze. Ciągle do wytrzymania… nawet na leżąco.
W między czasie wywiad położnych.” Przebyte operacje?”, ja: „Laparoskopia grudzień 2007, cięcie cesarskie styczeń 2009…”. Konsternacja. „Który rok?” „2009”. Obie panie spojrzały na siebie. „Ale przecież to było rok temu!?”, „rok i 9 miesięcy”- sprecyzowałam :P Położne wywinęły oczami, wyszły za drzwi, o czymś żywo dyskutowały, po czym wróciły dokończyć wywiad. Spytałam się, czy jest jakiś problem, odpowiedziały, ze nie, że po prostu się nie zdarza, aby w tak krótkim czasie pacjentka decydowała się na poród drogami natury, a nawet jak to rezygnują przy pierwszej porządnej akcji skurczowej. Zaliczyłam wówczas zwątpienie numer dwa…
Mija godzina. Robi się naprawdę ciężko. Przypominam sobie, że nikt nie zaproponował mi lewatywy. Wysyłam Tomka, aby zakomunikował położnym, że nie chcę zrobić kupy przy porodzie. Pani doktor zgadza się na odłączenie ktg i pójście do toalety.
Lewatywa- ktoś mocno ją przereklamował. Chwila moment i po sprawie. Cała procedura znowu nadała tempo skurczom, które stawały się bardzo, baaaaardzo bolesne. Wiedziałam, że powrót na łóżko będzie niemożliwy. Nie dam rady przeżyć tego leżąc. Skurcze w tej pozycji wydawały mi się dużo gorsze, miałam mniej możliwości uśmierzenia bólu. Jeszcze z łazienki krzyczałam, żeby szykowali salę, bo ja się położyć już nie dam. CHCĘ CIĘCIE! Pani doktor zaproponowała badanie, aby sprawdzić postęp i po nim mieliśmy zadecydować o ewentualnym cięćiu. Ok….
Badanie, oczy z orbit… aby usłyszeć- mamy 6 cm. Przyjęto mnie z 3 cm rozwarciem, więc wg mnie szału nie było, ale Pani doktor i położna były zachwycone, więc zdopingowały mnie, abym jeszcze wytrzymała, że to już nie potrwa długo… zgodziłam się tylko dlatego, że obiecano mi „lek narkotyczny” po którym miało być mi lepiej :D I faktycznie na jednym skurczu odpłynęłam. W głowie totalny korkociąg, ból był, ale gdzieś obok… no ale jeden skurcz to zdecydowanie za mało, skoro następny przychodził zaraz za nim. Nagle krzyczę, że muszę iść znowu do toalety, że pewnie jeszcze po lewatywie mnie goni (miałam ją jakieś 15-20 minut temu). Pani Doktor, która przycupnęła sobie w kącie na krzesełku, powiedziała, że  to dzidzia naciska i mam sobie poprzeć. Jezzooo jakie dziwne uczucie… jakbym miała załatwić się na leżąco… tak przy wszystkich.  No ale faktycznie to nie była potrzeba toaletowa ;) Pani Doktor nawet nie drgnęła z miejsca i oznajmiła, że mamy pełne rozwarcie. Jasnowidz, czy jak? Położna wróciła ubrana w zielony kitelek, powiedziała, że pediatra został zawołany, sprawdziła rozwarcie i z wielkim uśmiechem powiedziała- „no pani Aniu, rodzimy!” Jak to? Już? Przecież to dopiero 6 cm… Położna przysunęła wózeczek, opuściła część fotela i szybko zaznajomiła mnie z zasadami parcia. Ledwo skończyła mówić, a już miałam skurcz… poszło…. Ooo nie jest najgorzej, już tak nie boli… tylko ten ucisk na tyłek…Pytam się ile to potrwa. W odpowiedzi dostaję „maks pół godziny, wszystko zależy od tego jak będziesz parła”. Zerkam na zegarek- dochodzi pierwsza…. Kolejny party, doktorka i położna są ze mnie bardzo zadowolone, co dodaje mi sił i motywację do kolejnego parcia. Między skurczami dopytuje się o nacięcie, p.Kamila (położna) pyta się, czy bardzo chcę to nacięcie, czy może spróbujemy jednak bez ;) A no pewnie, że próbujemy! Co chwile jest mi aplikowany jakiś żel- myślę, że właśnie w celu profilaktyki chronienia krocza. Nagle położna krzyczy „Anka nie przyj teraz, nie wolno Ci, otwórz oczy i NIE PRZYJ”. Spojrzałam na męża, który powtarzał słowa za położna. Trudny moment, bo parcia nie da się tak po prostu „odłączyć”, a w głosie specjalistów słyszysz, że od tego zależy zdrowie dziecka… no więc staram się, nie prę… jakoś samo idzie…i nagle na moim brzuchu pojawia się fioletowa, pomarszczona kluseczka. Jest!! Jest nasz synek!! Niezapomniana chwila… witamy się z krzyczącym maleństwem, tata dumnie przecina pępowinę. I znowu mamy chwile dla siebie, dla naszej trójki. Nikt nie spieszy się, żeby zabrać małego do badania. Jest zdrowy- jego krzyk ewidentnie o tym świadczy :D
Po dłuższym momencie położna pyta się, czy może zabrać Kajtusia na badania- tata idzie z synkiem, a mnie czeka jeszcze urodzenie łożyska. Nie było to przyjemne, tymbardziej, że Pani Doktor musiała nacisnąć kilka razy na zbolały brzuch… ale poszło. Łożysko całe- ufff.
Teraz sprawdzanie krocza- mam delikatne pęknięcie 1stopnia- trzy szwy załatwią sprawę. Dostaję znieczulenie i Pani Doktor zabiera się za cerowanie. Nie było to przyjemne, ale w porównaniu do przeżyć z ostatnich dwóch godzin to czułam się jak w SPA ;)
Kolejna godzinka była dla nas na sali porodowej. Kajtulek pięknie przyssał się do piersi, a my z mężem nie mogliśmy uwierzyć, że tak szybko poszło. Od mojej prośby (delikatnie pisząc :P ) o zrobienie cc do samego finału minęło dosłownie 20-25 minut. Na sale poporodową szłam o własnych siłach. Kajtuś poszedł z położoną chwilę wcześniej. Tomek został w pokoju z małym, a ja poszłam pod gorący prysznic ciągle nie wierząc, że jesteśmy już PO.
Jestem jedną z nielicznych osób, które miały okazję doświadczyć dwóch rodzajów porodów.
Z mojego doświadczenia wynika i chciałabym to podkreślić, że poród przez cc w niczym nie ujmuje magii, jaką jest pojawienie się dziecka na świecie. Człowiek tak samo się wzrusza, tak samo jest przejęty i podekscytowany. Jedyną różnicę stanowi oczywiście nieopisany wysiłek przy porodzie naturalnym (wielki ukłon dla Was wszystkich, które rodziły przez długie godziny) i sposób dochodzenia do siebie po porodzie. Teraz, przy tym niewielkim pęknięciu byłam w stanie robić dosłownie wszystko. Począwszy od swobodnego siedzenia, poprzez kucanie, schylanie się… te wszystkie czynności były absolutnie nie do wykonania, albo do wykonania z ogromnym trudem przez ok. tydzień po cc. A wiadomo, przy dziecku to nieuniknione. U mnie to podwójna korzyść, bo wracając do domu, wracałam do niespełna dwuletniego malucha, który potrzebuje sprawnej, energicznej mamy. Po cc byłoby to niemożliwe.
A tak? fizycznie oprócz ogólnego zmęczenia czuję się znakomicie :) Teraz stoi przede mną nowe wyzwanie... rola podwójnej mamy. Coś  czuję, że poród to przy tym "pikuś"....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ricardo w 28 Października 2010, 17:25
Piekny poród Ania. Naprawdę piękny. Zazdroszczę strasznie i aż mi się płakać chce, że ja miałam w tej kwestii takiego pecha i do tej pory mam traumę - jak o tym pomyślę to aautomatycznie zaciskam nogi... Miałaś wsparcie położnej, lekarzy, męża... Cudownie. Naprawdę. Zazdroszczę strasznie bo rodziłyśmy w tym samym szpitalu i w dodatku  na tej samej sali a mam odmienne wrażenia i przeżycia z pobytu na porodówce.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 28 Października 2010, 18:15
Dziubasek dobra jestes 3 dni po porodzie i juz relacja :)
Nie nacinali krocza - aż dziwne myslalam ze to taki standard.
Przy kolejnym porodzie napewno nie zgodze sie na nacinanie krocza.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Anjuschka w 28 Października 2010, 20:08
Dziewczyny, pięknie opisałyście Wasze porody.

Ania, po Twoim opisie pomyślałam sobie, że może ja też mogłabym urodzić naturalnie drugie dziecko - kiedyś. Pod warunkiem, że to też tak szybko pójdzie.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 28 Października 2010, 20:38
Aniu - ciesze sie, że porod Sn nie bedzie dla Ciebie trauma tylko milym wspomnieniem.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: nataliaxp w 28 Października 2010, 21:04
Aniu faktycznie nie kazdy doswiadcza porodu cc i sn !!

I uklony dla Ciebie ze dałaś rade po tym jak doswiadczylas "bezbolesnego" w porownaniu do sn porodu cc !!

No i zycze duzo radosci z podwojnego macierzynstwa  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: carollaa w 28 Października 2010, 21:30
Dziewczyny bardzo wam dziękuję za te piękne relacje. Bardzo się wzruszyłam.

Aniu, udało Ci się, brawo!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: :martyna: w 28 Października 2010, 21:52
Aniu! Jak pisałaś o tym leku narkotycznym i efekcie po nim, czułam jakbym czytała siebie;) Odczułam to dokładnie tak jak opisałaś.
Wzruszający opis.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Żanka w 28 Października 2010, 21:56
Witam serdecznie  :) Choc nie udzielam sie na forum, to wiernie podczytuje i chcialam napisac Tobie Dziubasku, ze bardzo sie wzruszylam opisem Twojego porodu. Mnie wkrotce czeka to niesamowite przezycie (termin mam na 13.11) i chcialabym bardzo, aby choc w czesci moj porod byl podobny do Twojego- nie ukrywam, ze bardzo sie boje porodu, gdyz to moje pierwsze dziecko. Jestes bardzo dzielna kobieta i szczerze Cie podziwiam. Serdecznie gratuluje przyjscia na swiat drugiego synusia- jest przeuroczy  :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 29 Października 2010, 10:02
Dzięki dziewczyny :)
Piekny poród Ania. (...) Miałaś wsparcie położnej, lekarzy, męża...
Z tym wsparciem lekarza i położnych to tak w sumie średnio- na końcówce faktycznie bardzo mnie dopingowali, ale to, że w ogóle zdecydowałam się na sn uznaje za cud (instynkt?), bo od wejścia na Izbę praktycznie każdy pukał się w czoło jak ja "stan po cięciu" przymierzam się do porodu naturalnego ;)
Ania, po Twoim opisie pomyślałam sobie, że może ja też mogłabym urodzić naturalnie drugie dziecko - kiedyś. Pod warunkiem, że to też tak szybko pójdzie.
Aniu nawet nie wiesz jak się cieszę z tego co napisałaś! Między innymi dlatego tak szczegółowo wszystko opisałam... aby przekonać wszystkie dziewczyny po cc, które nie mają wskazań do kolejnego cięcia (wszystko zależy od tego z jakich powodów było pierwsze cc) aby jednak próbować rodzić naturalnie- moim zdaniem warto!
Aniu faktycznie nie kazdy doswiadcza porodu cc i sn !!

I uklony dla Ciebie ze dałaś rade po tym jak doswiadczylas "bezbolesnego" w porownaniu do sn porodu cc !!

No i zycze duzo radosci z podwojnego macierzynstwa  ;D
Natalia zaraz dostaniesz "baty" za to bezbolesne :P Poród cc boli inaczej, boli później. Czy mocniej, czy słabiej to już kwestia indywidualna, ale na pewno nie jest bezbolesna forma urodzenia dziecka....

Żanka- powodzenia!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 29 Października 2010, 10:06
Aniu... cudowny opis... Zupełnie jakbym czytała o swoim drugim porodzie :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Lea w 29 Października 2010, 21:28
Aniu pięknie opisałaś czas, w którym Kajtuś przyszedł na świat!!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ricardo w 31 Października 2010, 09:03
Z tym wsparciem lekarza i położnych to tak w sumie średnio- na końcówce faktycznie bardzo mnie dopingowali, ale to, że w ogóle zdecydowałam się na sn uznaje za cud (instynkt?), bo od wejścia na Izbę praktycznie każdy pukał się w czoło jak ja "stan po cięciu" przymierzam się do porodu naturalnego ;)

No widzisz, u mnie w ogóle tego nie bylo... Tylko narzekania... W sumie no nie, nie mogę powiedzieć o lekarzu a właściwie dwóch co przy parciu starali się mnie motywować ale położnej to normalnie jakbym miała siły wtedy to bym przywaliła z pięty ;) U mnie była Kasia Rudnicka, Rudecka czy jakoś tak.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 31 Października 2010, 09:25
Moja położna to pani Kamila. Bardzo miło ją wspominam :) Na końcówce naprawdę dodawała otuchy, zadbała, aby nie trzeba było robić nacięcia... jestem z niej zadowolona! Lekarzem na dyżurze też była kobieta, i też dr. Kamila... ale nie pamiętam w tej chwili nazwiska. Młoda lekarka w okularach.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 31 Października 2010, 17:29
Ania - przepiękny opis!
podziwiam Cię że tak szybko spisałaś wrażenia z tego dnia.
Powiem, Ci też że u mnie było baardzo podobnie...i też tak ekspresowo!
gratuluję jeszcze raz mamusiu!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 31 Października 2010, 19:48
Na zachodzie, żeby zapobiegać takim sytuacjom kobiety minusowe dostają immuglobine w 28tc. W Polsce ze względów ekonomicznych nie. Gdybym wiedziała wcześniej, że takie rzeczy mogą się dziać to walczyłabym żeby mi ją podali w ciąży za moje pieniądze.

a po co walczyć...
o takiej opcji powinien Ci powiedzieć prowadzący ginekolog...i to Ty decydujesz chcesz czy nie...
co prawda impreza kosztuje dość drogo (ostatnio niestety ten preparat podrożał)...

Ja brałam immunoglobulinę w 28 tygodniu...oczywiście za własną kasę...
aaa jeszcze jedno...jaką grupę krwi ma synek???
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 1 Listopada 2010, 20:34
Ja niestety za poźno dowiedziałam sie o tym ze w 28 tygodniu zalecana jest immuglobina bo napewno bym na wlasny koszt kupiła. Dostałam tylko dawke po porodzie. Synek po tatusiu ma grupę dodatnią.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ika3w w 1 Listopada 2010, 20:41
lillian synek po tatusiu 0rh+
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 1 Listopada 2010, 20:43
moja 0 Rh minus...

postanowiła nie być "konfliktowa" w czynniku Rh...i z tego powodu też nie dostałam immunoglobuliny po porodzie...
no i "przeinwestowałam" w 28 tygodniu... :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 1 Listopada 2010, 23:44

I uklony dla Ciebie ze dałaś rade po tym jak doswiadczylas "bezbolesnego" w porownaniu do sn porodu cc !!


Ale sobie wymyśliłas !
Jeżeli ja nie mogłam przez 6 tygodni chodzić a przez pół roku dotykac rany bo tak napierniczało to rzeczywiście można nazwać CC bezbolesnym porodem ...
Po cc ani nie można kichnąć , kaszlnąć , użyć mięśni brzucha bo tak napiernicza !
Ani się schylić , ani nic podnieść , ani normalnie wstać - super bezbolesne !
Przez 6 dni byłam na lekach p/bólowych w kroplówie bo tak bolało ...
i po nocach wyłam z bólu - z bólu głowy , tak bolało że nie mogłam się zajmowac dzieckiem .

I wkurza mnie jak ktoś ocenia CC jak poród bezbolesny ba nawet pójście na łatwiznę !


Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: liliann w 2 Listopada 2010, 07:15
Cytuj
I wkurza mnie jak ktoś ocenia CC jak poród bezbolesny ba nawet pójście na łatwiznę !

Ela ...no wybacz, ale czym ma być CC np na żądanie...
tyle się o tym krzyczy...o SN na żądanie jakoś nie słyszałam...
czyli taki poród na żądanie to jest swego rodzaju "pójściem na łatwiznę"...no bo kto się go domaga??...ano kobiety panicznie bojące się SN...nieprawdaż????


...to taka dygresja do tego co napisałaś...
bo CC ma swoje medyczne uzasadnienie...i nie jstem jego przeciwniczką, ale CC na żądanie to i owszem...
a że to potem boli...no co się dziwisz...przecież to operacja...
a takiej co nie boli to jakoś nie znam...

Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 2 Listopada 2010, 10:53
Aniu piękny opis :) Gratulacje dla Was jeszcze raz :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: nataliaxp w 2 Listopada 2010, 11:21
Elu napisałam w cudzysłowie bo tak wlasnie sie mowi ze to bezbolesne - bo sam poród jest (podobno) bezbolesny - nie czujesz jak dziecko przychodzi na swiat - no wiadomo jak widac po forum niekiedy matki czuja i w tym przypadku bol, no ale to naprawde wyjatki, podczas sn czujesz wszystko.
Oczywiscie druga sprawa jest połóg - i w jednym przypadku i w drugim jest bol  ale jak czytalam po wypowiedziach to raczej nieporownywalny.


Dodatkowo zgodze sie z tym co pisze lilian ... cc na zyczenie to ewidentna panika przed sn.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 2 Listopada 2010, 16:04
Ale nie mówimy o cc na zadanie bo Ania takiego nie miała a o zdaniu Ze jest to bezbolesny poród .
I Lila nie pisz ze ja się dziwie ze bolalo tylko wyjasnilam pojęcie "bezbolesnego" porodu poprzez cc .
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gabiś w 2 Listopada 2010, 16:15
Aniu piękny opis!!
CC nie jest cudownym bezbolesnym porodem....

Oto moja relacyjka :) Była w moim watku ale nie wszyscy tam zaglądają :)
8 października  2010.
Już tylko weekend dzielił nas od planowego cc ;D Dopakowałam torbę, posprzątałam i zaplanowaliśmy z Kubą weekend. Miał wypożyczyć filmy na Dvd, kupić duuużo lodów i mięliśmy spędzić ostatnie chwile tylko we dwoje. W piątek wieczorem połozyłam się jak zawsze spać. Opuchnięta, zmęczona i ze swędziawkami… Chwilę pospałam i jak zawsze około 2 w nocy się przebudziłam. Nic nie zapowiadało że za chwilę wylądujemy w szpitalu.
9 października
2 w nocy.. oglądałam sobie Tvn Style… jak zawsze ryczeć mi się chciało z powodu bólu brzucha, swędzenia całego ciała i reszty nieciekawych dolegliwości… powtarzałam sobie : jeszcze tylko 2 takie noce… Około 3 wstałam do ubikacji. Wróciłam usiadłam na kanapie i poczułam że jest mokra. Nie dużo, ale jednak. Przez myśl przeszło mi że to wody płodowe…. Zaczęłam się stresować… Z jednej strony nic nie wyczuwałam, z drugiej tak się bałam że cos przegapię i zaszkodzę chłopcom .na wszelki wypadek włączyłam komputer i wklepałam w Google: sączące się wody płodowe. No i wyczytałam że trzeba jechać do szpitala bo to może być niebezpieczne…  Obudziałm męża i pytam : Kuba wylałeś może wodę na kanapę ??? ;D A on zdębiał… zaczął mi się tłumaczyć że wczoraj rano z żelazka mu się polało ale że wytarł i że czemu się czepiam ;D No to ja mówie że chyba musimy jechac do szpitala… Kuba wstał i ze stoickim spokojem poszedł wziąć prysznic. Ogolił się, umył i około 4 pojechaliśmy. Byłam pewna że jeszcze wrócimy do domu ale na wszelki wypadek wzięłam torbę.
4.30 Izba Przyjęć.
Powiedziałam że wydaje mi się że sączą mi się wody płodowe, ale że to raczej moje fanaberie bo teraz nic już nie cieknie.. Pani była bardzo miła. Podłączyła mnie pod KTG. Zawołała lekarza, który zbadał mnie ginekologicznie.  Stwierdził że to nie wody płodowe, ale że mam rozwarcie na 2 palce. Zdębiałam… Powieział, że może jeszcze wrócimy do domu, ale KTG trzeba powtórzyć i zrobić dłuższy pomiar żeby stwierdzić czy coś się dzieje. Zostałam przyjęta do szpitala i podłączona pod KTG. Po2 h około 6.45 jakas Pani wyrzuciła mojego meża i zaczęła  mi wbijac wenflon.. O co chodzi ???  Pytam ją czy zostaję już w szpitalu, kiedy cc itd. Byłam przerażona… Pani stwierdziła że dostanę antybiotyk bo mam paciorkowca. No więc pytam czy rodzę… a ona mi na to że na to wygląda…  I ze za 4h cc…. Po 15 minutach dostałam regularnych skurczy co 7 minut. Bolało jak cholera… Mąż pojechał do domu coś zjeść. Wzięłam prysznic. Skurcze były coraz bardziej bolesne i bałam się że urodzę przez te 4h…
10.00
Ledwo już dycham. Stres chyba też wziąl nad wszystkim górę…. Przyjechał mój lekarz. Trochę mi ulżyło i poczułam się bezpieczniej.
10.15
Przychodzi pielęgniarka : Pani Gabrielo jedziemy na salę operacyjną.  Nogi się pode mną ugięły. Łzy napływały mi do oczu. Nie mogłam w to wszytko uwierzyć…. Inna pielęgniarka wzięła mojego męża i dała mu jakiś fartuch maskę i takie tam.
Połozyłam się na stole… Podłączyli mnie pod te wszystkie urządzenia. Cała się trzęsłam i ledwo oddychałam. Kazali mi usiąść i wypiąc plecy. Taaa łatwo powiedzieć z takim brzuchem… W końcu się udało i wbił mi ta cholerną igłę. Zaczął pytać czy czuję mrowienie… G… czuję. Położyli mnie. Ale czułam się normalnie. Zaczęli mnie czymś dotykac po brzuchu i pytać co czuję.. No wszystko czuję. No to jeszcze raz. Znów kazali mi się wypiąć. I znów wbili mi igłę. Niestety znieczulenie ponownie nie zadziałało. Emocje wzięły górę i zaczęłam płakać. Musięli mi podac tlen bo nie mogłam oddychać. Za 3 razem w końcu poczułam mrowienie w nogach. Zawołali mojego meża.
Usłyszałam tylko : tniemy. I pocięli. Poczułam ogromny ból… zaczeli wyciskac ze mnie Szymcia. Jezuu jak to boałao.  Jakby mi ktoś wyciągał wszystkie wnętzrnosci .Zaczęłam płakać. Nie spodziewałam się że tak będę wszytko czuła.
 10.40 Wreszcie usłyszałam jakby chluśnięcie.    I krzyk. Przeraźliwie głośny krzyk dziecka.  To Szymcio! Zaczęłam płakać. Mąż głaskał mnie po twarzy.. tak to Szymcio. Pojawił się wreszcie na świecie. Darł się niesamowicie głośno…
Zaczęli wypychac mi Maciulka. Jak nacisnęli na żebra to myślałam ze zejdę. Zrobiło mi się niedobzre i zaczęłam krzyczeć że zwymiotuję. Jakaś pielęgniarka znów podała mi tlen. I w końcu znów chlusnęło.
10.42 Krzyku nie ma.. zaczęłma płakac czy on żyje. Kuba głaskał mnie po głowie i mówił że wszytsko jest dobrze żebym się uspokoiła. Pytałam czemu on nie płacze… Lekarz wziął mnie za reke i powiedział: płacze, płacze tylko już go wzięli   I nagle usłyszałam płacz dwójki dzieci.. na zmainę  Boże moje Szkraby są już na świecie.  Mąż poszedł robić zdjęcia chłopakom. Widział jak im odcinają pępowiny i jak ich badają. Pstrykał zdjęcia a wszyscy na niego krzczeli że tu nie wolno ;D
Mnie zaczeli zszywać. Ponownie kosmiczny ból całego ciała ale to już nie miało znaczenia… Mój największy Skarb, moja dwa Cuda były już na świecie.
Po chwili przenieśli mnei na łóżko i pzrewiezili do pooperacyjnej.  No i tam narobiłam płaczu że chce zobaczyć dzieci…. Niestety zasady SA takie że dostałam je dopiero po 4h. Ale to było naprawde cudowne doświadczenie… Od razu położyli mi chłopców na piersi a oni zaczeli pięknie ssać…  To było niesamowite. Płakałam ze szczęścia… I nie mogłam uwierzyć ze ich mam.
Po cesarce było cieżko… niestety znieczulenie zostało źle zrobione i przez 10h nie czułam nic od pasa w dół… nawet nie byłam w stanie ruszyć palcem…  Poza tym źle mi założyl cewnik i musięli mi wszystko wyciągac i wkąłdac jeszcze raz.  Chłopcy byli ze mną więc ciężko mi było emocjonalnie nawet nie móc ich wziąć  Po 13h byłam w stanie już usiąć a potem kazali mi wstać.
Na noc zabrali mi dzieci i pomimo zmęczenia cała noc płakałam bo się o nich bałam… Bałam się że się obudzę a ich nie będzie  Byłam kompletnie rozbita.
10.10
O 6.00 rano przywieźli mi moich pachnącyh, nakarmionych i śpiących Brzdąców. Znów płakałam z radości! Nie mogłam uwierzyć że to już, że oni będą już zawsze z nami! O 8 pzrewieźli mnie na salę ogólną i zaczął się dramat. Zero pomocy i ja sama po operacji z dwójką dzieci.  Złapałam konkretnego baby bluesa…  Chłopcy nie chcieli jeść, ja nie mogłam chodzić bo wszystko mnei bolało. Koszmar!! Nie byłam w stanie przetrwac nocy więc musiaąłm zapłacić za położną która wzięła chłopców na noc.
Kolejne dni w szpitalu były równie trudne… Ból całego ciała, chłopcy nie jedli, spadali z wagi, ja płakałam…. Do tego jeszcze to usg źle wyszło. Marzyłam o wypisie…
11.10
Nie wypisali nas bo Maciulkowi spadł cukier… Znów musiałam zapłacić za nockę położnej. Dobrze że teściowie dali nam pieniądze bo nas nie byłoby nawet na to stać… Ja byłam nadal cała we łzach. Szymuś spadł nam do 2640, a Maciuś do 2600… oni nic nie jedli  a ja wyłam nad słabą laktacją.
12.10
Wypisują nas!! Laktacja z radości wróciła a ja uwierzyłam że będzie dobrze!!
Wchodze do domu… a tu ogromny transparent : Witajcie w domu  i kwiaty…. Kochany ten mój mąż.. chyba nie musze mówić jak bardzo się wzruszyłam. Płakaliśmy razem i nie mogliśmy uwierzyć w nasze szczęcie!! Patrzyłam na chłopców i łzy po prostu same płynęły… Jesteśmy w domu.  Od tego dnia już wszystko było super… karmię tylko piersią, jestem spokojna, chłopcy pięknie jedzą…
Chłopcy ważą już ponad 3300  Rosną mi Brzdące… A mamusia wazy 50kg ;D Czyli tylko 2kg więcej niż przed ciążą.  
Generalnie trafiłam w szpitalu na cudowną połozną laktacyjną… Naparwde wspaniałą. Na opiekę nie mogę narzekać. Pomimo raczej kiepskich warunków na połoznictwie na pewno rodziłabym drugi raz w tym szpitalu.  Wszysycy byli mili uśmiechnięci  i mięli cudowne podejście do dzieci. Pomimo braku pomocy ( jedna , dwie położne na cały korytarz ( 5 sal po 6 pacjentek….) naprawdę jestem zadowolona.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 2 Listopada 2010, 16:18
Elu, nie ma sensu się tym emocjonować... wiem, że nie o to chodziło Natalii, ale ogólnie panuje taki pogląd, że cc jest "łatwiejszym" rodzajem porodu, stąd jest grupa kobiet, która płaci za to, aby w ten sposób przywitać swoje dziecko. Myśle, że myślenie po cc się zmienia, bo to wcale nie taka fajna sprawa ;) no ale to wie dopiero kobieta, która to przeszła...
Z drugiej strony rozumiem kobiety po porodzie sn, które myślą, że cc jest lepsze, bo trudno sobie wyobrazić, ze coś może boleć bardziej od bóli porodowych ;)

