No to kochane lecimy dalej. Mam nadzieję, że nie poziewujecie, jeśli tak to dyskretnie proszę...

Więc jest piątek - 7.05, ten dzień akurat jest stresujący, obudziłam się wcześnie (ja tak mam po baletach), po wylegiwaliśmy się chwilę z Miśkiem, no i na pazurki, koło mnie. Aha, a ja Wam nie powiedziałam, że tydzień przed ślubem, jak poszłam na regulację brwi i hennę, to sobie przekułam uszy...tak po prostu, całe życie się bałam, że będzie się coś babrać, wkładania kolczyków itp., a tu nagle ciach

Cieszyłam się jak dziecko!

Więc ta sama pani robi mi pazurki, zapuściłam sobie, zrobiła żel na porcelanie, czy jak to się fachowo zowie. Ja jej powiedziałam że na 13.30 jestem umówiona do fryzjera (Okey- cięcie i pasemka u Ernesta), spoko, zdążymy, jednak trochę uderzyłyśmy w gadkę, pani robi wszystko dokładnie, dochodzi 13.00, pani mówi że może lepiej uprzedzić że się spóźnię te 5-10 min., bo nie wie czy zdąze dojechać. Dzwonię, jest 13.05 a tu dostaję opiernicz ostry, że od 5 min. to ja powinnam już na fotelu u fryzjera siedzieć...Szok, jak to

zaglądam w kalendarzyk...

no tak, pomieszały mi się godz., u fryzjera powinnam być na 13.00 nie 13.30, a ja bym sobie dała rękę uciąć że na 13.30...więc nawet nie sprawdziłam w kalendarzyku

co by nie było, fryzjer mówi, że nawet jakbym się za 1 min pojawiła, to on mnie już nie przyjmie...z drugiej strony ma rację, jest oblegany i tak ledwo się wcisnęłam do niego, jakbym ja się spóźniła, to już miałby poślizg z resztą klientek. No to pięknie, dzień przed ślubem jestem bez fryzjera

jestem po prostu mega wściekła na siebie i bliska płaczu!

Pani od paznokci, przytomnie chwyta za telefon i dzwoni do znajomej fryzjerki, która ją ścina, znajoma zaczyna o 14.00 i nie ma klientki...zaczynam wierzyć, że jednak jakiś anioł stróż nade mną czuwa...to jadę do p. Eweliny....