To teraz czas na mnie.
W nocy z 19 na 20 października zaczęłam odczuwać skurcze. Jednak nieregularne, bo raz co 15min, potem co 8, 6, znowu co 15, 12... Nie były też one na tyle silne, zebym pomyslała, że coś naprawdę się zaczyna. Obudziłam się ok. 8 rano, skurcze ciągle się pojawiały (choć tak naprawdę to nie spałam prawie całą noc, liczyłam odstępy między skurczami). Zadzwoniłam do swojego gina, powiedziałam co jest grane. Kazał wziąć 2xnospę forte i 2xmagnez i jak nie przejdzie do godz. 13 to mam jechać na Izbę Przyjęć do szpitala. We wtorki mój lekarz przyjmuje w Chojnie, więc nie było Go na miejscu. Skurcze niby ustały... Niby, bo jak się pojawiały, to naprawdę rzadko - co ok. 40-50min. Ale wtedy juz były dość silne. Zadzwoniłam do męża, powiedziałam co jest grane. Nie przejął się zbytnio, uważał, że na pewno przesadzam. O godzinie 13 zadzwoniłam do gina, kazał jechać na IP, żeby sprawdzili co tam się dzieje, zrobili KTG. Poinformowałam teściową, żeby przyjechała po Szymcia, spakowałam resztę rzeczy do torby i czekałam. Teściowa przyjechała ok. 14:30. Skurcze były wtedy co ok. 15min. Wsiadłam w auto i pojechałam do szpitala (mam 5min drogi). Nie sądziłam, że w ten dzien urodzę. Bardziej myslałam, że może dadzą mi coś na zatrzymanie i poleżę trochę w szpitalu. Kiedy przekroczyłam próg IP, byłam już pewna że to się stanie dziś... Nie wiem czemu, ale tak czułam. Czekałam na swoją kolej do przyjęcia, skurcze zaczęły być coraz częstsze. Kiedy położna mnie przyjmowała, odstępy były już co jakieś 7min. Poczekałam na lekarkę, jakieś 10min, zbadała mnie - 3cm rozwarcia, szyjka długa na 0,5cm - hasło - dziś rodzimy, może Pani dzwonić po męża. Była godzina 16. (4dni wcześniej rozwarcia było 0,5cm, szyjka miala 1,5cm). Zadzwoniłam po Kubę, mówię Mu że może przyjeżdżać, bo dziś urodzę. Poszłyśmy jeszcze na usg, wyszlo, że Mała waży 2402g, i jest bardzo mało wód płodowych. Dr pow - dobrze że Dzidzia pcha się na świat bo prawie nie ma wód...
Posżłyśmy na porodówkę. Tam położne zdecydowały, że mam się jeszcze położyć na salę przedporodową, bo skurcze co 7min. Ja mówię, że co 7min były jak mnie przyjmowały na IP, teraz to są gdzieś co 3min. Jednak poszlysmy na salę przedporodową, połozna podłączyła mi KTG, wenflon, pytała się różne rzeczy. Zorientowała, że mam już bardzo częste skurcze i w rozmowie z drugą położną postanowily, że bezsensem jest żebym tu leżała, że mam już tak żywą akcję porodową, że mogę spokojnie iść na porodówkę. Poinformowały mnie, że będąc po CC mogę odmówić porodu SN. Ja powiedziałam, że chcę spróbować sama. Połozna była zdziwiona. Spytałam dlaczego się dziwi... Powiedziala, że różnie może byc... Że np. przy 10cm rozwarcia może tak mnie boleć macica, że konieczne będzie cięcie... Wtedy zwątpiłam, skurcze już były tak silne i częste, że sama nie wiedzialam czego chcę. Wtedy przyszedł lekarz, powiedział, żebym spróbowała, że dam radę urodzić sama, że CC to operacja itp. itd. Od razu otrzeźwiałam, przecież zawsze marzyłam o tym, żebym mogła urodzić sama.
Przyszła połozna, zrobiła mi lewatywę. Była godzina 17, kazała pochodzić po korytarzu i o 17:40 się umyc. Ciągle czekałam na męża. Chodziłam po korytarzu, skurcze były już co 1min. Oczywiście jak za pierwszym razem miałam bóle krzyżowe... Masakra. Ale dzielnie masowałam sobie plecy. Patrzę na zegarek - 17:39 - wchodzi mój mąż, ja w trakcie skurczu, On zdziwniony - Ty tak już??? Nie wierzył do konca, że dziś rodzimy

