ROZDZIAŁ SZÓSTY - coponiektórzy
Na naszej uroczystości nie mogło być babci. Leży w szpitalu, patrzy przed siebie, pluje grysikiem.

Wiadomo - przykro mi było, kiedy odmówiła przyjazdu na ślub i wesele dobra kumpela. Jeszcze smutniej zrobiło mi się, kiedy podobnie postąpiła moja ciocia. W sobotę na tydzień przed weselem mama odważyła się powiedzieć mi, że wujek nie pojawi się na uroczystości. Popłakałam się, ale cóż - człowiek ma 86 lat i 4 lata w Auschwitz w swojej biografii. Coraz bardziej doceniać zaczęłam tych, którzy bezinteresownie pokonać mieli czy 50, czy 200, czy nawet 650 kilometrów.
W poniedziałek, 25 czerwca, ostatecznie zaklepaliśmy liczbę osób i noclegów.
Później okazało się, że zabraknie jeszcze dziadka Daniela.
Kolega nas pocieszył mówiąc, że w dzień jego ślubu kumpel napisał ... na gadu gadu, że nie da rady się pojawić. To trzeba mieć tupet! Na pewno nie mniejszy, niż dwójka moich kolegów, którzy wiedzieli od października o dacie ślubu, a w ten dzień, tak, 30 czerwca napisali smsa, że nie mają jak dojechać z Warszawy!!!! (pociągi do BB są dwa razy dziennie + do Katowic co godzinę, a stamtąd co chwilę do BB).
Cóż... nawet się nie przejęłam nimi. Miałam swój dzień, swój własny świat, którego nikt mi nie był w stanie naruszyć.
Jak już Wam wcześniej wspomniałam, w czwartek przyleciała z Bologni Jessica. Kumpela wprawdzie nie zaproszona, ale chciała. Czemu nie?
W piątek miałam jej trochę dość, bo ja zdenerwowana, a ona swoje gada i gada i gada. Głowa pękała. A ta gada. Przełączyła jej się jakaś faza na przyjaźń, ludzi, których trzeba z życia wyeliminować, którzy spokój mącą. Przyznałam jej rację, zapewne nie raz, ale myślami byłam już hen hen, daleko od niej.
Zastanawiało mnie czasem, jak wytrzymuje na upale w kurtce, wcale nie cienkiej, kozakach i wełnianych skarpetach!
Podczas pobytu u kosmetyczki wysłałam Jessicę do sklepu po wodę mineralną dając jej 50 zł, które... wydała na chleb (jakby u mnie w domu nie było), salami (jakby u mnie w domu nie było), nóż (

), paczkę ręczników papierowych (...)
Wychodząc od kosmetyczki marzyłam o chwili spokoju w domu, ale jeszcze okazało się, że Jessica nie ma lakieru do paznokci (kupiłam jej dwa - ona nadal nie miała naszej waluty), zmywacza, szamponu, odżywki... dobrze, że suszarki do włosów nie zażyczyła sobie. Nie narzekałam za bardzo, sama mnie kiedyś super ugościła, a teraz była u mnie.
Potem zaczęła mnie już wkurzać na dobre - nie chciała wyjść z pokoju przywitać się z rodzicami Daniela tłumacząc, że we Włoszech przyjaciele nie mogą być w domu, kiedy gości się rodzinę... (heh???) i że czuje się nie na miejscu. W końcu ją wyciągnęłam, tata Daniela się z nią przywitał... i okazało się, że za mocno ją za rękę ścisnął i panna musiała siedzieć z okładem z lodu!
Już miałam jej dość! Ale odwieźć do hotelu chciałam dopiero, kiedy moja siostra przywiezie ciocię, która także w hotelu nocować miała.
Jessica poszła spać.
Obudziłam ją około godziny 21 czy 22 nawet, zaproponowałam kolację mówiąc, że w hotelu dopiero śniadanie dostanie, ale odmówiła. No i tak - 15 minut później umierała z głodu, a ja zamiast zostawić ją w pokoju i wrócić jeździłam po Szczyrku szukając pizzerii. Potem ponarzekała, jak to długo czekać trzeba na pizzę, według niej bowiem, we Włoszech dostaje się od ręki.
No, ale wreszcie!!! Udało się Jessicę zostawić w pokoju. Moja ciocia umówiła się z nią na następny dzień na śniadanie i że spędzą go razem aż do ślubu. Na ślub i wesele opiekę nad gościem zaoferowała przyjaciółka mówiąca po włosku. Może opieka to za dużo powiedziane, ale chciałam, żeby Jessice opowiedzieć o niektórych zwyczajach ślubnych w Polsce.
Po życzeniach po naszej ceremonii spostrzegłam, że Jessicy nie było w kościele. Pomyślałam, że może nie chciała, bo nie zna języka... Wydawało się, że wszystkiego po pannie spodziewać się można. Nie jest to grzeczne, tym bardziej, że ceremonia taka piękna była, a poza tym J. obiecała sfilmować naszą przysięgę.
Na obiedzie weselnym też się nie pojawiła. Zaczęło mnie to zastanawiać. Moja przyjaciółka zdecydowała się iść po J. do jej pokoju i... natknęła się na nią przy recepcji. Jessica robiła awanturę obsłudze. Za co? Już nikt nie wie. W każdym razie spakowała się, kazała zawołać sobie taksówkę, taksiarz przyjechał, a ta stwierdziła, że nie ma kasy. Taksiarz zaoferował jej, że ją zawiezie na dworzec za niższą stawkę, czy nawet za darmo, ale ona już była w innym świecie chyba, drac się tym razem na moją ciotkę, że ta nie przyszła po nią na ślub.
Daniel wkroczył do akcji, już po opłaceniu zmarnowanego czasu taksówkarza, i dowiedział się od naszego niesfornego gościa, że to wszystko moja wina, bo ja się z nią umawiałam, że przyjdę po nią o 16.30 i razem pójdiemy do kościoła... SIC?