Gabi, czytałam już Twój opis tuż przed naszym porodem :D Łezka się w oku kręci :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: nataliaxp w 2 Listopada 2010, 16:48
Dziubasku ... zgodze sie z Toba w 100% i właśnie to miałam namyśli  ;)

Gabiś ... po raz drugi czytam twoj opis i po raz drugi poca mi się oczy  :P

Chyba polece do mojego wątku zerknąć na mój opis porodu .... mimo ze wszytsko pamietam jakby to było wczoraj ale uwielbiam wracać do tego momentu  ;D ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: .monia. w 2 Listopada 2010, 20:20
Gabiś co za opis... Te hormony kobit w ciąży, wzruszają się nawet jak czytają opisy innych dziewczyn :Wzruszony:
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 3 Listopada 2010, 11:05
laski, te Wasze opisy sa niesamowite..
za kazdym razem wracam pamięcią do swojego porodu .. i wiecie co? z każdym mijającym dniem wydaje mi sie, że mniej bolało ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 3 Listopada 2010, 12:32
Ja w ogole nie pamietam jak bolało. pamietam bol plecow przy rwie, a porodu nie ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 3 Listopada 2010, 12:41
:hahaha: rwe to ja też dobrze pamiętam...

... a poród sn odbywający się bez komplikacji ma chyba to do siebie, że z dnia na dzień ból jakby blednie...

jeszcze pamiętam, ale już tak bardzo nie przeżywam :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 3 Listopada 2010, 12:59
u mnie wspomnienie bólu zaczeło blednąc po około 2 latach..  Wiem tyle.. napierdzielało jak chole..ra ..
mnie ten ból kompletnie przerósł..
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 3 Listopada 2010, 17:25
dziubasku ta lekarka to chyba dr Kamila Kapysz, przy porodzie Oli też była :) Raczej na pewno to Ona, bo własnie taka młoda w okularach. A nie wiem jak się nazywała moja położna, ale była super. Też młoda i w ciemych włosach z jasnymi pasemkami.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 3 Listopada 2010, 19:30
O tak, to ta sama lekarka. Nazwisko położnej masz wpisne w książeczce zdrowia Olci (u nas jest na str. 9- poł. Kamila Marcinowska).
Powiem Ci, że miałam mieszane uczucia co do tej lekarki, ale suma sumarum okazała się okey :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Lea w 3 Listopada 2010, 20:39
Mnie też ból porodu przerósł...do tej pory pamiętam....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: *Ewelina* w 4 Listopada 2010, 08:52
OJ bół to ja do tej pory pamietam.Niestety.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ewelina_Michał w 4 Listopada 2010, 09:17
ja miałam podejście do porodu sn. Niestety przy skurczach co 2 minuty, mój organizm nie współpracował. Nie miałam praktycznie rozwarcia, a główka dziecka nie wstawiała się nawet do wschodu. Jak się potem okazało, przy przyjęciu na oddział zostałam źle zmierzona. Miednica mi się nie rozeszła i mały w zasadzie nie miał możliwości urodzić się "dołem". Zdecydowano o cc. Pamiętam, że wtedy to była najcudowniejsza dla mnie wiadomość. W sumie dokąd chodziłam, skurcze bolały, ale ciągle miałam jakieś takie poczucie sensu tego bólu to nie było tak źle. Dopiero po badaniu po paru godzinach, gdy lekarka powiedziała, że tu w zasadzie nie ma rozwarcia, a główka jest cały czas wysoko.... siły mi opadły. Potrzymali mnie jeszcze trochę. W końcu moja położna postanowiła jeszcze raz mnie zmierzyć. Szybko zawołała lekarkę i decyzja o cięciu zapadła w ciągu paru minut. To już nie było na co czekać, tym bardziej, że od jakichś kilkunastu godzin sączyły mi się wody płodowe.
Samo cc... za drugim razem udało się dobrze wkłuć w kręgosłup i poczułam przyjemne ciepło w nogach. Wtedy poczułam ulgę, że tego bólu skurczy już nie poczuję. Sama operacja przebiegła bardzo szybko. Okazało się, że mały był owinięty jak "baleron" pępowiną wokół brzuszka. To nie pozwalało mu się zsunąć niżej. Nie czułam bólu, a jedynie jak pielęgniarki pomagają go wypchnąć i uciskają aż gdzieś pod żebrami. Potem mały zapłakał tak słodko. Był ponoć już siny. Panie pięknie mnie zaszyły. Z resztą wtedy o tym nie myślałam. Leżałam potem w pokoju z jakimś cięższym workiem na brzuchu. Po kilku godzinach pojawił się ból, ale wtedy podawali mi już morfinę. Na prawdę było do zniesienia. Jedynie zakaz podnoszenia głowy był trochę uciążliwy, ale wytrzymałam. Po 20 godzinach już wstałam i chodziłam. Bolało, najtrudniej było przemóc ten strach, że szwy puszczą, ale udało się. Pielęgniarki potem same mówiły, że są zaskoczone, że tak sprawnie śmigam. Dostałam już wtedy dziecko do opieki, karmiłam przewijałam... wszystko sama bo był zakaz odwiedzin na oddziale (zima i ryzyko epidemii grypy). W 3 dobie wyszłam ze szpitala z dzieckiem. Moja pani doktor powiedziała, że jest zaskoczona, że tak śmigam, że nie wyglądam jakbym miała cc. A w domu... fakt miałam pomoc, ale trzymała mnie taka adrenalina, że cały czas łaziłam. Mąż mnie upominał, mama... a ja durna bałam się o dziecko w nocy, że się udusi i czuwałam nad jego łóżeczkiem. Wiecie co.... tak jak pomyślę.... dla mnie dużo trudniejsza w szpitalu była samotność i brak kogoś bliskiego obok. Myślę, że wszystko zniosłam dużo lepiej fizycznie, niż psychicznie. Cały ten ból, to wszystko co się działo, wszystkie badani itp.. były niczym dla mnie w stosunku do tego braku kogoś obok. Jak wracałam do domu to całą drogę ryczałam w aucie...nerwy mi puściły...a już w domu... pokarm płynął jak rzeka... i byłam tak potwornie szczęśliwa, że wyszłam ze szpitala, że szok. Nie było mi tam źle, swoją położną mogłabym po stopach całować, ale jednak ...coś mnie tam złamało.
Miałam namiastkę bóli porodowych i przeszłam przez cc. Podziwiam kobiety rodzące SN, bo będąc na obserwacji na sali porodowej miałam okazję słyszeć kilka innych porodów sn. To cholernie ciężka praca. Nagrodą potem jest szybsze dochodzenie do siebie. To na pewno. Z drugiej strony na ból po cc nie narzekam, bo akurat mnie on tak bardzo nie dokuczał. W 3 dniu nie brałam już nic uśmierzającego ból. Tak akurat się udało.  
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: khadija w 4 Listopada 2010, 13:14
DZIUBASKU jestem po przeczytaniu opisu porodu i jestem pod wielkim wrażeniem jaką masz lekkosc pióra:)opisałaś to tak,ze jak skończyłam czytać to chciałam więcej....Jeszcze raz gratuluję
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: pamela w 8 Listopada 2010, 21:51
to i ja podziele sie swoim porodem.

9 dni po terminie, dzien ten zaczal sie pobodka o 2 46 tylko czemu? hmm chwila zastanowienia i juz wiem, skurcz. nie da sie tego pomylic z niczym innym. wstalam i zaczelam
wedrowac, bo tak najlepiej, ulezec sie nie da, alez ja bylam szczesliwa, ze nareszcie sie zaczelo i to samo, bez wywolywania. dalej juz mniej wiecej wiecie bo na zywo
pisalam na forum az do ok 17, kiedy to juz bol siegal zenitu, a dodam, bo nie zdazylam napisac, ze byly to najgorsze z boli jakie istnieja, bole krzyzowe, brzuszne byly do zniesienia
ale krzyzowe nie do opisania, jak nadchodzil skurcz zaciskalam oczy i myslalam tylko o tym, ze juz przechodzi a przechodzil dopiero po minucie, w trakcie normalnie chcialo mi sie
zygac z tego bolu, wiec o 17 postanowilam zadzwonic do szpitala, uslyszalam, ze moge przyjechac, ale nie gwarantuja, ze mnie zostawia, moga odeslac o domu, wiec my szybko
w auto i jedziemy. niestety godziny szczytu, wiec droga zajela nam z 40 min. na miejscu polozyli mnie na lozku, cisnienie w normie, serce malego tez, badanie wewnetrzne
wykazalo rozwarcie na 3cm, a bolalo mocno, jakas niedelikatna babka sie trafila. no ale niestety 3 cm to za malo, zeby mnie zatrzymali w szpitalu. ze zlosci sie poplakalam
no bo jak jak ja juz nie moge wytrzymac. polozna mowi, zeby przyjechac opiero jak juz bedzie tak mocno bolalo, ze bede walic glowa w sciane, albo wody odejda albo krew sie pojawi. no to wracamy
do domu. w domu gorzej i gorzej, spaceruje po pokoju, wyleguje sie w wannie, ale nic a nic ulgi nie ma. w koncu okolo 22.30 dzwonie znowu do szpitala, juz mi wszystko jedno
co sobie pomysla, ja jade tam i koniec. blagam przez telefon, ze juz wytrzymac nie moge, niech mi pomoga, no i w koncu jakas mila babeczka powiedziala, zeby przyjechac.
no to jedziemy, pozegnanie z mama, z nadzieja, ze juz tym razem opuszczam ten dom jako ciezarna po raz ostatni. pogoda kiepska bardzo, lalo niesamowicie. probowalam sie skupic na czyms innym niz
skurcze ale sie nie udawalo, wpadlismy do szpitala, a w szpitalu pusto, pare poloznych, ale pacjentek zero. sama na sali przedporodowej, podlaczyli ktg, cisnienie, kazali
oddac mocz i przygotowac sie do badania. w moczu slad bialka, ktg ok, cisnienie mierzone z 10 razy, za wysokie, badanie wykazalo rozwarcie na 6cm takze postepuje szybko,
decyzja zostajemy w szpitalu. przenosimy sie na porodowke. jak zobaczylam swoj pokoj, sprzet w nim, to az mi skurcze zelzaly na moment. warunki rewelacja, moja wlasna ubikacja z prysznicem, ogromna wanna
wielkie lozko, z czego ja skorzystalam tylko z lozka  przyszla przydzielona mi polozna, ktora zostala ze mna prawie do samego konca do konca zmiany, przemila kobieta, ja na poczatku
bylam sceptycznie nastawiona, bo to kobieta nie najmlodsza juz, ale przemila byla i bardzo pomocna, co chwile przynosila nam lodowata wode, mezowi kawe. zanim wszystko
powypisywala w karte minela chyba kolejna godzina skurczow, przez nasz pokoj przewinelo sie pare lekarek, podlaczenie kroplowki i innych sprzetow, poloznych, wszyscy mili i usmiechnieci, a mnie pomalu skreca.
przyszla pani doktor i poinstruowala polozna, zeby mnie zbadala, po badaniu okazalo sie, ze rozwarcie jednak jest na 4cm tylko i zeby nie siedziec wiecznie, bo nie postepuje
za szybko, podadza mi oxytocyne na przyspieszenie akcji, bo moglabym tam siedziec jeszcze pare dni czekajac az sie zacznie. instalacja wenflonu przebiegla sprawnie.
w koncu polozna sie pyta jaki rodzaj znieczulenia chce, to pytam jakie mozliwosci, no to gaz i powietrze, epidural w kregoslup lub morfina w udo. stwierdzilam, ze nie chce
nic, ewentualnie gaz i powietrze, mowilam to ze lzami w oczach ale twardo, no to dostalam rure i mialam na skurczu oddychac z rura w buzi. pierwszy wdech i wydech
i lekkie zawirowanie w glowie, ale bol jaki byl taki byl, i po paru razach odrzucilam ta forme znieczulenia, bo nawet sie skupic nie moglam tak bolalo. . w miedzyczasie
caly czas bylo monitorowane moje cisnienie, niestety za kazdym razem nie dobre, za wysokie dochodzilo do 150/100, przyszedl anestezjolog (mlody i przystojny, mimo bolu nie dalo
sie nie zauwazyc) i zaczal mi tlumaczyc, ze przy takim cisnieniu najlepszym rozwiazaniem dla mnie i dziecka bedzie epidural, ktory obniza cisnienie, w sumie juz
z ulga sie zgodzilam, bo i bol byl coraz gorszy i przeciez nie chce krzywdy zrobic dziecku. spocona jak mysz usiadlam na lozku, pochylilam sie, maz mnie za rece trzymal
a pan doktor zaczal sie wkluwac, dwa wklucia w kregoslup prawie ze bezbolesne i czekamy az zacznie dzialac. juz po chwili poczulam niesamowita ulge. po pol godziny juz
mialam lekko zdretwiala prawa strone, ale lewa nadal czulam, kolejne "doladowanie" epiduralu kolejna dawka i po kolejnych 30 minutach noge prawa mialam juz kompletnie bezwladna
ale lewa strone nadal czuje, przelozyli mnie na bok, komiczne to bylo, dwie polozne po bokach maz za nogi probuja mnie obrocic, ja kompletnie bezwladna od pasa w dol.
nagle slysze pisk maszyny, alarm, tetno malego spada. reset maszyny i juz znowu wszystko gra, jednak w obawie o malego lekarze postanowili podlaczyc mu do glowki takie druciki
ktore beda non stop monitorowaly jego bicie serca, bardziej wiarygodny odczyt bedzie. przy okazji musza przebic moje wody plodowe, ktore okazaly sie zielone, co rowniez nie jest
dobre dla dziecka. kurcze jak ja sie balam wtedy, moj strach zaczal sie w tym momencie.. wody przebite, lozko juz czyste i swierze, pan anestezjolog po raz kolejny doladowal
epidural i cos tam poprawil, smial sie, ze to najszybszy montaz epiduralu w jego karierze, i juz lewa strona bardziej znieczulona. choc nie do konca, ale juz trudno, tyle
to wytrzymam. takze godzina 3 nad ranem ja znieczulona, pod kroplowkami, cisnienie juz spadlo, mierzone co 5 minut, czasami nawet za male, ale wg lekarzy normalka.
mezowi podali kawe, poduszke i kazali sie przespac. ale jak tu spac, jak po 1. spotkanie z naszym synkiem tak blisko, a po 2. przywiezli na sale obok kobiete, ktora darla
sie w nieboglosy i rzucala czym popadnie. udalo sie urwac 15 minut snu. co chwile podawali mi lodowata wode do picia. tetno malego spadalo co chwile, ale tylko podczas skurczu
i nie za duzo, podlaczyli mi cewnik, maz trzyma za rece ciagle, ekscytacja siega zenitu, kiedy polozna o 6 mnie bada i stwierdza, ze jest rozwarcie na 9cm i za godzine
bedzie 10cm i jeszcze poczekamy godzinke, bo malego glowka nadal jest wysoko. o rany jeszcze tylko 2 godzinki!!! podkrecila oxytocyne z czym skurcze sie nasilily, i znowu lewa
strona bolala, coraz bardziej, anestezjolog przyszedl, dal kolejna dawke znieczulenia, ale powiedzial, ze wiecej nie moze, bo nie bede mogla przec, sama tez nie chcialam wiecej
ta dawka wcale nie zadzialala, no ale coz, dam rade, choc skurcze z jednej strony ciala dawaly sie we znaki rownie jak i bez znieczulenia. o 745 zmiana poloznych,
przyszla inna, rownie mila, razem ze studentka, tez bardzo fajna, szybkie przekazanie pacjentek przygotowanie mnie i sali i o 8 10 zaczynamy 3 faze porodu, parcie.
raz dwa trzy i na nadchodzacym skurczu gleboki wdech broda do klatki i przemy z calych sil, 3 parcia na skurcz. za kazdym razem maz parl ze mna, a polozna chwalila, ze
bardzo dobrze mi idzie. minelo pol godziny a ja nie czuje zmiany, tylko te cholerne skurcze, kiedy to sie skonczy wreszcie??? slysze jak miedzy soba polozne cos szepcza, wiec pytam
co jest grane, czemu nic sie nie dzieje, na co one, ze maly nadal jest wysoko i nic a nic nie schodzi w dol i ze musze sie jeszcze bardziej postarac i jeszcze mocniej
przec, no dobra ale ja juz z sil opadam. kolejne pol godziny parcia, coraz bardziej wykonczona, otumaniona i zdezorientowana, NO CO JEST??? minela godzina fazy trzeciej,
przychodzi pani doktor, bada mnie, kaze przec, i stwierdza, ze maly prawdopodobnie sie odwrocil i utknal, trzeba to sprawdzic, i albo zakonczymy porod kleszczami albo
cieciem, zaczela mi gledzic o konsekwencjach jakie moga byc, krwotoki paraliz itp i kazala podpisac, i jedziemy na sale operacyjna gdzie zrobimy probe kleszczy. nawet nie
jestem w stanie opisac wyrazu twarzy mojego meza, mojego przerazenia, strachu o dziecko. odlaczyli mnie od wszystkiego i jedziemy, czulam sie troche jak na ostrym dyzurze
maz podaza za mna cala blady, ale tuz przed sama sala stop, pan nie moze, "daj zonie buziaka" i w tym momencie oboje w ryk wpadlismy, no jak to w takim momencie nas rozlaczacna sali osob chyba z 20, ale nie studentow samych lekarzy i poloznych, z czego najbardziej zapamietalam 2 anestezjologow, bo caly czas do mnie zartowali, a mi do smiechu nie
bylo. slyszalam, jak polozne co chwile mowily, ze maz moj zmartwiony i informowaly go co chwile. polozyli mnie na takim lozku co przekreca sie i wisialam nad ziemia
na ukos, wkluli kolejna dawke epiduralu, ktora juz nic a nic nie zadzialala, i proba kleszczy polegajaca na badaniu przez lekarke, wsadzila mi reke do srodka az po lokiec
az z bolu i zaskoczenia pierwszy raz krzyknelam, i probowala dziecko przekrecic, pogmerala chwile i pokrecila glowa, niestety trzeba ciac, dziecko jest za wysoko i nie
da sie go obrocic. mi juz bylo w tym momencie wszystko jedno kto na mnie patrzy, gdzie patrza, co sie ze mna dzieje, byleby to sie juz skonczylo. bylam tak otumaniona
ze niewiele rozumialam, co do mnie mowia, musialam sie mocno skupic, do tego jeszcze te skurcze odczuwalne tylko z lewej strony byly juz naprawde nieznosne. tak wiec
przygotowujemy sie do cesarki, przyniesli deske i jak to w filmach przeniesli mnie na tej desce na inne lozko. lekarz wyjasnil, ze teraz podadza znieczulenie w
kregoslup, po ktorym juz napewno nic nie poczuje. kolejny raz pare osob musialo mnie podniesc i kolejne wklucie w kregoslup, pamietam, ze w tym momencie sie balam, ze
nie usiedze bez ruchu, bo skurcz nadchodzi i w najgorszym momencie poczulam wielka ulge, ciepelko jak sie rozchodzi i odretwienie, za chwile test mrozem czy i gdzie czuje
, jeszcze chwile trzeba poczekac az dojdzie do gory brzucha i juz za chwile nie czulam kompletnie nic. narzucili przed oczy wielka plachte, zebym nic nie widziala,
kazali rozlozyc rece, podlaczyli monitoring cisnienia, wsadzili cos na palec, i nagle slysze "kochanie juz jestem wszystko bedzie dobrze" i zobaczylam meza w ubraniu szpitalnym
za moja glowa. nagle dostalam jakichs drgawek, nie moglam opanowac trzesienia, pytam lekarza czy to normalne, twierdzi, ze normalne, moze byc taka reakcja. maz ze lzami
w oczach glaska po glowie, dziela nas tylko minuty od spotkania z synkiem.nie czuje kompletnie nic, domyslam sie, ze nastapilo ciecie, dziwne uczucie grzebania w brzuchu i nagle
najslodszy na swiecie dzwiek, placz mojego dziecka i juz go widze jak go niosa do stacji noworodka, na wazenie i opatulenie. emocje, ktore wtedy przezywalismy sa nie
do opisania, nie bylismy w stanie nic powiedziec, patrzylismy sie to na siebie to na synka i plakalismy, a lekarze nam gratulowali. i tak 28 pazdziernika, o godzinie
9.53 przyszedl na swiat nasz synek, wazyl 3,720kg a mierzyl niewiadomo, ale ok 54cm. dostal 10 punktow Apgar i plakal glosno prawie caly czas. dopoki polozna nie
przyniosla go do nas obwinietego w pieluszke i dala mezowi do potrzymania. maz przerazony ale i zachwycony z gardlem scisnietym z emocji przytulil po raz pierwszy naszego
synka, Boze jak ja chcialam byc na jego miejscu, ale szczesliwa bylam, ze chociaz tata moze go przytulic, polozyl go kolo mojej glowy tak, ze moglam chociaz na niego popatrzyc
zeszyli mnie, lekarka powiedziala, ze byl to rutynowy zabieg i wszystko przebieglo tak jak mialo byc.zabrali synka do lozeczka i pojechalismy na sale przejsciowa poczekac
az zwolni sie lozko na sali poporodowej. tam nagusienkiego tylko w pieluszce polozyli mi go na piersi, alez wspaniale uczucie!!! maly od razu wiedzial co robic i zaczac szukac
cycusia. maz pojechal do domku powiedziec mamie, a mnie przewiezli na sale, gdzie lezalam razem z 5 innymi kobietami po cesarce. maz przyjechal tylko raz popoludniu, bo
musial zajac sie goscmi, brat moj przyjechal, a ja zostalam sama z dzieckiem, chwile te sa niezapomniane, gdybym tylko jeszcze mogla sie ruszac wiecej. ale nie bylo zle
maly byl grzeczny. po 7 godzinach kazali wstac isc pod prysznic, wyciagneli cewnik, od razu ulga, bolalo niesamowicie, a dzieckiem trzeba bylo sie opiekowac, cala noc
nie spalam opiekowalam sie malym, nie wiedzialam co mu jest, ciagle plakal, cyca nie chcial ciagnac, probowalam mleka szpitalnego ale tez nie chcial, tylko plakal i plakal.
ale potem bylo juz coraz lepiej, nauczyl sie ciagnac, ja nauczylam zmieniac pieluchy. i od tej pory jest coraz lepiej. co do opieki szpitalnej to do momentu odwiezienia mnie na sale
poporodowa bylo rewelacja, czulam, ze naprawde sie mna opiekuja, ze przejmuja sie mna, zeby bylo mi jak najlepiej, natomiast na tej sali, gdzie juz bylo nas wiecej mialam
wrazenie, ze zostalam pozostawiona sama sobie, nikt sie nie interesowal, chociaz tez nie mam co wymagac, moze stawiaja na to, zeby matka z dzieckiem radzila sobie sama, a
polozna zawsze mozna bylo wezwac. wyposazenie rowniez super, wszystkie podklady majtki wkladki pieluchy waciki kocyki przescieradelka mleko wszystko bylo do oporu
dostepne, mozna bylo sobie brac kiedy sie chcialo, kontrola lekarska pare razy dziennie, moze moje negatywne wrazenie zostalo spowodowane tym tez, ze od razu zostalam
rzucona na gleboka wode i w pare godzin po operacji musialam sie zajmowac dzieckiem, gdzie bylam nadal jeszcze otumaniona, obolala i nie w pelni sprawna, do tego hormony
i placz gotowy. ale ciesze sie, ze dalam sobie rade, i nauczylam sie karmic sama bez niczyjej pomocy, nikt wiecej nie karmil na sali piersia, nikt mi nie pomogl, i to
mnie cieszy. teraz z dnia na dzien nie pamietam juz a raczej staram sie wyrzucic z pamieci wspomnienia tego porodu i skupic sie na saych szczesliwych chwilach. warto bylo
przejsc to a nawet wiecej, dla tej malej, bezbronnej, kochanej istotki tak bardzo uzaleznionej ode mnie.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 9 Listopada 2010, 09:11
pamelo, ale miałaś porod..
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ika3w w 9 Listopada 2010, 10:44
Pamela, brak mi słów a łzy cisną się do oczu... Dzielna jesteś!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ela w 9 Listopada 2010, 23:53
Aż się popłakałam :'(
Ale widac od razu że nie rodziłas w Polsce ... czy rodziłaś ?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: pamela w 10 Listopada 2010, 00:17
nie w Polsce
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 12 Listopada 2010, 14:17
Pamela, wielki szacun... tego bałam się najbardziej- skomplikowanego porodu sn zakończonego szybkim cięciem... brrrr
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: milenaw w 13 Listopada 2010, 20:43
pamelo jesteś bardzo dzielną kobietą. Przy woim porodzie mój to bułka z masłem.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 17 Listopada 2010, 13:48
odazu mozna bylo sie domyslic ze nie w polsce, bo moglas wybierac sobie ze znieczuleniem, podklady, majtki, pieluchy ... do woli - w polsce jeszcze o takim przypadku nie slyszalam.
Ale poród ekstremalny, dzielna jestes.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: pamela w 17 Listopada 2010, 14:03
dzielna, nie dzielna, za duzego wyboru nie mialam, trzeba bylo jakos urodzic, a faktem jest, ze za duzo nie wiem co sie dzialo, czulam sie jak na totalnym haju, swiadoma tego co sie dzieje bylam tylko w danej minucie, lekarze cos do mnie mowia, ja potakuje a za chwile juz nie wiem o co chodzi.
eh wspomnienia towarzysza mi do dzisiaj, ostatnio musialam tam wrocic gdzie lezalam dokumenty wypelnic, to az sie poryczalam na wspomnienie tych dni.
mowia, ze to bol, ktory sie zapomina, ja nie zapomnialam, i watpie zebym zapomniala.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Jagna77 w 17 Listopada 2010, 19:12
http://szczecin.gazeta.pl/szczecin/1,34939,8675331,Ginekologia_otwarta_z_wielka__wyborcza__pompa.html
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Olaa w 18 Listopada 2010, 14:54
Nieźle,ale i tak tam już nie wrócę ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Maja w 23 Listopada 2010, 13:08
(http://img221.imageshack.us/img221/7845/kola2h.jpg)

