Kiedy narzeczony czekał już przed ołtarzem - ruszyliśmy z tatą. Przed ślubem bałam się, że się potknę. Ale ani przez moment mi to nie groziło. Kiedy zaczęliśmy iść, goście wstali z miejsc i obrócili się ku nam. Fotograf i kamerzysta pokazywali nam żebyśmy szli wolniej, mimo że szliśmy powoli. Ale dobrze, ta wyjatkowa chwila trwała dłużej. Flesze błyskały po całym kościele, goście się uśmiechali gdy robili zdjęcia. Pamiętam że wymieniłam jakieś słowa z przejętym tą sytuacją tatą, ale nie pamiętam teraz co mówiliśmy. Byłam bardzo tą atmosferą wzruszona. Dobrze że kościółek był dość mały i do przejścia nie miałam tyle ile się idzie w katedrach, bo wtedy łzy napewno by popłynęły. Widziałam przyszłego męża czekającego przed ołtarzem, czułam drżenie rąk taty. Czułam się wyjątkowo i wiedziałam, że już za chwilę ceremonia się zacznie i stanę się żonką.
Wiele razy przez ślubem, kiedy marzyłam o tym dniu, wyobrażałam sobie tą chwilę ale na żywo była jeszcze piękniejsza niż w marzeniach. Czułam się piękna i kochana, wśród ludzi którzy naprawdę chcieli tego dnia być z nami. Wtedy wiedziałam już kto nie przyjechał mimo że potwierdził ale w ogóle o tym nie myślałam.
Kiedy dotarliśmy przed ołtarz daliśmy sobie z tatą buziaka i wtedy podał moją rękę przyszłemu mężowi.