aagaa pewnie, że możesz

witaj

mąż kuzynki dostał jakieś kroplówki - i wrócił o 2 do hotelu - teściowa z nim siedziała cały czas.... więc też biedna była padnięta... a następnego dnia był normalnie na weselu

może jakoś strasznie nie szalał ale tańczył i dał radę

no to dalszy ciąg chyba

kręciłam się w nocy i kręciłam.... lekko podesnęłam nad ranem ale wstałam rano totalnie nie wyspana...
za oknem szaruga, mgła i ogólny dramat...

no jak to... miało być ładnie...
nie czuliśmy wielkości tego dnia w ogóle. ja czułam się tylko zamulona - jak po całej nocy w pociągu

no nic. trzeba było się zbierać do fryzjera.
zamówiłam taksówkę bo oczy mi się kleiły za mocno na kierowanie...

Jacek miał po mnie przyjechać po fryzjerze ze wszystkimi rzeczami na potrzebnymi na salę (butami, koszulami, plastrami, sukienkami na zmiane naszych mam itd itp)
wsiadam do taksówki - jedziemy.... w połowie drogi patrze - nie wziełam welonu

to wracamy...
zabrałam welon i podjeżdżam do fryzjera - czeka na mnie moja kochana fryzjerka...
nie wiedziałam w ogóle jak będą moje włosy wyglądać bo próbna fryzura nie wyszła, ale nie martwiłam się tym stwierdziłyśmy, że lepiej będzie jak będę miała takie delikatne upięcie tylko tych włosów z góry a dół rozpuszczony - potem wszystkim się bardzo podobało - tylko lekko się rozwaliło ale to nic
Jacek po mnie przyjechał

pojechaliśmy na sale - i tam już się przygotowywali na nasze wesele - już wtedy było pięknie

zostawiliśmy rzeczy iiii....
.... pojechaliśmy na lody i kawę
bo mieliśmy jeszcze troche czasu - na 13 Jacek miał pojechać do siostry i szwagra ubierać się a potem ja miałam podjechać po świadkową
lody były pyszne i postawiły nas na nogi

podjechaliśmy do domu - Jacek wział swoje rzeczy wszystkie i odwiozłam go i pojechałam po moją Alę

już uczesana i ubrana - wyglądała ślicznie
ja miałam ją umalować a potem siebie
z nią nie było problemu
ale ze mną...
jeju... na początku nie umiałam sobie ust pomalować

a potem rzęsy.... a już było mało czasu... ręce mi się trzęsy.... nie mogłam przykleić tych kępek .... dramat... tusz na policzku... hehe jak galareta się telebałam
za 10 minut mieli już przyjść wszyscy na błogosławieństwo - ja jeszcze nie ubrana

zapinanie biżuterii

buta zapinałam jak już windą wjeżdżali pierwsi goście

mój kot oczywiście asystował
najpierw byli moi dziadkowie i mama
mama mówi do mnie - załóż bolerko... a ja że nie, ona załóż - ja NIE i tak kilka razy i oczywiście nie założyłam
potem przyjechali teściowie
za chwilę Jacek z bukietem

jak mnie zobaczył to był taki jakiś dziki
jak zazwyczaj nie szczędzi mi komplementów a tu nic... mówił tylko jakieś takie oooo aaaaa

po chwili dołączył mój tata zestresowany
z treścią błogosławieństwa, z butelką wody święconej i z takim mini różańcem
był taki mega przejęty jak wypowiadał te słowa, że głos mu się łamał
nie klękaliśmy - po prostu wyściskaliśmy się wszyscy i tata nas pokropił tą wodą
schodzimy - pakujemy się do auta

uśmiechnięci

w międzyczasie pogoda zrobiła się śliczna - świeciło słońce - i było tak w sam raz ciepło - idealnie

ciąg dalszy nastąpi wkrótce