W środę wieczorem (10.11)  nasza położna miała dyżur więc podjechaliśmy zrobić ktg. Przy okazji usłyszałam, że brzuszek się stawia, hmm no nic ja tam nie wiem - można to i tak nazwać.
W łapkę guziczek i mam klikać, jak się mała poruszy. Ruszała się aż nadto ale zaraz, zaraz - małż przysiadł i pyta co oznacza zapis
- to są skurcze, regularnie co 3 minuty
- że co  (ja nic nie czuję, mnie to nie boli) 
- czasem tak bywa; jedne czują słabiutkie, a tutaj całkiem niezłe i nie bolą, pogratulować

Siedzimy, zapis sobie leci, mój wyedukowany małżonek co jakiś czas mi oznajmia, że idzie skurcz. Mam wrażenie, że sobie żartuje ale wygląda na całkiem poważnego. 
Przyszła położna, zmierzyła mi ciśnienie 95/55, szaleństwo. Od razu pyta jakie mam, niskie odpowiadam - aha, no widzę, że takie kurzęcie se se

Przychodzi Pani doktor, zerka na zapis i prosi o przejście na badanie. Położna mówi, że teraz to oni mnie do domu nie puszczą. Jak to nie, przecież ja tutaj przyjechałam tylko na ktg  (poza tym ostrzega przed badaniem bo Pan doktor podobno mało delikatna) 
Idę, badanie faktycznie do najprzyjemniejszych nie należy ale da się wytrzymać.
- rozwarcie, spokojnie palec wchodzi (że co   )
- podchodzi druga, młoda taka ale jej badanie jest przyjemne. Ona potwierdza
- zostawiamy Panią na oddziale do cięcia
- ale muszę, tak od razu dzisiaj ?
- no tak, są skurcze, rozwarcie i pośladki - i tak będzie cięcie
- ja się z mężem muszę naradzić, poza tym w każdej chwili dojadę
- Pani  ze Szczecina? Ma Pani torbę
- nie i nie (torbę mam w aucie ale nie powiem  )
- Pani decyzja, musi nam Pani podpisać, że została poinformowana ale nie wiem czy to dobrze, że Pani nie zostaje.
Poczekaliśmy na wypis, podpisałam co trzeba i pojechaliśmy na frytki.

Czwartek przeleżałam. Położna dzwoniła kilka razy i pytała, jak samopoczucie i czy dotrwamy do piątku. Postaram się.
Cięcie miałam mieć w piątek, ze względu na środową akcję 

W piątek obudziłam się o 4 z dość mocnymi skurczami ale przeleżałam jakoś, wstaliśmy razem z mężem i jedziemy. Małżonek był tak przejęty, że na ekspresówce zamiast obrać kierunek Szczecin, wjechał na Bydgoszcz se se 
Na IP standard - badanie, 100 pytań do itd. Poprosiłam jeszcze o sprawdzenie czy mi się niunia nie obróciła, zgodzili się chociaż usłyszałam, że jak jest akcja skurczowa to nie ma już szans ale kto się sprzeciwi rodzącej 
Dostałam seksowną koszulkę, lewatywa (tutaj naprawdę za dużo szumu jest, to nie jest nic strasznego, nieprzyjemnego czy co tam kto woli - dziwne uczucie tylko bo człowiek nie wie co robić )
Wzięłam prysznic, założyłam ciuszki i idziemy na trakt porodowy. Jak tylko wyszłam pod ktg leżała dziewczyna, usłyszała że ja na CC. Szczęściara powiedziała, a mnie się zrobiła tak strasznie przykro ale zaraz w myślach postawiłam się do pionu (opanuj się kobieto, Twoje emocje przechodzą na dziecko, a teraz to jest zbędne)

Trafiłam na zwykłą salę porodową. Właśnie w niej chciałam rodzić, była akurat wolna no ale… wkłucia, kroplówki, ktg i czekamy bo sala do cięć zajęta.
Moje skurcze da się odczuć, co chwile ktoś przychodzi, sprawdza, podłącza kolejny specyfik, informuje i wychodzi. Małż mi strzela foty i gadamy o głupotach.
Przychodzi lekarz, wita się - to on będzie mnie kroić. Dostaję do podpisania zgodę na CC z całą litanią ewentualnych powikłań i informacją, że mam prawo się nie zgodzić ale - no właśnie to ale. U pierworódek z ułożeniem miednicowym płodu nie „zaleca się” porodu SN i zaraz kolejna litania zagrożeń. Podpisuję zgodę.

Możemy jechać, yyy jechać - a mogę iść?
Chce Pani iść, no dobrze. Kroplówka w łapę, całus dla małżonka i idę. Wchodzę do Sali, witam się - rany, ilu tu ludzi. Wskakuję na łóżko, jeszcze tylko pytanie o wzrost i koci grzbiet - wkłuli się, poczułam zimno w jednej nodze, potem w drugiej. Położyłam się, jeszcze tylko test zimnym płynem i zaczynamy. Tylko chwila - Pani jest niestabilna (dziwne, żebym była w takim momencie). Jeszcze upewnienie się, na co jestem uczulona. No wszystko gra.

Leżę i czekam, obok jest oszklona gablotka. Jak się lekarz odsuwa to widzę co nieco. Sam zabieg przypomina mi zabawę psów szmacianą zabawką .  Mam wrażenie, że moje ciało lata po całym stole. Czekam, aż zobaczę nóżkę, targają mną takie emocje, że nie potrafię opisać. Za chwilę ktoś delikatnie przesuwa Lilę w dół, to czuję i cieszę się, że tak delikatnie, bez szarpania i uciskania żeber. Jeszcze chwila, jest. Nie płacze, tylko delikatnie miauknęła. Blondynka - słyszę i już za chwilkę mogę ją dotknąć. Leży sobie z rączką pod główką i patrzy. Głaszczę ją, wącham, całuję i nie potrafię wydobyć słowa bo co można powiedzieć w takim momencie…

Potem ją zabierają ale wiem, ze tam czeka na naszą pchełkę małżonek. Łzy lecą mi same - nie wiem dlaczego bo uczuć i myśli mam w tym momencie tyle. Mój żal do samej siebie, że tak wyszło i szczęście, że wszystko jest dobrze bo słyszę 2860, 54cm  i 10 pkt.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 23 Listopada 2010, 21:01
maja no widzisz? juz po wszystkim
witamy lilianke na tym świecie
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 24 Listopada 2010, 16:03
Bardzo fajny opis... Taki spokój bije od Ciebie :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jumi_1979 w 21 Grudnia 2010, 20:18
Ponad 2 miesiące od porodu czas się zabrać za relację ;)

Zaczęło się jak u Hitchcocka - najpierw trzęsienie ziemi, a później napięcie stopniowo rosło.

Sobota, 16 października
Od kilku już dni mieszkałam u Rodziców - zdecydowaliśmy z A., że będę rodzić w Strzelcach (od kilku lat współpracuję z oddziałem ginekologicznym i położniczym, znam i cenię personel, ciążę prowadził ordynator, itp.). Nie chciałam ryzykować jazdy w bólach prawie 70km, stąd decyzja o sprowadzeniu się do rodzinnego domu. Tym bardziej, że u nas ciągle trwał remont.

Plan na sobotę - spotkanie rodzinne u Rodziców A. Pojechałam do Opola, chociaż wszyscy już się pukali w głowę, że za chwilę termin porodu, a ja samochód prowadzę ;) Plan był dobry, tylko wykonanie było kiepskie - zamiast miłego wieczoru zaliczyliśmy awanturę o jakąś bzdurę remontową >:( A. pojechał do nas, ja wróciłam do Strzelec - w ramach poprawy nastroju poszłam na pizzę. Zanim przyszłam do domu pogadaliśmy z A. przez telefon i już było lepiej :D Spać mi się nie chciało, "nosiło" mnie do 1.15. Ostatnią myślą przed zaśnięciem było: "chyba do rana zacznę rodzić"...

Niedziela, 17 października

Tuż przed drugą obudziła mnie ciepła strużka - pierwsza świadoma myśl: "odchodzą mi wody". Spokojna analiza sytuacji: "poród tak szybko nie postępuje, skurczów brak, ceratka pod prześcieradłem na wszelki wypadek jest, mam czas". Obróciłam się na drugi bok i najspokojniej w świecie zasnęłam ;D Pół godziny później obudził mnie pierwszy skurcz. Grzecznie zegarek do łapki, mierzymy czas między skurczami - jest nieźle - 3 kolejne skurcze co 10 minut. Czas wstać i przygotować się do szpitala. W domu panika w sekundę po informacji, że się zaczęło. Mama patrzyła na mnie jak na kosmitkę, kiedy ze stoickim spokojem oznajmiłam, że najpierw to ja pod prysznic idę. Pierwszy telefon do A.; nie odpowiada. Pod prysznicem skurcze coraz częstsze, co 6 minut. W między czasie kolejne telefony do A. - dalej nic, więc zaczynam się złościć w duchu. Skurcze co 5 minut - zaczyna do mnie docierać, że to już TO ;) Sprawdzenie dokumentów, skurcze co 3 minuty, kluczyki od samochodu do ręki i wychodzimy. Bezcenna mina Taty przy słowach "Ty chyba nie zamierzasz prowadzić?" :o Grzecznie oddaję klucze ;D

W szpitalu

Jest 3.40. Standardowa procedura przy przyjęciu, nawet sprawnie poszło. Rodzice wracają do domu.  W przebieralni kolejny telefon - nie odbiera. Robi mi się przykro, że A. przy mnie nie będzie, ale trudno - nie mogę się teraz rozkleić, mam zadanie do wykonania. Jedziemy na porodówkę, podłączenie aparatury, kolejne dokumenty, badanie, mamy rozwarcie "na palec". Chwile grozy, kiedy słyszę alarm i słowa: "zanika tętno dziecka! Biegiem na salę!" Po chwili jest przy mnie tłum ludzi. Ulga, kiedy wszystko wraca do normy. Kolejne badanie, jest już 3,5cm. Decyzja, że monitorujemy stan dziecka i jeśli nic się nie będzie działo, czekamy z zabiegiem do 7.00. Patrzę na zegar na ścianie - 4.45. Dam radę, nawet jeśli to są 2 godziny na leżąco. Boli! Wdech, wydech, wdech, wydech...  

W pewnej chwili czuję, że MUSZĘ do toalety. Już otwierałam usta, żeby prosić o odłączenie od aparatury, gdy dotarło do mnie, że to mogą być bóle parte. Patrzę na zegar - 6.25. Jak to? Już?! Nie wiem, kiedy to minęło ::) Ale nawet jeśli nie zauważyłam upływu czasu, to chyba na parte za wcześnie?!Poza tym, jakie parte? Ja mam mieć cesarkę! Mówię lekarzowi (który beztrosko gawędził z położnymi cały ten czas monitorowania), że chyba zaczęły się bóle parte. On w śmiech, że niemożliwe u pierworódki, ale zbadamy i zobaczymy. Kolejna bezcenna tego dnia mina  :o - wraz z komentarzem: "Pełne rozwarcie! Ściągamy zespół, a pani pod żadnym pozorem nie prze." Łatwo powiedzieć ;) Tu serdeczne dzięki należą się pani Zosi, której miażdżyłam palce, a która dzielnie to znosiła i jeszcze instruowała, jak oddychać. Jakieś dokumenty do podpisania, które mam ochotę raczej wyrzucić niż czytać, jakieś własnoręczne gryzmoły, które mają być moim własnym podpisem... Już jest anestezjolog, robię koci grzbiet, czuję wbijaną igłę, mrowienie w nogach i nagle... Błooooogie ciepło :D Nie boli... 6.50 na zegarze, słyszę "Zaczynamy!". Chwilę później położna podaje godzinę - 6.55. Czekam na pierwszy płacz - w sali cisza. Czuję paniczny strach, słyszę odsysanie, nadal nic. Czas stanął w miejscu. I nagle cichutki pisk - oszalałam ze szczęścia, uśmiech od ucha do ucha, a policzki mokre od łez. Wtedy mój świat zaczął się od początku - urodziła się Anusia, 51cm, 2356g.  :Zakochany:



Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: pamela w 21 Grudnia 2010, 20:35
to meza nie bylo z wami? odebral w koncu? twardy sen ma w takim momencie ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jumi_1979 w 21 Grudnia 2010, 21:19
Ano nie było... Dojechał koło 11tej dopiero. Małżeństwem nie jesteśmy 8)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Anjuschka w 21 Grudnia 2010, 21:23
Piękny opis :) A czemu aż tyle czekali z wykonaniem CC? Skurcze na pewno były męczące.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jumi_1979 w 21 Grudnia 2010, 21:25
Czekali tyle, bo raz, że środek nocy, a dwa, że nie spodziewali się tak szybkiej akcji ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 21 Grudnia 2010, 21:41
no to po jaką ch...oinkę Cię tak męczyli?  ::)
Szkoda, że tatuś nie zdąrzył na czas... faktycznie tak mocno spał?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aneta_81 w 22 Grudnia 2010, 08:40
jeny, wytrzymałaś prawie do konca po to zeby miec cesarke.. no bosko..
nie mogli zrobic cesarki od razu jak przyjechałas do szpitala?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ada1988 w 3 Stycznia 2011, 15:38
To i ja opisze swój poród.
U mnie w zasadzie zaczęło się wszystko od tego że poszłąm do lekarza 02.06 i okazało się że tętno zanika  :'( pilnie miałam się stawic w szpitalu!
Pojechałam do szpitala podłączyli mi KTG zbadał mnie lekarz zrobili mi USG okzało się że mały nie rośnie. Wiek ciązowy wtedy to był 38t6d a z USg wychodziło że 35 tc, dostałam proszek który miałam pic i co dwa dni przychodzic na KTG po tygodniu kontrola USG i decyzja.

09.06.2010

Poszłam z rana do szpitala, KTG mi nie zrobili tylko jakieś papierki musiałam wypisac, i czekałam na lekarza, w szpitalu byłam po 09.00 przyjeli mnie dopiero około 13.00, USG wyszło tak jak tydzień predzej mały nie przybrał nic, kładą mnie na patologię ciązy, czekam do rana.

10.06.2010

Obchód, ordynator się pyta czemu tu leże lekarz mu mówi co i jak ordynator podejmuję decyzję że idę piętro wyżej czyli na porodówkę, ach jaka ja byłam szcześliwa za chwilę mogłam tulic mojego Aniołka.

Jak bardzo się myliłam... Po 09.00 wylądowałam na porodówce, decyzjak oksytocynę mi podłączają i tak sobie leze  i leże brzuch zaczyna bolec skurcze na KTG są, przychodzi lekarz deyzja odlączają mi oksytocynę i czekamy... Boli jak diabli zdarzyło się zwymiotowac, głodna byłam jeszcze bardziej ale co tam czekamy... Około 18.00 przychodzi ordynator wściekły że mi oksytocynę odłączyli, bada mnie... rozwarcie 0... nawet szyjka się nie skróciła czekamy, oksytocyna ma się skończyc i zobaczymy co dalej... Po dwóch godzinach znowu to samo... zła bezsił poszłam na salę przedporodową spac, miałam czekac do jutra.

11.06.2010

Czekałam do 11.00 głodna znowu bo wczorajszą kolację zwymiotowałam, przychodzi lekarka bada mnie, szyjka się zaczęła skracac, decyzja - aplikują mi żel do szyjki który NA BANK wywoła mi poród... nie przyjemne to było ale co zrobic, zaaplikowali i kazali lezec, po jakimś czasie wysłałi mnie na sale przedporodową i miałam czekac dalej, mąz poszedł do domu bo po co miał ze mną siedziec a ja spałam... Wieczorem około 19.00 lekarz mnie bada... "U Pani się nic nie dzieje" "Jak to przecież szyjka zaczeła się skracac" "nic się nie dzieje"... czekamy do jutra...

12.06.2010

Już nie miałam sił leżec tam, ciągle słyszałam jak inne kobiety rodzą... a ja czekam i czekam.
Po 10.00 przyszła lekarka... Bada mnei faktycznie nic się nie dzieję... Myślałam ze się rozpłaczę - decyzja zakładają mi cewnik.
Godzina 11.00 dreptam na porodówkę Pani zakłada mi ten cewnik, Położna mówi "W ciągu 12nastu godzin powinien cewnik wypaśc poczuję dyndanie między nogami, mogę krwawic mam powiedziec wrazie co" ok... oczywiście moje zdanie było takie że jak zwykle się nie uda...
Tak jak zaczęłam chodzic z tym cewnikiem tak się zaczęło... Myślałam że ściany zaczne jesc... TRAGEDIA... Męza akurat nie było bo coś tam załatwiał a ja chodzę  chodzę sobie... Po nie całych 3 godzinach czuję jakieś dyndanie mówię do położnej "Że mi chyba cewnik wypadł bo coś tam czuję" mam się położyc na łózko zbada mnie... Tak wypadł!!!! Przychodzi lekarz bada mnie... "Rozwarcie na 4" myślałam że go wycałuję, "Czekamy 6 godzin zobaczymy co się zacznie dziac" szczena mi opadła 6 godzin... Przecież ja nie dam rady...Mam sobie chodzic, chodze i chodzę w pewnym momencie już nie miałam sił... Badają mnie po jakiś 3 godzinach... Nic się nie ruszyło... Położna proponuję znieczulenie, odmawiam. Po następnych 3 godzinach ja nawet nie miałam sił mówic. Znowu położna mówi o znieczuleniu odmawiam. Godzina 19.00 przychodzi lekarz badają mnie... "Rozwarcie na 5" byłam załamana... Błagam o cesarkę bo mówię że nie wytrzymam brakuję mi sił "Pani sobie może chciec nie ma powodu do cesarki"... "Oksytocynę podłączymy" "Nie zgadzam się za bardzo boli" "Szkodzi sobie Pani i dziecku" milcze, Lekarka mówi "Znieczulenie moge Pani zaproponowac przestanie bolec" "Zaszkodzi to dziecku" "nie dam gwarancji" chwila zastanowienia Mąz mówi że mam wziąc nie mam się zastanawiac... "Dobrze biorę i oksytocynę wtedy też" "Pani poczeka zadzwonimy po anestezjologa" podłaczyli mi oksytocynę i zadzwonili po anestezjologa... "Pani Ada przykro mi musi pani czekac Anestezjolog jest przy operacji brak wolnego" myślałam ze ich tam zabiję... Godzina 19.30 a ja normalnie odlatujęl, chcę spac a nie mogę bo tak boli łzy mi lecą, Męzowi się nie
raz oberwało... Modlę się o tego aneztezjologa... Godzina 22.30 jest telefon! Anestezjolog idzie już do mnie! Tylko badanie jeszcze czy mogę... Rozwarcie dalej na 5! o 23.00 podali mi znieczulenie, zasnęłam nawet nie wiem kiedy... Byłam tak padnięta. usłyszałam tylko jak Maż z kimś rozmawiał płakał... Godzina 02:00 obudziłam się a raczej ból mnie obudził znowu zaczyna kręgoslup bolec. Położna posiew mi do badania jeszcze pobrała... Po tym badaniu do mnie mówi że mnie zbada zobaczymy jak jest.... "Pani Ado, wypoczęła Pani czuje główkę" byłam w szoku w końcu, dzownili po lekarza, przygotowali mnie, Godzina 02.30 zaczęłam przec... Godzina 02:41 urodziłam...
Jak mi Adasia połozyli na pierś w tym momencie zapomniałam o wszelkim bólu, byłam najszczęśliwsza na świecie! Taki cieplutki, takie malutkie ciałko! Szukające mojej piersi. To był najszczesliwszy moment w moim życiu moim i mojego Męża.
Zapomniałam napisac że o godzinie 02.41 13.06.2010 przyszedł na świat nasz syn Adam 49 cm i 2240 gram :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: monijane w 4 Stycznia 2011, 10:38
Ja po prostu nie wierzę! Dziewczyno, ale miałaś przejścia. Nawet nie mogę sobie wyobrazić jak się czułaś - niepewność, ból, strach i złość. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło, masz przy sobie ukochanego skarbeńka :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 7 Stycznia 2011, 21:56
mój poród to byl pikus przy Twoich ciezkich przezyciach.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: martusia83 w 2 Lutego 2011, 20:31
A oto moja historia :)

10.01.2011 - trafiłam do szpitala z powodu nadciśnienia 160/100

12.01 - 14.01.2011 - prowokacja zastrzykami

15.01.2011 - kroplówka, połaziłam sobie z nią, jakieś skurcze się pojawiły. Po 4 godzinach chodzenia (masakra krzyże bolały jak nie wiem) odłączyli kroplówkę bo położna stwierdziłą, że przy takich skurczach to nigdy nie urodzę.

