c.d. Piątek 01.07.2011r.
Skoro decyzja została podjęta, że do szkoły nie jade, wpadłam na pomysł że chcę iść na solarium, bo akurat byliśmy w pobliżu

Poszłam, poleżałam, odpoczęłam

ale 10minut szybko minęło więc ubrałam się raz dwa i wychodząc z solarium zaszłam do mojej fryzjerki bo te budynki są obok siebie.
tak ogólnie to poszłam się spytać czy ma jakiś pomysł na mnie

bo ja praktycznie NIC

dała mi więc kilka grubych gazet z fryzurami...
oglądam i oglądam...

obejrzałam wszystko już ona się mnie pyta "jak tam?"

a ja super wiedząca czego chce stwierdziłam że nic mi się nie podoba

na tyle fryzur

powiedziala zebym jeszcze w domu pomyslala i jak cos zebym zdjecie wzięła na jutro.
i poszłam.
PM się naczekał w samochodzie biedak, ale nawet nie krzyczał

pojechaliśmy do domu, bez spowiedzi

tzn. on do swojego domu, a ja do swojego.
miałam jeszcze trochę roboty.
- musiałam ostatecznie rozsadzić gości swoich.
- spakować rzeczy na jutro zeby zabrac.
- dokończyc kilka zawieszek na wódkę.
- powiązać kokardki na wódkę na bramy.
- i ta nieszczęsna spowiedź.
i wiele, wiele innych rzeczy, których już w tej chwili nie pamiętam, ale wiem ze bylo tego znacznie więcej

czas leciał nieubłaganie

połowa piątku za nami a roboty jeszcze tyle.

pierwsza rzecz to rozsadzilam gości, w koncu

patrze na zegarek tu przed 17

poszlam więc pomagać mamie robić ozdobę ktora byla na bramie przed domem.
jak juz wszystko powiązałysmy to zadowolone idziemy do domu...

moja mama patrzy na zegarek a tu 17:45.

i mowi "kur** mać to już ta godzina?

"
ja tak patrze

a ona mowi ze na 18 jest msza za dziadka w 4 rocznice smierci.

calkiem o tym zapomnialam, bo wczesniej myslalam ze nie pojde, bo przeciez do szkoly miałam jechac.
ale teraz to juz musialam, bo spowiedzi przecież dalej nie miałam...
no to szybko brudna w czyste ciuchy wskoczyłam i do kościoła...
całą drogę szłam w skupieniu i powtarzałam sobie moje grzechy

i modłiłam się żeby nie spowiadal proboszcz

wchodzę do kościoła, patrze kolejka jak za Komuny po chleb, no nic... muszę czekać.
dalej nie wiem jaki ksiądz.
ja już spocona ze strachu, grzechy powtarzam, gorąco mi się robi...
patrze do kościoła wchodzą mlodzi księża.
no to myślę: " skoro oni są tu, to w konfesjonale jest ten dziad proboszcz..."

już myslałam że ktorych z nich wejdzie do tego drugiego konfesjonału, ale dupa zimna.
postali i poszli do zachrystii...

ja już cisnienie 200/300

i nastąpiła moja kolej...

mam wraznenie ze cała spowiedz na jednych oddechu mowiłam.
cala się spociłam, rece mi się trzęsly, ze z wrazenia ledwo co pokute uslyszałam (aha, przypomnialo mi się wlasnie że jeszcze jej nie odprawiłam

)
gdy skonczyl, chcialam odebrac karteczke ale powiedzial ze juz u niego moze ona zostac.
no to jeden problem z glowy na sobotę.

gdy poszłam do ławki, zaczełam się rozbierać z kurtek, bluz i takich tam.

byłam cała mokra

msza poszła sprawnie, ja się już z mamą cieszę że do domu a tu nagle patrze a wszyscy klękają i jakaś litania będzie...

normalnie szok przezylysmy z mamą.
bo siedzialysmy w takich ławkach na koncu bez oparcia i tam trzeba klękać na gola podlogę.
kolana nam po prostu odpadaly...

po 1,5 godzinnej wizycie w kosciele czas do domu.
cala rodzina poszla do babci na jakiego grila ale mi się nie chcialo patrzec na kuzyna ktory z powodu ze nie bedzie dla niego hotelu odmowil nam we wtorek przed slubem.

a po drugie to i tak Artur już jechal od siebie bo mielismy zaladowac wodkę i soki i pojechać do lokalu.
wieć tym bardziej nie mogłam iść o babci.
Artur zaczepil przyczepkę, pozniej swiadek, moj szwagier no i Artur nosili to wszystko z piwnicy.
ale jak pomyslelismy ze pozniej to wszystko rozladowac trzeba, napompowac dodatkowo balony do balona strzelającego i rozstawić winietki to trochę czasu zejdzie.
mowimy niech Artur dzwoni do swiadkowej niech dupe ruszy i niech jedzie na kobylankę bo trzeba pomoc.
ja i Artur już wyjechalismy z ta przyczepką.
samochod ledwo zipiał, bo to stary Artura siostry.
jechalismy 60km/h

swiadek ze szwagrem mieli wyjechac znacznie pozniej niz my

po drodzę przpomniało mi się ze miałam wziąć 10 tys. na zaliczkę.
no to dzwonie do brata (swiadka) czy juz wyjechali.
on mowi że wyjechali...

