monijane witaj w moim wąteczku...
dziewczyny tak sie cieszę, że zaglądacie...dziekuję za miłe słowa...to dla mnie bardzo ważne...
zacznę od Baci a raczej jej samopoczucia...niestety nie jest dobrze śpiączka farmakologiczna nadal, w czasie operacji okazało sie, że to nie jedyny wylew i wczesniej miała kila mniejszych

w sobotę miała lekkie załamanie bo miała migotanie przedsionków, udało sie ją istabilizowac i obeszło się bez reanimacji...nadal trzeba czekać, a ja nienawidzę czekać

teraz relacyjka...
msza sobie trwała...ja z wlepionym wzrokiem w księdza a tu...czas na ślubowanie...serce zaczęło mi walić jak oszalałe...lekki bazdech mnie ogarął i normalnie czułam, jak mi się struny głosowe trzesą...

prawie, że blada ze stachu z oczami jak żaba w pełnej powadze czekam na rozwój sytuacji, czy przypadkiem nie padne z wrażenia, a tu od księdza słyszę: "dziewczyno oddychaj, bo mąż zamin mężem zostanie wdowcem" pół koscioła rechocze, a ja znowu gapiąca sie na księdza, a on na to: "ślubujcie sobie, i mnie pod rzebro, nie chce mieć kolejnej żony, a już tym bardziej męża" i znowu pół kościoła w smiech...nie powiem troszke rozładowało to sytuację i się zebrałam w sobie...przysięga wypowiedziana cicho... ale za to bez pomyłki


oczywiście największy numer udało mi sie wyciąć przy wymianie obraczek... mąż mój złapał za swoją obraczkę, ale szybko się zreflektował i poprawił, patrząc mi w oczka zaobraczkował...natomiast ja wyboru nie miała, więc nie było pomyłki, ale problem z włożeniem tej obrączki...nie chciała za chiny ludowe przejść mu przez kostkę i nietety musiał sobie sam poprawić...na szczęście nikt nie zauważył, ale ja zaczęłam się rechotac jak żaba i cały czar prysł/ prysnął


na zakończenie wypompowana jak po przebiegnięciu maratonu opadłam na krzesło...nadal się trzęsłam i nadla tzręsły mi sie kolana ale to reakcja wtórna na sres


i tyle... potem były gosiki latające, życzonka i wesele
ufff...ale sie napisała...mam nadziej, że nie zanudziłam was na smierć