16.01. - 17.01.2011 - znowu zastrzyki. W nocy z 16 na 17 zaczeły łapać mnie skurczę, ale były tak co pół godziny i skończyły się po 3 godzinach. Wraz z końcem skurczów moja nadzieje, że cokolwiek się ruszy odeszły :( W poniedziałek w ogóle miałam załamanie i jak dzowniłam do mężą to się poryczałam jak bóbr. Bo dodam tylko, że po kilku dniach pobytu w szpitalu zakazano odwiedzin i porodów rodzinnych z powodu dużej ilości zachorowań na grypę, więc dłużył mi się ten pobyt w szpitalu jak nie wiem. Chciałam już urodzić i wyjśc z małym ze szpitala, żebyśmy mogli wszyscy być razem.

18.01.2011 - noc spędziłam w miarę spokojnie, ale obudziłam się jak zwykle z powodu bólu brzucha, a obiecałam sobie dzień wcześniej, że jak zaczną być skurcze to będę chodzić po korytarzu bo może coś mi to pomoże. Najpierw siadłam sobie na krześle i jak wstawałam to odeszły mi wody godz. 1:30. Poszłam do dyżurki powiedzieć, ze zaczeło się. Akurat była tam położna i kazała mi pójść z nią na porodókę, tam mnie zbadała, tym razem wód odeszło znacznie więcej, a rozwarcie na marny opuszek. Poszłam do pokoju po rzeczy i z powrotem na sale. Podłączono mnie pod KTG i już podczas badania miałam skurcze co 5/6 minut. Położna zapytała się czy chce lewatywę i zgodziłam się. Muszę powiedzieć, że sama lewatywa to nic, to co działo się po niej to tego trzeba się bać :P Położna kazała mi leżeć, bo wody odeszły no i z moją opuchlizną i nadciśnieniem stwierdziła, żebym lepiej nie chodziła, jak coś to tylko do ubikacji. Więc chodziłam do ubikacji dość często bo po pierwsze bardo mnie czyściło a po drugie była to jedyna dopuszczalna forma ruchu. O godz. 3:40 dzwonię do mężą to nic, że śpi ja rodzę to może się obudzić. Nasza rozmowa: ja - śpisz, on -tak, ja - a ja właśnie rodzę, on - to co mam robić, ja - iść dalej spać i tak to mniej więcej wygladało z przerwami na skurcze :)
Mniej więcej ok godz. 4 rozwarcie już było na 4cm. Na to ja co tak słabo a położna do mnie, że super i mam się cieszyć. Skurcze zaczeły być już tak co 2/3 min i bolało jak nie wiem. Znieczulenia nie mogłam dostać bo niezrobiłam badań wcześniej o jak se wtedy plułam w twarz  :glupek: myślałam, że zrobię a nie ponownie wyląduję w szpitalu. Bolało jak nie wiem i nie czułam już żadnych przerw pomiedzy skurczami. Myślałam sobie wtedy, że już więcej dzieci nie będę rodzić  ;) O godz. 6 okazuje się, że rozwarcie jest juz na 8cm i pojawiły się skurcze parte więc idziemy na kozioł rodzić. Najpierw pierwsze skurcze na stojąco, później sama nie wiem jak się znalazłam na tym koźle :) i zaczeło się. Miałam problemy z parciem, jakoś mi to nie wychodziło. Położna mi mówiła, że już widać główkę i czarne włoski, ale jakoś główka nie chciała wyjść. Zadzwoniono po lekarza. I wtedy i położna i lekarz pomagali mi przy skurczach, trzymali nogi, krzyczeli, że mam oddychać jak na KTG nie było słychać tetna małego. Nie miałam już sił, byłam podłączona pod tlen i nie wiedziałam co robię źle, myślałam, że nie dam rady, byłam juz załamana. Tylko myśl, że tyle się namęczyłam a miało by się skończyć cesarką dodał mi otuchy i jakoś się udało. O godz 6:40 urodził się mały. Najpierw z bardzo bliska pokazano mi, że to chłopiec :) później położono mi małego na piersi a on tak śmiesznie kwilił nie płakała tylko tak cichutko postękiwał. Dotknełam go i już gdzieś powoli mijał cały ból i wszystko co się wydarzyło, liczył się już tylko on.
Później szycie, które wydawało mi się, że trwało wiecznie. Nawet zapytałam się lekarza czy tak mocno mnie nacioł, że tak długo zszywa ale powiedział, że jeszcze troche popękałam i musi też to pozszywać.
W piątej dobie puszczono nas w końcu do domu (mały miał żółtaczkę) i wtedy już dopełniło się wszystko byliśmy wszyscy razem w trójkę mogąc się cieszyć sobą  :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: monijane w 3 Lutego 2011, 08:42
martusia83 ta grypa to nie ma kiedy atakować...

Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, a Ty powinnaś być z siebie dumna, że dałaś radę ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: izulek w 26 Lutego 2011, 16:52
to i ja się podzielę :)

10.02.2011 - długo wyczekiwana wizyta w szpitalu na ktg, od kilku dni czuje się troszkę inaczej, brzuch troszkę ciągnie, troszkę pobolewa krzyż ale nic poza tym. Żeby nie urodzić wcześniej niż wizyta, zaczęłam się oszczędzać, ale dzień przed stwierdziłam że koniec laby, ogarnęłam mieszkanie, pozmywałam i takie tam, nic wielkiego. Mąż dwa dni wcześniej walczył z gorączką, na szczęście na wizyte gorączkę udało się zwalczyć, ale przeziębienie zostało...
Wizyta na 11.00 w szpitalu na pomorzanach, o  8 pobudka, śniadanko, co by na głodnego nie jechać.....wszystko byłoby fajnie gdyby nie to że po wstaniu od stołu wszystko mi się cofnęło i śniadanie poszłooooo.......no ale nie było już czasu jeść jeszcze raz....
Mąż kazał mi jechać w maseczce, żebym nie złapała w aucie czegoś od niego. Czułam się jak kretynka Tongue
No i dotarliśmy, podpinamy się pod ktg i sobie leżymy i czekamy Smiley) ja oczywiście nic nie odczuwam, na odczytach się nie znam, ale skurczy raczej nie było. Po ktg konsultacja z lekarzem. Pani doktor mówi że skoro termin mamy na 14.02 to ona mnie tego 14tego przyjmie i 15 będzie cesarka, mówie jej, że my jesteśmy z gorzowa i pytam czy możemy już dziś zostać. Pani doktor stwierdziła że jak najbardziej, nie będziemy tak jeżdzić w kółko, dziś mnie przyjmie a zabieg jutro. No to ulga wielka, kamień z serca Smiley) Ale jeszcze zaprosiła na fotel....
Na fotelu po badaniu lekarka stwierdziła, tniemy dzisiaj,  4 cm rozwarcia ... i zawołała do pielęgniarki, że ma dawać koszule, lewatywe, ma mnie ogolić i zamawiać sale bo ta pani już do porodu.....I nagle po kilku minutach wylądowałam w łazience obok w szpitalnej piżamie z nakazem wypróżnienia się i wzięcia prysznica....Mówie do łukasza idź po moją torbę, tam mam klapki, ręcznik, a ten w ogólnym szoku, przyniósł wszystkie torby (moją, małego, i jeszcze z jedzeniem, bo miałam swoje ze względu na moje diety)
W między czasie dzwonie do mamy, że jeszcze dzisiaj urodze, więc zadzwoniła po tate i ją przywiózł, bo łukasz mój chory nie mógł zostać, za duże ryzyko. A mama przekonana że na pewno mnie odeślą, tym razem z nami nie jechała.
No po wszystkich czynnościach higienicznych, formalnych, pożegnałam się z mężulkiem i podreptałam na salę przedporodową. Podłączyli mnie pod ktg, zadali milion pytań, i kazali leżeć i czekać, bo przy znieczuleniu ogólnym potrzebowali jakiś wynik z krwi dla mojego i synka bezpieczeństwa (pojęcia nie mam co to za wynik) skurczy dalej nie czułam, ale to dobrze, bo mogli spokojnie na ten wynik czekać. Mogłam mieć telefon koło siebie więc relacjonowałam łukaszowi na bieżąco co się dzieje, okazało się że moja gin prowadząca też monitorowała sytuację i mu relacjonowała.
W pewnym momencie przyszedł anestezjolog wypytać o ten mój kręgosłup i przyczynę znieczulenia ogólnego. I znalazł w dolnym odcinku miejsce gdzie mógłby się wbić ze znieczuleniem zewnątrzoponowym, powiedział, że to będzie lepsze dla mnie i dla małego a jakby się nie mógł wbić to oczywiście dadzą narkoze. No i się zgodziłam Smiley
Po jakimś czasie przyszedł lekarz i zbadał mnie ginekologicznie, stwierdził, że mają już sale szykować, że dłużej jak pół godziny nie mogą czekać Smiley)
Dowiedziałam się i na izbie i na tej sali przedporodowej, że miałam dobre warunki do naturalnego porodu i wszyscy żałowali że będzie cesarka Smiley

no więc, po chyba 2h oczekiwania pod ktg, przyszli po mnie, przeniosłam się na łóżko i zawieźli mnie na salę...tam przełożyli na "stół" porodowy (wąskie to jak nie wiem, dobrze że ja szczuplutka Cheesy ) położyli jak to określił anestezjolog w pozycji "na jezuska" przypieli co trzeba i przyszło 3 lekarzy z uśmiechem na ustach przywitali mnie takim tekstem: "dzien dobry, to MY ekipa przyjazna matce i dziecku" Smiley) Nie wiedziałam, że to zapowiedz porodu na wesoło Smiley
Najbardziej bałam się tego wkłucia znieczulenia...o ile narkoz miałam w życiu sporo tak wizja wbijania mi czegokolwiek w plecy mnie przerażała....ale na strachu się obyło, jedyne co poczułam to dwa jakby ukłucia szpilką Smiley po krótkim czasie znieczulenie już zaczęło działać, odgrodzili mnie parawanikiem, przy głowie cały czas stał anestezjolog, relacjonował na bieżąco co się dzieje, pytał jak się czuje i ogólnie zagadywał, lekarz co jakiś czas zaglądał do mnie zza parawaniku racząc jakimś tekstem, typu "o jaka pani różowiutka" "jakie ma rumieńce", w pewnym momencie podziwiał mój jajnik, raz stwierdzili, że szkoda że ja taka szczupła bo mogliby odrazu odsysanie zafundować, ale u mnie nie ma co. Przy okazji rozwinął się temat Dukana Smiley A lekarz podczas zabiegu podśpiewywał sobie "los lobos cordylieros" albo prosił o coś mówiąc a'la hiszpański, lub angielski, mówie wam komedia nieziemska Smiley)
W pewnym momencie anestezjolog mówi do mnie: Pani Izo, już wyciągają małego....ooo widze główke..........ooo idzie klata:)
i nagle.....świat się na chwilę zatrzymał, łzy stanęły mi w oczach usłyszałam jak płacze mój synuś, ale jeszcze nie mogłam go zobaczyć....te chwile oczekiwania ..... myślałam, że wieki to trwa, małego wzieli na badanie, ważenie...Po jakimś czasie pielęgniarka go przyniosła, pokazała najpierw jajeczka Tongue potem główkę i sunuś dostał pierwszego buziaka od mamusi.....
mnie musieli pozszywać, a małego zabrali na noworodki...Anestezjolog powiedział że zszycie potrwa trochę dłużej, oczywiście dalej było na wesoło. Najbardziej zapamiętałam jeden tekst lekarza do drugiego: "ma pan prawo pierwszego palca" a najdziwniejsze było jak po zdjeciu parawanika zobaczyłam swoje zgięte w pół nogi i opierających się o nich lekarzy, jakby to czyjeś nogi sobie leżały a nie moje. Po zszyciu okazało się że jest z czymś problem, chyba krez nie chciała spływać, zawołali jakąś lekarkę, żeby się upewnić no i coś tam jeszcze dołem poprawiali, ale koniec końców wszystko było ok.
Po wszystkim zawieziono mnie do sali, a po kilku minutach przywieźli Szymka i przystawili co cycusia. Zassał od razu Smiley)

Ogólnie jeżeli chodzi o Pomorzany, jestem bardzo zadowolona z porodu i opieki poporodowej :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 4 Marca 2011, 20:10
No to miałaś wesoło na sali :D
Gratulacje!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 11 Marca 2011, 19:00
wzięło mnie na wspominki.... wróciłam do opisu mojego pierwszego porodu, opisu elisabeth81, Olii rodzącej Bartusia :Wzruszony: ehh dziewczyny dacie wiarę, że już minęło tyle czasu?? szok....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 11 Marca 2011, 20:36
dziubasek.... wiesz  że o tym też ostatnio myślałam.... a zaraz nasze bąki do przedszkola pójdą..
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: julenka w 11 Marca 2011, 21:23
Wrzucałam w swoim wątku.. ale może podzielę się moimi ciągle świeżymi wspomnieniami i tutaj..


20 grudnia 2010

Jest późne popołudnie, zgonie z ustaleniami z lekarzem jedziemy do szpitala na KTG, już nie pamiętam które z kolei.. 7 dni po terminie OM, 14 dni po terminie USG.. Nic sie nie dzieje, skurczy brak, wiem, że mam rozwarcie na 2 cm, stwierdzone 5 dni wcześniej na wizycie u ginekologa - co to jest przy takim opóźnieniu?
Tym razem badanie KTG równiez nie wykazuje żadnych objawów zbliżającego sie porodu. Położna prosi mnie na badanie ginekologiczne, czekam spokojnie - pojawia się.. nie mój lekarz! Okazało się, że niestety w tym dniu dyżur ma inny.. Wyleciało mi to z głowy zupełnie.. Okropny! Niemiły i arogancki!
Zaprosił mnie na fotel.. Zbladłam z przerażenia, już wyobrażałam sobie badanie w jego wykonaniu. O dziwo nawet nic nie poczułam (?).. Teraz wiem, że praktycznie w ogóle mnie nie zbadał! Stwierdził oczywiście brak rozwarcia!
Kilka pytań.. Data ostatniej miesiączki, przebyte choroby, dane moje, dane męża..
- Przyjmuję Panią na oddział patologii ciąży.
- Jakiej patologii?! Ja miałam mieć już wywołanie! Ileż mogę tak czekać? Czy dostanę kroplówkę, jakiś masaż szyjki, cokolwiek.. Już niemal płaczę z bezsilności.
- Nie, po prostu Pania przyjmiemy i poczekamy jeszcze kilka dni. W końcu nic się takiego nie dzieje. Z resztą na moje oko to chyba nie pamięta Pani nawet kiedy tak na prawde miała ostatnia miesiączkę, skoro jeszcze jest Pani w ciąży..
Szok..
Proszę o chwilkę rozmowy z mężem, decydujemy wspólnie, że na własną odpowiedzialność wracam do domu na noc i przyjadę rano prosto na dyżur mojego lekarza.
W domu musiałam chwilkę ochłonąć, zanim zadzwoniłam do mojego lekarza. I to była najlepsza decyzja. Uspokoił mnie i powiedział żebym jutro przyjechała o 8:00 do szpitala,. Na żadną patologię. Prosto na oddział porodowy.

21 grudnia 2010

Godzina 4:00.. Pobudka jak zwykle, bo o tej godzinie Łukasz staje do pracy. Wstaję razem z nim, robimy  śniadanko, ustalamy plan dnia: ponieważ w tym dniu musiał jechać do pracy na kilka godzin aby pozamykac wszystkie sprawy przed urlopem, przekazać obowiązki itp. umawiamy się, że o 7:30 przyjedzie po mnie i pojedziemy do szpitala..
Godzina 5:00.. Myślałam, że jeszcze uda mi się zasnąć ale nic z tego. W głowie mix emocji - radość, że to najprawdopodobniej już dziś powitamy naszego syneczka, strach, niepewność - czy dam radę? Czy wytrzymam? Czy będzie bardzo bolało?..
Nie daję rady leżeć spokojnie w łóżku, muszę czymś się zająć bo zwariuję. Kąpiel, sprawdzenie torby  - czy na pewno o niczym nie zapomniałam? Nie.. powinno być OK.
Godzina 8:00.. Izba przyjęć. Przyjmująca mnie pielęgniarka ponownie prosi mnie na KTG.. ehhh.. dla nas już standard, słuchamy serduszka naszego malucha, bije pięknie, idealnie.. Skurczów nadal zero..
Dzwoni telefon..
- Panie Łukaszu awaria, proszę szybko przyjechać!
Uspokajam męża, że poradzę sobie sama, z resztą byłam pewna, że formalności przy przyjęciu na oddział jeszcze troszkę potrwają i na pewno zdąży przyjechać. Obiecuje mi, że wróci jak najszybciej się da.. Dam radę, dam radę - powtarzam sobie w kółko ale łzy w oczach wszystko zdradzają..

