Nie założyłam swojego odliczania,ani swojej relacji, dlatego pewnie zdziwi Was moja tak długa wiadomość...Na forum jestem codziennie,choć mało się udzielam-zabrakło śmiałości

Z wieloma z Was ukrycie dzielę smutki i radości i trzymam kciuki przede wszystkim za te z Was, które starają się o dzieciaczka...
My o dzidzię staramy się od około 5-6 miesięcy. Na początku nikomu nie mówiliśmy,żeby nie było co miesiąc pytań w stylu " i co? udało się?". Minął pierwszy miesiąc, drugi i nic...Niby to niewiele,ale już zaczęliśmy się martwić, czy aby wszystko jest w porządku...Nadszedł czerwiec, jak dla mnie najgorszy miesiąc w moim życiu.w nocy przed moim absolutorium mo ukochany chrzestny źle się poczuł...przez następne 3 godziny na Naszych oczach widzieliśmy,jak z każdą chwilą gaśnie nadzieja na uratowanie go...Nie udało się

Codziennie przypominają mi się te okropne dni i codziennie za nim tęsknię...po 3 tygodniach odszedł mój dziadek :(Brat stracił pracę... i kolejne smutne dni...
Wszystko mi się poprzesuwało, okres przyszedł kilka dni wcześniej, nie widziałam żadnych oznak owulacji... Zresztą w tak smutnych chwilach nie myśleliśmy nawet o "rozmnażaniu"... Jeśli mam być szczera- kochaliśmy sie tylko raz , daleko daleko od "teoretycznej" owulacji... Później przyszła możliwość pracy, więc stwierdziliśmy,że przez miesiąc będziemy się zabezpieczać, bo pieniążki są nam naprawdę teraz potrzebne i po miesiącu pomyślimy co dalej...
16 sierpnia... Mąż już dawno spał, było już po 1 w nocy,a ja nie mogłam jakoś zasnąć... Standardowo "rozmawialam" sobie z moim chrzestnym...Opowiadałam mu, co u Nas i "mówiłam" mu jak bardzo za nim tęsknię... Czułam,że powoli nadchodzi błogi sen...Na dobranoc mówię do Wujka " Ześlij mi Wujku jakiś dobry sen, dobry dzień, czy jakoś radosną wiadomość, ostatnio znowu mamy tyle smutku"... Powoli usypiałam i nagle wielkie olśnienie!!! przecież 3 dni temu powinnam dostac okres!!! Po tych smutnych dniach zupełnie o tym zapomniałam... Ale mówię sobie- "głupia jesteś, robisz sobie nadzieje, kochaliśmy się przecież tylko raz..."
Ale wstałam, poszłam do łazienki, wyciągnęłam test, zrobiłam. Nie czekałam z utęsknieniem jak kiedyś na 2 kreski,mówiłam sobie,że jestem głupia robiąc sobie bezpodstawne nadzieje i zajęłam się w sumie od razu do sprzątania testu... Odwracam się, 2 kreski!!! Nie wierzę, patrze jeszcze raz i jeszcze raz...Lecę do zaspanej Mamy, zaspanego małża,kładę mu test na klatce piersiowej, on się budzi i pyta: " co to? aparat na zęby?"

nie wiem, skąd on to wytrzasnął

Gdy się obudził, tez nie mógł uwierzyć... robię drugi test, 2 kreski... Radości nie było końca, telefon do Cioci,żony mojego chrzestnego i łzy szczęścia...Dziś, po zrobieniu bety i na 4 dni przed wizytą u ginekolog, nadal nie mogę uwierzyć... Tyle smutku, łez, zawodów, pytań- czy mogłam jakoś pomóc,czy musiało tak być...I nagle cień radości, to nie cień, to wielkie słońce radości

a gdy mija kolejny dzień, kładę się do łóżka i szepczę Wujkowi "dziękuję"...
Dlaczego napisałam? Bo wiem,jak łatwo można stracić naddzieję, jak każdego miesiąca przychodzi rozczarowanie, żal...
Nigdy nie traćcie nadziei, kiedyś w końcu po burzy wyjdzie dla wszystkich słońce...