W trakcie przygotowań przez ten cały rok, miałam różne wyobrażenia jak to będzie, czy się będę denerwować, czy wszystko się uda tak jak zaplanowałam, czy pogoda będzie ładna. Przejmowałam się bardzo i włożyłam w to mnóstwo pracy, często gęsto bywało trudno, bo przecież załatwialiśmy wszystko na odległość. Dwa tygodnie przed weselem już byliśmy w Polsce i plan zakładał, że góra w tydzień uda nam się wszystko załatwić, bo przecież zostały same drobiazgi do dogrania, a te kilka dni przed wielkim wydarzeniem spędzimy na odpoczynku, delektowaniu się emocjami i naszą miłością. Plan był dobry, ale nie wyszedł jak wiecie z mojej relacji z przygotowań. Im bliżej tego dnia tym bardziej byliśmy zmęczeni, wkurzało nas że załatwienie drobiazgów zabiera nam więcej czasu niż te najważniejsze rzeczy jak kościół, sukienka i garnitur.
Z ulgą przyjęłam więc fakt, że ten dzień tuż tuż. Odliczaliśmy już praktycznie godziny.
W piątek rano pojechaliśmy do hurtowni po kwiaty do dekoracji kościoła. Byliśmy już tam wcześniej zorientować się w cenach i rodzajach kwiatów więc wiedzieliśmy już co brać. Jednak nie obyło się bez niespodzianek, bo okazało się, że nie mają paprotek i takich ładnych liści podobnych do filodendrona. Pani jednak wskazała nam drugą hurtownię, całkiem niedaleko, podjechaliśmy tam, weszliśmy i okazało się że mają dużo piękniejsze kwiaty i liście. Kurczę, żałowałam, że większość już kupiłam w tamtej hurtowni. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem, dokupiliśmy tylko jeszcze liście i paprotki i pojechaliśmy do Deco Mariage po dekoracje, kotyliony i księgę gości.
Było około 11:00 kiedy podjechaliśmy pod salon. Już chcemy otwierać furtkę a tu.... zamknięte. Patrzę ze zdziwieniem, że w środku się nie świeci światło, nikogo nie widać. O cholera!

Sklep otwarty od poniedziałku do piątku od godziny 12:00! Szlag by trafił, będziemy musieli czekać tu godzinę?? Nie zdążymy zawieźć kwiatów do kościoła, bo pani Marysia, pani kościelna, miała być tylko do godz. 12 w kościele, a potem od 16:00, a w tym czasie mieliśmy kończyć dekorować sale. Ale ja tak łatwo się nie poddaję. Pomyślałam, że skoro ten sklep jest praktycznie w domku jednorodzinnym to ktoś musi tu również mieszkać. Zadzwoniłam na podany na szyldzie numer i na nasze szczęście pani odebrała, wyjaśniłam sprawę i powiedziała, że nie ma sprawy, za chwilę zejdzie. Ha! Dobra nasza!

Pani faktycznie za pięć minut wyszła z domku obok, otworzyła dla nas sklep i wydała dekoracje. Szczęśliwi pojechaliśmy do Gryfina.

Dobrze jest, jedna rzecz odfajkowana, teraz trzeba było wziąć te wszystkie dekoracje, kwiaty na stoły w restauracji, stroik na nasz stół oraz kosze dla rodziców. Zawieźliśmy to wszystko do restauracji do Chojny, zrobiliśmy dekoracje za młodymi i ok. 16.30 byliśmy z powrotem w domu, bo brat był umówiony z panią Krysią od samochodu. Na 18:00 poszliśmy do tej nieszczęsnej spowiedzi, która zepsuła nam humory.

Pod kościołem pogadaliśmy chwilę z Met i Marcinem a potem poszłam do księdza proboszcza, poprosić go, żeby powiedział na mszy coś indywidualnego o nas, o naszej miłości i nie tykał problemów politycznych, katastrof i wszelkich nieszczęść tego świata jak to on czasem ma w zwyczaju. Spotkała mnie miła niespodzianka z jego strony, bo powiedział, że się postara, nie kręcił nosem, a nawet śmiał się z tego, jak powiedziałam że ma tendencje do dramatyzowania

Zadzwoniłam jeszcze do Pana Darka, który załatwiał nam skrzypka, powiedział że mam się niczym nie martwić, że dogadają się z chórem i organistką kto co ma śpiewać i grać. Spieszę tu wyjaśnić, że moja mama również śpiewa w tym chórze i było mi ogromnie miło jak się dowiedziałam, że zadeklarowali się zaśpiewać na naszej ceremonii

