Dziewczynki, jeju, dziękuję Wam, jest mi bardzo bardzo milutko
Alinka, ja sama byłam w szoku, że tyle włosów można na mojej głowie znaleźć i jeszcze coś z nich wyczarować

P.Ewelina dla mnie rządzi.
No powiem Ci, że jak mi siostra wybrudziła to bolerko, to był punkt kulminacyjny, no i myślałam, że się rozkleję, ale ona zachowała zimną krew i to mnie jakoś tak ocuciło.
Isabel, no za krawatem trochę chodziliśmy, ale udało się znaleźć pasujący odcień, sukienkę tachaliśmy ze sobą w reklamówce, jeszcze przed czyszczeniem

Da się zrobić, my mieliśmy sobotni poranek rozpisany co do "minuty", co, o której, kto, z kim, gdzie, dlatego byłam spokojna, no i wszystko szło zgodnie z planem
Pusiu, naszym DJ'em był Artur Szyszkowski (Tatinek), nawet babcia była nim zachwycona

, każdy się nas pytał gdzie my takiego fenomena znaleźliśmy
Loluś, bolerko to był mus, chciałam szal, jednak nie wiedziałam jak będą wyglądać moje plecy do tego dnia (problemy skórne), solarium dało radę, choć trochę blizn było nadal widać, zanim zaczęłam chodzić na solar, bez bolerka bym się nawet nie pokazała, na szczęście udało się zatuszować niedoskonałości i mogłam je zdjąć.
Agulek, namiary poszły

A tak w ogóle, to 21.05 jesteś do naszej dyspozycji, nie wiem czy wiesz...

Dziewczynki, cieszę się, że sukienka, makijaż i fryz Wam się podobają, to chyba nie mam aż tak spaczonego gustu

Ok, to lecimy dalej. Po błogosławieństwie jedziemy do urzędu. Niestety nie ma fot udekorowanego auta, tylko jedna klamka się załapała na zdjęciu, nie wiele widać, więc już sobie podaruję, ale mi się b. podobało, to co samodzielnie zrobiliśmy

Wiec jedziemy, śmiechy chichy, świadek Pawła jeszcze pyta czy aby na pewno do urzędu, może się rozmyślił i te sprawy

Spojrzałam na Pawła, patrzę, a on na rękawie nadal ma naszywkę z logo firmy...Z nerwów, jak się ubierał zupełnie zapomniał odpruć, o matko, nikt nie ma nożyczek, nożyka, nic ostrego...Paweł walczy z naszywką, zębami, kluczami, czym się da. Przypomina sobie, że w bagażniku ma swoją walizeczkę z narzędziami, ufffff

. Wysiedliśmy, szybko odcinamy naszywkę i lecimy do Zamku. Stres już ma nas w swoich szponach, widzę że Misiek zdenerwowany, ja też, ale równocześnie jesteśmy szczęśliwi

. Błyskamy uśmiechami do rodziny, znajomych, stoimy na dziedzińcu, wychodzą ludzie z poprzedniego ślubu, jest 14.20 gdy moja mama zadaje to jakże szokujące w swej prostocie pytanie:
"Aga, a gdzie Twoja wiązanka...
?" Przyznam, że mnie zatkało...Zrobiło się cicho...i wszyscy znaliśmy odpowiedź, wiązanka jest w domu, w wazoniku na stoliku, gotowa to wzięcia...W mojej głowie nastąpił kataklizm

jednak zamiast

ja byłam

a potem

w swej bezsilności. Nie było szans by ktokolwiek zdążył po nią pojechać, było na to za późno. I w tym jakże strasznym dla wszystkich momencie, nadszedł mój kochany kolega z bukietem róż...Matko, jakie to szczęście że on nie dostał zaproszenia z wkładką z wierszykiem, by zamiast kwiatów kupić totka...Co prawda dostaliśmy jeszcze kilka bukietów, ale były dosyć spore, zupełnie nie nadawały się na atrapę wiązanki...Niestety bukiet owinięty był papierem i to z taką dokładnością, że musiałabym wszystko rozwalić, żeby zdjąć papier i związać na nowo, a tu już trzeba wchodzić, mogłam obedrzeć ten papier, ale w tych nerwach nie myślałam, najważniejsze było że w ogóle mam bukiet. Chciało mi się płakać, że taka śliczna wiązaneczka w domku się marnuje, no ale cóż...No i co, czyż nie zasługuję na podium w największej wtopie ślubnej?
