
no i stało się... już po i jakoś w dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że tak szybko minęło...ale od początku...
3 września , czyli w środę wieczorkiem poszłam zrobić pazurki, nasiedziała się jakieś 4 godziny ale wyszło pięknie

cóż za skromność...
tego samego dnia przyjechał mój świadek i już od czwartku lataliśmy po mieście jak szaleni...trzeba było dokładnie pokazać drogę do "noclegowni", tu nie wysiliłam się zbytnio i były pokoje w akademiku, potem do kwiaciarni, potem kościół i sala, jak już wszystko ogarnęliśmy to musiałam lecieć po sukienkę... i tu pierwsza wpadka...
okazało się , że sukienka jest za luźna o jakieś 3 cm i miejscu czekałam aż Panie zwężą moje cudo....
ale to dopiero początek mojej małej katastrofy...potem okazało się, że odbierzemy jeszcze 2 telefony z informacją, że następne 4 osoby nie przyjadą na nasz ślub i wesele...
i z nerwów w moich pięknych, nowych pazurkach ze łzami w oczach na kolanach wyszorowałam całą podłogę...
w piątek przyjechała świadkowa mojego A z chłopakiem i po kolejnej rundce po mieście można było zająć się sobą...
po oczywistej obietnicy położenia się spać o przyzwoitej porze, skończyło sie to wypiciem butelki wina, popiciem tego piwkiem i ok 2 w nocy pójściem spać...
miałam pewne obawy, jak poradzę sobie ze wstaniem, ale jak sie okazało lekko bujająca w obłokach oczy otworzyłam w sobotę już o 5:05...
ciąg dalszy po śniadanku, dostarczonym do łóżka przez męża