Wieczorem odbyła się rodzinna narada wojenna, zadania zostały przydzielone, umówione kto, o której, gdzie i z kim ma jechać, kto będzie dekorował klatkę, kto pojedzie po mój bukiet do kwiaciarni do Szczecina i inne szczegóły.
No i się wszyscy rozeszli. Ja jeszcze się krzątałam po domu, przygotowywałam różne drobiazgi do wzięcia na następny dzień, mój strój na poprawiny, który powiesiłam sobie w pokrowcu na drzwiach mojego pokoju, żeby nikt go nie zapomniał i położyłam się spać.
W głębi serca bardzo się denerwowałam, nie mogłam zasnąć, myślałam o tym, żeby tylko wszystko się idealnie udało, żebym się nie pomyliła przy składaniu przysięgi. Dla pewności powtórzyłam sobie kilka razy na głos jedną frazę „...oraz, że cię nie opuszczę, oraz, że cię nie opuszczę, nie opuszczę.... „ itd. żeby zobaczyć jak to brzmi i czy można łatwo przez pomyłkę dodać literkę „d” przed słowem „opuszczę”. Bardzo chciałam, żeby ceremonia wyszła z klasą i żeby wszyscy oniemieli jak zobaczą nas, pięknie udekorowany kościół i jak usłyszą te piękne, rzewne skrzypki oraz nasze słowa przysięgi wypowiadane w majestacie, wyraźnie, głośno i z miłością w głosie. Tak, ceremonia w kościele liczyła się dla nas najbardziej. Z takimi właśnie myślami zasnęłam.
W sobotę wstałam tak jakby to był zwykły dzień, dalej nie docierało do mnie, że to już dzisiaj. Był słoneczny, ale rześki poranek, taka pogodę lubię i miałam nadzieje, że utrzyma się przez cały dzień. Parę minut po godz. 8.00 miała po mnie podjechać teściowa, bo na 9:00 byłyśmy umówione do fryzjera i makijażystki na Beżowej. Z nerwów nie mogłam nic zjeść, tylko wypiłam łyka herbaty. Byłyśmy 10 minut przed czasem. Salon był jeszcze zamknięty. Pospacerowałyśmy chwilę przed salonem, teściowa się pyta czy się denerwuje i wtedy zorientowałam się, że stres, przynajmniej ten zewnętrzny zaczyna odpuszczać, byłam nawet w dobrym humorze, zadowolona i bardzo ciekawa jak to się wszystko potoczy. Za kilka minut siedziałam już w salonie i zaczynała się praca nad moją fryzurką.
Muszę tu wtrącić pewną uwagę, otóż wybrałam ten salon nie tylko z racji dobrych opinii o nim, profesjonalnej strony internetowej ale również dlatego, że mieli możliwości przyjąć mnie, moja mamę i teściową w jednym czasie na fryzurę i makijaż. Przynajmniej tak się rysowała sprawa w momencie, kiedy umawiałam się z paniami w kwietniu. Niestety, okazało się tydzień wcześniej, podczas fryzury próbnej, że nie będzie takiej możliwości, bo aktualnie jest tylko jedna pani fryzjerka

Moja mama zdecydowała więc, że ona załatwi sobie we własnym zakresie fryzjera, bo po co ma tracić czas jeżdżąc do Szczecina, czekając nie wiadomo ile czasu w salonie, aż pani po kolei załatwi mnie, ja i teściowa. Było mi strasznie przykro, bo to właśnie najbardziej mamie chciałam zafundować dobrego fryzjera i makijażystkę. Odpuściłam jednak pod wpływem dość sensownych argumentów, że mama chciała być na miejscu w razie pojawienia się pierwszych gości.
Przypomniałam pani fryzjerce o poprawkach, które miała wziąć pod uwagę czesząc mnie w dniu ślubu, m.in. to, że kok ma być trochę niżej i że ma coś wykombinować z ukryciem grzebyczków od diademu i pani zaczęła działać. W międzyczasie teściowa się nudziła, bo wg planu miała być czesana przez drugą fryzjerkę jednocześnie, ale wymyśliła, że pójdzie kupić jakieś ciastka, żebym coś przekąsiła, bo nic przecież nie jadłam. Chwilę później znowu się zaczęła nudzić i podchodziła do mnie kilka razy pytając się czy aby zdążymy, bo to tak długo trwa, a jej jeszcze nie zaczęli robić. Powiedziałam spokojnie, że zdążymy, chociaż już mi się ciśnienie podnosiło i zaczynała mnie denerwować, bo to ja powinnam być uspokajana w tym dniu, a nie odwrotnie

Na szczęście w międzyczasie jak ja weszłam pod suszarkę, pani poprosiła ją na fotel i przestała panikować.
Siedząc pod suszarką napisałam do naszej Metuś smska z pytaniem jak się czuje, czy się wyspała i czy ma stresa. Tak tak, Metuś, myślałam o Tobie cały czas

Za chwilę mój jeszcze nie mężuś zameldował mi wykonanie kilku zadań, które miał załatwić. Poszedł uczesać się do mojej bratowej i kupił szampany - nagrody do konkursów. O ile do tej pory wykazywał się ogromnym spokojem i opanowaniem to na moje pytanie czy ma stresa odpowiedział dziwnie załamującym się głosem „nnieee, skąd” Aha!