Kiedy zapis KTG dobiegł końca poproszono mnie do gabinetu na badanie - tam już zupełnie inny lekarz mnie badał, nawet pożartowaliśmy z sytuacji z dnia poprzedniego, razem z nim była młoda lekarka. Oboje stwierdzili, że pomysł położenia mnie na patologie ciąży byłby zupełnie nietrafiony..  A badanie w ich wykonaniu wykazało rozwarcie na 4 cm.. myślę sobie : szybko to idzie, w takim temie może do Sylwestra by doszło do 9 cm. Krótki wywiad i idziemy na pierwsze piętro na USG. Ten sam wesoły duet sprytnie robi mi badanie: synuś w dalszym ciągu wisi sobie główką w dół, przewidywalna waga urodzeniowa: 3600g.. Reszta również w porządku.
- To co? Jest Pani gotowa? Pozostaje tylko przebrać się i zapraszamy na porodówkę.
- Takkk.. chyba tak..
- Szybciutko przebieram się w koszulkę, szfafrok, kapcie.. i maszeruję do windy, która wiezie mnie na drugie piętro. Za drzwiami wita mnie kolorowy oddział poporodowy, nawet tu ładnie - myślę sobie, mijaja mnie inne „zaszlafrokowane”, niektóre uśmiechają się porozumiewawczo.. jest OK..
Widzę drugie drzwi za którymi znajduje się już porodówka i w tym samym momencie dobiega mnie krzyk.. Coraz głośniejszy.. Jakieś podniesione głosy lekarzy.. Obok mnie przebiega pielęgniarka.. I już nie mam wątpliwości - trafiłam na poród..
No to extra.. Choćbym chciała nie mam gdzie iść aby nie słyszeć co się tam dzieje. Powtarzam sobie w myślach, że przecież u mnie nie musi to tak wyglądać, każdy poród jest inny..
Dreptam w tą i z powrotem po oddziale, mam wrażenie, że to nigdy się nie skończy. Nagle wszystko ucicha i słychać tylko głośny płacz dziecka.. nie wiem dlaczego ale czuję, że łzy płyną mi po twarzy. Emocje biora górę nad rozumem, przecież to nie moje dziecko, nie znam jego matki ale uświadamiam sobie, że niedługo poczuję to co Ona.
Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu wychodzi do mnie położna, przeprasza, że musiałam tyle czekać i już wchodzimy na salę.. szybkie rozeznanie.. 3 łóżka, dwa z nich osłonięte parawanami, na pierwszym dochodzi do siebie kobieta, która przed chwilką urodziła, na drugim leży dziewczyna jeszcze w ciąży.. Ja rozlokowuję się na trzecim łóżku.. i nie wiem co robić dalej. W tym momencie czuję się zupełnie bezradna, przestraszona, nie wiem jak się zachować, co teraz nastąpi?
Na szczęście nie muszę się długo zastanawiać bo już wraca do mnie położna i zaczyna badanie, niezbyt to przyjemne.. Potem standardowe zabiegi, wenflon, lewatywka (faktycznie przereklamowany strach Wink), przebicie pęcherza płodowego ( brrr) i wreszcie kroplówka.. patrze na zegarek, jest godzina 10:05.
Pozwalają mi pochodzić po korytarzu, więc dreptam od jednego końca do drugiego, wyglądam przez okno w oczekiwaniu na męża.. Tak mijają kolejne minuty.. Nic się nie dzieje.. Chociaż nie.. zabolało.. hmmm ale to na pewno nie to, przecież bóle porodowe to bóle podbrzusza a nie kręgosłupa.
Kręgosłup dokuczał mi w ostatnim trymestrze więc w jakis sposób już przyzwyczaiłam się do tego uczucia.. Ajjj.. znów zabolało i znów ból skoncentrowany na kręgosłupie.. Patrzę na telefon.. Szybko ustalam, że ból pojawia się co 5 minut i trwa ok. 30 sekund.. Postanawiam wrócić do sali, położna już widzi, że coś się dzieje. Zaprasza mnie na łóżko, podłącza KTG.. wszystko gra, uśmiecha się, uspokaja, tak musi być.. Ból znów się pojawia, pytam czy mogę zejść z łóżka, bo przy pozycji na wznak na łóżku jest bardziej odczuwalny.. i tak opierając się o łóżko staram się skupić na oddychaniu, na delikatnym kołysaniu biodrami.. Cały czas patrzę na zegarek ale czas tak wolno płynie..
Dzwonię do Łukasza..
- Kochanie, gdzie jesteś?
Odbiera już w samochodzie, wiem, że za chwilkę będzie.. i w końcu się pojawia..
Chwilkę rozmawia z moim lekarzem i położną, już wie, że mam bóle krzyżowe.. położna pokazuje mu jak może mi ulżyć w tym bólu..
- Jak dobrze, że jesteś Kochanie, jak dobrze.. To tak boli..
Podaje mi wodę, rozmawiamy, żartujemy.. Ale tylko chwilkę bo ból znów nadchodzi.. Łukasz z całej siły masuje mi kręgosłup, mam wrażenie, że ktoś mi chce złamać krzyż.. nawet nie czuję tak bólu brzucha..
Znów KTG, czyli znów muszę leżeć na łóżku.. Lekko na boku ale to i tak wydaje się nie do zniesienia. Odmierzam 20 minut kiedy odłączą urządzenie i pozwolą mi wstać..
Przychodzi mój lekarz i przynosi mi wielgaśną piłkę.. OK, mogę spróbować. Szybka instrukcja - podczas skurczu poruszam się góra-dół, a w przerwie na boki.. Czuję delikatna ulgę, jednak sprytny ten sprzęt..
Godzina 14:00... Pora na badanie - mamy 8 cm..
- Pani Ulu, w takim tempie to my szybciutko powitamy maluszka..
Łukasz przytula mnie..
- Skarbie, wytrzymaj, już niedługo, oddychaj..
- Wiem, wiem.. ale to tak boli.. Nie wiem ile jeszcze dam radę..
Dostaję kolejny zastrzyk, to już drugi.. ma mi pomóc. Szybciej urodzić? Czy mniej odczuwać ból? Nie wiem co bym wolała w tamtym momencie.. Znów lądujemy na piłce i to daje mi chwilkę wytchnienia.. Skurcze trwają już ponad minutę i pojawiają się co 30-40 sekund. Czuję, że w między czasie najchętniej bym zasnęła, zmęczenie jest tak ogromne.. Nie daję rady już praktycznie rozmawiać z mężem, jedynie mój wzrok pokazuje mu kiedy zbliża się kolejny skurcz a wtedy jego duże i silne ręce lądują na moim kręgosłupie i mocno masują.. mam wrażenie, że pod koniec już praktycznie nie odrywał rąk od moich pleców bo i skurcze następywały jeden po drugim. Były momenty, że nie zdąrzyłam napić się wody..
Dwie godziny później położna stwierdza rozwarcie na.. 8 cm!..
- Jak to? Nic się nie zwiększyło?!
- Musimy Pani zabrać piłkę, niestety. Teraz już nie będzie pomagała a jedynie zatrzyma ten stopień rozwarcia, musi Pani wytrzymać na łóżku, na boku aby szyjka do końca się zgładziła i dała pełne rozwarcie.
- Rozumiem.. Wytrzymam, musze wytrzymać.
Leżąc na łóżku czuję, że niemal tracę przytomność.. Położna mierzy mi ciśnienie.. Niskie ale nie ma zagrożenia, to jedynie z powodu bólu tak się dzieje.
Godzina 17:00.. Niewiele już kojarzę od tej godziny, skurcze następowały jeden za drugim.. Czuję się jak pijana, prawie zasypiam na kilka sekund w przerwach..
Na moment „trzeźwieje” - mąż jest cały czas obok! A przecież miało go nie być! Miał wyjść kiedy zacznie się ostatni etap porodu.. Tak sobie wymyśliłam jeszcze w domu, nie wiedziałam czy chcę aby widział to wszystko..
- Nie zostawię Cię, głuptasie.. nie ma mowy!
Pamiętam te momenty jak pojedyncze kadry z filmu.. Pojawia się lekarz.. Drugi, młodszy.. Żartują między sobą, próbują mnie również zagadać.. Nie wiem czy odpowiadam logicznie, nic nie wiem, co się dzieje dookoła mnie.. Czuję rękę męża, głaszcze mnie po głowie.. Widzę, że poinstruowany przez położną co chwilkę przykłada do mojego podbrzusza aparat do KTG, włącza i wyłącza urządzenie.. Pojawiają się lampy, rażą w oczy.. widzę położną, która zakłada czepek, maskę i fartuch.. Zamieszanie jest coraz większe.. Ktoś unosi mnie na łóżku wyżej.. układa mi stopy na podpórkach i odsuwa dolną część łóżka..
Słyszę, że mogę przeć.. Nie wiem czy robię to dobrze.. Na szczęście położna chwali mnie, że właśnie o takie parcie chodzi.. O rany, czuję, że mam tak mało siły..
Łukasz powtarza:
- Wdech, wydech, Kochanie.. Oddychaj..
Nadchodzi skurcz.. Zbieram powietrze i z całej siły staram się przeć.. Raz mocno, drugi raz lżej.. Trzeci raz choć bardzo chce to jednak się nie udaje..
- To nic - uspokaja mnie lekarz - poczekamy na kolejny skurcz..
Długo nie czekaliśmy.. Może 10 sekund.. Nadchodzi następny.. Znów staram się ile tylko mogę.. Nie krzyczę, wiem, że nic mi to nie pomoże a tylko stracę energię.. Z resztą nawet nie mam siły aby wydać z siebie jakiś krzyk czy płacz..
Kolejny skurcz…
Następny..
I następny..
Ile to może trwać?
Słysze położną:
- Ula, jest już główka! Teraz daj z siebie wszystko!
.. i lekarza:
- Tak, teraz postaraj się najmocniej jak potrafisz..
Jest skurcz.. Mocno, z całych sił prę.. Zatrzymujemy się na barkach maluszka..
- Na tym skurczu się uda, przyj!
Staram się tak bardzo.. ale niż z tego.. zaklinował się..
- Poczuje Pani ukłucie..
Jak przez mgłę uświadamiam sobie, że pewnie będzie to nacięcie.. ale nie, ból jest naprawdę delikatnym ukłuciem.. Bo to nie nacięcie a znieczulenie przed nacięciem.. Nacięcie nastąpiło za moment ale tego już zupełnie nie pamiętam..
Kolejny skurcz.. Teraz już końcówka.. Teraz już się to wszystko skończy.. Ale nie, znów problem, nadal nie chcą przejść barki dziecka.. lekarz decyduje - kolejne nacięcie!
Nabieram powietrza i już niemal nieprzytomna wydaję z siebie ostatnie parcie.. I jest! Pamiętam to uczucie kiedy przeszły ramionka i jakby wyślizgnęła się ze mnie reszta ciałka..
Nie mogę w to uwierzyć.. Położna kładzie mi moje maleństwo na brzuchu..
- Kochanie, moje kochanie, mój syneczku kochany..
Nie przestaję mówić, płaczę.. Przez łzy widzę Łukasza, który nachyla się nade mną, całuje mnie i .. sam ma łzy w oczach..
Ale dlaczego nasz synuś nie płacze?!?! Szybko go zabierają.. Coś z nim robią, podnoszą, oklepują i w końcu słyszymy najpiękniejszy krzyk! Krzyk naszego dziecka!
Jak w amoku - płacze i śmieję się na przemian..
Położna prosi Łukasza aby przeczytał napis na bransoletce którą założą synkowi..
- Nie dam rady - mówi.
- Ale proszę przeczytać czy się wszystko zgadza..
- Nie dam rady, naprawdę - mój mąż z łzami w oczach przeprasza położną..
Za chwilę jednak głośno czyta:
SYN.. MOJE IMIĘ.. NASZE NAZWISKO.. URODZONY 21.12.2010.. GODZINA 18:10.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 12 Marca 2011, 00:02
:Wzruszony: pięknie... gratuluję2 €
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Madziulka83 w 12 Marca 2011, 10:11
PIęknie to opisałaś julenko :) aż się poryczałam ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ika3w w 12 Marca 2011, 12:01
julenka łzy ciurkiem płyną mi po policzkach. Gratulacje!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Nika w 12 Marca 2011, 21:02
Przepiękny opis..mega wzruszający!!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ada1988 w 13 Marca 2011, 15:32
no piękny piękny opis!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: aadaa w 17 Marca 2011, 09:26
Ale sie wzruszyłam! gratulacje
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: bigmam w 3 Maja 2011, 23:10
Pierwszego porodu się bałam - niepotrzebnie
Boli wiadomo, ze boli, ale uczucie CUDOWNE  
JULKA 9. 02. 2001
Pierwszy mój prod nie był bardzo COOL to wszystko działo się ponad 9 lat temu wiec pewnie sporo zapomniałam. . .

moja córka miała cystę na jajniku 6cm na 6 cm,
poród naturalny miał sprawić, ze cysta samoistnie pęknie - lekarze dawali mi średnie szanse, ze się uda Julka była duża tzw Makrosomia - w innym wypadku musiała by by być operowana po narodzinach.

W poniedziałek rano ok 8 czop mi wypadł. . .  pojawiły się i skurcze
Radość ogromna obdzwoniłam wszystkich, ze rodzę skurcze raz słabsze, raz mocniejsze, ale w miarę regularne.
Podjechaliśmy do szpitala (ok 1 km) tam przebadano i stwierdzono, ze dziś urodzę, ale na razie mogę sobie jechać do domku skoro mieszkam pod szpitalem, żeby się nie stresować.
Miałam się stawić jeśli skurcze będą w odstępie ok 5 minut, jeśli tak nie będzie to rano znów mam się pojawić. . .

I tak było aż do czwartku do 20, nie mogli mi nic dać na przyspieszenie ze względu na cystę malej a ja już byłam "z lekka" zmęczona tym. .
Od poniedziałku do czwartku tylko drzemanie miedzy skurczami, ale KTG malutkiej OK wiec postanowiłam się trzymać.
W czwartek po 20 dostałam czapki na wzmocnienie skurczy, no i zaczęło się ok 22 były w odstępach mniejszych niż 5 min. . .  ale rozwarcie 2 cm zresztą już od poniedziałku te 2 cm.

Kapiele, masaże, gaz rozweselający itp a rozwarcie w żółwim tempie, a skurcze coraz mocniejsze, miedzy 2 a 3 w nocy wody odeszły, a rozwarcie minimalnie większe, przed 4 pojawiły się parte a u mnie brak rozwarcia. . .

Zamieszanie kompletne dostałam PDA (do kręgosłupa) po ok 20 min zaczęło działać niestety czułam ciągle, ze muszę przeć. . .  ale alleluja rozwarcie zaczęło postępować
ok 7 byłam już skrajnie wyczerpana traciłam przytomność miedzy skurczami (te 5 dni dało mi nieźle popalić)

W momentach przytomności widziałam tylko, ze coraz więcej osób na sali 2 położne, ordynator, 2 lekarzy położników, dziecięcy - tłok
Pamiętam dyskusje, żeby zabrać mnie na operacyjna i cesarkę, na co moja położna (zakonnica), ze jak już tyle wytrzymałam to i parę minut nie zbawi i ze jeśli nie urodzę do 8 to dopiero mnie odda.
o 7. 30 mogłam dotknąć główki Julki i dostałam takiego pawera . . .  o 7. 39 Julka była na świecie mogłam przytulic i mi ja zabrali do inkubatora
Po 30 minutach znów ja miałam bidulka miała złamany obojczyk, a poród mogę opisać jako coś najpiękniejszego

Jeśli chodzi o cystę to pękła po 3 miesiącach zupełnie zanikła

OLIVER 11. 11. 2007


Poród Olivera przeciwieństwo kompletne:
Z soboty na niedziele 23. 50 poczułam jakby coś trzy raz w brzuchu mi szarpnęło. . . .  głupie uczucie i nagle czuje, ze LECIIIIIII po nogach
Obudziłam Mariusza, Mariusz mamę (przyjechała na mój poród ) i ogólna panika
ubrałam się a tu Leci i leci. . .
Zadzwoniłam do szpitala i pytam się co dalej robić. . .  a oni, ze mam zadzwonić po karetkę, poniewaz muszą mnie przywieźć w pozycji lezącej.
godzina 0:20 jestem w karetce bez boli małe skurcze sanitariusze kawalarze mówią, ze jak poczuje główkę to mam mówić
godzina 0:40 jestem już w pokoju przed porodowym pod KTG z małym wszytko w porządku skurcze bezbolesne, rozwarcie 2cm. . .  tylko, ze wody zielone były wiec podana miałam penicylinę. . .
spacerowanie, prysznic itp nie przyspieszają skurczy(nadal bezbolesne ok 20 sek) z położną wszystko przedyskutowałyśmy jakie znieczulenie i kiedy w razie czego itp itd,

Godzina 2 : skurcze z bólami, ale nie za długie ok 30 sek; przerwa miedzy ok 2-3 minuty zrobiłam sobie herbatka i zastanawiamy się z Mariuszem o której urodzę. . .  on twierdził, ze do 6
Bóle coraz mocniejsze i częstsze połoza proponuje mi badanie rozwarcia: szalu nie robi
Jest po godzinie 3 rozwarcie 4 cm przechodzimy do sali porodowej.
proponuje mi oxycyne w połączeniu z przeciwbólowym dla mnie OKI. . .
a później to już jazda!!!
Podłączyła mnie do KTG i bada a tam 7cm ona zaskoczona a ja w szoku, bóle nadal nie są strasznie bolesne za chwile mówi, ze 8 cm. .  dzwoni po lekarza za parę minut lekarz stoi w pokoju a ona do mnie, ze 10 cm i mogę przeć
Czuje potrzebę parcia, ale bez przesady (nie było to tak silne uczucie jak z Julka) w tych krótkich bólach próbuję przeć nagle słyszę : czarne włoski widać
no to dawaj ten moment był jedynie ciężki poniewaz bóle parte były krótkie a przerwy miedzy nimi ok 2 minut pod czas których mogłam żartować
Trzech boli partych było potrzeba aby małego wypchnąć z okrzykiem
Olivera nie położyli od razu na brzuchu "sznur" był za krotki, ale później to już jak w bajce mały na brzuszku łożysko (650g) urodzone.
Położna mówi, ze nawet rysniecia nie ma wiec nie ma co szyć
Mariusz mnie dopingował ostro był rewelacyjny
DZIĘKUJĘ CI SKARBIE; ZE JESTEŚ

podsumowując: Byłam zaskoczona tak "lekkim" szybkim porodem, ale odczucia po nim były słabsze niż przy Julce. . . .  euforia wtedy była większa

Laura 14. 05. 2010


Lusia zaczęła sie rodzic 26 marca 2010 w tym dniu zmarła moja mama a ja po tej wiadomości zaczęłam rodzic . . . .   
Lekarza udało się zatrzymać akcje porodowa - dość duza ilością kroplówek

Niestety jak przyszedł termin mimo wyczuwalnych częstych skurczów przepowiadających  od kilku tygodni te właściwe nie chciały przyjść.
 
Przenosiłam
. . . a w domu wirusowka
Umówiłam się w szpitalu na ranne wywołanie porodu po 9 byliśmy w szpitalu,
Goadu, gadu z lekarzami i położną - zaproponowali jeszcze jeden dzień poczekać - wirus jednak mnie osłabił - a ja stwierdziłam, ze bez sensu czekać.
9. 45 został mi podany żel, który miał wzmocnić skurcze.
Od 10 skurcze były regularne co 10 minut do tego doszedł silny ból podbrzusza.
Po 11 skurcze były co 5 minut ból nie ustępował - doszły bóle krzyżowe - i tak do 15. 45

6 godzin po podaniu żelu rozmowa z lekarzem - od paru godzin pęcherz płodowy był wyczuwalny - taka banka się zrobiła, ale nie wiadomo dlaczego nie pękał
Lekarka zaproponowała, ze go przebije, ja zaproponowałam dodatkowo "wlew", żeby ze wszystkich stron wszystko zmobilizować - zgodzili się.

Po 16 pęcherz został przerwany plus wlew :20:
W przeciągu 3-4 minut pojawiły się skurcze co 2 - 1,5 minuty dość gwałtowne - wiecie, ze nie boje się porodów, ale intensywność skurczy mnie zaskoczyła. Nie tylko mnie.  Wyjście do WC ok 4-5m mogę porównać ze wspinaczka na K2 ;) .

Nie będę Wam opisywać szczegółów - w niespełna 45minut miałam pełne rozwarcie (z 2cm na 10cm chyba rekord) i mogłam przeć
Urodziłam małą na czworaka - nie popękałam :hura: :hura:

Lekarka z położną nie spodziewały się takiego obrotu sprawy. . . .  a co ja mam powiedzieć. . .
Wpis w książeczce mam taki:
Gwałtowna akcja porodowa
 po wszystkim nie byłam w stanie nawet zmienić samodzielnie pozycji na łóżku.
Wyjechałam po paru h z sali porodowej na wózku - no i niestety nie mogłam przez jedna dobę sama wstawać i takie tam.
Również nie popękałam
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anetka71 w 14 Czerwca 2011, 00:57
Zabierałam się do spisania relacji tyle razy,że nie da się ich zliczyć…zawsze coś stawało mi na przeszkodzie,ale dziś jest ten dzień,kiedy postanowiłam-albo teraz albo nigdy :)Uprzedzam-będzie długie...

Zabawne,minęło już tyle czasu-byłam pewna,że pozapominam,ale jednak nie…zamykam oczy,odpływam w we wspomnieniach i pamiętam wszystko,znów jest…

9.04.201r.
To była ciężka noc,kręciłam się z boku na bok modląc się pod nosem żebym w końcu usnęła. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, w myślach tysiące niepotrzebnych głupot,liczenie baranów,gadanie do psa,kota i patrzenie z zazdrością na męża,że tak ładnie mu się śpi:P. Uff zasnęłam. Wstałam około 9tej, zaczął boleć mnie brzuch,typowo jak na okres, ale ja głupituka nic nie podejrzewałam. W dodatku byłam taaaka niewyspana. Zeszłam na dół do Mamy i dzień zaczął się słowami, które wypowiadałam do Mamy od kilku dni- „dzisiaj nie urodzę”. Do terminu (27.04) było jeszcze trochę czasu,podświadomie czułam,że urodzę wcześniej (od 34 do 37 byłam na podtrzymaniu),ale stawiałam na następny tydzień… Nie miałam jakoś apetytu, zjadłam kromkę chleba z masłem i wypiłam herbatę. Pogadałam z Mamą i poszłam do rodziców sypialni się położyć,bo ból brzucha dawał popalić…

Okolice 12tej. Nagle poczułam coś dziwnego,miałam wrażenie,że dostałam okres,poszłam do łazienki,ale nic się nie działo. Wróciłam do łóżka i znowu coś mi się tam „wymyka” :P. Wstała z łożka i chlust… Biegiem do kibelka, Mama coś tam przepierała, a ja mówię: „mamo, z drogi-wody mi odeszły”…Mama i babcia od razu w panice- że dzwoń po pogotowie,że to trzeba jak najszybciej do szpitala…a ja że spokojnie,wezmę prysznic,przyszykuję torbę i wtedy pojedziemy. Szybki telefon do męża żeby przyjeżdzał do domu,po tatę żeby zawracał z drogi,bo trzeba córkę do szpitala zawieźć… Nie wiem dlaczego nie zmartwiło mnie,że przed odejściem wód powinnam mieć jakies skurcze, tyle czytałam o przebiegu ciąży,porodzie, a człowiek w stresie zapomina o połowie rzeczy…
Próbuję zejść z kibelka,ale każdy najmniejszy ruch powoduje że wody chlustają na prawo i lewo. Przyjechał Krzysiek,od razu jak na niego przystało-w nerwowych sytuacjach głupieje i zamiast mi pomagać przez pierwsze 5 minut muszę go ustawiać;). Zadzwonił do moje lekarki,że jadę na porodówkę. Spakowaliśmy torby,ucałowałam Mamę,Babcię,psiaki,kota;) i jedziemy. Ciągle odpływają mi wody, jezuuu ile tego jest.

Okolice 13tej. Wchodzimy do szpitala,K dzwoni po pielęgniarkę, ja atakuję toaletę. .. Standardowe pytanie-który tydzień,co ile skurcze-jakie skurcze? Żadnego dzisiaj nie miałam kierują mnie na poczekalnię,ale za chwilę jestem już w gabinecie. Rozwarcie takie,jak i 4 tyg temu-1cm,ale wody lecą i lecą-zostaje Pani na oddziale. Kazali mi się przebrać,oddać torbę z ciuszkami dla Oli i pomaszerować na porodówkę. Tyle razy wyobrażałam sobie ten moment-jaka będę odważna,dzielna,opanowana… Nigdy nie byłam operowana,w szpitalu bywałam tylko na odwiedzinach i nigdy nie znosiłam tego dobrze. Strach wziął górę. Nie było dla mnie miejsca w salach porodowych,więc umieścili mnie w zimnej Sali przedporodowej. Łóżka,ściany,sprzęt-wszystko  zaścielone zielonymi  materiałami…Jak tu zimno,nieprzyjemnie i smutno Najgorzej zniosłam fakt,Że nie pozwolili K być ze mną,słyszałam za ścianą jak prosi żeby wpuścili go choć na chwilę,niestety-tutaj przebywać nie może. Zostałam sama,bez jedzenia,picia, podłączona pod ktg. Prosili o wyłączenie komórki i leżenie…W końcu pozwolili K przekazać dla mnie reklamówkę z wodą i gazetami…
Smutno mi. Minuty mijają,ciągna się jak godziny. Przyszedł lekarz-ooo może coś się zacznie. Zbadał mnie,strasznie bolało, mówił że cytuję dosłownie- „ciężko się do Pani dostać” i odtąd każdy kto do mnie przychodził mówił- o to ta Pani, co ciężko się do niej dostać” :P. Okazało się,że nie ma żadnej akcji porodowej,skurczy brak,rozwarcia tym bardziej,a na dodatek cytuję „wszystko jest tak wysoko”,że zbadać mnie to nie lada wysiłek… Podjęli decyzję,że jeśli do 18tej nic nie ruszy,to podadzą mi oxy…

14,15,16,17…skurczy,rozwarcia brak. Pociesza mnie fakt,żemoja lekarka zaczynająca dyżur o 19tej,około godziny 15 jest już na oddziale. Porozmawiała chwilę ze mną,uspokoiła i wyszła. Sama,znowu sama. Było mi naprawdę smutno,że muszę bić się z myślami w pojedynkę. Za ścianą skończył się jeden poród,zaczął kolejny. Słyszę męskie głosy i zazdroszcze kobietomże ich partnerzy w tym momencie trzymają je za rękę,dodają otuchy. Pamiętam to uczucie, czułam się tak smiesznie mała,przestraszona i zagubiona…A przecież na co dzień taka twarda ze mnie sztuka;) Może to zabawne,ale pomyślałam wtedy,że prawdopodobnie dziś przestanę tak na dobre być dzieckiem. Mam cudowną Mamę,moją przyjaciółkę, opiekunkę . Zawsze była przy mnie,pomagała, dogadzała Teraz to mnie przyjdzie pełnić tą rolę dla mojego dziecka… Przez chwilę poczułam się nawet zazdrosna,że oto właśnie uciekła mi cała „beztroskość”…że od dziś już zawsze na zawsze,to Ola będzie numerem jeden w moich myślach i czynach…
Zbliża się 18ta, pozwalają zadzwonic po męża. Przyjeżdża Krzysiu. Uff,teraz będzie mi raźniej. Podłączają mnie pod oxy. Zero skurczy,rozwarcie nadal 1cm… Ale uwaga,nadhodzi jeden skurcz,drugi- oj jak ja się ucieszyłam… nie na długo- raz dwa uśmiech zszedł mi z twarzy- bolało okrutnie;/ coraz cześciej,coraz mocniej… Zawsze chciałam rodzić spokojnie,bez jęków,krzyku- tra ta ta ta- na początku nawet mi się udawało, później stękałam chyba na cały szpital;) Poprosiłam o lewatywę,czułam że naprawdę jej potrzebuję Poszłam później pod prysznic, bolało mnie już tak strasznie, wracając trzymałam się ścian,popłakiwałam. Gdy wróciliśmy do Sali błagałam męża żeby mnie stąd zabrał,że nie dam już rady. Kolejne badanie,było już po 19tej,zmieniła mi się położna,przyszedł lekarz-standardowo- Pani nie można zbadać,tam mnie można się dostać…Rozwarcie-2cm-bosko;/
Godzina 20-płaczę z bólu, położna pokazuje jak oddychać-d.. blada, po swojemu boli mniej. Kolejne badanie-postępu w rozwarciu brak ,po pół godziny-rozwarcie 2,5cm. Przycodzi moja lekarka,kolejny lekarz-niestety max 3cm…Dostaje jakis środek przeciwbólowy- pomaga na 3 minuty i znowu boli,boli coraz bardziej…

Godzina 21- Zaczyna marwtić mnie ktg,tętno dziecka. Co chwilę rośnie i spada,rośnie i spada. K uspakaja,że wszystko jest w porządku…Przychodzi położna-dociska mi te „placki” z ktg do brzucha,patrzy na tętno,prosi abym się za bardzo nie wierciła i wychodzi…Tętno Oli znowu-spada i rośnie,jest już czasami 80,69…Znowu przychodzi położna,dociska ktg,każe mi oddychać spokojniej i wychodzi. Zaczynam się martwić. Przez ból jestem już ledwo przytomna,ale ciągle mówię do męża,że martwi mnie tętno,że co chwilę spada,że musi iść do położnej. Nagle zza drzwi słysze głosy-widzę że w pokoju jest jeden lekarz,zaraz przychodzi drugi i moja lekarka…