??
Ciotki dwie cały dzień obskakiwały ją, chciały ją zabrać do fryzjera, ale już z samego salonu uciekła mówiąc, że jest zmęczona. Chciały zabrać ją na spacer, ale jej było za daleko. Itd.
W końcu, po wielu, bardzo różnych wersjach, wielu dziwnych historiach, Jessice obsługa zaniosła weselne jedzenie do pokoju!
Ja nie miałam ochoty się z nią widzieć. Nie zdenerwowałam się. Zbyt wiele radości we mnie było, bym mogła dać się ponieść nerwom.
Dopiero na następny dzień poszłam do niej pogadać. Zaoferowałam, że przedłużymy jej pokój do poniedziałku, żeby nie musiała znowu u nas w domu się męczyć w towarzystwie rodziny, a w poniedziałek razem pojedziemy do Warszawy i tam odstawię ją na lotnisko, jak było w planach. Ale ona nie chciała. Powiedziała, że nie ma już jedzenia i musi opuścić hotel. Mi w końcu nerwy puściły i nakrzyczałam na nią, jak może tak się zachowywać, niech zastanowi się nad tym, co robi, co mówi i dlaczego odtrąca swoich przyjaciół. Powiedziałam, że wygląda mi to na chorobę psychiczną i powinna się poważnie sobą zająć.
Ona mi tylko spokojnie odpowiedziała, że nic ode mnie nie chce.
Potem, wyjeżdżając z hotelu widziałam ją idącą w kierunku centrum, z bagażami, a jak się później okazało, również z hotelowym kluczem, za który musieliśmy uiścić opłatę.
Wychodząc z kościoła spostrzegłam, że moja kumpela, niegdyś bliska bardzo przyjaciółka i obowiązkowo towarzyszka na każdą imprezę, siedzi z chłopakiem pod kościołem i palą sobie fajki. Przykro mi się zrobiło, że nawet na te 45 minut nie potrafiła wejść do kościoła. Uznałam również stroje jej i jej chłopaka za brak szacunku wobec mnie. Ale z innej strony... to właśnie Dorota. Na przekór wszystkiemu.
Nie poczekała aż rodzina pierwsza złoży nam życzenia. A ja najpierw mamę chciałam przytulić, nie ją i jej chłopaka w przepoconym podkoszulku i bojówkach.
No, ale to oni. Tacy są i już.
Z zespołem weselnym umówiliśmy się, że grają po naszym pierwszym tańcu i do rana robia sety 6-kawałkowe, a potem 5-10 minut przerwy i z powrotem na scenę. Przecież nikomu się nic nie stanie, jak chwilę odetchnie nie słuchając muzyki. A i oni non stop nie dadzą rady.
No i właśnie podczas pierwszej przerwy Dorota zaczęła się wydzierać 'chcemy muzykę!'. Po drugiej przerwie poszła... opieprzyć orkiestrę, że nie grają. Sama poszłam ich przeprosić, a Dorotę uspokoić tłumacząc jej, że nie może być muzyka non stop. Po pierwsze ze względu na starsze osoby, po drugie, chwilę czasem trzeba odetchnąć i dotyczy to tak samo nas jak i zespołu, a po trzecie, czasem przecież można porozmawiać, a nie wiecznie tańczyć. Jej to nie przekonało, powiedziała, że na każdym weselu muzyka gra non stop i chce pogadać z moim tatą. Ostrzegłam ją, że nie jest to najlepszy pomysł, ale podeszła do niego, a on ją opieprzył i poprosił o odpowiednie zachowanie.
Dorota sobie przygruchała jakąś dziewczyneczkę, osobę towarzyszącą kolegi i razem postanowiły działać w, ich zdaniem, słusznej sprawie. A jak działania te nie dostały poparcia ze strony wszystkich innych, świetnie bawiących się gości, zaczęly na korytarzu przebijać balony, niszczyć dekoracje itd.
Z poręczy przy schodach Dorota zerwała firankę i chciała przyczepić mi ją do włosów mówiąc, że każda panna młoda powinna mieć welon. Powiedziałam, że mi się nie podobają welony, to raz, a dwa, żeby nie niszczyła mi fryzury. Na to ona 'no bardziej nie da ci się już jej zniszczyć!'. Nie miałam ochoty już z nią rozmawiać.
Potem stojąc na korytarzu wołała mnie, kiedy szłamz łazienki, ale odpowiedziałam jej, że przecież gra muzyka i idę się bawić. Popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem i to było moje, ostatnie zetknięcie się z nią.
Wszyscy inni bawili się świetnie. Dziewczyny, moje przyjaciółki zadedykowały nam taką masę piosenek! Tyle życzeń! Potem wszystkie opowiadały jak leczyły w niedzielę i poniedziałek obolałe stopy. Te osoby po raz kolejny pokazały, że są tymi, na które zawsze mogę liczyć - i w szczęściu i w nieszczęściu.
Podobnie jak rzeszowska ekipa Daniela. Jestem im wszystkim bardzo wdzięczna... Hmmm, nawet wdzięczna nie muszę być, bo z ust wielu wielu osób padają słowa, że takiego wesela jeszcze nie przeżyli.
Orkiestra zagrała specjalnie dla nas, starych metalowców, wiele kawałków Metallicy, Dżemu, Doorsów, Beatlesów.
Naprawdę się postarali. Gitarzysta i szef grupy to ojciec mojej kumpeli, z którą znamy się ponad 20 lat. Pamiętał, że jako 10-latka uwielbiałam Take That i kawałków tego zespołu nawet nie zabrakło! Po prostu super!