Mój przyszły mężuś zaczyna się łamać. Oby nie wpadł w panikę, nie zestresował się za bardzo i nie płakał przy ołtarzu jak mnie zobaczy bo wtedy ja się rozkleję całkowicie i będą mieli w kościele pokaz wyjców
Próbowałam zarazić go swoim względnym spokojem i podtrzymać na duchu, chociaż sama w głębi serca czułam, że mój spokój i opanowanie to tylko zewnętrzna, krucha powłoka.
Fryzura powoli się robiła, ale niestety pani nie zastosowała się do mojej sugestii, żeby trochę obniżyć upięcie, było już jednak za późno na zmiany. Problem natomiast pojawił się przy umiejscawianiu diademu, ponieważ widać było grzebyki a ona jakoś nie miała pomysłu aby je ukryć, chociaż szczerze liczyłam na to, że jak idę do profesjonalnego salonu to już nie będę musiała się denerwować przy czesaniu. W końcu pani zaproponowała żeby je usunąć z diademu. No tak, tylko w jaki sposób skoro to jest przytwierdzone nitami. Na szczęście pani z recepcji wykazała się niezłym sprytem i determinacja i usunęła grzebyki.
Efekt końcowy był zadowalający, aczkolwiek nie powalił mnie na kolana. Moim zdaniem za bardzo byłam ulizana po bokach i włosy były spięte za bardzo w gore zamiast poziomo, naturalnie układając się w kierunku upięcia. Jedynym plusem było to, że tak mocno mi ściągnęła te włosy do tylu, że miałam przy okazji naturalny lifting

Po fryzjerze podeszłam do kosmetyczki, gdzie pani kończyła już malować teściową. Wszystko szło zgodnie z planem. Jeszcze tylko mój makijaż i fruuu do domku.
Teściowa po makijażu wyglądała jak odmieniona, delikatny ale bardzo profesjonalny makijaż modelujący twarz, ukrywający niedoskonałości, po prostu nie ta kobieta! A już tym bardziej na ta, co była rok wcześniej na weselu swojej córki. Jak dobrze, że ją namówiłam na inną fryzjerkę i profesjonalny makijaż. To nie jedyna rzecz, na którą ją namówiłam. Grzecznie kazałam sobie pokazać w czym idzie na ślub i poprawiny i zobaczywszy to co wybrała, przeraziłam się

Biała bluzka i spódnica! Nie, no trzeba było coś z tym zrobić, więc namówiłam ją na przejażdżkę po sklepach i wybraliśmy z Matem bardzo ładny kolorystycznie dopasowany komplecik. Nie powiem, w efekcie prezentowała się gustownie i z klasą.

W niecałą godzinkę i ja byłam już umalowana i potraktowana fixatorem, żeby makijaż nie spłynął pod wpływem wrażeń, być może łez oraz pocałunków gości. Z makijażu byłam bardzo zadowolona, twarz wymodelowana, makijaż delikatny ale wyrazisty i świetlisty.
Około 13:30 przyjechałam do domku, wchodzę a tam niespodzianka!

Moja Aldonka już przyjechała, kochana koleżanka spod Wrocławia. Uściskałyśmy się, z nadmiaru wrażeń o mało się nie poryczałam, ale zrobiłam wszystko żeby się powstrzymać, bo wiedziałam, że jak raz zacznę to już będę ryczeć przy każdej okazji.
Druga niespodzianka leżała na stole. Mój bukiet i butonierki! Nie miałam pojęcia jak będzie wyglądał, oprócz tego, że miał być z bluszczem i storczykiem phalenopsis. Był piękny ale zupełnie inny niż nakreśliłam go florystce.
Aldonka pobiegła do fryzjera, a ja próbowałam coś zjeść, żeby nie burczało mi w brzuchu podczas mszy. Zdołałam zjeść tylko kromkę chleba z masłem i wypić herbatkę, bo niczego innego nie mogłabym przełknąć. Ubrałam białe rajstopy, których nie znoszę, bo moje nogi wyglądają w nich jak biała kiełbasa na święta wielkanocne