i mu mowie ze chyba musi wrocic do domu po kasę, która jest w kopercie w komodzie przy witrynie, z prawej strony, na gónej połce od góry wsadzona pod ręcznikami

powiedział "no dobra".
po chwili dzwoni moja siostra z zapytaniem gdzie jest kasa

calkiem spodziewałam się telefonu od kogoś, bo wiedzialam ze nie zrozumie za pierwszym razem

znaleźli

ja z Arturem zajechałam za ten czas do Wenusa.
zanim Artur nakęcił przyczepką, kelnerka nam otworzyła zaplecze itd. chłopaki już byli.
po 10 minutach przyjechała łaskawie swiadkowa ze swoim najcudowniejszym i najlepszym na swiecie facetem.
on pomogł nosić.
jak juz skonczyli to idziemy wszyscy na salę porozstawiać winietki itd.
wchodzimy i patrzymy

a tu sloly nie są jeszcze porozstawiane.
więc winietek nie mozna rozlozyc.
no to ja się wzięlam za liczenie stolow i co się okazało?
że nie mogą być tak rozstawione jak ja myslałam, bo nie zmieszczą się w ten sposób.
myslalam ze umrę, bo przecież goście byli już usadzeni...

no to zaczęliśmy kombinować jak ustawić stoły.
swiadkowa jak zaczeła wymyślać to myslałam że zaraz się rzucę na nią i jej kudły wyszarpie!

wielka organizatorka się znalazła!

no ale w koncu wymyslilimy układ i zamiast naszego stolu i dwoch dlugich ( U ) bedzie nasz i cztery krotsze na gosci ( IIII ) .
no to ja już wkurw**** siadłam z boku, oblozylam się kartkami i chciałam na nowo porozsadzac gosci.
chlopaki ( Artur, swiadek i szwagier) zabrali się za balon strzelający.
a super swiadkowa siadla na drugim koncu sali na kolanach swojemu facetowi ( tak jakby nie bylo gdzie siedziec ? ) i siedziała.
ja jak to zobaczylam to znowu cisnienie mi idiotka podniosla.
po chwili się laskawie pyta czy mi pomoc w czyms

ale nie chcialam jej pomocy, bo wolalam sama się nad tym skupić.
ale chopakom nie podeszla i nie pomogla pompowac tych malych balonikow.
pozniej wyskoczyla z zapytaniem " bede tu jeszcze potrzebna?"

rece mi opadły...

Artur mowi no siedz, bo nie wiem jeszcze. a jak chcesz to chodz balony pompuj.
udała że nie slyszly?

10 minut minęlo ona znowu: "bede tu jeszcze potrzebna czy mozemy jechac?"
cycki mi opadly...

ja do niej: "możesz jechac".

siedzi dalej.
chlopaki się wku*wiali bo nie wychodzilo im te wkladanie malych balonow do tego duzego...
ja się wku*wiam bo nie wychodzi mi rozsadzanie.
świadkowa się mizia z najlepszym facetem na swiecie.
po chwili kolejne pytanie z jej mordy: "to co, mogę jechać? bo i tak nie jestem tu potrzebna."
kolejna część ciała mi opadła, czyli dupa...

ja:" JEDŹ! nie bedziesz potrzebna!"
zabrala się i pojechała.
my pobylismy tak jeszcze z 15 minut.
wszyscy się poddalismy, chlopaki poddali się z balonem, a ja z rozsadzaniem gości...

spakowalismy swoje łachmany, chlopaki pojechali juz do domu.
ja z Arturem poszłam do recepcji, poszlismy juz zaniesc do pokoju naszego kilka rzeczy.
klucz juz nam dali do domu.
wplacilismy zaliczkę.
i pojechalismy do domu.
po drodze jeszcze do stargadu oddac przyczepkę.
bylam padnięta...

w domu bylam 23:30.
Artur pojechał do domu, musial przyjechac z powrotem bo mial mi wydrukowac moje fryzury ktore kiedys znalazlam w necie, ale nie bylam zdecydowana na zadna.
czyli o 00:00 przywiozl mi fryzury i pojechal.
a ja zamiast isc się kąpać siadłam z mamą nad kartkami i zaczelysmy rozsadzac gosci...

skonczylysmy o 2 w nocy.
poszlam się kapąc i doprowadzić do porządku.
polożylam się o godzinie 02:45.
nie mogłąm zasnąc.
o godzinie 03:05 poszlam do kuchni ugryzc kawlek kanapki czyjejś.
bylam taka glodna i taka zmeczona tym wszystkim, ze kompletnie nie chcialam się rano obudzić.
a tym bardziej iść na wlasne wesele...
obudziła mnie mama o 6. swoim łażeniem.
spać nie może po nocach i tak zawsze wstaje.
ja mialam budziak na 07:45.
więc przez te prawie 2 godziny drzemałam...
byłam totalnie zmęczona i niewyspana.
koniec dnia.
c.d.n.