21.45- czy możemy Panią zbadać-pytają. Jak można?badajcie,nikt nie musi mnie przecież pytać!najpierw najstarszy lekarz-„nie ma co-max 3,5cm”, mnoja lekarka i kolejny lekarz stwierdzają to samo-max 3,5-4cm.Na chwilę odchodzą od łóżka Jestem półprzytomna i nagle słyszę „tniemy”. Natychmiastowo oprzytomniałam. Przychodzi pielęgniarka  z kartką-„proszę podpisać zgode na operację”, położna jest już przy moich nogach;przeprasza,że będzie bardzo bolało,ale musi założyć mi cewnik. Szczerze?nawet nie poczułam. Skurcze były tak silne,że założenie cewnika nie sprawiło mi żadnego bólu. Mówię,że sama przejdę do Sali operacyjnej,wiedziałam że jest niedaleko i dam radę. Wchodzę do Sali,odwracam się żeby zobaczyć Krzysia-stoi biedny,blady pod ścianą. Uśmiecham się przez ból i wchodzę. Wita mnie cudowna ekipa-ciely,cudowny starszy pan,który okazał się anastazjologiem. Prosi,żeby go słuchała,a wtedy szybko i jak najmniej boleśnie wkłuje mi się w kręgosłup. Kłada mnie na stół-czuję ciepłe,stare ręce na mojej twarzy.Boże,jak mi było wtedy dobrze. Właśnie płaczę na wspomnienie tej chwili…Ciepło bijące tego człowieka dało mi tyle otuchy i spokoju..przestałam się bać. Prosi żebym zrobiła koci grzbiet-cierpliwie czeka aż minie skurcz i wbija się w kręgosłup. Pierwszy,drugi,trzeci raz-za czwartym się udaje.Bałam się tego znieczulenia,Mama i mąż takie mieli i do dziś uważają,że ten ból,kiedy wkłuwają się w kręgosłup jest okropny i przeszywający.Mnie nie bolało-nie było to najmilsze przeżycie,ale byłam już tak wymęczona, że nie czułam tego bólu… „czy czuje Pani nogi?”, „jeszcze tak”. „Proszę dać znać,kiedy zacznie działać znieczulenie”…
Jest już po 22,znieczulenie zadziałało… Starszy Pan jest ciągle przy mnie-jego obecność działa na mnie kojąco…Operuje moja lekarka i drugi lekarz…O czym wtedy myślałam? Chyba o niczym. Wsłuchiwałam się w każde słowo lekarzy,czekałam… Poczułam lekkie pociągnięcie i słyszę- „już jest”. Jeszcze chwila i słyszę-„mamy ją”.Cisza.Strach. Za dużo filmów,kiedy ledwo wyciągają dziecko,a krzyk słychać na cały szpital…

Godzina 22.20. Słyszę ją…nie krzyczy-lekko popiskuje. Położna przynosi ją do mnie,pokazuje,że dziewczynka i pozwala ucałować w czółko. Mówię,że jest taka malenka, na co wszyscy jednogłośnie i radośnie mówią- „urośnie”. Pytają o imię- „Ola” odpowiadam.
Jest taka malutka,moja mała istotka. Jestem jak odrętwiała-nie płaczę,nie mówię. Uśmiecham się lekko przez łzy. Od dziś moje życie to Ty. Od dziś wiem jedno: „ dla świata jesteś tylko małą cząstką, dla mnie jesteś całym światem…”
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Anjuschka w 14 Czerwca 2011, 08:15
Piękny opis - naprawdę. Wzruszyłam się.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: julenka w 14 Czerwca 2011, 08:22
 :Wzruszony: :Wzruszony: :Wzruszony: :Wzruszony: :Wzruszony:
Cudownie...
A ten lekarz przy CC... to chyba był Twój Anioł Stróż :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ana83 w 25 Czerwca 2011, 14:19
Moze sie nie udzielam bardzo duzo madrych i pouczajacych rzeczy tu wyczytalam miedzy innymi  przeczytanie waszych opisow pomoglo mi sie bardzo dobrze psychicznie przygotowac do porodu. Miomo tego ze od czasu wlasnego porodu nie czytam juz tego watku postanowilam skopiowac Wam skrotowy opis wlasnego doswiadczenia:

Dominik urodzil sie 02.02.11 o 21:07 4100g i 54cm silami natury. Musze powiedziec ze porod byl do zniesienia moze dlatego ze sie nastawilam ze bedzie bardzo bolalo i jak juz czulam ze sie zbliza ku koncowi to sie dziwilam ze to juz.....
Wody odeszly mi 01.02 o 9 rano mialam przez caly dzien skurcze bolesne i dosc czesto czasem nawet co 4 min ale ok 20 powiedzieli mi ze nie wystarcajace i dali tabletke na uspokojeni ich zebym sie wyspala na drugi dzien . no i w nocy nic sie nie dzialo naszepnego dnia tez nawet po tabletce na wywolanie mialam z 5 skurczy az do 15:30 zbadali no i juz mialam rozwarcie na 4 cm i powiedzieli ze dzis urodze wiec sie przebralam podali kroplowke na wywolanie skowrczy o 16:30 i od razu zaczela dzialac mialam mocne skorcze no i tak do 21:07 bylo po wszystkim...
Porod i pobyt w szpitalu wspominan bardzo dobrze.
pokoj mialam z kolezanka polka ktora urodzila 2h przede mna (  przez co bylam prawie caly porod sama z Lukaszem) . Zajeli sie mna krotko  przed 20 godzina. Urodzilysmy w srode w pt moglysmy wyjsc do domu nic juz mnie nie bolalo.
Oni sie zajmowali wlasnie 2 innymi co wrzeszczaly w niboglosy a ja biedna w srodkowym pokoju musialam ich wysluchiwac  
no ale co do Dominika to jest przeslodki przkochany napatrzec sie nie mozemy a szczegolnie maz w swoja kopie po mnie nic nie ma... moze sie jeszcze zmieni....

A wiec po czasie stwierdzam ze po mnie ma oczy i uszy ale i tak wszyscy twierdza ze to caly tata....;)
teraz rozumiem dziewczyny ktore tu pisza ze macierzynstwo to najpiekniejsza rzecz na swiecie....
P.s. pyrzeprasza, ze bez polskich znakow ale niestety takich nie posiadam
Po przeczytaniu tej wiadomosci stwierdzilam ze niepotrzebnie tu ja wkleilam poniewaz nie oddaje ona tego magicznego przezycia i wiele nie mowi o samym porodzie.... (jest moze troche sucha ale taka relecje z mojego porodu napisalam mojej cioci wiec rozumiecie dlaczego tak jest)
W jednym zdaniu chcialam podziekowac za wszystkie tu przeczytane opisy ktore BARDZO pomogly mi w miare szybko i latwo urodzic mojego synka.
Ps. Polka ktora urodzila 2h przede mna to kolezanka mojej znajomej ktora poznalam z 6 lat temu.... spotkalysmy sie rano w dniu porodu na stolowce przy sniadaniu ktore zjadlysmy razem i nasze drogi sie rozeszly do momentu kiedy po porodzie zawiezli mnie z synkiem do pokoju w ktorym ona juz z coreczka lezala. Wiec pobyt w szpitalu spedzila0 szybko i przyjemnie. Teraz utrzymujemy kontakty spotykajac sie na spacerkach z naszymi pociechami :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: pamela w 25 Czerwca 2011, 23:17
a gdzie rodzilas?
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ana83 w 25 Czerwca 2011, 23:32
Jezeli to pytanie jest skierowane do mnie, to ja rodzilam w malym miasteczku pod Hamburgiem, z opieki jestem b.zadowolna(wszystkie kolezanki sobie chwala) i juz sie nie mage doczekac kiedy znowu bedzie mi dane z niej skorzystac. Polozna mialam tez z ich polecenia (swietna kobieta) przychodzila do mnie przez pierwsze 8 tyg. oplacana przez kase chorychy teraz bedziemy sie jeszcze spotykac w sprawie doradzania o odzywianiu maluszka.
Zapomnialam dopisac ze tak sie obawialam tego okresu jak dzidzia pojawi sie na swiecie a teraz jestem tak milo wszystkim zaskoczona i szczesliwa. Nawet nocki przesypia od samego poczatku i wstajemy najczesciej ok 10:30 rano.... dobrze ze po rodzicach taki spioszek bo tego sie chyba najbardziej balam.... ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: pamela w 26 Czerwca 2011, 00:04
ale zazdrosze tych nocek, nam sie jeszcze nigdy nie zdarzyla :-\
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: eovina w 26 Czerwca 2011, 08:45
Anetka71 siedzę i ryczę jak bóbr przed monitorem... piękny opis porodu
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: tete w 26 Czerwca 2011, 20:42
Heheh Ana,jestes kobieto zywym przykladem ze mozna byc zupelnie szczesliwą,spelniona i stale zakochaną we wlasnym dziecku-ale ja nigdy nie wątpilam ze tak wlasnie bedzie...Dominik jest dopelnieniem Was..
pamela-bez stresu,moja ma ponad 3lata i nadal noce w krate :P :P,a jesli idzie oDominisia Ani-to on chodzi dosc pozno spac :P ;) pozatym ma predyspozycje po mamusi i tatusiu ;D ;D ;D ;D ;D
anetka-śliczny opis!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ana83 w 26 Czerwca 2011, 23:28
Tak to prawda Dominik na poczatku chodzil spac tak jak my czyli ok 24. Z czasem sam zaczal zasypiac coraz wczesniej i teraz jest to ok 22-22:30 ;) No i nie napisalam ze sie budzi 2-3 razy na jedzenie i wtedy dalej spi, wiec to nie tak do konca calkiem przespane nocki ;)
Oj ty moj kochany tetku rozsmieszylas mnie z tymi predyspozycjami :)
A moze on tak ladnie noce przesypia poniewaz go tylko raz w tygodniu kapie.... ( z polecenia poloznej)
Za to w dzien mucha usiadzie i on juz nie spi.... wiec jak chce zeby pospal to wybijam wszystkie muchy, meza wyganiam z domu a ja leze i nic nie robie delektuje sie cisza... w takich warunkach to on 4,5h potrafi przespac :)
No ale to nie o tym watek wiec juz nie bede sie tu udzielac ;) 
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 29 Grudnia 2011, 13:42
To i mój drugi poród


Jako, że od 2 grudnia, przez prawie 2 tygodnia leżałam na patologii ciąży ze skurczami, byłam przygotowana, ze mogę urodzic wcześniej, niemniej poród bardzo mnie zaskoczył
23 grudnia o 16.00 miałam wizytę u mojego lekarza. Zbadał mnie, powiedział, ze jest rozwarcie na 2 cm, ale szyjka mocno trzyma i jeśli się będę oszczędzac jest szansa, ze urodzę po Nowym Roku. Zadowolona pojechałam na pocztę wysłac zwolnienie, a na 18.00 mieliśmy jechac z Darią do pediatry, bo dostała ospę. Pojechaliśmy jeszcze do mojego taty na kawę, bo mieliśmy godzinę do wizyty u pediatry. Ledwo weszłam i usiadłam, poczułam, ze odeszły mi wody, była godzina 17.00. pomyślałam, " O nie, może się mylę, moze to nie to" jednak kiedy wstałam, nie miałam już wątpliwości ;) Mąż został z małą żeby pojechac do pediatry, a mnie tata zawiózł do nas do domu po torby i do szpitala.

po drodze czułam już coraz mocniejsze skurcze, ale nadal nieregularne.

Oczywiście w szpitalu całą procedura, najpierw papierki, poźniej przyszedł lekarz mnie zbadac, orzekł również 2 cm rozwarcia i długą szyjkę, zeszłam na dół do rejestracji założyc kartę pobytu w szpitalu, skurcze coraz mocniejsze, Pani w rejestracji z przerazeniem zapytała, czy ma mnie zaprowadzic na górę, ale powiedziałąm, ze dam radę

Na górze kolejne papierki, podłączenie pod KTG i w końcu ok. 18.30 wpuszczono mnie na porodówkę, gdzie przejęła mnie położna, z którą rodziłam, wyjątkowo niesympatycznia i mało pomocna, ale szalenie delikatna jeśli chodzi o badania. Popatrzyła na mnie, zbadała i stwierdziła, ze nie zrobi mi lewatywy, tylko od razu na łóżko i znów pod KTG

W międzyczasie mąż zadzwonił i potwierdził, ze mała ma ospę, powiedziałam o tym lekarzowi i położnej i zabronili mężowi przyjeżdżac, więc z porodu rodzinnego nici :(

Na łóżku zaczęłam się upominac o antybiotyk, poniewaz kiepsko mi wyszedł wymaz i miałam GBS dodatni, ale okazało się, ze przy wypisie z patologii ktoś zapomniał mi wpisac wynik w kartę, połozna niesympatycznym tonem powiedziała, ze  wypis ze szpitala, to się przy sobie nosi jak się jedzie rodzic :/ bo do archiwum nikt mi latał nie będzie, a na słowo antybiotyku nikt mi nie poda. Poprosiłam więc, zeby mi podała telefon, zadzwoniłam do męża i poprosiłam, zeby dowiózł na oddział ten mój wypis

Bardzo brakowało mi męża, siostry zajęły się komputerem, bo się zawiesił i nie mogły wypełnic papierów, mnie nie miał nawet kto podac wody, ściskałam ile sił prześcieradło i modliłam się, zeby się to jak najszybciej skończyło

O 19.00 zmieniali się lekarze, przyszedł ten który mnie przyjmował, stwierdził nadal 2 cm rozwarcia i długą szyjkę ikazał podac oksytocynę. Nadal byłam podpięta pod KTG, bolało już tak, że ciężko było wyleżec na plecach, pozwoliły mi obrócic się na bok, ciut lepiej.

Po chwili zawołałam, ze czuję parcie na kupę, siostra woła " Nie, nie, wydaje Ci się", wołam znów' Naprawdę czuję", siostra przyszła, kazała obrócic się na plecy, zbadała mnie i krzyczy " O Jezu naprawdę, Ty zaraz urodzisz" i wtedy zaczęło się szaleństwo. Odpięły mnie od KTG, kazały nie przec, mówię, ze samo mi się prze ;), druga siostra złapała za telefon i dzwoniła po pediatrę, siostry z noworodków i lekarza, lekarz już wyszedł, drugiego jeszcze nie było, usłyszałam jak siostra woła do słuchawki " Przyślijcie to kogoś, kogokolwiek.....no to z parkingu go zawróccie" Pomyślałam tylko "O o" w tym czasie ktoś zaczął mi wciskac antybiotyk, bo dojechał mój mąż z wypisem, druga położna w tym czasie ubierała się, krzycząc, " Nie przyj, nie przyj", a ja " Staram się, ale samo się prze" w pewnym momencie poczułam główkę, siostra z jedną ręką w rękawie fartucha, spojrzała i mówi" No dobra przyj". Trzy parcia i Kacper był na świecie, godzina 19.50, w tym momencie wbiegł lekarz z drugiej zmiany wołając " No przecież mi doktor L... przekazywał właśnie, ze jest 2 cm rozwarcia"

Szybko poszło, nawet nie zdążyły mnie naciąc, pękłam ale niewiele w sumie trzy szwy i po wszystkim. Położna szyjąc mnie powiedziała tylko " No, ale miałam nosa, zeby nie robic wlewu, bo byś mi w wc urodziła"

I tyle :)

Poród szybki, ale jak bardzo inny od poprzedniego, jednak obecnośc drugiej osoby, męża przede wszystkim jest ogromnie ważna, już nigdy nie chciałabym rodzic sama. Jak ważna jest połozna inna od poprzedniej, która była ciepła i kochana i starała się pomóc we wszystkim

I na koniec....pomimo, ze Kacper jest niewątpliwie najpiękniejszym świątecznym prezentem, to nie zyczę nikomu pobytu w szpitalu w święta, a zwłaszcza w  Wigilę
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 29 Grudnia 2011, 13:58
No i się poryczałam  :D Ale czad, ekspres niesamowity :) Przypomniał mi sie poród corci :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: anusiaaa w 29 Grudnia 2011, 14:06
Gem,  :'(

A no wlasnie, jak było w Wigilie w szpitalu? Byliscie tylko z Kacperkiem ???
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 29 Grudnia 2011, 14:20
Tak Aniu :) No i jeszcze z dziewczyną, która też urodziła przede mną

Co chwila ktoś dzwonił z życzeniami, a ja co chwila zalewałam się łzami ;) Lekarze wpadali i szybko uciekali, cisza, spokój, prawie wszyscy wypisani, my dwie z dzieciakami i kolędy, które siostry puściły w dyżurce, echhhhh.....nigdy więcej ;)

Za to w pierwszy dzień świąt mnówsto rodzących, jak te dziewczyny to zrobiły, ze przetrzymały?  :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: jagodka24 w 29 Grudnia 2011, 14:36
gem normalnie siedze i rycze jak głupia
a juz tyle razy to przeżyłam
a teraz boje sie na maksa
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Gemini w 29 Grudnia 2011, 15:30
Rozumiem Cię doskonale, ja jak jechałam na porodówkę trzęsłam się jak galareta, bo już wiedziałam co mnie czeka ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: eovina w 29 Grudnia 2011, 15:40
Gemini naprawdę się wzruszyłam. Ehh jakoś po moim porodzie wszystkie porody mnie wzruszają, wcześniej chyba byłam jakaś nieczuła   ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: sezorg w 29 Grudnia 2011, 17:08
Gem, normalnie płaczę ze wzruszenia :) współczuję Wigilii w szpitalu, moja mama to przeżyła (urodziłam się 24.12 o 9 rano;), ale na pewno okropne uczucie.. ja już nie mogę się doczekać jak zobaczę swojego synka ::)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 29 Grudnia 2011, 20:07
a mi się łza kręci nie tyle ze wzruszenia co z małego żalu, że nie było tak jak być powinno... fajnie, że szybko, cudownie, że Kacperek jest zdrowy, ale jaka szkoda, że nie było przy Tobie męża, położna okazała się do d.py, a cześć pobytu w szpitalu przepłakałaś... no i ta ospa Darii :mdleje: 
Jesteś MEGA dzielna :) Po takim starcie wszystko już będzie szło z górki- ot takie pocieszenie :D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: maggi-80 w 5 Stycznia 2012, 02:09
W kńcu stwierdziłam, że zamieszczę opis porodu. Nie wiem czy jest taki piękny jak te, które tu czytałam, ale opisałam tak jak ja to widziałam i czułam.

Dla mnie poród zaczął się 3 pażdziernika.

3 października - poniedziałek


Zgodnie z ustaleniami z moją lekarką miałam się stawić tego dnia w szpitalu. Nie było wiadomo kiedy cesarka będzie. Rano pożegnałam się z kotem, sunią i małymi pieskami i wraz z moją mega torbą pojechaliśmy do szpitala. Bardzo się denerwowałam. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że za chwilę nie będzie nas dwójka, tylko trójka... Za to Krzysiek nie mógł się doczekać, aż zobaczy syna.

Na izbie przyjęć byliśmy koło 8 rano. Wchodzimy, a tam dziki tłum Cheesy W sumie było nas 7 ciężarnych, wszystkie czekały na przyjęcie na oddział. Po 1,5 h czekania weszłam do gabinetu. Położna zrobiła wywiad, zmierzyła mi ciśnienie i zadzwoniła po moją lekarkę. Ciśnienie 160/90 nie wróżyło nic dobrego. Moja doktorka przyszła, zbadała mnie - na wejściu rozwarcie 2,5 cm. Badanie miłe nie było, chciała troszkę pobudzić mnie do porodu, bo to lepiej robić cesarkę jak się "zacznie". Przebrałam sie w piżamę. Przyjęli mnie na oddział. DZIŚ CESARKI NIE BĘDZIE. Ale
byłam rozgoryczona. Miałam nadzieję, że to wszystko szybko będzie za mną. Ale chcieli dać mi jeszcze leki na ciśnienie. Na oddziale byłam koło 12. Wylądowałam w sali 8 osobowej. Cały czas naczczo, zmęczona. Dobrze, że miałam jakieś ciastka w torbie (miały być dla Krzysiek, jakby zgłodniał). Nie zdążyłam zjeść jednego, jak przyszła pielęgniarka i pobrała mi krew jak dla pułku wojska... Krzysiek był prawie cały dzień ze mną w szpitalu. Bałam się strasznie. Koło 15 zaczęło się krwawienie. Położna powiedziała, że tak może być. Monitorowali malucha i mi ciśnienie. Aparat do KTG co chwilę wył, włączał się alarm - junior miał za wysokie ciśnienie... ale uspokajali mnie, że tak może być. Nocka w szpitalu była dziwna. ziewczyny o 21 już spały, a ja nie mogłam. O 22 przyszła pielęgniarka i wbiła mi wenflona. Nawet nie było tak źle jak myślałam, że będzie. Szwędałam się po korytarzu, jeszcze z jedną dziewczyną przegadałyśmy do 1 nocy. W końcu trzeba było się położyć spać. Ze mnie coraz bardziej się lalo... źle się czułam. Wiedziałam tylko tyle, że następnego dnia mają być 4 cesarki i nie wiadomo kiedy ja będę. Raźniej mi było tylko wtedy, gdy junior kopał, ale chyba też się denerwował, bo kopał już nieśmiale.

4 października - wtorek


O 5 musiałam wstać. Zrobili mi lewatywę. Potem prysznic i położyłam się. Dostałam leki dożylnie, a potem kroplówkę. Przyszedł K. Dalej nic nie wiadomo. 8,30 przyszedł lekarz na obchód. Zapytałam kiedy będzie zabieg. Zaśmiał się, ze to nie zabieg Cheesy i że za pół godziny biorą mnie na stół. To się dopiero zestresowałam... a Krzysiek już prawie latał pod sufitem, że za chwilę zobaczy Adasia. Przyjechała pielęgniarka z wózkiem, na który mnie zapakowali i zawieźli piętro wyżej. Tam przebrałam się w koszulę do porodu. Poprosiłam o podkład, bo zaczęłam krwawić i usiadłam na kortarzu na "moim" łóżku. Trzęsłam się ze strachu. Mąż mnie potrzymywał na duchu. Donosili mi tylko nowe kroplówki.
 Po 20 minutach przyszła moja lekarka. Ona będzie robiła cięcie... ufff... od razu jakoś lepiej. Próbowałam się uśmiechać. Napisałam Gosi smsa, że idziemy rodzić. To oczekiwanie... prawie płakałam ze strachu. Nie mogłam w żaden sposób sobie wyobrazić tego, że za 30 minut będziemy w trójkę... Po 40 minutach czekania (czekaliśmy na anestezjologa, bo był przy innym porodzie) pzyszedł aneztezjolog. Powiedziałam mu o problemach z ciśnieniem i o tym, że się strasznie boję. Chciałam, żeby mi dowcipy na sali opowiadał. Ale stwierdził, że nie zna.. fakt, zagadywał
mnie na sali jak mógł. Położyli mnie na łóżku dostałam buzi od Krzyśka, który był chyba tak samo przerażony jak ja, choć chyba bardziej podniecony.

Jazda na sale jak w filmach Smiley Widzi się tylko lampy. Dojechaliśmy na salę, przeturlałam sie na stół operacyjny. Wydawoło mi się, że był tam tłum ludzi. Położyłam się. Przygotowali resztę rzeczy i padło hasło - "podajemy znieczulenie". Usiadłam, anestezjolog baaardzo miły. 2 razy się wkuwał. W sumie byłam tak przerażona, że ten ból mnie tak bardzo nie bolał. Znieczulenie zadziałało błyskawicznie. Jak tylko ustawili mi kurtynkę, żebym nie widziała co się dzieje. Choć jakbym bardzo chciała, to odbijał się obraz nad stołem w jakiejś szybce. Na wszelki
wypadek tam nie patrzyłam...Nie zauważyłam nawet kiedy mnie nacięli. Wszsytko szło szybko. Słyszałam tylko głosy. Wiem, że ciężko go było wyjąć przy takim ułożeniu. Dłuższą chwilę lekarki się zastanawiały jak go najlepiej złapać. Ja zaczęłam się stresować, słysząc, że jest problem by go chwycić i wyjąć. Od razu przypomniało mi się jak mama opowiadała o moim porodzie (też byłam ułożona pośladkowo jak Adaś i lekarz przy wyjmowaniu zwichnął mi staw biodrowy). Oczywiście ja zaczęłam opowiadać tą historię na głos. Skoczyło mi ciśnienie.... w końcu słyszę - mamy go. Chwila szarpnięcia i czuję, że go wyjęli. I cisza... pewnie trwała 1,2 sekundy, ale dla mnie ta chwila to była wieczność. Cisza, cisza.... i w końcu słyszę płacz... płacz Adasia. Moje dziecko. Wszystko w porządku. Adaś zdrowy. Oczywiście się popłakałam. Chwilę później odpieli mi prawą rękę i podali Adasia. Pogłaskałam go po głowce. W tym momencie przestał płakać. A ja przez łzy powiedziałam - "cześć Adasiu, witaj na świecie". Jakoś nic mądrzejszego nie wpadło mi do głowy. Adaś zaczął znów płakać w niebogłosy. Jak mnie ten płacz cieszył. Chwilę później Adaś pierwszy raz zobaczył tatę.

