Dzięki, że jesteście!!!
We wtorek przed ślubem jeszcze ostatnia lekcja tańca. Miała być próba generalna, ale ja cały czas coś psułam. Maciek świetny - Łukasz (nauczyciel) go chwali. Na mój temat dyplomatycznie milczy. Pomimo tego, że sala klimatyzowana, wychodzę zlana potem. I ta swiadomość: tylko trzy dni, a ja nie umiem zatańczyć prostego kawałka

Maciek na urlopie, ja pracuję. I to na pełnych obrotach. Wieczorem padam.
W środę przyjeżdża moja Mama - zostanie już do końca

Przywozi ze sobą wszystkie bety łącznie z moją kiecką, welonami. Jest też ciasto do rozdania sąsiadom. Ciągnę Macieja do kosmetyczki - dzielnie się opiera, ale w końcu ulega. Chwila relaksu przydaje się nam obojgu jak się potem okazuje.
Odbieram tzw. zapowiedzi. Brat, który mi je wręczał nieźle mnie nastraszył. Powiedział, że nie wyda, bo zgłosił się jakiś facet i powiedział, że ślub mu obiecałam. W pierwszym momencie zdębiałam, ale widząc minę księżulka domyśliłam się, że mnie wkręca.
Jedziemy jeszcze z Mamą szukać dla mnie kreacji na wesele do mojej kuzynki, które jest 9 sierpnia. Te z Was, które poczytywały moje odliczanie wiedzą, że ta cała sytuacja z jednym weselem po drugim jest dla mnie mocno wkurzająca!!! Z czasem okazuje się, że miałam rację od samego początku chcąc przesunąć termin mojego ślubu. W nosie mam to, że to ja byłam pierwsza, że ta data to specjalna dla mnie, bo urodziny itp. Trzeba było przesunąć i już! Tylko że na trzy dni przed ślubem, to już po ptokach.
Sukienki nie znajdujemy. Znaczy jest, ale za 2 500,00 zł. Ech… Zresztą niespecjalnie mam do tego głowę. Myśli zupełnie gdzie indziej.
Środa wieczór. Spokojnie - póki co - zasypiam