Postanowiłam skrobnąć jeszcze ciutkę o nas
A mianowicie historię naszego poznania już pisałam... Kiedy się zaczęliśmy spotykać w moim życiu był przede wszystkim Piciul ale również to co jest przełomem w życiu młódki wybierającej się na studia czyli MATURA ...
Ale od początku.. kiedy się poznaliśmy ... należało jakoś chłopa rodzinie przedstawić...a ponieważ on jest o 7 lat starszy ode mnie ... no to powiem szczerze pietra miałam... bo jak na to rodzice zareagują... ( w sumie między moimi rodzicami jest 11 lat różnicy... ale wiadomo ich jedyna , wypragniona córeczka to się na nią chucha i dmucha ... i prowadzi ostrą selekcję tego co do domu przyprowadza)

. Ale udało się... pewnego razu gdy Piciul do mnie przyjechał... postanowił mnie odprowadzić pod same drzwiczki domku ... co bym w trakcie drogi klatka schodowa - parter nie zabłądziła .... i jak moja mamulla ujrzała go w drzwiach ( a że BAAAARDZO gościnna z niej duszyczką) wciągnęła go na kolację... potem Piciu pojechał do swojego domciu

( ja jeszcze wtedy mieszkałam w Środzie Wielkopolskiej a on w Poznaniu - jakieś 40 km. Od siebie) a ja znalazłam się pod obstrzałem pytań.... kim jest, co robi, jak się poznaliśmy... itd., itp. Z mamusią było akurat pół biedy... gorzej było z tatusiem... ten to wszystkich moich „byłych” najchętniej postawiłby pod jedną ścianą i zasypał toną węgla

( górnikiem jest ). Podchodził do Piotra... ostrożnie... bardzo ostrożnie... chcąc sprawdzić co z niego wylezie. Za każdym razem jak Piciu przyjeżdżał ( a było to co weekend ) wyjeżdżał około 1 - 2 nad ranem bo nie mogliśmy się sobą nacieszyć ... kiedy pierwszy raz Piciu pierwszy raz u nas został na noc ( doskonałym pretekstem do tego był remont w jego domciu) to kazano nam spać oddzielnie a ja spalam w pokoju mojej (niestety już świętej pamięci) babci, która stała na straży....
Z babcią to były jeszcze inne przeboje.... np. snuła podejrzenia, że skoro Piotrek przyjeżdża tylko na weekendy to pewnie w Poznaniu ma jakaś inną.. a mnie traktuje jak odskocznię... ogółem z mamą miałyśmy dużo śmiechu z tego....
Ale wracając do tematu... po mojej maturze ( zdanej pomyślnie ), odebrawszy indeks na uczelnię... wpadliśmy na pomył, że skoro przeprowadzam się na studia do Poznania to moglibyśmy zamieszkać razem... ja się wyprowadzam od rodziców.. ( to był pomysł moich rodziców, że w trakcie studiów mam mieszkać w Poznaniu bo na pewno nie pozwolą mi dojeżdżać) a Piciu wyprowadzi się od swojej mamy....
I tu natrafiliśmy na ruch oporu...

stworzony przez moich rodziców wspólnie i wcale nie słabszy stworzony przez jego mamusię...
Dziękuję mojemu tacie, że obdarzył nas takim zaufaniem i powiedział, że jeśli mam się sparzyć to na własnej skórze, a zabronić mi nie może, bo nie chce mieć świadomości , że przez niego straciłabym miłość swojego życia ( może troszkę na decyzję taty wpłynęło to , iż Piciu to branżowiec... tzn. też górnik a o swoich trzeba dbać

)Ze strony mojej przyszłej teściowej... spotkaliśmy się ( a w szczególności ja i moja rodzina - bo to w końcu wszystko moja wina w jej mniemaniu) z dezaprobatą słowną...

nie będę tu nic cytować... bo co było a nie jest nie pisze się w rejestr, powiem tylko tyle, że przy wszystkich możliwych rodzinnych świętach... nasłuchaliśmy się o naszym wspólnym mieszkaniu, a ja spotykałam się z pytaniami, „czy w ogóle mam zamiar skończyć te studia” .
Zacisnęliśmy zęby i brnęliśmy dalej... po pewnym czasie krzyki sprzeciwu ucichły , do czasu, aż się nie zaręczyliśmy to chyba była kolejna szpila dla teściowej, która chyba obawiała się o stratę syna. Jej reakcja na to, że się zaręczyliśmy była... żadna... siedziała w swoim fotelu i niewzruszona bez żadnego słowa komentarza gapiła się w telewizor...
Moi rodzice przyjęli to entuzjastycznie... cieszyli się, że podejmujemy jakieś kroki w naszym Wspólnym życiu. Pomimo zaręczyn dokładnego terminu ślubu nie ustalaliśmy... Do czasu aż pojechaliśmy na ślub Piotra kolegi i w drodze powrotnej Piciu powiedział „pobierzmy się!” no szczena mi opadła... cieszyłam się jak kretynka....

no to postanowiliśmy ustalić datę... poprosiłam Picia o podanie numeru dnia... on powiedział, że 07. no to skoro dzień był siódmy to ja miesiąc dorzuciłam tez 07. Piciu miał wybrać rok... 2007 i tak powstało 07.07.2007 sprawdzam w kalendarzu ... a to .. SOBOTA!!!! Z tak przygotowaną datą pojechaliśmy najpierw do moich rodziców i przy rodzinnym grillu postanowiliśmy oznajmić co zaplanowaliśmy... dobrze, że się nie zadławili.... ale miny mieli zdziwione... potem się ucieszyli...( tata powiedział mi , że mam jego błogosławieństwo i że on jeśli chodzi o Piotra to mi na drodze nie stanie, bo widzi, że chłopak ma plany, ma ambicję, dobrą pracę i że mu na mnie zależy) i zaczął się temat remontu domu... na przyjazd weselników.... tak więc do tej pory jesteśmy w ferworze walki z mieszkaniem ... ale jakoś idzie.... jeśli chodzi o teściową to wylewności się nie spodziewaliśmy i jak się okazało dobrze bo byśmy się rozczarowali... przyjęła do wiadomości i zaakceptowała.
Teraz jako niedługo państwo B. Musimy mieć gdzie mieszkać, a poza tym jak długo można mieszkać w wynajmowanym.... więc zakupiliśmy z Piciakiem działkę i tworzymy właśnie u architekta projekt naszego gniazda....
Z tym wszystkim mamy urwanie głowy.... ale będę bardzo szczęśliwa jak to wszystko zakończy się sukcesem....
Z teściową się uspokoiło... Piotra rodzina też przycichła... za to moja zaczęła coś przeburkiwać... (tzn. NIE moi rodzice... tylko reszta rodziny) ze za młodo wychodzę za mąż itd., itp. a jak dla mnie powód jest jeden... że jeszcze nie pożenili swoich dzieci... a mnie trafiło się jak ślepej kurze ziarnko ...
Poza tym my planujemy spędzić życie ze sobą, a nie z nimi...
Ale się straszliwie rozpisałam.... ale przynajmniej wiecie teraz, że pomimo tego iż może teraz to wszystko pięknie wygląda ... momentami nie było łatwo....