Tymczasem ja leżałam na stole operacyjnym. Ciśnienie za wysokie. Zaczęło wariować. Słyszę tylko głosy - "za dużo krwi straciła", jakieś zamieszanie. "Dobra zszywamy". I za chwilę lekarka mówi, że brakuje jakiegoś narzędzia. Wszyscy zaczęli szukać. Zamieszanie, krzyki. Przestraszyła się... człowiek się naczyta, że zostawiają coś przy operacjach... Nie mogą mnie zszyć zanim nie znajdą... a znaleźć się nie chciał. Zaczęło mi być duszno. Nie mogłam oddychać... wołałam aneztezjologa... próbuję złapać powietrzę.... duszę się.. miałam wrażenie, że zaraz naprawdę umrę.. jeszcze większe zamieszanie... coś piszczy.. jakieś urządzenie... przestaję kojarzyć co się dzieje... Pamiętam tylko, że to coś co zaginęło się znalazło i tylko głos - podaję morfinę i odleciałam... ocknęłam się, gdy już kończyli mnie "obrabiać"... Byłam ledwo przytomna... zawieźli mnie na salę, gdzie był już Adaś z tatą... i od tego momentu zaczęło się moje prawdziwe życie...

Nie wiem czy któras wytrwałą do końca moich wypocin...

[/color]
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: ~Ania~ w 5 Stycznia 2012, 18:56
Pięknie.. Bardzo wzruszająco!! :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: *Ewcia* w 5 Stycznia 2012, 19:01
Wytrwałam i bardzo się wzruszyłam  :) 
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: gagatka w 20 Stycznia 2012, 00:09
Czytam Wasze opisy i ryczę jak jakaś głupia  :Wzruszony: Niby wiem, na co się nastawiać, ale i tak każdy poród jest inny i wszystkiego się nie przewidzi. Poza tym w domu zostanie "mamusiowa" Łucja i jak tylko sobie o tym pomyślę to już za nią tęsknię... :'(

Wiem jedno musimy dać radę, bo 20 lat w brzuchu dziecię nie będzie siedziało! ;) A kobiety są mega silne i wiadomo, że gdyby to faceci rodzili to przyrost naturalny na pewno byłby ujemny ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: selena w 19 Lutego 2013, 21:35
Będąc w ciąży czytałam Wasze relacje i na wielu ryczałam ze wzruszenia i ze strachu, jak to będzie... Opiszę więc swoją, ku pamięci :-). Może komuś zechce się przeczytać :-)

Termin miałam wyznaczony na 21.11.12r.

16.11.12.
Cały dzień czułam dziwne kłucie z lewej strony brzucha. Na tyle dokuczliwe, że gdy doszły do niego gwałtowne ruchy małego, a zaraz potem spokój, zdecydowaliśmy się z mężem pojechać na ip. Była 21, na izbie dowiedziałam się, że żeby mnie zbadać, muszą mnie przyjąć na oddział...  Lekarz stwierdził 1cm rozwarcia, ktg wykazało skurcze, których nie czułam zupełnie. Poza tym wszystko było w porządku, lekarz powiedział, że to kłucie to taki urok końcówki ciąży, że może tak być... Zaproponował zostanie na noc na patologii - nie chciałam zostawać, zdecydowałam wypisać się na żądanie, chciałam jechać do domu, wyspać się, na wypadek, gdyby za parę godzin miało się rozkręcić... Najbardziej nie chciałam rodzić w nocy. Pojechaliśmy do domu.
Kolejne trzy dni minęły bardzo szybko, ale nic się nie działo.

20.11.12.
Od rana czułam się dziwnie, kilka razy poczułam taki skurcz, jak przed miesiączką (zawsze miałam bardzo bolesne). Zrobiłam obiad, po południu pojechałam na parę godzin do pracy. Skurczy jako takich nie było, od czasu do czasu coś zabolało i lekko stwardniał brzuch.

18.00 - Wróciłam do domu, mąż już był, kończył remontować łazienkę. Zażartowałam do niego, że jutro rodzimy :-D. Weszłam do ciemnego pokoju, mąż nastawił dość głośno muzykę. W radio zaczęła lecieć Lana del Rey, "Summertime sadness", zaczęłam tańczyć, kołysać się, ze śmiechem wspominając, że to podobno może wywołać poród  . Nie zapomnę tej chwili chyba nigdy, podświadomie wiedziałam, że to JUŻ  ;).
Poszłam się wykąpać, w końcu po tylu miesiącach mogłam korzystać z gorącej wody ;D. Zrelaksowałam się, potem zrobiłam kolację i zasiadłam na forum ;D.

20.00 - Zdążyłam zjeść, gdy poczułam, że coś zaczyna mi cieknąć... Zerwałam się z łóżka... Mąż był w łazience, krzyknęłam do niego, że odchodzą mi wody! Zebraliśmy się w 5 minut do wyjścia. Nic mnie nie bolało, idąc do auta myślałam tylko o tym, że już wkrótce będzie z nami nasz synek...

20.30 - Na izbie położna zbadała mnie niezbyt delikatnie, stwierdzając 1,5cm rozwarcia. Zbadał mnie lekarz, zrobił usg, podłączyli ktg, wykazało skurcze, ja zaś czułam taki lekki ból co jakiś czas. Lekarz powiedział, że do rana na pewno urodzę, ale narazie idę na patologię. Męża poradził wysłać do domu, po co ma czekać i się męczyć, lepiej, żeby się przespał. Tak też zrobiłam. Trafiłam na salę, na której była już jedna ciężarna.

22:00 - Umyłam się i położyłam. Położna zrobiła mi zastrzyk rozkurczowy, wbiła w rękę wenflon i podała antybiotyk, ze względu na pęknięty pęcherz płodowy. Byłam o dziwo bardzo spokojna i śpiąca, postanowiłam się przespać, żeby nabrać jak najwięcej sił. Skurcze zaczęły się pojawiać, co jakieś 10 minut, były takie jak miesiączkowe, a do tych byłam przyzwyczajona. Wydawało mi się jednak, że w ogóle nie śpię. Gdy zerknęłam ponownie na zegarek, ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest już 1 w nocy. Skurcze były coraz mocniejsze, zaczęłam chodzić po pokoju.

02:00 - Poszłam do położnej, zbadała mnie, było 2cm rozwarcia. Kazała przyjść za godzinę. Zleciała szybko, chodziłam, siadałam na krześle, skurcze były co 5 minut.

03:00 - Kolejne badanie, znów 2cm, skurcze są już bardzo mocne, położna chciała zbadać mnie na skurczu, ale nie dałam się, za bardzo bolało... Decyzja, idziemy na porodówkę. Dzwonię do męża, niech przyjeżdża. Położna niesie moją torbę, jestem jej za to wdzięczna, bo sama ledwo idę. Wsiadamy do windy, ledwo stoję, widzę siebie w wielkim lustrze, patrzę i nie mogę uwierzyć, że naprawdę rodzę . Droga ciągnie się bez końca, idziemy ciemnymi korytarzami, wszędzie jest cisza. Porodówka okazuje się być pusta, idziemy na salę rodzinną, a na niej - położna z izby przyjęć.  Zwijam się już z bólu, położna podłącza ktg i mówi, że poda mi znieczulenie w kroplówce. Po chwili czuję nieznaczną ulgę.

03:30 - Przyjeżdża mąż, widzę, jak ubiera fartuch i czepek na głowę, myślę sobie, co za czepek?! Po chwili mąż pyta, a gdzie drugi woreczek na buty, okazuje się, że założył go na głowę...  ;D.
Wytrzymuję pod ktg ponad godzinę, pozycja leżąca jest straszna.

04:30 - Przychodzi położna z lewatywą (nie ma co się bać, nic nie boli), później mogę iść pod prysznic... To była najprzyjemniejsza godzina akcji porodowej, siedziałam sobie na krzesełku, mąż obok, żartowaliśmy, gorąca woda łagodziła skurcze. Ze śmiechem powiedziałam, że już wiem, co to tak naprawdę jest sytuacja bez wyjścia...  ;D. I że ja tu zostaję do końca porodu .

5:30 - Po prysznicu kolejne badanie, 4cm, i ktg, położna mówi, że po nim będę mogła pójść na piłkę. Niestety, kolejne wody zaczęły lecieć zielone, resztę akcji spędziłam już na łóżku, na szczęście oparcie miałam wysoko podniesione, nie musiałam tak leżeć. Podłączono oksytocynę, skurcze zaczęły być co 3 min, baardzo mocne, momentami krzyczałam, oddychałam za szybko, zaczęły mi drętwieć ręce. Wtedy trochę wpadłam w panikę, przerażało mnie, że jeszcze tyle przede mną...
Mąż zaczął narzucać mi tempo oddychania, bo oddychałam za szybko. Brał razem ze mną wdech i wydech, trzymał mnie za rękę, podawał wodę, mówił do mnie i uspokajał. Ja spojrzałam na wykres ktg tylko raz, zobaczyłam skurcze trapezowe, w szczycie linia prosta trwała i trwała bez końca...

6:30 - Zaczęłam prosić o jakieś znieczulenie, położna przywiozła butlę z gazem rozweselającym. Przed każdym skurczem miałam brać trzy głębokie wdechy. Minęło pół godziny, mówię, że to nic nie działa, położna na to, że wszystkim działa, a mi nie działa... Później mąż powiedział, że od tego gazu miałam taaakie wielkie oczy  :D . Skurcze trwały po 40-50 sekund, mąż patrzył na ktg i mówił, że się zbliża, mówił też, że już przechodzi, że jeszcze tylko jeden głęboki oddech...

7:00 - 5cm rozwarcia, pomyślałam, że jeszcze raz tyle cm musi się zrobić... Byłam bardzo skupiona na sobie, przestałam reagować na pytania położnych, mąż mówił za mnie. Leżałam, starałam się oddychać, miałam wrażenie, że skurcze są bez przerwy. Najgorsze było to, że byłam tak cholernie śpiąca, pewnie także od oddychania. Pomiędzy skurczami odpływałam, czułam się jak świeżo obudzona z ciężkiego snu... Ciągle ciekły mi wody, było ich baardzo dużo. W końcu powiedziałam, że chcę znieczulenie zewnątrzoponowe, wiedziałam, że teraz jest ostatni moment na nie. Przyszła lekarka, postanowiła przebić do końca pęcherz, nie było tego w ogóle czuć. Zgodziła się na znieczulenie, dała mi coś do poczytania o nim, ale ja już wszystko wiedziałam. Czekaliśmy na anestezjologa, miałam wrażenie, że to trwa wieki. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że za oknem zrobiło się jasno.

07:30 - Przyszedł anestezjolog, był niemiły, mówił że mam współpracować, słuchać go. Odniosłam wrażenie, jakby z łaską przyszedł, z tego co wiem, to w tym szpitalu rzadko stosowane jest to znieczulenie. Większość kobiet nic o nim nie wie i zwyczajnie o nie nie proszą, a położne nie proponują... Osobiście nie znam nikogo, kto je dostał.
Anestezjolog kazał zrobić koci grzbiet, wygięłam się najbardziej jak mogłam, ale tu brzuch, tu skurcz, naciskał mi na ramiona, szarpał nimi, każąc je obniżyć... Nie wiedziałam, o co mu chodzi, przecież robiłam, co kazał... Milczałam, chciałam tylko, żeby jak najszybciej się wbił. Udało się, nic nie poczułam. Po chwili za to poczułam niesamowitą ulgę... Skurcze były, ale słabsze. Zaczęłam odpływać, zapytałam położnej, czy mogę się zdrzemnąć, odparła, że jak najbardziej. Wysłałam męża do pokoiku przy porodówce (byliśmy na sali rodzinnej), żeby też się zdrzemnął. Spałam dobrą godzinę, obudziły mnie coraz mocniejsze skurcze. Znieczulenie było cały czas podłączone kabelkami, jednak według mnie przestało działać, skurcze znów były praktycznie bez przerwy i trwały bez końca...
O 7 była zmiana położnych. Ta, która przyszła, okazała się być przemiłą osobą.

08:00 - Kolejne badanie, 7cm, wkrótce potem 8. Nie czuję już żadnej ulgi, pytam dlaczego, przecież miało mniej boleć... Słyszę, że muszę czuć skurcze, żeby wiedzieć, kiedy przeć. Znieczulenie przyniosło mi na tą godzinę niesamowitą ulgę, dało mi chwilę na odpoczynek, nabranie sił i przede wszystkim uspokojenie się, jednak poza tym rozczarowałam się nim, myślałam, że chociaż zmniejszy ból na trochę dłużej.
Maż mówi, że już niedługo, skurcze są masakryczne, widzę długie poziome krechy na wykresie ktg. Skoro jednak wiem, że wykorzystałam już wszystkie możliwości znieczulenia i nic więcej mi nie pomoże, zbieram się w sobie i zaczynam bardziej skupiać się na oddychaniu. Pomiędzy skurczami była mniej niż minuta, a ja miałam wrażenie, że pomiędzy nimi zasypiam na te krótkie chwile, wydaje mi się, że wychodzę z tej sali... Skurcze mnie otrzeźwiają.

9:00 - Badanie, 9 cm i dosłownie za chwilę jest już 10cm. W tym czasie poczułam kilka skurczy partych. Położna mówi, że zaczynamy przeć. Szybka akcja i okazuje się, że nie umiem przeć... Pomimo, że chodziłam do szkoły rodzenia, popełniam te błędy, o których słyszałam w szkole - nabieram powietrza w policzki jak chomik, zaraz potem wypuszczam, wydaję dźwięki... Zaparłam 3 razy, położna mówi, że będzie z tym problem, żebym przestała, bo za bardzo się zmęczę. I tu jestem jej niesamowicie wdzięczna. Kazała mi ułożyć się na boku, założyła jakąś podpórkę do łóżka i podczas skurczu miałam uginać nogę w kolanie i unosić ją, dziecko miało wtedy więcej miejsca na zejście niżej. Nie miałam siły trzymać nogi w górze, mąż mi ją podtrzymywał. Z każdym skurczem czułam, jak główka dziecka obniża się coraz bardziej, schodząc praktycznie do samego końca. Podobno podczas akcji porodowej nie czuje się ruchów dziecka - ja czułam je do końca.

Ok. 10.20 - W pokoju zrobił się tłum ludzi, zapalono lampę, zaczynamy przeć. Czuję skurcze parte, jest łatwiej. Pierwszy skurcz, położna mnie chwali, że dobrze mi idzie, że widzi główkę. Inna położna nacisnęła mi na brzuch, nie spodobało mi się to... Chwila przerwy i znów, położna krzyczy, że jest pół główki, żebym nabrała powietrza jeszcze raz. Tak robię, zapieram się ...

10.36 - Czuję, jak dziecko dosłownie ze mnie wylatuje, pierwszy krzyk i cisza. Położna mówi do dziecka „No tak ładnie zacząłeś” i klepie je po pupie, dziecko znów krzyczy... Okazuje się, że był dwukrotnie obwiązany pępowiną wokół szyi, stąd te zielone wody. O dziwo jednak ktg ani razu nie wykazało zaniku tętna itp., przez cały czas wszystko było w porządku. Mąż cieszy się, „Udało się!”, mówi, że mnie kocha, tuli moją głowę. Położna każe mi podciągnąć koszulę do góry, kładzie mi małego na piersiach... Wybucham płaczem, mówię „Cześć kochanie, już jesteś z nami...”. Po chwili zabierają go na mierzenie, a męża wypraszają do drugiego pokoju. Położna mówi „No, to teraz łożysko”, ja na to „Będą znów skurcze?!”. Zanim zdążyłam dokończyć zdanie czuję, jak coś ciepłego wypływa ze mnie, położna śmieje się, że już po wszystkim.

Podczas, gdy położna mnie zszywa (wcześniej uprzedziła mnie, że poczuję ukłucie przy podaniu znieczulenia do nacięcia, którego rzeczywiście nie czułam), podają mi wagę (3850g) i wzrost maluszka (57cm). Ja ryczę, przychodzi pielęgniarka z opaską i każe mi przeczytać, czy wszystko się zgadza, śmieje się, że jak ja przeczytam przez te łzy... Po chwili widzę, jak łóżeczko z Adrianem pielęgniarka wpycha do pokoju, gdzie jest mąż i zamyka drzwi. Później mąż pokazuje mi na kamerze te pierwsze chwile z naszym synem .
Przekładają mnie na drugie łóżko i wwożą do pokoju, gdzie są moi mężczyźni. Najlepsze jest to, że praktycznie od razu po porodzie byłam bardzo pobudzona, pełna energii, szczęśliwa, zapewne adrenalina robiła swoje. Stan ten trwał do późnego wieczoru. Matka natura tak to wszystko ułożyła, że pomimo ciężkich chwil porodowych, już po wszystkim mamy siłę i chęć zajmować się naszym dzieckiem...
Spędzamy tylko we trójkę pierwsze 2 godziny, jest to wspaniały czas. Telefony się urywają . Przystawiam maluszka do piersi, popełniam kolejne błędy i w krótkim czasie mam zmasakrowane brodawki... Po 2h przenoszą nas na salę poporodową, jadę na łóżku z synkiem na rękach, zmęczony mąż idzie obok. Na oddziale witają nas położne, pielęgniarki... Czuję niesamowitą radość, że udało się urodzić naturalnie, że wszystko było w porządku i mam już mojego synka przy sobie...

Macierzyństwo jest wspaniałe.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: *Ewcia* w 19 Lutego 2013, 23:19
Po chwili mąż pyta, a gdzie drugi woreczek na buty, okazuje się, że założył go na głowę...  ;D.

Wybacz, ale aż głośno się zaśmiałam  :D :D :D

Piękny opis :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: eovina w 20 Lutego 2013, 07:31
No i się zryczałm  z samego rana. Piękny opis  :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: dziubasek w 22 Lutego 2013, 14:31
Pięknie :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: maggi-80 w 24 Lutego 2013, 10:57
Zryczalam sie jak bobr. Piekny opis.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: lusi251 w 6 Maja 2013, 17:53
ok przyszla pora aby opisac wlasny porod :)

Zaczne od tego, ze mialam dwie skrajne daty porodu, z om 22.01 a z usg 02.02. Na kazdej wizycie kontrolnej mialam stycznosc z innym lekarzem i roznie patrzyli na te daty.. i tak 29.01, we wtorek bylam na kolejnej wizycie.. pani doktor
zbadala szyjke (rozwarcie 2cm) popatrzyla w karte i powiedziala ze tu juz jest po terminie wiec idzie mnie zapisac na wywolanie porodu.
Po powrocie slysze, wywolanie 31.stycznia, prosze przyjsc do szpitala dzien wczesniej o 14 i zaczniemy dzialac..
ja na to: 'to juz jutro!' :) a ona tak patrzy patrzy.. 'faktycznie, wiec zapraszam jutro'.
Zszokowana podekscytowana i szczesliwa zjawilam sie 30.01 w szpitalu, przyjeli mnie, podlaczyli pod ktg, powiedzieli ze sa
skurcze (ktorych nie czulam) i zaprowadzili na sale. Ok 16 mieli mnie zbadac i podac oxytocyne w zelu.. ale przyszla babka
i mowi ze narazie nie ma wolnych porodowek i do 22 nic mi nie zrobia.. ok 22 podlaczyli znow ktg, przyszedl lekarz, zbadal
szyjke i stwierdzil ze nie beda mi nic podawac bo juz nie trzeba.. bo rozwarcie jest 2cm.. moze sie zaczac w kazdej chwili, a jak nie to rano wywolanie. Dali mi pilke do skakania gdybym nie mogla spac :P
wkurzylam sie bo takie rozwarcie bylo tez wczesniej, bylo to wpisane w karte wiec rownie dobrze moglam byc w domu i się
chociaz wyspac, a tak dzieci plakaly, 'obce' lozko i spalam tylko 2godziny.

31.stycznia ok 6 dostalam slodkie sniadanie, ok 7 zaprowadzili mnie na porodowke.. zbadali zrobili wywiad podlaczyli pod
ktg itp.. o 8 przebicie pecherza a o 9 kroplowka na zwiekszenie skurczow.
Towarzyszyly mi 3 babeczki, jedna chyba wazniejsza polozna 'kierowala akcja' druga mloda sympatyczna i trzecia dopiero na
praktykach, glownie mierzyla cisnienie, patrzyla i gadala o Kanadzie ;P

Po kroplowce zaczelam bardzo szybko czuc skurcze, coraz mocniejsze i mocniejsze. Dostalam do dyspozycji gaz do wdychania, a 'w zanadrzu' moglam jeszcze poprosic o znieczulenie domiesniowe lub calkowite -w kregoslup (epidural).
Dostalam tez pilke do siedzenia.. ale wcale mi na niej nie bylo wygodniej i wrocilam na lozko. Po 10 bol byl juz okropny i
poprosilam o epidural, zbadali mnie -rozwarcie 7,5..
i glupi tekst ze nie dostane epiduralu bo nie zdaza mi go juz dac, za szybko idzie akcja porodowa.. poryczalam sie i nawrzeszczalam na babke ze mnie to nie obchodzi niech zaczna to szykowac bo juz nie wytrzymam bolu.. powiedzieli ze moga przygotowac mi zastrzyk domiesniowy i w ogole jesli chce zeby maz byl przy porodzie to JUZ musza dzwonic po niego (bo powiedzialam, ze potrzebuje ok 30min na dojazd) bo wszystko idzie tak szybko ze moze przyjechac po wszystkim.
Szczerze -wahalam sie czy chce aby to widzial.. ale w koncu sie zgodzilam zeby zadzwonili.
Dostalam zastrzyk znieczulajacy.. nie czulam zadnej roznicy szczerze mowiac.. jedyne co nastapilo na pewno to zwolnienie akcji porodowej.. Przyjechal maz.. minela kolejna godzina skurczow.. wyprobowalm chyba wszystkie pozycje na lozku.. najmniej mnie bolalo gdy bylam na kolanach i trzymalam sie oparcia lozka.. ale pozniej nie mialam sily juz tak kleczec..

Ok 12/13 kolejne badanie - 9,5cm rozwarcia i decyzja ze bedzie 'godzina parcia', zabrali mi gaz, podtrzymywali nogi i
pomagali przec przy skurczach.
Szczerze mowiac czulam ulge ze juz moge przec, jakos to rozladowywalo bol.. Maz podtrzymywal mi glowe i tez pomagal przec (przez co pozniej mial zakwasy :D :D )
Ale mala nie chciala wyjsc.. po godzinie parcia oboje bylysmy zmeczone .. przyszla lekarka, zbadala mnie i powiedziala ze nam pomoze - bede przec a ona uzyje 'odkurzacza' (vacuum.. nie wiem jak to sie profesjonalnie zwie po polsku) zeby wyjac
mala.. troszke zeszlo na przygotowaniach fotela sprzetu itd. Przy ktoryms skurczu lekarka 'przyssala' sie do malenkiej, poczulam okropny bol, az krzyknelam .. wtedy pojawila sie glowka.. polozne kazaly przestac przec i oddychac .. a przy kolejnym skurczu i parciu mala byla juz z nami.

