Opisałam pierwszy, opiszę i drugi

.
Pierwszego syna rodziłam całą noc, teraz bardzo chciałam, żeby się zaczęło rano. Udało się

.
Wiedziałam, że urodzę trochę wcześniej, czułam toi rzeczywiście, Maks przyszedł na świat 9 dni przed terminem.
W piątek cały dzień chodziłam ze skurczami co pół godziny, co 20 minut. Wieczorem wzięłam gorącą kąpiel, przeszło. W nocy znów pojawiły się rzadkie skurcze. W sobotę od rana co 20 minut, czasem rzadsze. Wieczorem były co 10, wzięłam kąpiel, już myślałam, że będziemy się zbierać, naszykowaliśmy torby, ale pojawiły się dwa skurcze co 40 min i ustały... Była 22, zarządziłam spanie. O 3 w nocy obudziły mnie skurcze. Spałam z telefonem, mierząc czas - przez godzinę były co 10 minut. Po 4 wstałam, poszłam do toalety, zauważyłam trochę krwi i poleciało trochę wód. Obudziłam męża i zaczęliśmy się zbierać. Zadzwoniłam po mamę, miała przyjechać do Adriana.
Po 5 byliśmy na izbie przyjęć, gdzie położna zbadała mnie i stwierdziła... 4 cm rozwarcia! Nie mogłam w to uwierzyć. Skierowano mnie jeszcze na patologię, gdzie odbyło się badanie, usg i godzinne ktg, podczas którego miałam może ze 3 skurcze... Lekarz stwierdził, że to normalne, że szpital tak działa uspokajająco i że zaraz na pewno się rozkręci. O 7 trafiliśmy na porodówkę, na szczęście sala rodzinna była wolna. Znów ktg, lewatywa, po niej nasiliły się skurcze. Była 7.30, położna kazała mi poczekać pół godziny z prysznicem, domyślałam się, że to dlatego, że o 8 przychodziła zmiana...

. Jakoś wytrwałam i pod prysznic. Wcześniej zapowiedziałam, że będę chciała zzo, jednak panie stwierdziły, że jak jest już 4 cm, to może szybko pójść i zobaczymy po prysznicu. Ponad 40 min siedziałam pod gorącą wodą - ponownie uważam, że jest to najprzyjemniejszy moment porodu, nie licząc przyjścia na świat dziecka

. Woda wspaniale łagodziła bóle. Humor nam dopisywał, nie moglam uwierzyć, że jest tak jak chciałam, że rodzę w dzień

. Bałam się caly czas, żeby nie było więcej jak 5 cm rozwarcia, bo wtedy nie chcieliby mi dac znieczulenia. Po prysznicu badanie - 4,5 cm. Lekarka przebiła mi pęcherz, zleciła badanie rozwarcia za kolejne pół h. Bóle były już nie do wytrzymania. Znów badanie - 4,5cm, mąż się śmiał, że się zablokowałam, żeby tylko dostać zzo. Czekaliśmy jeszcze na wyniki morfologii i jest decyzja, dostanę zzo. Do 10 czekaliśmy na anestezjologa i były to straszne 2 godziny - trochę sobie popłakałam, nie mogąc się go doczekać. W tym czasie na sali obok było słychać,że przyszła para rodzić. Mąż na to do mnie - trzeba pilnować dziecka, żeby nie zamienili

. Po godzinie jednak dziewczynę cofnięto na patologię, miała za rzadkie skurcze.
W końcu przyszła babka i pielęgniarka anestezjologiczna. Chwila moment i zzo podłączone - na szczęście, bo w tym czasie był skurcz za skurczem i anestezjolog chwaliła, że taka ładna czynność skurczowa. Zzo zaczęło działać bardzo szybko, skurcze zrobiły się krótsze, bardziej znośne. Panie były bardzo miłe, co zauważyłam, gdyż anestezjolog (facet) przy pierwszym porodzie na mnie krzyczał, że nie umiem zrobić kociego grzbietu, że mam się nie ruszać na skurczu itp. Podziękowałam paniom i powiedziałam tą historię z pierwszego porodu, na co pani doktor, że one są w końcu kobietami i rozumieją, żaden chłop nie zrozumie...

. Do męża żartowały, ze na mecz wieczorem zdąży, położna na to, że wg niej nawet na obiad zdąży. Pół godziny i badanie - a tam 7cm. Byłam w szoku. Kolejne pół h - 9cm. Anestezjolog zajrzała i nie mogła uwierzyć, że ja tu rodzę, bo byłam taka spokojna i się śmiałam. Położna zaczęła wszystko szykować, za chwilę powtórzyła badanie, pełne rozwarcie. Tymczasem ja nie czułam partych, za pierwszym razem tez czulam je na samym końcu. Podłączono oksytocynę i po chwili poczułam parte. Bóle zrobiły się straszne, położna zobaczyła główkę i powiedziała "dla mnie do parcia, spróbujemy". Byłam przerażona, bo nie czułam takiego ucisku jak z Adim, wtedy wyraźnie czulam napierającą główkę i Adi wyszedł na dwóch skurczach, teraz bałam się, że dziecko jest może wyżej i będą mi kazały przeć i przeć... tymczasem 3 skurcze, wyszła główka i zaraz cały Maks. Nie mogłam w to uwierzyć, że tak szybko poszło! Była 12.20. Położyli mi Maksa na piersiach, przybiliśmy sobie z mężem piątkę

. On przeciął pępowinę. Wyszło łożysko, mąż poszedł z dzieckiem, a ja sobie płakałam z radości

. Podczas gdy położna mnie zszywała ucięłyśmy sobie pogawędkę na temat tego, ile się teraz dzieci rodzi, że dużo chłopców...
Bardzo przeżywałam, że się udało, że tak jak chciałam, że szybko. Cały poród byłam bardzo świadoma, nawet przy bólach nie miałam tej paniki, co przy pierwszym porodzie. Prawdę mówią, że drugi poród jest łatwiejszy

.