ubrałam pas do pończoch, a właściwie mama musiała mi go zapinać, bo przez te cholerne tipsy czułam się jak w bokserskich rękawicach. Potem nałożyłam halkę od sukienki, biustonosz, narzuciłam białą bluzeczkę z krótkim rękawem i czekałam już tylko na pana kamerzystę, bo miał być przed 14:00 u mnie.
No to czekam. Chodzę po domu szeleszcząc halką i wygłupiając się przed lustrem. Nawet ciekawie wygląda połączenie bluzeczki z halką. Wyszłaby z tego ciekawa kreacja ślubna

Nudzę się

Zadzwoniłam do Mateusza, nie odbiera. Pewnie kamerzysta kręci jego ubieranie. Nudzę się

Podglądam komedię domową z udziałem mamy i taty, którzy biegają w te i z powrotem, wyrzucając sobie jakieś pretensje o nie zawiązany krawat, o coś co leży nie tam gdzie trzeba, o mało nie doprowadzając do kłótni. Ci to zawsze sobie znajdą porę do reminiscencji ze swojego, wbrew pozorom, szczęśliwego pożycia. Uspokoiłam ich w porę i dalej się nudziłam.
Pomyślałam sobie, że fajnie by było jakby kręciło się tu trochę gości. Świadkowej z bratem jeszcze nie było, Aldonka dalej u fryzjera, smutno jakoś. Szczerze mówiąc czułam się trochę zawiedziona postawą rodziny, nie pierwszy i nie ostatni raz w ciągu całego wesela, jak się potem przekonałam. Ale było jak było. W końcu przyszedł kamerzysta, moja świadkowa z mężem i moja bratanica, która miała nieść obrączki na poduszce. Ależ pięknie wyglądała ta moja chrześnica.

A tu mój mężuś w pełnej gotowości bojowej


Ubrałam się do kamery, powtórzyliśmy po kilka razy ujęcia z zakładania welonu, pierścionka zaręczynowego, butów, okręciłam się kilka razy i już, gotowa. Za chwilę zrobił się jakiś rumor przy wejściu i poczułam jak serce mi wali jak młotem.
To On! Już idzie do mnie! Mój przyszły mężuś wyglądał tak zabójczo, tak elegancko, że aż mi dech zaparło. Podał mi mój bukiet, pocałowaliśmy się, a ja przypięłam mu butonierkę.


Nadszedł czas błogosławieństwa. Stanęliśmy przed rodzicami, najpierw podszedł do mnie mój tata, uśmiechnięty, dumny i pobłogosławił nas. Kątem oka widziałam jak moja mama zaczyna dziwny taniec, przestępując z nogi na nogę, machając rękami i spoglądając w sufit. Oho! Będzie ryk!

Następnie pobłogosławiła nas mama Mateusza, również uśmiechnięta, chociaż bardzo przejęta. Przyszedł czas na moją mamę, która była już w kulminacyjnym punkcie swojego dziwnego tańca. Głos jej się łamał, chociaż powiedziała wszystko do końca, jednak ja w połowie po prostu przyciągnęłam ją do siebie i mocno przytuliłam

Po błogosławieństwie znowu nastąpiło małe zamieszanie, bo wychodziliśmy już do kościoła. A tu świadek podchodzi do mnie z rozpiętą koszulą i krawatem i głosem niezdarnego dziecka pyta: „zawiążesz mi krawat, bo mi się ręce trzęsą”


Ktoś jeszcze zapytał co ma mi wziąć do samochodu, powiedziałam, że wszystko jest przygotowane u mnie w pokoju w reklamówkach i zaczęliśmy schodzić na dół pięknie udekorowaną klatką schodową. Wyszliśmy z klatki a tam..... pierwsza brama!

Sąsiadka, która dwa tygodnie wcześniej brała ślub zrobiła nam pierwszą bramę. Złożyli na życzenia, „żeby nie tylko oni mieli tak dobrze” i kazali wypić zawartość kieliszków. Ja trafiłam na sok z cytryny a Mateusz na miód. Ale się skrzywiłam, widać to na filmie. Zapłaciwszy promilowy okup, zostaliśmy wypuszczeni i mogliśmy wejść do samochodu. Łatwo powiedzieć - wejść. W moim przypadku raczej adekwatne są słowa wpakować się, upchać nogą i szybko zamknąć drzwi, żeby nic nie wypadło


Chwilę jeszcze pozowaliśmy panu kamerzyście i cały orszak ruszył pod kościół.
C.D.N