Zacznę więc od początku...
Przygotowania do ślubu były bardzo miłe. Wybieranie sukienki, obrączek, kwiatów, ustalanie menu w restauracji...

Były jednak też trudne dni kiedy dwa miesiące przed ślubem Wojtek został skierowany do pracy w innym, odległym mieście i wtedy widzieliśmy sie bardzo rzadko, wtedy kiedy oboje tego najbardziej potrzebowaliśmy.
Jeszcze dzień przed ślubem było całkiem sporo rzeczy do załatwienia. Oczywiście wcześniej ułożyłam sobie przepiękny plan, że wszystko będzie zrobione odpowiednio wcześniej, i że dzień lub dwa przed tym wyjątkowym dniem bedą wolne na odpoczynek, przemyślenia i czekanie...

Rzeczywistość jest jednak inna i mój piękny plan okazał sie scenariuszem jak z filmu sci-fi. Zamiast wypoczynku i kontemplacji jeździliśmy to tu, to tam i staraliśmy się wszystko dopiąć na ostatni guzik. Pod koniec dnia byliśmy z Wojtkiem zmęczeni i nerwowi. Mało brakowało do kłótni. Postanowiliśmy więc przypomnieć sobie po co bierzemy ślub. Późnym wieczorem Wojtek zabrał mnie na romantyczną randkę. Kolacja przy świecach, spacer, księżyc, miłe słowa...

To wystarczyło by zapomnieć o nerwach, poczuć tak ważną bliskość, miłość i móc spokojnie zasnąć. Zasnęłam z nastawieniem, że niczym nie będę się przejmować, że nie będę się zamartwiać czy wszystko pójdzie jak trzeba. Jeśli coś nie wyjdzie, jeśli pomylę przysięgę w kościele, jeśli potknę się w pierwszym tańcu lub rozmaże mi się makijaż... trudno, wpadki zdarzają się każdemu mimo, że chce się by tego dnia wszystko było idealne. Najważniejsze by cieszyć się każdą chwilą i przeżywać radośnie dzień ślubu z Ukochanym.
Takie nastawienie towarzyszyło mi przez cały dzień ślubu

Nawet wtedy gdy rano zaczął padać deszcz (później wręcz lało) a my mieliśmy jechać do kościoła bryczką.