Byla 14.24 :) Chwilke pozniej na piersi polozono mi moje malenstwo. Najpiekniejsza na swiecie, kudlata :) wtulona ufnie
dziewczynka. Oboje z mezem uronilismy lezke ze wzruszenia. Byla taka malenka i bezbronna. Nie potrafila zlapac piersi, wiec tylko ja glaskalam i patrzylam jak sie wtula we mnie. Nie mielismy jeszcze imienia.. popatrzyłam na mala i mowie.. a może Klaudia? .. maz pocalowal mnie i przytaknal.. i została Klaudusia :)

Cudowny moment, juz nie liczylo sie ani to ze tak wszystko bolalo, ani to ze musieli mnie sporo zszyc (co tez bolało bo jako znieczulenie dostalam tylko gaz do wdychania), ani to ze dwukrotnie zemdlalam przy probie zejscia z lozka na wozek, przez co dostalam kroplowke i na sale jechalam jakies 1,5godziny pozniej
Malenka byla cala i zdrowa i to bylo najwazniejsze.. wazyla 3,39kg i dostala 10pktow..
i teraz nadal sie tak przytula do maminego cycuszka jak wtedy po narodzinach :-*


Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: selena w 6 Maja 2013, 18:50
Byłaś dzielna :-). U nas to się chyba próżnociąg nazywa. Piękny opis!
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: marta082008 w 4 Czerwca 2013, 14:12
Hej, to i ja napiszę swoją historię porodową :)

W nocy z 14 na 15 maja nie mogłam spać, siedziałam na forum  :P i gadałam z innymi nocnymi markami ;D około godziny 2 w nocy położyłam sie spać, a juz o 2:45 obudziły mnie skurcze. Sądziłam, że jak poprzednio to przepowiadacze, ale dla pewności zmierzyłam trzy, były co 4 minuty. Pomyśłałam, że to zbieg okoliczności, w końcu nie boli tak bardzo, poszłam więc do toalety i ledwo sama z niej wylazłam, okazało się, że jednak bolały ;) Starałam się obudzić męża, ale on stwierdził, że to na pewno nie to, więc poszłam pod prysznic i wtedy byłam juz pewna, że to jednak to. zawołałam go, wreszcie zwlekł się z łóżka, pomógł mi się ubrać, a sam postanowił się wypindrzyć, kiedy zaczął obcinac paznokcie, straciłam wszelką cierpliwość  ::) troszkę niemiłych słów poszło i ruszył się. Do samochodu doczołgałam sie praktycznie na kolanach z pomoca męża, w drodze do szpitala wymiotowałam jak kot, aż wreszcie o 3:45 byliśmy na porodówce, położna zbadała mnie i mówi: "są trzy centymetry, o juz cztery". Ja się wtedy załamałam, wystraszyłam się, że skoro przez tą godzine strasznych bóli i skurczu po skurczu - już nie było przerw - rozwarcie powiększylo sie tylko o cm, od poprzedniego badania, tydzień wcześniej, a po badaniu o kolejny jeden, pomyśłałam, że tego nie wytrzymam.
Położna zapytała mnie o to czy zastanawiałam się o rodzaje znieczulenia i zaproponowała wannę na początek, właściwie chciałam bardzo urodzić w wannie, więc pomyślałam, że to dobry pomysł. W moim pokoju porodowym światła były przygaszone, paliły się świece i domki zapachowe, miało mnie to zrelaksować, ale jak już weszłam do tej wanny i przeżyłam dwa kolejne skurcze, zdecydowałam, że bezwzględnie chce epidural, więc wyciągnęły mnie z tej wanny (oprócz położnej miałam też studentkę, na która się zgodziłam i bardzo się cieszę, bo choć dziewczyna za wiele się na mnie nie nauczyła to umiejętnie trzymała mnie za rękę, za drugą trzymał mąż :) ). Położyły mnie na łóżku i położna zbadała rozwarcie - 6 cm, podłączyła mnie do ktg, skurcze szły jeden za drugim i z pełną mocą, za moment przyszła anestezjolog, zaczęła zadawać mi pytania, a mnie myślałam, że szlak trafi z bólu, powiedziałam, że wszystko wiem i ma mnie kłuć, ona na to, że takie procedury, zaczęła mi mówić jak to znieczulenie będzie wyglądać, a ja mówię, że muszę przeć, sprawdzają rozwarcie a tam 8 cm, po badaniu już 9. No i tyle miałam ze znieczulenia, chcieli mi jeszcze dać gaz rozweselający, ale czułam, że przy takim bólu to mnie tylko dodatkowo wkurzy, poza tym cały czas miałam mdłości. Tak mi minęło 1,5 godziny na porodówce, choć wydaje się jakby to była chwila. No i wtedy zaczęłam przeć, położna przebiła pęcherz, parłam jakieś 20 minut, na leżąco, w kucki, na siedząco, w końcu położna zaprowadziła mnie do toalety, twierdząc, że może pęcherz hamuje dziecko, siku nie zrobiłam i do łózka już nie dolazłam  ::) urodziłam na stojąco, swoją drogą świetna pozycja, choć jej nigdy nie brałam pod uwagę. W trakcie samego parcia w moim pokoju pojawiły sieę tez pielęgniarki, które pomagały mi oddychać. Adaś urodził się o 5:47, po zaledwie 3 godzinach porodu. Okazało się, że to nie pęcherz hamował maluszka, ale on sam, ponieważ urodził się z rączką przy główce. Zaraz po urodzeniu synusia, pomogli położyć mi się na łóżku już z maluszkiem w ramionach, było to za razem niesamowite jak i przerażające, gdyż nigdy wcześniej nie trzymałam noworodka, do tego całego umazanego krwią  ;D
Niestety moja macica odmówiła posłuszeństwa i zaraz po porodzie skurcze się skończyły, a ja zaczęłam mocno krwawić, straciłam 700 ml krwi, dostałam oksytocynę, gdzieś tam w międzyczasie pojawił się lekarz, ktoś mnie zszywał, ktoś mnie podłączał do kroplówek, coś się niby działo, ale ja pamiętam tylko tego maluszka płaczącego na moim brzuchu. Leżeliśmy tak ze dwie godziny, potem zabrali go do mierzenia i ważenia, a mnie przenieśli na czyste łóżko i pomogli się przebrać. Jeszcze parę godzin byliśmy w sali porodowej tylko we trójkę, ktoś tylko co chwilkę do nas zaglądał, dawał wskazówki co do karmienia czy sprawdzał moje krwawienie i kroplówki. Potem przenieśli nas do sali poporodowej, wspólnej z innymi kobietami. Zastanawialiśmy się nad sala rodzinną, ale położna odradziła nam ją przy pierwszym dziecku.

Poród, opieka po porodzie i oczywiście bohater dnia, czyli nasz synuś wynagrodził mi wszelkie trudy i niedogodności ciąży, którą znosiłam ciężko. Jestem bardzo szczęśliwa, że zdecydowałam się rodzic właśnie w tym szpitalu i że trafiłam na tak wspaniałych ludzi, którzy mnie przez to przeprowadzili. Po dwóch dniach byliśmy już w domku.

Kiedy weszliśmy, cały korytarz był obwieszony balonami, na stole w salonie stał bukiet róż, a także hortensja, całkiem spora, bo od dawna marudziłam, że chcę taką w ogrodzie :) Dostałam również złoty puchar  ;D A kiedy położyliśmy maluszka spać, mąż zrobił mi herbatkę i podał tort czekoladowo-wiśniowy - mój ulubiony, własnego wypieku. Okazało się, że mąż to niezły cukiernik :P Więc byłam i wciąż jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie, mam wspaniałego, grzecznego synusia i kochanego męża...
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: selena w 4 Czerwca 2013, 17:07
Fajnie, że tak szybko poszło. I fajnego masz męża, że pamiętał o takich rzeczach :-).

Ja dostałam... wyremontowaną łazienkę  8)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: marta082008 w 4 Czerwca 2013, 18:28
też fajnie ;)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: *Ewcia* w 4 Czerwca 2013, 20:56
Pięknie Martuś :*
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 4 Czerwca 2013, 22:29
pięknie!....i wzruszająco.... aż się przeniosłam wspomnieniami do dnia mojego drugiego porodu....
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: marta082008 w 4 Czerwca 2013, 22:58
Ciekawe ile potrwa mój drugi ::) w okolicach terminu mam już mieszkac w szpitalu ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elisabeth81 w 4 Czerwca 2013, 23:51
Moje oba trwały po 2,5h..
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: marta082008 w 5 Czerwca 2013, 11:11
E, szkoda, a juz myślałam, że kichnę i drugie bobo wyskoczy  ;D
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: lusi251 w 7 Czerwca 2013, 17:00
E, szkoda, a juz myślałam, że kichnę i drugie bobo wyskoczy  ;D

o wlasnie,  to ja tak poproszę :) tak to chętnie :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: lusi251 w 1 Lutego 2016, 00:26
usmialam sie z wlasnego komentarza powyzej.. prawie mi sie spelnilo to zyczenie ;)

weszlam sobie na ten watek, jak co roku w dzien urodzin coreczki.. uronic lezke przypominajac sobie szczegoly jej przyjscia na swiat.. i przy okazji obsmialam sie wspominajac porod drugiej corci.
a, opisze go troszke i zrobie troche kopiuj wklej z tego co pisalam w ciezarowkach, bedzie latwiej wspominac w maju :)

Termin porodu mialam na 26.05.. zupelnie inaczej niz w poprzedniej ciazy nie mialam ciezkiej koncowki- zadnych boli spojenia, ociezalosci, problemow z chodzeniem, odchodzacego czopa. nic. stad bylam przekonana ze jeszcze core przenosze i skonczy sie wywolaniem w czerwcu :P

mylilam sie.
w nocy 23 na 24/maja (nie wiem o ktorej) obudzil mnie krotki ale silny bol. wstalam poszlam do lazienki.. sprawdzilam wkladke-nic, polozylam sie czuwajac.. chyba przysnelam.
obudzil mnie bardzo lagodny skurcz (jak to powiedzialam mezowi 'chyba skurcz', pewna jeszcze nie bylam)
spytalam męża ktora godz. 2.10.. mowie, ze chyba sie cos zaczyna dziac. ide sie ogarnąć..(bylam pewna ze jesli to TO, kolejne skurcze beda co 30min, 20, 15 itp slowem: mam kupe czasu) on zartuje, ze moze skoczy do kuchni po gumowe rekawiczki, haha.
W lazience poczulam kolejny lagodny skurcz. pytam o godzine : 2:12! ..mowie: to niemożliwe.. dzwon po taxi.
maz oczywiście nie zna numeru.. mowie z pamieci.. maz zamawia taksowke a ja ubieram bluzke.. i mam trzeci ale taki silny skurcz ze krzycze i prawie siadam na podlodze.

czuje silne 'parcie na dwojke' lece do wc i krzycze zeby maz dzwonil do szpitala po karetke numer jest w moim telefonie! on biedny juz spanikowany totalnie dzwoni, tam jakies beznadziejne pytania o wiek zony, nazwe kliniki itp bzdety, slysze wszystko bo jestem dwa kroki dalej w lazience (mamy swoja z sypialni) ..jest 'dwojka' ..przypomina mi sie wtedy jakis glupi program z cyklu 'nie wiedzialam ze jestem w ciazy' jak babka idzie kupe i w wc laduje dziecko.. brr,  jest chwila bez skurczu wiec krzycze mezowi zeby podal z szafy i rozlozyl na podlodze jakies czyste reczniki.
za moment kolejny silny skurcz (pamietam mysl: jak to bylo z tym oddychaniem??!! wolno oddychac? wooolno.. piii.. nie da sie!!!) dre sie i pre, bo czuje ze po prostu musze przec! skurcz jest tak mocny ze czuje i widze ze cos mam między nogami.. macam i czuje glowke.. (czarne, twarde i takie gladkie i sliskie w dotyku.. jakby -przepraszam za porownanie- w prezerwatywie).
maz w tym czasie ciagle ze szpitalem na linii, a wlasciwie z karetka bo po wywiadzie uslyszal ze po karetke musi dzwonic pod inny numer bo oni nie maja  ::) wiec sie rozlaczyl.. dzwonil pod drugi nr a tam jakos chyba ta babka ze szpitala tez zadzwonila bo po chwili slyszal znow ja i z nia mielismy relacje na zywo.
krzycze do meza..ze jest glowka! i jednoczesnie mysle.. ale ale wody nie odeszly! zabieram mu tel bo nie zna slownictwa.. mowie ze wody mi nie odeszły..
kobieta ze szpitala mowi ze to w takim razie nie jest glowka i mam sie polozyc na plasko na podlodze, na jakichs recznikach (ha! juz tam byly).. a karetka jest juz w drodze
maz mnie ciagnie za reke bo ciagle siedze na wc (a ja zaczynam panikowac bo mysle ze skoro to nie glowka to moze pepowina wypada czy cos takiego, ze moze to byc niebezpieczne dla malej) jakims cudem i z pomoca meza klade sie na podlodze

przychodzi kolejny silny skurcz i juz jest glowka w pecherzu cala na wierzchu..w calej tej blonie..zgodnie z instrukcja z telefonu oboje probujemy rozerwac pecherz palcami..udaje sie.. czekam moze minute na kolejny skurcz i drac sie pre..
udalo sie. maz wyjmuje(a moze wlasciwie lapie) mala.. jest cala taka w bialej mazi i krwi. przytulam ja do siebie. nie krzyczy! za rada babki z telefonu pocieram ja po pleckach i po chwili jest w koncu krzyk.
wszystko jest we krwi. ostatnimi czystymi  recznikami owijamy mala i czekamy na karetke. rycze jak bobr i sie trzese .. po chwili pytam meza ktora godzina: 2.38 (Oliwce zapisali godzine urodzenia 2:32, tak zanotowala babka ze szpitala. nie moglam w to uwierzyc. zaczelo sie o 2.10.. niemozliwe. pozniej juz w szpitalu zwatpilam czy na pewno zaczelo sie po drugiej? i sprawdzalam zapis polaczen po taxi i do szpitala w telefonie.  jednak na pewno)

jakos chwile pozniej byla karetka.. trzech facetow  ::) glosni tacy, bardzo mili i sympatyczni, ale pamietam ze myslalam zeby mi tylko Klaudii nie obudzili (cala akcje przespala za sciana) Panowie ogarniaja pepowine (maz przecina) i z pomoca jednego pana ubiera malutka (tu troche smiechu bo walizka spakowana w aucie od paru dni wiec stroj na chybil trafil wyszukany i wylowiony z komody) czekamy na lozysko.. siedze na tej podlodze bojac sie ruszyc, przystawiam mala zeby pobudzic skurcze.. pieknie lapie piers (jakby juz jadla od dawna).. za jakis czas udaje sie z lozyskiem.
ubieram sie w pizame i jedziemy z malutka do szpitala. maz zostaje w domu i ogarnia cale pobojowisko (starsza cora na szczescie spala do rana)
w szpitalu sprawdzaja mala, waza i skracaja pepowine. sprawdzaja przywiezione lozysko, podobno jest cale. mnie niestety szyja i troche maltretuja. ale wszystko do zniesienia.
mala lezy mi na piersi i walczy o mleko dzielnie. jest idealna :) kudlatka moja. podaje milion informacji poloznym i lekarzom, bo oczywiscie gdzies zaginela moja teczka. dostaje herbate i tosty.. mniam. (chyba nigdy mi tak tosty nie smakowaly jak wtedy) dostaje jakis zastrzyk na zmniejszenie krwawienia i ok 6 jedziemy na oddzial. mala dostaje wit K i zostajemy same. nie moge sie na nia napatrzec :) jak to sie mowi: w czepku urodzona ;)
cala niedziele rycze jak bobr z emocji.. zasypiam na chwile chyba dopiero po dobie jak mija caly szok..
przed wypisem porobilam sobie zdjecia wpisow w mojej teczce pacjenta - razem z notatkami ekipy karetki itp. na pamiatke. dodatkowo, na pamiatke takze jest do dzis na scianie przy lazience mala plamka po krwi, ktorej mezowi sie nie udalo wyczyscic. (facet z karetki sie oparl czy cos takiego).

dzialo sie

moze nie bylo tak ze kichnelam i juz.. ale w sumie i tak bylo ekspresowo
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: mikoala w 1 Lutego 2016, 00:45
Lusi251 scenariusz prawie jak z jakiegoś filmu!!! 
Najważniejsze ze daliście rade.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: gagatka w 1 Lutego 2016, 14:10
Lusi - mówisz i masz :D

Też mi się skojarzyło z jakimś filmem albo myślałam, że na końcu będzie "... i wtedy się obudziłam" :P
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: *Ewelina* w 24 Kwietnia 2016, 11:28
Poród express, przyjeli mnie o 21:23, na badaniu mialam juz 8 cm, jeszcze usg a ja bóle takie ze musieli mnie na wóżku zawieść na porodówkę. I sie zaczeło. Nie zdąrzli mi nic podać ani oxy ani gazu bo chcialam bardzo, 3 kobietki  z nami, ja 1 rodząca na porodówce. No i 21:43 wyszedł. Nawet mnie nie nacinali. Potem 2h w sali sam na sam z S i Wiktorem :) i na oddział... S pojechał do domu ok 24. Mówi ze wszystko widział, trochę sie blady zrobił ale dał rade, trzymal mnie za rękę.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Megumi w 17 Maja 2016, 09:22
Nie chciałabym, aby mój mąż był ze mną na porodówce. 
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Ewelina_Michał w 17 Maja 2016, 09:32
Nie każdy chce, ale są i tacy, którym to zupełnie nie przeszkadza i nie widzą innego miejsca dla siebie jak zaraz przy rodzącej partnerce. Mój mąż np. totalnie nie nadaje się na uczestnictwo przy samym fakcie. Bardziej bym się o niego martwiła, że mi tam zemdleje. Przy pierwszym porodzie był chwilkę przy drzwiach (był zakaz wstępu na oddział) jak jeszcze chodziłam z kroplówką. Potem byłam już sama i powiem, że mi to odpowiadało bo chciałam się skupić. Teraz kiedy planowana jest kolejna cesarka chciałabym mieć poczucie, że jest gdzieś blisko i że zaraz po wszystkim będzie obok mnie.
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: marta082008 w 1 Czerwca 2016, 22:45
Lusi, co za historia, no pieknie :)
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: selena w 2 Lipca 2016, 20:53
Opisałam pierwszy, opiszę i drugi  :).

Pierwszego syna rodziłam całą noc, teraz bardzo chciałam, żeby się zaczęło rano. Udało się :-).
Wiedziałam, że urodzę trochę wcześniej, czułam toi rzeczywiście, Maks przyszedł na świat 9 dni przed terminem.

W piątek cały dzień chodziłam ze skurczami co pół godziny, co 20  minut. Wieczorem wzięłam gorącą kąpiel, przeszło. W nocy znów pojawiły się rzadkie skurcze. W sobotę od rana co 20 minut, czasem rzadsze. Wieczorem były co 10, wzięłam kąpiel, już myślałam, że będziemy się zbierać, naszykowaliśmy torby, ale pojawiły się dwa skurcze co 40 min i ustały... Była 22, zarządziłam spanie. O 3 w nocy obudziły mnie skurcze. Spałam z telefonem, mierząc czas - przez godzinę były co 10 minut. Po 4 wstałam, poszłam do toalety, zauważyłam trochę krwi i poleciało trochę wód. Obudziłam męża i zaczęliśmy się zbierać. Zadzwoniłam po mamę, miała przyjechać do Adriana.

Po 5 byliśmy na izbie przyjęć, gdzie położna zbadała mnie i stwierdziła... 4 cm rozwarcia! Nie mogłam w to uwierzyć. Skierowano mnie jeszcze na patologię, gdzie odbyło się badanie, usg  i godzinne ktg, podczas którego miałam może ze 3 skurcze... Lekarz stwierdził, że to normalne, że szpital tak działa uspokajająco i że zaraz na pewno się rozkręci. O 7 trafiliśmy na porodówkę, na szczęście sala rodzinna była wolna. Znów ktg, lewatywa, po niej nasiliły się skurcze. Była 7.30, położna kazała mi poczekać pół godziny z prysznicem, domyślałam się, że to dlatego, że o 8 przychodziła zmiana...  ::). Jakoś wytrwałam i pod prysznic. Wcześniej zapowiedziałam, że będę chciała zzo, jednak panie stwierdziły, że jak jest już 4 cm, to może szybko pójść i zobaczymy po prysznicu. Ponad 40 min siedziałam pod gorącą wodą - ponownie uważam, że jest to najprzyjemniejszy moment porodu, nie licząc przyjścia na świat dziecka  ;D. Woda wspaniale łagodziła bóle. Humor nam dopisywał, nie moglam uwierzyć, że jest tak jak chciałam, że rodzę w dzień  ;D. Bałam się caly czas, żeby nie było więcej jak 5 cm rozwarcia, bo wtedy nie chcieliby mi dac znieczulenia. Po prysznicu badanie - 4,5 cm. Lekarka przebiła mi pęcherz, zleciła badanie rozwarcia za kolejne pół h. Bóle były już nie do wytrzymania. Znów badanie - 4,5cm, mąż się śmiał, że się zablokowałam, żeby tylko dostać zzo. Czekaliśmy jeszcze na wyniki morfologii i jest decyzja, dostanę zzo. Do 10 czekaliśmy na anestezjologa i były to straszne 2 godziny - trochę sobie popłakałam, nie mogąc się go doczekać. W tym czasie na sali obok było słychać,że przyszła para rodzić. Mąż na to do mnie - trzeba pilnować dziecka, żeby nie zamienili   8). Po godzinie jednak dziewczynę cofnięto na patologię, miała za rzadkie skurcze.

W końcu przyszła babka i pielęgniarka anestezjologiczna. Chwila moment i zzo podłączone - na szczęście, bo w tym czasie był skurcz za skurczem i anestezjolog chwaliła, że taka ładna czynność skurczowa. Zzo zaczęło działać bardzo szybko, skurcze zrobiły się krótsze, bardziej znośne. Panie były bardzo miłe, co zauważyłam, gdyż anestezjolog (facet) przy pierwszym porodzie na mnie krzyczał, że nie umiem zrobić kociego grzbietu, że mam się nie ruszać na skurczu itp. Podziękowałam paniom i powiedziałam tą historię z pierwszego porodu, na co pani doktor, że one są w końcu kobietami i rozumieją, żaden chłop nie zrozumie...  ;D. Do męża żartowały, ze na mecz wieczorem zdąży, położna na to, że wg niej nawet na obiad zdąży. Pół godziny i badanie - a tam 7cm. Byłam w szoku. Kolejne pół h - 9cm. Anestezjolog zajrzała i nie mogła uwierzyć, że ja tu rodzę,  bo byłam taka spokojna i się śmiałam. Położna zaczęła wszystko szykować, za chwilę powtórzyła badanie, pełne rozwarcie. Tymczasem ja nie czułam partych, za pierwszym razem tez czulam je na samym końcu. Podłączono oksytocynę i po chwili poczułam parte. Bóle zrobiły się straszne, położna zobaczyła główkę i powiedziała "dla mnie do parcia, spróbujemy". Byłam przerażona, bo nie czułam takiego ucisku jak z Adim, wtedy wyraźnie czulam napierającą główkę i Adi wyszedł na dwóch skurczach, teraz bałam się, że dziecko jest może wyżej i będą mi kazały przeć i przeć... tymczasem 3 skurcze, wyszła główka i zaraz cały Maks. Nie mogłam w to uwierzyć, że tak szybko poszło! Była 12.20. Położyli mi Maksa na piersiach, przybiliśmy sobie z mężem piątkę  ;D. On przeciął pępowinę. Wyszło łożysko, mąż poszedł z dzieckiem, a ja sobie płakałam z radości :-). Podczas gdy położna mnie zszywała ucięłyśmy sobie pogawędkę na temat tego, ile się teraz dzieci rodzi, że dużo chłopców...
Bardzo przeżywałam, że się udało, że tak jak chciałam, że szybko. Cały poród byłam bardzo świadoma, nawet przy bólach nie miałam tej paniki, co przy pierwszym porodzie. Prawdę mówią, że drugi poród jest łatwiejszy :-).
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: elemelka w 2 Lipca 2016, 21:48
Selena super, że udało się tak jak chcialas ;) tak piszesz o tym zzo, że jak jakimś cudem będę w 3 ciazy to biorę znieczulenie  ;)
dla mnie ból po odejściu wód nie do opisania choć też 2 poród lżejszy i latwiejsxy
Tytuł: Odp: NASZE PORODY..czyli co? jak? kiedy ?i czemu tak bolało:)....
Wiadomość wysłana przez: Justys851 w 18 Lipca 2016, 14:57
Selena fajnie, że tak gładko poszło  ;)
jestem ciekawa jak u mnie by było tym razem sn  :P ale nie ma co gdybać  ;D