Dałam Mu kluczyki od auta, żeby przyniósł moją torbę. Poczekałam jeszcze jakieś 5min, Kuba wrócił i pomógł mi się umyc. Na porodówce położyłam się ok. 17:55. Skurcze były już bardzo silne, słyszałam jak w sali obok kobieta rodzi, krzyczy. Spojrzeliśmy sobie z mężem w oczy z przerażeniem... Przyszedl lekarz ok 18:25, przebił mi pęcherz, pomasował szyjkę (ałaaaaaaaaaaaaaaa), mówi że 7cm rozwarcia. Myślę sobie - o mamoooooooooo, jeszcze 3mc nie dam rady... Już nie chcę... Już nie mogę... Powiedziałam nawet to na głos, że nie dam rady... Lekarka ktora mnie przyjmowala na IP, stała przy mnie cały czas, gladziła mi rękę i powiedziała, że na pewno dam radę, że pięknie mi idzie. Po dwóch skurczach poczułam, że muszę przeć. Powiedziałam to położnej. Ona mówi, żebym nie parła na siłę. Ja mówię, że muszę. Zbadala mnie, 9cm rozwarcia. Już nie mogłam powstrzymać parcia... Połozna ubierała się w pośpiechu. Mówi: przyj, teraz, pięknie Ci idzie. Mąż przytrzymywał moją nogę z jednej strony, lekarka z drugiej. Po chwili położna mówi: jest główka... Mój mąż zrobił wielkie oczy, pielęgniarki się z Niego zaśmiały, miał ponoć tak śmieszną minę

Położna mówi: Jeszcze trochę poprzyj, rodzi się ciałko... Po chwili poczułam jak Niunia wypływa ze mnie i ląduje na moim brzuchu... Godzina 18:35... Niesamowite, cudowne uczucie... Mówię do męża - zobacz ma nosek jak Szymus...

Pytam się Go też- dziewczynka? A On - nie wiem, nie widzialem

Lekarka szybko sprawdziła i mowi: Dziewczynka

Nasza mała królewna...Zaczęła tak smiesznie kwilić i szukac cycusia

Nie chciało urodzić się łożysko, dostałam oxytocynę i czekaliśmy. Ponoć przy tak szybkim porodzie może się tak zdarzyć. Poczekaliśmy z 10min, ciągle nic. Przyszedł lekarz (ten sam który namawial mnie na poród SN) nacisnął 3razy na mój brzuch, myślałam, że skręcę się z bólu... Jednak ciągle nic. Lekarz na chwilkę wyszedł, wrócił i znów nacisnął, tym razem mocniej i łożysko się urodziło. Jako że troszkę pękłam i odrobinę mnie nacięli to musiałam być szyta. W tym czasie zabrali Malutką do mierzenia i ważenia. Ciekawa byłam ile waży, mierzy, co z Nią ogólnie bo przecież to wcześniaczek. Jak dr mnie zszyła (troszkę to trwało), przyszła jakaś pielęgniarka mnie umyć i przebrać. Ona mi powiedziała że z Małą wsio ok, waży 2720g i mierzy 52cm, dostała 8-8-9pkt Abgar. Że jest bardzo duża jak na ten tydzien ciąży

Po chwili przyszedl mąż z Niunią na rękach i dostawilam Ją do cycusia. Jadła chyba z godzinę. w tym czasie wszystkich powiadomiliśmy, że Olenka przyszła na świat. Była to ogromna niespodzianka, bo każdy spodziewał się tej nowiny pod koniec listopada

Ja po porodzie czuję się super, w ogole nie ma porównania do samopoczucia po CC. Od razu smigałam, nic mnie praktycznie nie bolalo, nie ciągnęło. Rewelacja

Jak wszyscy wiemy - dziecko samo decyduje kiedy chce przyjść na świat... Najważniejsze, że Oleńka jest zdrowa, silna... I wierzę w to, ze tak juz pozostanie
