witajcie ponownie...
w zeszłym tygnodniu wróciłam ze szpitalam..i zaczynam sie pomału zbierać z tym co sie stało...
i postanowiłam wam opowiedziec...zeby tego nie dusic:(
...
to się zaczelo 3 tygodnie temu...
dostałam normalny okres, ale był jakis za dlugi wg mnie. a poniewaz wlasnie przyszlo mi mase testow ciazowych to zrobilam jeden...POZYTYWNY!!!
kolejne 4 takze pozytywne!
szok!
na drugi dzien pojechalam do szpitala, bo do ginekologa nie dalo rady sie dostac.
beta wyszla 290!
jestem w ciazy! bylam tak szczesliwa jak diabli(staralismy sie 6 miesiecy)...
martwila mnie ta krew...ale wiedzialam ze mase kobiet tak na poczatku ma...wiec myslalam ze przeciez w szpitalu nic sie nie stanie zlego..
po 2 dniach beta wzrosla na 390....
ale juz na 5 dzien spadla do 190!
przeplakalam calą noc..najgorsze ze za bardzo lekarze nie portafili mi powiedziec co jest.
wiadomo bylo ze poronienie.
po tygodniu zrobili łyzeczkowanie...
jakos to przezylam...chociaz psychicznie bylam wykonczona.
na dodatek pomylili moja grupe krwi. ja mam ABRH- na szczescie nie bylo za pozno na podanie immunoglobuliny(mamy z mezem konflikt)
jakos doszlam do siebie...ale po 2 dniach..co jest!! beta znow rośnie!
okazało sie ze zarodek nie byl w macicy!
CIĄŻA POZAMACICZNA!!!!!
to był jak wyrok....kolejne przeryczane noce...mialam juz dosc wszystkiego
czekalam juz na laparoskiopie...i na jak najszybsze wykscie ze szpiatala.
na szczescie zabieg sie udal...bo zarodek byl tak malenki ze nie uszkodzili nic( byl w jajowodzie).
mysle ze to wszystko dlatego ze ja mam endometrioze...
we wtorek ide do gina. dowiem sie pewnie wiecej co teraz..
najgorszy jest strach...oby sie to 2 raz nie przytrafiło.....
a teraz przerwa pol roku.
to jest taki bol....nie do opisania:(
nie chce mi sie juz pracowac...ani sie uczyc...nic czlowieka nie cieszy:(